14.RODZINNY INTERES
Patrzyłam przez kilka sekund na Ricka, nie byłam pewna tego człowieka. Był podejrzany, no bo kto trzyma pod swoim dachem obcych ludzi? To było bardziej niż dziwne. Niepewnie usiadłam obok niego na sofie i dokładnie mu się przyjrzałam. Miał lekko siwawe włosy, zarost i sporą bliznę na lewej stronie twarzy, która zaczynała się od łuku brwiowego, aż po samą brodę. Wyglądało to przerażająco.
― Długo się jeszcze będziesz gapić? ― odezwał się w końcu. ― To krępujące. ― Max parsknął śmiechem.
― O czym mieliśmy pogadać?
― O naszym rodzinnym interesie.
Zdziwiło mnie to, nigdy o czymś takim nie słyszałam. Ojciec tylko marudził, że ma dużo pracy i nie lubi jeździć w delegacje. Znacznie lepiej było mu pracować w domu, bo miał czas dla nas. A ja nigdy nie dopytywałam, co robi, bo to było mało ważne, skoro przyjął mnie pod swój dach i utrzymywał.
― Pewnie nie masz pojęcia, o czym mówię. ― zaśmiał się, kiedy potwierdziłam. ― Nie byłaś ciekawa, czym zajmują się ludzie, którzy Cię adoptowali? ― zdziwił się.
― Nie. ― przyznałam szczerze. ― Ojciec mógłby być nawet księdzem, a Max zakonnicą. ― mruknęłam, ponownie go rozbawiając. ― Koniecznie muszę to wiedzieć?
― Tak. ― westchnęłam. ― To dla Twojego bezpieczeństwa. ― zdziwiłam się, ale gestem ręki poprosiłam, by mówił.
Rozpoczął od tego, że tych informacji nie będzie mi łatwo przetrawić i pod żadnym pozorem mam nie mówić nikomu o tym, co usłyszę. Później, po moim przytaknięciu, zaczął opowiadać o półświatku, nielegalnych wyścigach, narkotykach, strzelaninach czy też o handlu ludźmi.
― Czyli co? Chcecie mi powiedzieć, że jesteście gangsterami albo mafią, tak? ― parsknęłam śmiechem, niedowierzająco.
― W sumie tak, masz rację. ― oniemiałam. Przez ułamek sekundy myślałam, że mnie wkręcają. Max wymyślił jakiś nieśmieszny żart, a ja się miałam nabrać. ― To nie jest żart, jeśli o tym myślisz.
― To musi być żart. ― odpowiedziałam wszystko. ― To niewiarygodne! I wszyscy tutaj są częścią tego? ― spojrzałam na Maxa i Chrisa. ― Dlaczego?
― Ja i Jason jesteśmy w tym od zawsze. Mieliśmy ciężką młodość, wpakowaliśmy się w niezłe kłopoty i tylko przynależność do tej organizacji umożliwiła nam przeżycie. Później zdobywaliśmy awanse, wskoczyliśmy praktycznie na samą górą i po śmierci ówczesnego szefa, my przejęliśmy stery. Każdy z nich ma jakąś historię i dlatego tu trafili. W tym domu mieszkają osoby należące do mojej kliki, chcę mieć ich na oku. Jak widzisz, nie są zbyt ogarnięci, ale trzymam ich w ryzach. Są niezastąpieni. ― kątem oka widziałam, że wiele osób albo się uśmiechnęło, albo przewrócili oczami.
― I oczekujecie ode mnie czego? Przyjęcia z otwartą głową, a może szczęścia, że moja rodzina to kryminaliści, mordujący niewinnych.
― Paige, uważaj na słowa. ― upomniał mnie Max. ― Nie zaczynaj znowu robić awantur. ― zmroziłam go wzrokiem. ― Nie chcieliśmy Ci mówić, ale sytuacja się zmieniła. Ktoś dowiedział się o twoim istnieniu i chce twojej śmierci. Nie możemy na to pozwolić.
― Może gdybyście mnie poinformowali wcześniej, najlepiej od razu, to bym siedziała grzecznie w domku i Miami nie siedziałoby mi głowie!
― Rozumiem, że jesteś wściekła, ale nikt nie chciał Cię narażać. Nie wiem, jak się dowiedział o Tobie, ale mleko już się rozlało. Nikt nic nie może na to poradzić. Możesz się albo dostosować i dać sobie pomóc, albo liczyć, że śmierć będzie mało bolesna. ― otworzyłam szeroko oczy. Rick nie owijał w bawełnę, co mnie nieco przerażało.
― Nie mam dużego wyboru. ― mruknęłam niezadowolona. ― W jaki sposób mam się dostosować?
― Na początku będziesz pod okiem jednego z nich. Z tego, co wiem, to razem z Chrisem jesteście w tej samej szkole, a więc na niego spadnie ten ciężar.
― Nie. ― byłam bardzo poważna. ― Nie może to być ktoś inny? Max? ― spojrzałam błagalnym wzrokiem na brata.
― Sorry mała, odpada. ― westchnęłam. ― I to nie dlatego, że nie chce. On wie, jak wyglądam, jak zobaczy nas częściej, niż jest to potrzebne, to szybko zaatakuje.
― Przecież mieszkamy razem. ― parsknęłam śmiechem. ― Nie pomyśleliście o tym, że jak dowie się, że Max jest w Miami, to zacznie go obserwować? ― uniosłam brew.
― Kurwa. ― mruknął Rick. ― Masz rację. ― zastanowił się. ― To zrobimy tak. Dzisiaj jeszcze wracasz z Maxem do domu. Od jutra będziesz mieszkać tutaj, Na całym terenie mamy ludzi, którzy obserwują teren. Nie dostanie się tu nikt, kogo nie wpuścimy.
Znowu przeprowadzka. Zaczynało mnie to męczyć. Dopiero co się przeprowadziłam do Maxa, a nazajutrz miałam znów zmienić lokum. Nie podobało mi się to, ale gorsza była śmierć od nieznanego mi gangstera. W tamtym momencie nie chciałam już wnikać, kim był „on". Za wiele informacji miałam do przetworzenia.
― Masz jeszcze jakieś pytania? ― kiwnęłam głową. ― Słucham.
― Będę miała własną sypialnię? Nie uśmiecha mi się dzielić z kimkolwiek czterech ścian. Lubię spokój i ciszę.
― Będziesz miała, ale o spokój i ciszę tutaj trudno. ― spojrzał na Chrisa wymownie. ― Chris będzie równie tego pilnować, rozumiem, że musisz się uczyć, a o dołączeniu do nas nawet nie ma mowy. Nikt się na to nie zgodzi.
― Nawet nie przyszło mi to na myśl. ― przyznałam szczerze. ― Macie mi coś jeszcze do powiedzenia? Chciałabym już wrócić do domu. Mam kilka rzeczy do spakowania.
― Chciałbym z Tobą porozmawiać. ― odezwał się brunet. ― Chcę od razu ustalić z tobą, jak ta „opieka" będzie wyglądać. Nie chce niedomówień. ― zgodziłam się. ― Wyjdźmy na zewnątrz. Szefostwo niech sobie pogada.
Usiedliśmy na ławce za domem. Chris wyciągnął paczkę papierosów, a ja natychmiastowo się odsunęłam. Nie lubiłam tego smrodu. Chłopak od razu przeszedł do rzeczy. Zaznaczył, że nie chce się kłócić o to, że co chwile na mnie zerka i chce wiedzieć, gdzie jestem, co robię i tak dalej. Jemu chyba też się to zadanie nie podobało, bo miał skwaszoną minę. Obiecałam, że będę się starać, ale za to potrzebuje dużej przysługi. W końcu miałam pracę, musiałam to jakoś podzielić, a nie chciałam, aby Rick, a tym bardziej Max dowiedzieli się, co robię nocami w weekendy.
― Zgadzam się. ― powiedział po krótkim namyśle. ― Wiesz, że muszę tam z tobą być? I wszędzie, gdzie będziesz szła. Jak nie podołam zadaniu, zabiją mnie. Nie śpieszy mi się do grobu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro