86. Gówno, a nie prawda!
- Dzień dobry...
Przywitałam się nie kryjąc mojego zażenowania. Mimo tego na mojej twarzy widniał cwaniacki uśmieszek, mój ojciec i reszta osób, którą zdążyłam poznać patrzyli na mnie jakby ducha zobaczyli. W sumie im się nie dziwię, słyszeli, że nie żyje.
- Paige! - Krzyknął mój brat, po czym do mnie pobiegł.
- Max. - Przytuliłam go.
Jane też do mnie podeszła i mocno przytuliła, kiedy odsunęli się ode mnie spojrzałam na Ricka i Jasona, którzy byli przerażeni.
- Możecie nam to wytłumaczyć? - Zapytał Max. - Powiedzieliście, że ona nie żyje. - Brunet zmierzył wrogim wzrokiem naszego ojca. - Jak mogliście.. - Powiedział.
- Jesteście podli. - Powiedziała Jane. - Dobrze wiedzieliście jak bardzo się do niej przywiązaliśmy. Dlaczego to zrobiliście?
- Właśnie.. Dlaczego? - Uniosłam brew.
- Chcieliśmy dobrze.. - Zaczął mój ojciec.
- Gówno, a nie dobrze! - Wrzasnęłam. - Po jakiego chuja mnie adoptowałeś, żeby po jakimś czasie się mnie pozbyć? A może już od dawna to chciałeś zrobić i czekałeś tylko na odpowiednią chwilę!
- Paige.. ja. - Przez cały ten czas chciałam, żeby mi wszystko wyjaśnili, marzyłam o tym, żeby powiedzieli mi prawdę, nawet tą najokrutniejszą, ale w tamtej chwili zrezygnowałam z tego. Zdałam sobie sprawę, że jestem cholernie przywiązana do tych ludzi i każde nawet najmniejsze słowo, które normalnie nie podziałałoby na mnie, może mnie zabić.
- Dobra, daruj sobie. - Wzięłam Chrisa za rękę i wybiegłam z willi.
Cały czas biegłam, nie patrzyłam na bruneta ani za siebie, Miałam to już głęboko w poważaniu, czy ktoś za nami wybiegł. Chciałam jednie znaleźć się jak najdalej od tamtego miejsca.
- Paige, zatrzymaj się. - Powiedział mój chłopak.
Zrobiłam tak jak kazał, zatrzymałam się i stałam jak wryta patrząc na niego jak w obrazek. On zbliżył się do mnie i wytarł moje łzy, które zaczęły lecieć nie wiadomo kiedy. Byłam mu wdzięczna, że przez ten cały czas był ze mną i ani razu nie rezygnował. Dziękowałam losowi, że chociaż on jest szczery wobec mnie.
- No już, nie płacz. - Powiedział mocniej mnie przytulając.
- Chodźmy już do domu. - Kiwnął głową i ruszyliśmy w odpowiednią stronę.
Przez całą drogę zastanawiałam się gdzie by się wyprowadzić. Myślałam o Los Angeles, o New York i o San Francisco, ale szybko zmieniłam zdanie. Myślałam, żeby wyjechać do Europy, Hiszpanii, czy Francji. Nie byłam pewna, w końcu doszłam do wniosku, że sama nie powinnam o takim czymś decydować. Chris chciał ze mną wyjechać i nadal się ze mną męczyć, za co byłam mu wdzięczna, ale chciałam też pojechać tam, gdzie on by chciał.
- A ty gdzie byś chciał pojechać? - Zapytałam.
- Wszędzie tam gdzie ty. - Pocałował moją dłoń.
- Powiedz gdzie. - On się chwile zastanowił.
- Do Brazylii. Chciałbym ją zwiedzić.
- No to skoro chciałeś stąd wyjechać, to może tam? - Zapytałam.
- Pewnie kochanie. - Musnął mój policzek.
Pov. Caroline
Widziałam, że ich wszystkich to bolało. Nawet Jasona, do tego ona jeszcze nie dała mu wytłumaczyć. Dziwić się nie dziwie, bo pewnie też by się tak zachowała.
- Kto to był? - Zapytała jedna z ciotek.
- Paige. - Mruknęłam. - Córka Jasona. - Popatrzyłam na niego. - Znaczy jego martwa córka. - Pobiegłam na górę. Usiadłam na swoim łóżku i wybrałam numer do Chrisa.
Car: Gdzie jesteście?
Chris: W domu.
Car: Jak się młoda trzyma?
Chris: Przeżyła to.. Ale stara się nie pokazywać tego.
Car: Może byłoby lepiej jakbyście wyjechali, uporządkowała sobie wszystko.
Chris: Tak zrobimy.
Car: Dajcie znać jak będziecie wyjeżdżać.
Chris: Pewnie.
Rozłączyłam się i położyłam intensywnie wpatrując się w sufit. Ja też chciałam sobie pewne rzeczy przemyśleć.
______
Oke, ten rozdział jest jednym, z najkrótszych rozdziałów jakie kiedykolwiek wystąpiły w tej książce. Do tego jest mega słaby.. Wiem. Kolejny będzie trochę lepszy, choć nie obiecuje.
Cześć Gwiazdeczki <3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro