👬ROZDZIAŁ 7👬
DRUGI NA DZIŚ:*
- Co tu robisz?
Ze strachem spojrzałem na Dylana.
No to po mnie. Żegnam cię świecie! Kocham cię, tato!
- Emmm...ja....- mój wzrok zatrzymał się na jego butach - Emmm...odwiedzam ciotkę. - palnąłem.
- Tak? A na co choruje? - spytał z założonymi rękoma.
- Na...emm...serce. - wymyśliłem.
- To chyba powinna leżeć na kardiologi, a to jest OIOM. - zauważył.
- No widzisz! Pomyliłem piętra! - zaśmiałem się nerwowo i wstałem z zamiarem ucieczki, ale szatyn złapał mnie za ramię.
- Śledzisz mnie? - zapytał prosto z mostu.
- Co? Nie! Nie, oczywiście, że nie! - skłamałem.
- Wynoś się stąd zanim zrobię ci poważną krzywdę. - upomniał srogo, po czym ruszył z powrotem w stronę sali gdzie leżała dziewczynka.
- To twoja siostra? - ugryzłem się w język trochę za późno.
Ty chyba naprawdę chcesz zginąć, Thomas...
Chłopak zatrzymał się w połowie drogi i spojrzał na mnie.
- To nie jest twoja sprawa. - prychnął.
Nie wiem co we mnie wystąpiło. Znów przypomniał mi się jego płacz plus jeszcze to dziecko leżące na łóżku nieruchomo. To wszystko sprawiło, że słowa same wyleciały mi z ust.
- Przykro mi z jej powodu. - wskazałem na drzwi od sali - I przykro mi z powodu twojej mamy. Wiesz, są różne ośrodki, które mogą jej pomóc wyjść z uzależnienia. Jeśli chcesz...mogę znaleźć jakiś dobry gdzie otrzyma pomoc. - oznajmiłem.
Dylan patrzył na mnie przez chwilę z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
- Co? - mruknął w końcu.
- Pewnie nie chcesz jej nigdzie oddawać, ale myślę, że to najlepsze wyjście. - dodałem niepewnie.
- Po co mi to mówisz? - zdziwił się i dopiero teraz zauważyłem, że jego nienawistny ton zniknął.
Można powiedzieć, że rozmawiał ze mną prawie normalnie.
- Chcę ci pomóc. - wyznałem.
Szatyn zaśmiał się cicho, po czym znów wrócił dobrze znany mi tyran.
- Nie chcę od ciebie żadnej pomocy. - obrzucił mnie wściekłym spojrzeniem.
- I tak ją dostaniesz. - uparłem się.
Naprawdę nie wiem co się ze mną działo! Chyba oszalałem!
- Liczę do trzech. Po tym czasie już jesteś martwy. - zagroził.
- Zaryzykuję. Szpital mam blisko. - wzruszyłem ramionami, sam dziwiąc się swoją nagłą odwagą.
- Wiesz, zanim wyleczysz się z pedalstwa, idź na leczenie psychiatryczne. - polecił - Znęcam się nad tobą od miesięcy, a ty mi najpierw próbujesz grozić, a teraz chcesz mi pomóc? - prychnął.
- Sam się sobie dziwię. - westchnąłem.
- Nie mam czasu na takie gadanie. Jutro dostaniesz wpierdol i inaczej zaczniesz śpiewać. - machnął na mnie lekceważąco ręką, po czym wszedł do sali na chwilę, a potem ruszył w stronę windy.
Usiadłem z powrotem na ławce i zastanawiałem się co we mnie wystąpiło.
Od kiedy jestem takim debilem aby chcieć pomóc osobie tak bardzo bezuczuciowej jak Dylan?
A zresztą! Koniec z tym! Nie chce pomocy? To nie!
Wstałem z ławki i postanowiłem wrócić do domu oraz dać sobie spokój ze sprawami Dylana.
Muszę teraz pomyśleć o ważniejszych rzeczach jak rozprawka.
* * *
- Hej, mogę u ciebie posiedzieć? - spytałem gdy Brad otworzył mi drzwi.
- Pewnie! Wejdź! - zaprosił mnie do środka z uśmiechem.
- Dzień dobry, pani Sivan. - przywitałem się z mamą chłopaka.
- Witaj, Thomas. Ależ ty już urósł! Zaglądaj do nas częściej. - odrzekła miło kobieta.
Posłałem jej uśmiech i ruszyłem za Bradem do jego pokoju.
Sam nie wiem czemu tu przyszedłem. Nie chciałem siedzieć w domu i rozmyślać nad tym czego dowiedziałem się o Dylanie oraz o tym, że jutro w szkole dostanę niezły wpierdol. Dobrze, że jutro jest piątek. Może przez weekend siniaki znikną, chociaż to musiałby być cud.
- Wszystko okej? - głos Brada przywołał mnie do rzeczywistości.
Usiadłem na łóżku i poklepałem miejsce obok siebie. Niebieskooki przysiadł koło mnie.
Sam nie wiem. Chyba potrzebowałem oderwać się na chwilę od własnych myśli. Potrzebowałem zapomnienia.
Chwyciłem twarz chłopaka w dłonie i wpiłem gwałtownie w jego usta. Brad pisnął zaskoczony. Wcale nie przejmując się jego reakcją, wsunąłem mu język do buzi, jednocześnie ręką próbując rozpiąć spodnie chłopakowi.
- Thomas! - Brad odepchnął mnie od siebie - Co ty wyprawiasz? - spytał.
Jego oddech był przyspieszony, a policzki zarumieniły się na ładny różowy kolor.
- Przepraszam. Ja...- urwałem, chowając twarz w dłonie.
- Co się dzieje? - zapytał łagodnie, gładząc mnie opuszkami palców po karku.
- Wczoraj śledziłem Dylana. - wyznałem, prostując się i zaglądając w oczy Bradowi.
- Nadal słucham. - powiedział, zachęcając tym samym abym kontynuował.
I czy to nie jest najlepszy przyjaciel na świecie?
- Dowiedziałem się, że mieszka w okropnym miejscu gdzie żyć się nie da. Dodatkowo pracuje w klinice, a jego matka to alkoholiczka. Dziś również go śledziłem, chociaż sam nie wiem czemu. - spuściłem wzrok na swoje ręce - Odwiedził szpital. Jego młodsza siostra tam leży. Na OIOMie. Chyba bardzo źle z nią. To mała dziewczynka. Na oko ma może z dziewięć lat. To straszne. Nie mogę przestać o tym myśleć, wiesz? - wyznałem.
- Masz rację. To smutne. - wyszeptał Brad, obejmując mnie ramieniem - Ale nic na to nie poradzisz. Nie uleczysz cudem jego matki albo siostry. - stwierdził.
- Chciałem mu pomóc, ale on nie chciał mojej pomocy. I jeszcze zapowiedział, że dostanę jutro wpierdol. - westchnąłem.
- Nie da się na siłę komuś pomóc. Rozumiem, że raczej zrezygnowałeś z próby szantażu? - domyślił się.
- No cóż...- spojrzałem na niego - Tak jakby mu groziłem, ale się tym nie przejął. - wzruszyłem ramionami.
- Wiesz co może ci poprawić humor? - spytał z lekkim uśmiechem.
- Nie pójście jutro do szkoły? - zgadywałem.
- Nie, głupku! - zachichotał, po czym wstał i wyjął z szafy butelkę jakiejś kolorowej wódki.
- Zgłupiałeś? - pokręciłem głową.
- No dawaj! - pomachał mi butelką przed twarzą - Chodźmy do parku! Humor raz dwa ci się poprawi! - stwierdził.
To nie był dobry pomysł, ale potrzebowałem jakiejś odskoczni.
- Dobra, chodźmy. - wstałem z łóżka, na co Brad pisnął z zadowoleniem.
Schował butelkę za bluzę i wyszliśmy z pokoju.
- Mamo, idę z Tomem na spacer! - powiadomił swoją matkę.
Co ja w ogóle ostatnio odpierdalam?
* * *
Ojciec mnie zabiję. Było już w cholerę późno i zimno. Nogi mi się plątały, ale szedłem dalej.
- O! Przepraszam, pana! - usłyszałem, więc zatrzymałem się i odwróciłem aby zobaczyć na kogo wpadł Brad - Jest pan taki zimny i.....twardy. - zauważył niebieskooki - Dam panu swoją kurtkę. - zdecydował.
- Brad, to jest słup. - westchnąłem, widząc, że przytula się do pomalowanego na czarno, wysokiego słupa.
- Oops? - zachichotał głośno.
Sam także się roześmiałem. Byliśmy pijani w trzy dupy, ale aktualnie miałem to gdzieś.
Nadal śmiejąc się głośno, przytuliłem się do Brada.
- Spać mi się chcę. - wymamrotał chłopak w moją bluzę.
- Odprowadzę cię. - powiedziałem z uśmiechem i cmoknąłem go w policzek.
- A kto odprowadzi ciebie? - spytał niewyraźnie.
- Nie wiem. Może ten zimny i twardy pan. - wskazałem na słup.
- A to spoko. - wybełgotał Brad, chyba nawet nie zdając sobie sprawy z tego co powiedziałem.
Objąłem przyjaciela ramieniem i zaczęliśmy iść w kierunku domu niebieskookiego.
❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤
W załączniku: Brad
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro