°return of the nightmare°
- Co ci zrobiło to biedne drzewo?
Sam Wilson odwrócił się w kierunku, z którego pochodził głos. Falcon, tak jak codziennie, trenował z tarczą Steve'a. Nie chciał zawieść przyjaciela, który przecież bardzo mu zaufał, mianując nowym Kapitanem Ameryką. Początkowo zdziwiony był, że nie został nim Bucky. Był w końcu najlepszym przyjacielem Rogersa i dalej, pomimo wszystkiego, bohaterem wojennym. Za to Barnes zaskoczony nie był w ogóle i nie czuł się też urażony. W oczach ludzi nie mógł być Kapitanem- w swoich także. Zrobił zbyt wiele złego, nawet jeśli nieświadomie. Nie uważał się za herosa. Pomógł Avengers przy wojnie z Thanosem, ale był w ogóle zaskoczony propozycją, z którą jako pierwsza wyszła Wanda. Miał zostać w centrum, mieli być tam wszyscy razem i kontynuować to, co zaczęła część bohaterów. James był też zaskoczony też bym, że na propozycję wiedźmy szybko przystała cała reszta. Peter Parker podskoczył wtedy podekscytowany, chcąc wiedzieć wszystko o życiu z metalowym ramieniem. Choć Kate Bishop od razu kopnęła go w piszczel mówiąc, żeby zostawił go w spokoju.
- Witam - zawołał Wilson.- W końcu ktoś odwiedził fryzjera!
- Jeśli fryzjerem można nazwać mnie - zza Żołnierza, wyłoniła się Wanda.- Hej Sam.
Oboje podeszli bliżej.
Bucky przypominał bardziej siebie z czasów służby w oddziale, a nie zabójcy na posyłki. Włosy były przystrzyżone na krótko, lecz nie zupełnie. W gruncie rzeczy, naprawdę wyglądały jak te z czasów wojny i to właśnie na nich wzorowała się Wanda, choć oczywiście nie powiedziała o tym mężczyźnie. Zbyt długo czasu spędzili na sprawianiu, aby mógł spokojnie spać w nocy, aby teraz widząc siebie w lustrze każdego dnia wspominał życie, które stracił. Maximoff dobrze wiedziała, że na razie traktuje to po prostu jako nową fryzurę, do której nie może się przyzwyczaić, bo czasem dalej próbuje zakręcić włos na palec.
Od pogrzebu Tony'ego Starka, na którym we trójkę stali ramię w ramię, minął prawie rok. Wspierali się jak tylko mogli wiedząc, ile każdy z nich stracił w ostatnich latach. Dla dwójki bohaterów Maximoff stała się jak młodsza siostra, którą się opiekowali, za to jeśli chodzi o relację Bucky'ego i Sama... cóż, Wilson dalej nie posunął siedzenia. Choć, oboje wiedzieli, że są na siebie dostępni i w końcu zaczęli razem jeździć na misję.
- Wandzia, masz zdolności - zagwizdał.- Żeby tak dobrze ogarnąć sklejone kłaki staruszka.
- Tobie też zawsze można podciąć piórka - skomentował szatyn, doprowadzając Scarlet Witch do chichotu.- Mamy sprawę.
- Czyli jednak nie wpadliście na herbatkę - westchnął.- Szkoda, kupiłem taką malinową...
- Sam - Barnes zupełnie spoważniał.- Chodzi o te morderstwa byłych agentów Tarczy, którzy byli powiązani z Avengers. Wiemy, że dalej trenujesz, ale przyda się pomoc, kuchto.
- Nawet archaizmów dalej używasz. Dobra, na co jeszcze czekamy? - klasnął w dłonie.- Nie prowadzisz w mojej obecności staruszko, po moim trupie.
- Sam, on przynajmniej nie wjeżdża dziko na krawężniki - skomentowała szatynka.- Poza tym, moje auto, ja wybieram kto prowadzi.
Prychnął obrażony, będąc zmuszony do zajęcia miejsca na tylnym siedzeniu. Bucky zasunął rękawy bluzy, a następnie założył czarne, skórzane rękawiczki, zerkając przelotnie na całe swoje ramię. Było częścią jego życia, tak jak sam Zimowy Żołnierz, ale czasem miał ochotę po prostu wyrwać je drugą, zdrową ręką i wyrzucić w jasną cholerę. Tymczasem, Maximoff włączyła radio, aby nie było zupełnie cicho, choć po chwili zaczęła żałować swojej decyzji- dokładnie wtedy, kiedy Sam zaczął na całe gardło wykrzykiwać tekst "Old Town Road", bo śpiewem tego się nazwać nie dało. Wywinęła oczy do góry, ale próbowała zachować spokój. James za to zacisnął ręce na kierowcy, ale w końcu postanowił się odezwać.
- Sam - zaczął.- Jeśli się nie przymkniesz, twoja twarz zaliczy bliskie spotkanie z moją lewą pięścią i nie sądzę aby w ciągu najbliższego tygodnia ktoś dał radę załatwić ci sztuczne zęby i szklane oko.
Wilson uniósł brew, a Maximoff zmierzyła ich dwójkę wzrokiem.
- Debile... - mruknęła w dialekcie sokowiańskim, a Bucky prychnął.
Jakiś czas temu nawzajem podszkolili swoje znajomości językowe. W zamian za pomoc z rosyjskim, którego Wanda uczyła się w ramach jakiegoś szkolenia online, poduczyła go trochę w swoim ojczystym języku, który wcale nie był aż tak trudny.
- Są wśród nas osoby tylko anglojęzyczne, więc proszę o kulturę i mówienie tak, żebym zrozumiał - wygłosił Wilson.
- Trzeba było się dokształcić - mruknęła szatynka, wysiadając z auta, gdyż właśnie dotarli na miejsce.- Wszyscy są w środku.
Razem weszli do środka. Niewiele się tam zmieniło- szczerze mówiąc nic, prócz jednego szczegółu. Na korytarzach wisiały zdjęcia- zmarłych bohaterów, czy jakieś grupowe. Na dwóch z nich był nawet James. Jedno ze Steve'm z czasów wojny, a drugie z aktualnymi członkami drużyny.
Przeszli do salonu, gdzie siedziała większość aktualnej drużyny. Shuri razem z Peterem oglądała jakiś bzdurny serial. Clint i Kate kłócili się o ostatni kawałek pizzy, Scott pokazywał coś Cassie na laptopie czemu uważnie przyglądała się Hope, za to Strange'a znowu gdzieś wywiało, ale Bucky podejrzewał, że przybędzie idealnie w momencie, w którym rozpoczną temat. Jeszcze raz zerknął na fotografię, a później na Maximoff i Wilsona. Cała ich trójka ciężko znosiła jego brak, nie mogli uwierzyć, że zmarł tak szybko po przekazaniu tarczy- Sam stracił przyjaciela, który pozwolił mu się podnieść, za to jeśli chodzi o Wandę i Jamesa... Przez długi czas był jedyną osobą, która w nich wierzyła. Tylko on czuł, że nie są skończeni. Wiele osób mówiło Rogersowi, że Barnes już nie jest jego przyjacielem, nie jest w ogóle tym Barnesem. Był Zimowym Żołnierzem, inną wersją siebie.
On, Wanda i Clint bardzo odczuwali też nieobecność Natashy. Maximoff brakowało rozmów z Rosjanką, która umiała nalać jej oleju do głowy, ale też osłodzić życie. Barnesowi brakowało wspólnych treningów i długich konwersacji o Hydrze oraz o tym, co spotkało ich w Red Roomie, bo pamiętał wszystko i źle czuł się z tym co jej zrobił oraz, że kiedy już postanowili współpracować nagle zniknął. A Bartonowi... po prostu brakowało wszystkiego. Rudych włosów, sprytnego uśmiechu, sarkazmu i irytowania wszystkich tajnością misji w Budapeszcie.
Shuri spojrzała w jego kierunku i uśmiechnęła się szeroko.
- Biały Wilku! - uściskała mężczyznę.- Wreszcie ktoś ogarnął ci głowę.
- Wanda się przebranżowiła - odparł, puszczając dziewczynie oczko.- Coś nowego?
- Clint znalazł jakieś nagranie z kamery, ale nie chciał się nim podzielić przed waszym przyjazdem - przewróciła oczami.- Barton!
Clint machnął dłonią, a oni podeszli do ekranów. Barnes zmarszczył brwi. Postać atakująca agenta wydawała mu się znajoma. Ani jedno spojrzenie w kierunku jakiejkolwiek kamery, granatowy kombinezon, jasne włosy opadające na twarz. Mężczyzna poczuł nieprzyjemny ucisk w klatce piersiowej, który był jeszcze silniejszy po słowach Bishop:
- Walczy jak ty.
Przełknął ślinę. Myślał, że już nigdy jej nie zobaczy. Był pewien, że te blond włosy już nie musną jego nosa, że nie zostanie pobity w walce sztyletami, że nie poczuje tych ust na swojej szyi. A tymczasem jego koszmar i marzenie zarazem, tańczyło właśnie w zimowym tańcu, gdzie pantera śnieżna zabijała swoją zwierzynę, aby sama przeżyć.
A teraz widział jak bardzo się mylił, jak kolejne wspomnienie okazało się oszustwem. Żyła, tylko nie wiadomo jak wiele krzywdy zrobiła jej później Czerwona Komnata. Działała jak on, kiedy według Hydry był w swojej najlepszej formie. James szybko uniósł oczy, ku górze aby odpędzić łzę. Chciał jej pomóc, tylko nie miał zielonego pojęcia co im powiedzieć. Więc milczał. Milczał, czekając na rozwój sytuacji.
Wanda przez chwilę przyglądała się Bucky'emu. Bił od niego tak wielki smutek, że aż jej oczy zaszły łzami. Nie miała zielonego pojęcia czy powinna to wywlec, czy lepiej poczekać aż będą sami.
- Co jeśli jesteśmy następny celem? - spytała Cassie.- Zabójca załatwia wszystkich po kolei, którzy są związani z nami. Idzie, jak po sznurku.
Barnes w ostatniej chwili powstrzymał się od poprawienia młodej Lang i powiedzenia "zabójczyni".
- Może tak być - mruknęła Shuri.- Musimy mieć się na baczności.
- Ale jesteśmy tu bezpieczni, tak? - Peterowi zatrząsł się głos.
Dalej przeżywał ciężkie chwile po śmierci Starka. A oni, jakby czytając mu w myślach, trzymali go od walki jak najdalej.
- Tak Peter, nie musisz się martwić - Hope uśmiechnęła się do niego.
Shuri objęła Parkera ramieniem, aby dodać mu otuchy. Ta dwójka naprawdę bardzo się polubiła, choć często wkurzali siebie nawzajem, jak i przy okazji wszystkich członków Avengers.
Po chwili zakończyli zebranie, a z salonu jako pierwsza wybiegła Katie, która musiała wziąć nogi za pas i uciekać przed Clintem. Hope, Scott i Cassie zdecydowali się na nocowanie w siedzibie, tak samo jak reszta. Kiedy Bucky wychodził z pomieszczenia, przed nim nagle stanął Strange. Barnes wyszarpał pistolet z kabury i wymierzył w czoło czarownika.
- Spokojnie, James - powiedział, a Amerykanin opuścił broń.- Przepraszam za wystraszenie cię, ale chciałem ci przekazać, abyś miał się na baczności podczas nocnego spaceru.
Stephen otworzył portal i wyszedł. Zimowy Żołnierz jeszcze przez chwilę analizował jego słowa, a następnie ruszył do swojego pokoju. Po drodze życzył Wandzie dobranoc, gdyż spotkali się na korytarzu. Ich pokoje były dokładnie obok siebie.
***
Obudził się zlany potem. Od dwóch miesięcy, dzięki młodej Maximoff, nie miał koszmarów lecz dzisiaj powróciły. Być może było spowodowane to tym, że brunetka nie widziała wspomnień, o których śnił- w końcu on sam je wyparł. Były gdzieś w ciemnej szufladzie jego umysłu. Westchnął i przejechał dłonią po twarzy, a następnie wstał. Zakładając kurtkę, skierował się na taras, aby się przewietrzyć. Jeszcze kilka miesięcy temu robił tak każdej nocy, ale nie uśmiechało mu się wracać do tej tradycji. Wiedział, że w końcu będzie zmuszony poprosić przyjaciółkę o pomoc, choć nie chciał jej już wykorzystywać- sama miała dość własnych problemów. Wziął głęboki oddech, wdychając chłodne powietrze.
Nie usłyszał niczego, nie zobaczył- po prostu poczuł. Wyciągnął sztylet z rękawa w idealnym momencie- przeciwnik zaatakował. Zablokował dłoń kobiety i rozpoczął walkę z nią- była trudna. Swoje ruchy znali perfekcyjnie, w końcu to on ich uczył- wyglądało to jak taniec, a nie śmiertelny pojedynek. W końcu kobieta perfekcyjnie wykorzystała ćwierć sekundy jego zawahania i kopnęła go w szczękę. Przyblokowała go i przyłożyła sztylet do gardła.
Zawsze przegrywał w pojedynkach na sztylety.
- Zapuściłaś włosy od naszego ostatniego spotkania, Lena - powiedział, a ona uniosła brew.
- Specjalnie dla ciebie James.
O Boże, ten akcent.
Był lekko zaskoczony tym, że jezioro krwi nie płynęło jeszcze z jego ciała. Przez chwilę w ogóle się nie ruszali, lecz po chwili czerwone pasma objęły blondynkę i odrzuciły ją na kilkanaście metrów w dal. Przy wyjściu na zewnątrz stała Maximoff, a za nią Sam z tarczą oraz Clint z łukiem. Brunetka zmierzyła Zimowego Żołnierza wzrokiem.
- Chyba musisz nam coś wyjaśnić.
Przyjrzał się im po kolei. Walka zdołała obudzić wszystkich przebywających centrum. Stali w okół niego, czekając na wyjaśnienia ale on nie mógł wydusić z siebie słowa. Kate uśmiechnęła się w jego kierunku, chcąc dodać mu otuchy, ale to nie pomogło. W końcu spojrzenie Scarlet Witch przestało być tak ostre, a ona podeszła bliżej.
- Bucky... -szepnęła i położyła dłoń na jego ramieniu.
Złapała się za głowę. Znów zrobiła coś czego nie chciała. Weszła do czyjejś głowy, widziała te wszystkie wspomnienia. Zobaczyła jego oczami kobietę na fotelu, której coś wstrzykiwano. Poczuła ból, kiedy blondynka zrobiła przewrót przez prawe ramię, kopiąc ją prosto w nos. Dziwny uścisk w sercu, kiedy usłyszała starą rosyjską piosenkę, emocje i podniecenie przy ustach gryzących jej szyję i cierpienie przy jakimś wybuchu. W końcu zabrała rękę z ramienia Żołnierza i upadła na ziemie. Barton od razu do niej podbiegł i objął ramionami.
- Przepraszam, nie powinnam... - zaczęła, ale Bucky jej przerwał.
- Przynajmniej już wiesz o co chodzi - posłał jej słaby uśmiech.- Nie umiem tego ubrać w słowa.
- Nie dziwię się... - mruknęła, wstając.- Kochałeś ją.
- Przepraszam - przerwał Scott.- Ale wyjaśni nam ktoś, co się do cholery stało? No offense, James.
Cassie uderzyła się z otwartej dłoni w czoło.
- Mieliśmy atak - zaczął Sam.- Ta sama kobieta z nagrania rzuciła się na tego stuletniego dziadka. Tyle wiem.
Spider-Man nerwowo przygryzał wargę.
- Znam ją - zaczął Bucky.- Lena była jedną z moich uczennic w Red Roomie, jak Natasha. Druga Wdowa, która im wyszła.
- Wyszła? - Parker zmarszczył brwi, a potem ugryzł się w policzek. Może trzeba było siedzieć cicho, bo każde słowa coraz bardziej ciągnęły go do działania.
- Nie umarła po pierwszej dawce serum jak reszta - wyjaśnił, a chłopak gwałtownie wciągnął powietrze.- Później byliśmy partnerami na misjach, wiele razy. Trenowaliśmy.
- Zawsze przegrywałeś na sztylety... - mimowolnie szepnęła Wanda, a Barnes skinął głową w jej kierunku.
- Raz byliśmy na misji i bomba wybuchła tuż pod jej stopami. Tak przynajmniej mi się wydawało, bo teraz podejrzewam, że był to jakiś wymysł Hydry - powiedział gorzko.
- Wanda powiedziała...że ją kochałeś - odezwała się Bishop, a po chwili otrzymała kopniaka od młodej Lang.
- Tak, kochałem. Cóż, wygląda na to, że raczej mnie teraz nie cierpi, choć nie wiem czy po prostu nie wykonuje rozkazów. Zawsze była tą, która nie chciała ich słuchać, ale po tylu latach kiedy została jedyną ich agentką...
W pomieszczeniu zapadła głucha cisza. Wszyscy dalej analizowali to, czego się dowiedzieli. Brunetka zerknęła na blondyna stojącego obok niej, a następnie klasnęła w dłonie.
- Co robimy, żeby jej pomóc? - spytała, puszczając Jamesowi oczko.
- Nie uważacie, że to niebezpieczne? W końcu na nas poluje i jak chcemy jej pomóc? Zamknąć w szklanej klatce? Ona myśli, została wychowana w ten sposób - spytała van Dyne, a łuczniczka teatralnie przewróciła oczami.
- Ja w to wchodzę. W końcu trzeba ruszyć się sprzed Play Station - powiedział Peter.- Shuri? Cassie?
- Zawsze i wszędzie - powiedziały jednocześnie.
- Ja też, jeśli Barnes rozważa coś takiego - podkreślił Barton.- Pomyślcie jak wielu z nas dostało drugą szansę. I jeśli, według niego, da się ją odzyskać, to musimy. Nie wszystkich można już uratować, ale każdą szansę trzeba wykorzystać.
- Moją odpowiedzieć znasz od początku Buck. Jeśli chcesz jej pomóc, to siedzimy w tym razem - mruknęła Maximoff, znów siadając obok niego.- Sam też, za bardzo cię lubi żeby odmówić.
Wilson zaczął zaprzeczać, za to Wanda się z nim kłócić. Hope dyskutowała o czymś ze Scottem, za to trójka młodszych bohaterów miała poważne miny i szeptało coś do siebie. Tak, chyba powinno być odwrotnie. Ostatecznie skończyli na przeglądu nagrań i akt, więc tak rano zastał ich T'Challa jak i Pepper razem z małą Morgan.
- Co wyście znowu zrobili? - spytała, kiedy wysłała córkę razem z Peterem, Cassie i Shuri na krótki spacer po budynku, aby porozmawiać z innymi.
- My nic - odparł Lang.- Czy my kiedykolwiek coś odwaliliśmy?
Wszyscy unieśli brew, a Pepper założyła ręce na piersiach. Bishop zaczęła się śmiać mimo tego, że całe usta miała wypchane piankami. Barton posłał jej proszące spojrzenie, aż się wstydząc. Wanda wyjaśniła sytuację i rudowłosej kobiecie, jak i T'Challi, który właśnie wszedł do środka. Zmarszczyli brwi. Nie spodziewali się tego.
- Ile można ucinać tym Rosjanom głowę? - spytał, a Barnes pokręcił głową.
- Całe marne życie. Jedną upierdolisz, a rodzą się dwie nowe suki - mruknął, a Pepper podziękowała sobie samej za wysłanie dzieciaków z Morgan. Chociaż Kate została, to rudowłosa wiedziała, że po przebywaniu z ostatnio wybuchowym Clintem nic nie było jej obce.
T'Challa klepnął Barnesa w ramię i wyszedł na chwilę, aby porozmawiać z Shuri. Była pierwszą, która powinna się dowiedzieć, nie reszta. Odgonił łzę i stanął przy poręczy patrząc, jak jego siostra razem z Cassie śmiała się z tego co wyczyniał Parker, aby jakoś rozśmieszyć córkę Starka. Jak miał jej powiedzieć, że matka zmarła wczorajszego wieczora?
- Nie mamy prawie nic - warknął Barton.- Zero tropu po ucieczce stąd. Rozpłynęła się.
- W końcu to jej specjalność, Hawkeye - czarnowłosa postawiła przed nim piwo.- Przymknij się i pij, bo za dużo marudzisz.
- Może trzeba było nią nie rzucać w ten sposób - mruknęła Wanda, przyglądając się krajobrazowi za oknem.- Mogłam ją też przytrzymać.
- Wan, przestań - w końcu odezwał się Barnes.- Zrobiłaś to co musiałaś. Nie możesz się obwiniać o najmniejsze gówno, bo ciągle będziesz się czuła jakby rozjechał cię walec drogowy i zakleił w asfalcie.
- Trafne porównanie - mruknęła pod nosem, przestępując z nogi na nogę.- Przepraszam, że to wyciągam...ale gdzie by poszła w czasach, kiedy mieliście misje?
- Największe dziury, gdzie nie ma kamer albo ukrywaliśmy się pod samym nosem, na widoku - odpowiedział.- Mogła się ukryć gdzieś w mieście. Nigdy nie pokazałaby się w bazie bez sukcesu. Czasem potrafiła na kogoś polować bardzo długo, aż do skutku.
- Jesteśmy w kropce, jak na razie - podsumował Wilson.- A gdyby...
Przerwał im wrzask. Wszyscy zerwali się z krzeseł, biegnąc do holu. Barnes nieświadomie wyciągnął pistolet zza paska. Stanęli w szoku, widząc jak Shuri wrzeszczy a jej brat próbuję ją przytrzymać. Maximoff podeszła bliżej i przyciągnęła ją do siebie widząc, że król także jest bliski histerii. Kate delikatnie pogłaskała go po ramieniu, też nie wiedząc jeszcze co się stało. Wyjaśnił to bardzo cicho, a czarnowłosej nawet pocieszający uśmiech zniknął z twarzy. Przytuliła go do siebie, pamiętając jak straciła matkę na własnych oczach przy jej początkach bycia Hawkeye. Może nie były ze sobą tak blisko jak oni, ale i tak bolało.
Popołudniu większość siedziała swoim pokoju. Sytuacja sprzed kilku godzin dalej chodziła im po głowie. Shuri poleciała razem z T'Challą na pogrzeb, od razu zarzekając, że wraca do nich tuż po nim i pomaga w sprawie Leny. Wszyscy, a głównie Bucky, który potrafił jej czasem przemówić do rozumu, próbowali jej powiedzieć, że może zostać w Wakandzie i odpocząć psychicznie. Dziewczyna nie chciała o tym słyszeć- nastawiła się na pomoc w tej sprawie, jakby zależało od tego jej życie. Czuli, że jej sposobem na żałobę będzie odwracanie uwagi, ale na razie nie chcieli wybijać jej tego z głowy i zmusić do odpoczynku. Brakowało jeszcze, żeby poczuła się niepotrzebna- a tak oczywiście nie było.
Położył się na łóżku, patrząc w sufit. Nie miał pojęcia jak długo musiał leżeć w tej pozycji, aby zmorzył go sen czego chciał. Chciał zajrzeć do swojej głowy, zobaczyć ją tam jeszcze raz. Czuł się jednocześnie jak hipokryta- dalej nie rozumiał, jaki był cel Hydry w klejeniu mu tego fałszywego wspomnienia? Co chcieli przez to osiągnąć w sprawie jego, czy Rybakovej?
Jak na złość, teraz w ogóle nie mógł spać. Westchnął zirytowany i poszedł na łazienki, gdzie opłukał twarz wodą. Zastanawiał się nad pójściem na sale treningową. W końcu zdecydował się na to i ubrał swój kombinezon. Poszedł do zbrojowni, gdzie po kilku próbach autoryzacji zabrał w końcu sztylety. Sam nie rozumiał czemu wybrał akurat je. Nie myśląc już zbyt wiele włączył trening interaktywny i wszedł za szybę. W duszy podziękował Tony'emu za stworzenie takiego systemu, w którym naprawdę mógł walczyć z przeciwnikiem. W końcu zaatakował i dość szybko skończył. Czuł, że to było zbyt łatwe- po walce z Leną cała reszta wydawała się łatwa. Uczennica przerosła mistrza, był pewien. Wściekły rzucił nożem w ścianę, która chyba nie była odporna na siłę jego lewego ramienia, bo ostrze wbiło się dość głęboko. Westchnął i zdecydował się na worek.
Kiedy nad ranem wszedł do kuchni, na stole już czekała na niego kawa. Wanda grzebała właśnie w lodówce.
- Nie spałeś zbyt długo, co? - spytała i jednocześnie wskazała palcem na kubek, upewniając go, że jest to dla niego.
- W ogóle - odparł, upijając łyk.
- Barnes...
- Maximoff...
Posłała mu mordercze spojrzenie, a on zachichotał. Sam wywnioskował kiedyś, że dalej wygląda jak słodziak kiedy posyła komukolwiek takie spojrzenie. Szatynka trzepnęła go w ramię, pewnie wiedząc o czym myśli. Bishop, która akurat weszła do kuchni, zaczęła się śmiać, a następnie włączyła telewizję i zamilkła.
- Katie? - spytała wiedźma, a ona tylko machnęła dłonią aby podeszli.
Wielki nagłówek w telewizji głosił "Jeden ze współpracowników Avengers znaleziony martwy w hotelu Hilton".
Zerknęli po sobie, a następnie za pomocą Friday wezwali resztę. Przez chwilę przysłuchiwali się dziennikarzom.
- To wygląda - zaczął Sam.- Jakby miała całą listę, którą niekoniecznie wypełnia po kolei. Tylko dlaczego Red Roomowi tak zależy na zabijaniu naszych byłych współpracowników.
- Musimy przejrzeć dokumenty - odezwała się Lang.- Misje, które ich łączyły mogą być kluczem. I czy mamy pomysł, jak przekonać ją do współpracy z nami? Nie mam pojęcia, jak to było z Natashą ale może zadziała coś podobnego.
- Nie znałem jej wtedy... - Clint westchnął i posmutniał na samo wspomnienie o niej.
Następnie zerknął na Barnesa, a ten pokręcił głową. W tamtym czasie minęło około pięćdziesiąt lat od jego ostatniej misji powiązanej z rosyjskim ośrodkiem. Poza tym, pewnie i tak by nie pamiętał- jego mózg był jak podziurawione spodnie, a bardziej nawet jak dziury ze spodniami.
- Tam już musiały być jakieś kamery - powiedziała Kate.- Możemy to jakiś sprawdzić, nie? Określić kierunek, w którym poszła?
- Włamię się do kamer - Scott klasnął w dłonie i zanim ktokolwiek zdążył się odezwać, podbiegł do komputera.
Nie chcieli psuć mu zabawy mówiąc, że wystarczy aby Wanda wysłała wiadomość znajomemu policjantowi. Bishop uniosła brew, widząc jak bardzo Ant-Man cieszył się z takiej okazji. Sam machnął dłonią, pokazując aby odpuściła temat.
Po tym jak Maximoff po raz milionowy stwierdziła, że nie jest ich kucharką, Clint po prostu znowu zadzwonił do jakiejś restauracji- tym razem po kebab, aby nie jeść pizzy pięć razy w tygodniu. Peter ukrycie cieszył się, że ma taki metabolizm jaki ma, za to Cassie i Kate gadały pod nosem jak bardzo przytyją.
- Mam...to! - krzyknął Lang, jednocześnie żując dwa kawałki mięsa.
Mina jego córki wyrażała załamanie.
- Jest tutaj - wskazał na korytarz wejściowy.- A później... no nie ma jej.
- Schody ewakuacyjne - Barnes przewrócił oczami.- Typowe, w starych nowojorskich wieżowcach rzadko są tam kamery, bo odkąd zmieniły się wymagania te stare musiały zostać zdjęte, ale nie ma obowiązku zakładania nowych.
Scott pokręcił głową.
- Później jakaś kobieta wychodzi z budynku, ale jest z obsługi - wskazał na nagranie z tylnych drzwi.
Faktycznie, wyglądała inaczej, ale uwagę Bucky'ego zwrócił inny szczegół- bransoletka. Zabrał mężczyźnie myszkę i jeszcze raz sprawdził nagranie, na którym widać Lenę. Ta sama biżuteria.
- Bransoletka jest ta sama - skomentował.
- To mamy trop? - Peter klasnął w dłonie.
- Nie - powiedział James, a oni spojrzeli na niego zaskoczeni.- To profesjonalistka. Zdjęłaby biżuterię, gdyby chciała żebyśmy jej nie zauważyli. Podrzuca fałszywe tropy, w końcu musi załatwić wszystkie cele.
- To jak chcemy dowiedzieć się, gdzie przebywa? - spytał Sam.
- Tego musimy się domyślić, jak zgaduję - powiedziała Wanda, podchodząc bliżej.- Mam mały pomysł, którego możemy użyć gdy wasze sposoby nie wypalą.
Uśmiechnęła się w taki sposób, że Zimowy Żołnierz od razu wiedział, że to niebezpieczne ale Maximoff czuła, że się uda. Więc on także wiedział, że to się uda.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro