°i've killed her°
- Zabiję cię, jeśli zginiemy - mruknął Bucky, spoglądając na terrorystów z kosmiczną bronią.
Wilson ciągle pruł do przodu, aż wreszcie trafili na cel swojej misji, tylko bez żadnego przygotowania i planu. Misja dla "staruszka", jak określił to były Falcon, w jego oczach zmieniała się coś groźniejszego. Tej broni były kilogramy więcej, niż się spodziewali.
- My mamy ich obezwładniać, kiedy oni będą do nas strzelać thanosowym cholerstwem - mruknął, ładując po chwili karabin.- Świetnie.
- Nie gadaj spróchnialcu, tylko ogarnij te pistolety - szepnął Sam.- Ja już od dawna jestem gotowy.
- To ty masz tarczę z vibranium, nie ja.
- Ty masz ramię.
- Ale chcę go jeszcze używać po tej misji - odparł.- Przydaje się.
- Na pewno nie do gotowania, bo ta jajecznica była okropna - zachichotał ciemnoskóry mężczyzna, a James wziął głęboki oddech, powstrzymując się od znokautowania go lewą pięścią.
Wymierzył w kierunku jednego z mężczyzn i strzelił perfekcyjnie w bark, a kiedy reszta poderwała się zdezorientowana, Sam wybiegł zza rogu rzucił tarczą, która odbiła się rykoszetem od ściany i położyła dwójkę z przeciwników. Z bronią Steve'a radził sobie coraz lepiej, po wielu ciężkich treningach. Nie mógł też zliczyć, ile razy sam się nią uderzył- i to w twarz.
Barnes sprawnie powalał przeciwników do momentu, w którym wystrzał z broni sięgnął jego łydki. Prze ból miał wrażenie, że została wręcz rozerwana ale dalej strzelał, bo była to jedyna rzecz, do której był wtedy zdolny. Kiedy Sam powalił ostatniego, brunet powoli oparł się o ścianę i zerknął na swoją nogę. Była cała fioletowa. Warknął, co sprawiło, że Wilson przejrzał mu się dokładniej.
- O nie - szepnął.- Dobra, staruszku. Powoli idziemy do quinjeta. Tylko mi się nie wywal, chłopie.
Nie można zliczyć ile razy Barnes przewrócił oczami w tamtym momencie.
- Myśl o Lenie, czy coś tam.
- Sam, ja nie umieram - odrzekł.- Boisz się?
- Prędzej nie mogę się doczekać - odpowiedział, prowadząc go pod ramię. - Wreszcie będzie spokój, matko marzenie. Zero nokautów metalowym ramieniem.
W końcu Zimowy Żołnierz usiadł na fotelu w samolocie i dokładnie przyjrzał się ranie. Wyglądała trochę jak postrzałowa i mógł podejrzewać, że pod skórą naprawdę utknęła kula. Sięgnął po bandaż, bo znając swoje umiejętności była to jedyna rzecz, jaką mógł wtedy zrobić aby sobie nie zaszkodzić. Wilson co jakiś czas zerkał na niego, aby sprawdzić czy nie postanowił jednak umrzeć i dostać ładny nagrobek z amerykańską flagą.
Jeśli by mu taki dali w ogóle.
- Fuck me - mruknął, kiedy łydka zaczęła go boleć jeszcze mocniej.
- Podziękuję Barnes! - zawołał Sam z kokpitu.- I czy ty nie masz dziewczyny przypadkiem?!
Barnesowi już nawet odechciało się odpowiadać, więc po prostu ułożył się na plecach mając nadzieję, że jak najszybciej dotrą do Nowego Jorku. Miał też w planie znów porozmawiać z blondynką, choć w tamtym momencie nie był tego pewny. Był zmęczony, ranny i niewyspany. Wróciły do niego koszmary z czasów Red Roomu i znów nie pozwalały mu przespać spokojnie nocy- nawet nie chciał zasypiać. Znów widział twarze- wszystkich kursantek i jak niewiele z nich przetrwało. Świetnie wytrenowana elita była poddawana działaniu serum, które przeżyły tylko dwie w czasie, w którym tam był. To było piekło kobiet- wszystkie były zapomniane, nieważne dla kogokolwiek z zewnątrz, stały się okazją dla organizacji, lecz kiedy były za słabe, tam też nie było już dla nich miejsca.
Nawet nie wiedział kiedy usnął, dalej myśląc o tej części swojego życia.
Wanda, Shuri i Kate usiadły razem w jej pokoju, aby obejrzeć serial. Dziewczyny chciały w końcu wyciągnąć księżniczkę Wakandy z laboratorium, w którym siedziała non-stop. Według ich przewidywań, rzuciła się w wir pracy. Bishop rzuciła w nią poduszką, kiedy ta chciała napisać do Bannera, aby spytać jak jej eksperyment. Maximoff podała im paczkę chipsów, a sama ułożyła się na przedzie łóżka. Korzystały ze spokoju, który miały tylko kiedy chłopaki byli na misji. Dodatkowo Scott, Peter, Cassie i Clint pojechali na chwilę do domów, więc mogły na spokojnie coś obejrzeć. Oczywiście, co jakiś czas zaglądały do agentki Red Roomu. Scarlet Witch zniosła jej nawet parę książek widząc, że prócz gapienia się w sufit nie ma co innego do roboty. Była zaskoczona, ale już chwile później próbowała czytać jedną z nich.
- Matko, co za idiota - Shuri rzuciła popcornem w telewizor.- Od siedmiu sezonów zdradza i zdradza.
- Zgadzam się! - zawyła Kate.- Czemu wszyscy tak go lubią?
Wskazała na jednego z bohaterów serialu "The 100". Maximoff lubiła jego humor i jakby miała pomyśleć, to byłby podobny do tego ich tymczasowego więźnia. Przysłuchiwała się jednej jej rozmowie z Barnesem, nie celowo oczywiście. Oboje byli sarkastyczni i wredni, ale żadnej ze swoich myśli nie wypowiedziała głośno i po prostu skupiła się na akcji. Poderwała się, gdy usłyszała huk na dole centrum. We trzy wybiegły z pokoju, Bishop nawet z łukiem w ręku. Ciągle nosiła go ze sobą- w razie czego. Scarlet poderwała się za pomocą mocy i zleciała na sam dół, do wejścia. Wilson próbował właśnie znów unieść Jamesa, który jak początkowo myślała, stracił przytomność.
- Co się stało?! - krzyknęła, podbiegając do bruneta.
- Przysnął mi w quinjecie - wyjaśnił ciemnoskóry mężczyzna.- Dostał tą bronią, więc w sumie nie mam pojęcia czy śpi, ale jeśli tak to chyba dość mocno.
- Shuri! Leć do centrum medycznego!
- Matko, znowu biały do naprawienia! - wrzasnęła nastolatka, ale pobiegła w podanym kierunku.
Szatynka używając swojej mocy przeniosła rannego w odpowiednie miejsce, gdzie od razu zajęły się nim Helen i młoda dziewczyna. Od miejsce postrzału w każdą stronę rozchodziły się, jakby niebieskie żyły.
- Znam to - powiedziała księżniczka, sięgając po nożyk i pęsetę.- Po wyjęciu kuli musimy odessać to gówno, bo paraliżuje. Im szybciej, tym łatwiej będzie co zastopować. Katie, podasz mi te małe szczypce?
- Robi się - brunetka podała jej to co chciała, a następnie odwróciła się do pozostałej dwójki.- Chodź Sammy, bo jeszcze zawału dostaniesz.
- Wcale nie!
- Biedaczysko jest w szoku - zwróciła się do nich.- Chodź Wandzia, damy mu gorącej czekolady.
- Nie lubię tego podtekstu - mruknął, a Maximoff przewróciła oczami.
Blondynka zaskoczona uniosła głowę, gdy usłyszała huk- jakby uderzanie metalem o ziemię. Po chwili doszła do wniosku, że komuś coś spadło i wróciła do czytania. Była zaskoczona tym, że bohaterka przyniosła jej książki- bo kto normalny daje coś więźniowi, aby umilić mu czas? Tym bardziej nie spodziewała się tego po Avengers. Aż zaczęła wspominać swoje poprzednie przetrzymania - było wyrywanie paznokci, ciągnięcie za włosy i oczywiście bicie po twarzy, ale nie książki i posiłek trzy razy dziennie. Zastanawiała się już nawet nad tym, czy to polecenie Barnesa, a może po prostu jej to dają? Westchnęła i usiadła na podłodze. Trochę jej się nudziło, chociaż teoretycznie powinna być przyzwyczajona do bycia w zamknięciu. W Stalingradzie zamykali je w izolatkach w piwnicy, regularnie. Nieważne czy ktoś bał się ciemności, pająków czy miał przeraźliwą klaustrofobię- można powiedzieć, że chcieli z nich to wyplenić dość poważną metodą szokową. Jedynym czego w tamtym czasie bała się dziewczynka był tłum- przerażała ją ogromna ilość ludzi, więc raz posłali ją na apel dla dorosłych już agentów i upchnęli w sam środek zgromadzenia. Może po roku ataków paniki udało się jej uspokoić w tym temacie, ale dalej lubiła przebywać sama.
No chyba, że nie miała co robić.
Mogła w tamtym momencie czytać albo myśleć i oczywiście wolała to pierwsze. Kiedy już zaczynała myśleć przypominało jej się wszystko- głupoty, które powiedziała, złe ruchy, zawody jakie sprawiła. Nienawidziła myśleć o wszystkim co nie jest walką czy strategią, bo tylko to robiła dobrze. Nie była utalentowana, tylko wyszkolona. Będąc szczerym, dawno nie miała takiego spokoju jak siedząc w tej celi.
- Do szczęścia brakuje tylko "Wilka i zająca" - mruknęła pod nosem, prychając.
W życiu by się do tego nie przyznała, ale lubiła bajki. Były czymś innym- tam wszystko było dobre albo złe, a miłość i serdeczność zawsze wygrywała. W gruncie rzeczy było to okłamywanie dzieci, ale lepszy rydz niż nic- jakoś trzeba im pokazać dobro i zło.
Nagle, pomyślała o ważnej rzeczy. Jeśli mieli po nią w końcu przyjść, chciała odzyskać swoją broń. Tylko nie miała zielonego pojęcia, gdzie ona jest. Westchnęła i położyła się na plecach. Jeśli do tego czasu się nie dowie, będzie musiała biegać i szukać. Nie potrafiła zostawić swoich sztyletów. Ktoś nigdzie nie rusza się bez telefonu, kolejny bez słuchawek, inny bez makijażu.
Ona bez broni.
Ogólnie rzecz biorąc, ona sama była bronią.
***
Maszyny zaczęły piszczeć jak szalone. Barnes gwałtownie poderwał się do góry, oddychając ciężko. Cudem było to, że nie obudził się z krzykiem. Wziął głęboki wdech, kiedy do pomieszczenia wpadła doktor Helen Cho razem z Shuri. Nastolatka podeszła do niego sprawdzając wszystkie rurki.
- Delikatnie, old man. Ten sprzęt jest przydatniejszy niż myślisz - mruknęła.- Jak się czujesz?
- Wyleżany - odparł, a ona przewróciła oczami.- Normalnie Shuri, jak stary dziadek z rozwaloną psychiką. Mogę iść do siebie?
Dziewczyna bezradnie spojrzała na lekarkę, a ona tylko kiwnęła głową. Odpięła go od wszystkich urządzeń i już po chwili znalazł się w swoim pokoju. Powoli usiadł na łóżku, a w jego oczach pojawiły się łzy. Nie, nie mógł płakać, nie teraz- tak przynajmniej myślał. Nie mógł znieść tego, że wracały do niego dawno wyparte wspomnienia, a on znów widział siebie jak mordercę- od tej nocy przez następne. Nie wierzył w to co zrobił i w to, że o tym nie pamiętał- kolejna osoba, którą zabił. Młoda dziewczyna. Pamiętał jej kasztanowe włosy, zielone oczy patrzące na niego z przestrachem. Reszta dziewczyn stała tuż za nią, w szeregu. Większość z nich była przerażona, tylko dwie dalej stały prosto zachowując mniej- więcej kamienny wyraz twarzy. Lena i Natalia już wtedy widziały, jak pracownicy do kogoś strzelali. Zimowy Żołnierz strzelił brązowowłosej prosto w czoło, za nieposłuszeństwo względem akademii. Krew znalazła się na czyjejś twarzy. Żadna z tej grupy nigdy nie zbuntowała się na jego treningach, choć ich oczy już zawsze krzyczały "dzieciobójca". Wtedy się tym nie przejmował, ale kiedy wreszcie zrozumiał...
Zerwał się na nogi i powoli ruszył korytarzem w dół. Nie rozumiał po co tam idzie, szczególnie w środku nocy. Wszedł do pomieszczenia i usiadł na zwyczajowym krześle. Blondynka spała spokojnie w rozkopanej pościeli. Nie wiedział, jakim cudem nie miała koszmarów. Leżała i oddychała spokojnie, jakby była co najmniej świętsza od Steve'a. Posmutniał na wspomnienie o blondynie- brakowało mu przyjaciela. Avengers było jego rodziną, ale Rogers... był jedyną osobą, która znała dobrego Bucky'ego, sprzed wojny. Tego, który nie zamordował ponad tysiąca osób.
Zerknął na Lenę jeszcze raz- pamiętał jej szkolenie, ich wspólne treningi i misję- nawet to jak całowali się na sali strzelniczej, a nawet, że nie pogardzili seksem podczas zadania. Była piękna, odważna, inteligentna. Tak naprawdę mu na niej zależało, choć może nie było tego aż tak widać w tamtym czasach. W pewnych momentach był jak cyborg. Chodził, jadł, pił i spał.
W końcu James wstał i powoli ruszył do swojej sypialni, może nie tyle aby spać ale aby odciążyć swoją łydkę.
Lena lekko uchyliła powiekę. Nie spała, ani przez sekundę. Czuła, że na nią patrzył i pewnie o czymś myślał. Przez chwilę zżerała ją tak przeokropna ciekawość, że miała ochotę zapytać, ale na szczęście szybko sobie darowała. Nie mogła przyznać, że miękła. W jakiś sposób tęskniła za tym co z nim przeżyła, ale jej jedyną rodziną był Red Room i zostawienie tego mogło być dla niej katastrofalne w skutkach- być może nie tylko dla niej.
***
- Co Red Room miał do tych agentów Tarczy?
Bucky powstrzymywał śmiech, zresztą tak jak Wanda, Kate i Clint. Nieświadomy Wilson usilnie starał się przesłuchać blondynkę myśląc, że coś z niej wyciągnie, kiedy Scott już miał pod nosem połowę misji, które łączyły ich dawnych przyjaciół. Oczywiście, Lena siedziała cicho mierząc mężczyznę spojrzeniem
- Co miało się potem stać?
- A co ja z tarota wróżę? - spytała, odchylając się na małym krześle.- Myślisz, że pociągam za sznurki?
Sam westchnął i spojrzał w kierunku, reszty drużyny, która się z niego śmiała. Dźwignął się na nogi i wyszedł. Lena podeszła do szyby i zerknęła w tym samym kierunku, co wcześniej Kapitan. Lustro weneckie było pomysłem starym jak świat, ale dobrym.
- Zrobiłam coś nie tak? Byłam niegrzeczna? - krzyknęła, a odpowiedział jej dość głośny, damski chichot.
Wiedziała, że kiedy odnajdą punkt wspólny to działanie Rosjan wyda im się proste i powierzchowne, co oczywiście nie było prawdą. Nigdy nie przeprowadzali akcji, aby osiągnąć jeden cel- wywoływali reakcję, wprawiali machinę w ruch aby osiągnąć i zaliczyć całą rozpisaną listę. Chodziły wszystkie trybiki, wtyki działały jeszcze szybciej. Nic nie było zostawiane na pastwę losu. Dlatego nie dało się ich wyplenić- byli prawie jak przeziębienie, nie ważne co zrobisz i tak wrócą , i tak zrobią rozpierdol jakby wjechali czołgiem do spożywczaka.
Co nawiasem mówiąc, widziała na własne oczy w jakieś dziurze bliżej Syberii. Nie pamiętała nawet czego dokładnie dotyczyła na misja, ale oczywiście zawsze musiała się wkopać i przypadkiem znaleźć w centrum jakiś wydarzeń, które długo były na ustach innych ludzi.
Zawsze działała nieprzewidywalne, od samego początku. Dawało jej to dość dużą przewagę- schematy zabijały wygraną, dawały przeciwnikowi wgląd na styl i łatwe blokowanie. Tego też uczył je właśnie James- zapominał o schematach; znaj umiejętności; nie graj bohatera, bo nim nie jesteś- jesteś szpiegiem, zabójcą, mordercą. Ma zostawać po tobie znak śmierci, ale nie dowód. Stawały się aniołami śmierci, przesyłkami od szatana- chodzącą trucizną.
Blondynka była czarną różą z wielkimi kolcami. Dla jednych piękna, rozkwitała. Dla innych...zepsuta, zdechła, spalona, zabójcza i ubijająca kolcami, bez przerwy. Potrafiła zbliżyć się do kogoś i nagle wbić mu taki kolec prosto w oko- w końcu tego było nauczona, tak miała żyć od początku, robiła coś co było jej przeznaczone.
Wanda słyszała każdą jej myśl- nie ważne jak się starała. Były tak strasznie głośne, jakby same chciały wryć się do jej głowy. Zdążyła nauczyć się, że zazwyczaj najgłośniejsze myśli należały do najcichszych osób. Natasha, Lena...Bucky. Szatynka zerknęła przelotnie na byłego żołnierza, który zajęty był rozmową z Clintem na temat jakiejś nowej misji. Nie zdążył nawet do końca wypocząć po postrzale, a już rwał się do pracy i pomocy. Wykorzystałby każdą, nawet najmniejszą okazję aby spróbować odkupić swoje grzechy. Widziała wspomnienia, widziała jaki był w latach 40' i bolało ją patrzenie na człowieka, który w sekundę spadł jakby na dno Rowu Mariańskiego i dopiero zaczął płynąć w górę. Ostatniego wieczoru widziała, jak znów w nocy snuł się po korytarzach centrum i była prawie pewna, że wróciły do niego koszmary. Nie chciała naciskać i od razu proponować mu ponownego pozbycia się ich- coś podpowiadało jej, że podjął decyzję o zmierzeniu się z tym, że w tych snach było coś ważnego.
A raczej ktoś ważny.
James wziął głęboki oddech i wszedł do środka. Miał porozmawiać z nią drugi raz odkąd tu jest i czuł się jak zestresowany nastolatek. Zdjął swoją skórzaną kurtkę, ukazując bezrękawnik, a następnie usiadł na krześle. Rybakova wstała z ziemi i przysunęła małe krzesełko bliżej szkła, a potem usiadła i założyła nogę na nogę. Przez chwilę patrzyli na siebie, nic nie mówiąc. Lena skupiła się na niebieskiej barwie oczu Amerykanina. Pamiętała, jak te oczy patrzyły na nią, gdy całował ją w usta, gdy była coraz lepsza w walce i grupa jej nie zagrażała.
- О чем ты думаешь, солдат? - spytała cicho, zaciskając palce na kolanie.
- Jak się zmieniliśmy - odparł.- O tym, jak cię skrzywdziłem. Robiłem to odkąd się poznaliśmy. Uczyłem cię rzeczy, których teraz używasz na co dzień. Przepraszam.
Można powiedzieć, że na dłuższą chwilę zapomniała jak się oddycha. Spojrzała na niego w taki sposób, że jak dla niego, nie musiała nic mówić. Nie czytał w myślach, jak Wanda, ale widział co blondynka ma w tej chwili w głowie. Posłał jej lekki uśmiech i ruszył w kierunku wyjścia.
- James - powiedziała, a on stanął w pół kroku i zerknął na nią jednym okiem.- Nie myśl, że śpię spokojnie po tym co zrobiłam. Masz koszmary każdej nocy, jeśli śpię.
Posłał jej ostatnie spojrzenie i wyszedł, choć nie ruszył od razu do swojego pokoju. Oparł się o ścianę i wplótł palce w swoje włosy.
Nie spała, kiedy do niej przyszedł. Mógł się tego domyślić i jak głupiego szczeniaka, jak myślał, zestresowała go myśl o tym, że wiedziała o tym jak patrzył na nią w nocy- że tylko po to właściwie przyszedł.
A przed jego oczami znowu pojawiła się kasztanowłosa dziewczynka, którą zabił. Łzy napłynęły do jego oczu, a on wściekle spojrzał na swoje ramię. Nienawidził, że tam było. Nienawidził ich za to, co mu zrobili. Nienawidził samego siebie za to, jak wielu osobom zniszczył życie. Już miał otrzeć jedną jedyną łzę, która wypełzła spod jego powieki, kiedy rozległ się alarm. Momentalnie zrozumiał co się dzieje. Pobiegł do zbrojowni, która była na wyciągnięcie ręki i zabrał karabin.
Był gotowy na walkę z Red Roomem.
Bo wiedział, że przyjdą i czekał.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro