Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

👬ROZDZIAŁ 14👬

DRUGI NA DZIŚ;*

Wyszedłem od Bonnie pod wieczór. Słońce zabarwiło się na jasno pomarańczowy kolor i znikało powoli za horyzontem.

Postanowiłem skrócić sobie drogę do domu i pójść przez szkolny plac przy przedszkolu.

Mój wzrok zatrzymał się na chłopaku, który siedział na jednej z huśtawek ze spuszczoną głową. Patrzyłem na niego dopóki nie uświadomiłem sobie kogo tak naprawdę widzę.

Miałem się już nie wtrącać, ale...

Podszedłem do Dylana i usiadłem na wolnej huśtawce obok niego.

Szatyn uniósł głowę i spojrzał na mnie lekko zaczerwionymi oczami.

Płakał?

- Czy ty przestaniesz mnie w końcu śledzić? - spytał, przecierając sobie oczy dłonią.

- Tym razem nie śledziłem. - wyjaśniłem.

- Tym razem? - uniósł brwi.

Zrobiło mi się głupio, bo w sumie przyznałem się, że go wcześniej śledziłem.

- Jak sprawy z ośrodkiem? - zmieniłem szybko temat.

- No właśnie...możesz mi wyjaśnić pewną rzecz? Dlaczego moja matka miała już tam zarezerwowane miejsce? - zapytał, patrząc na mnie srogo.

- Sam kazałeś mi znaleźć coś dobrego. Kai dał mi namiary na ośrodek, a ja tam zadzwoniłem aby się wszystkiego dowiedzieć i tak jakoś wyszło, że zarezerwowałem. - wyszeptałem ze wzrokiem wbitym w swoje buty.

Przez chwilę panowała cisza między nami i zastanawiałem się czy może po prostu nie wstać i pójść stąd.

- Zabrali ją. - odezwał się nagle Dylan - Nie chciała iść, chociaż mówiłem, że to dla jej dobra. Skończyło się na tym, że wykrzyczała iż mnie nienawidzi. - wyznał.

- Na pewno tak nie jest. Była pewnie zła, ale przemyśli wszystko i wycofa to co powiedziała. - stwierdziłem, ciesząc się w duchu, że Dylan rozmawia teraz ze mną normalnie, bez żadnych doczepek, nienawistnych spojrzeń czy gróźb.

- Dlaczego mi pomagasz? - Dylan spojrzał na mnie - Nie rozumiem tego. - westchnął.

- Chciałem dowiedzieć się czegoś o tobie, co mógłbym wykorzystać abyś dał spokój mi i Bradowi. Tylko, że przez to, czego się dowiedziałem, zrobiło mi się ciebie szkoda. - postanowiłem powiedzieć prawdę.

- Nie potrzebuję litości. - burknął, bo najwyraźniej moje słowa w jakiś sposób go rozdrażniły.

- Nie lituję się nad tobą. Chcę po prostu pomóc. - odrzekłem.

Dylan westchnął głośno, pewnie nadal nie rozumiejąc czemu chcę mu pomóc, ale w sumie to ja sam tego do końca nie wiedziałem.

Może dlatego aby znów móc usłyszeć ten jego dźwięczny śmiech, który słyszałem gdy mył psa w klinice albo dlatego aby już nigdy nie słyszeć jego płaczu, który usłyszałem gdy wybiegł z bloku po kłótni z matką?

- Nienawidzę was, wiesz o tym? - odezwał się szatyn - I choćbyś rozwiązał za mnie wszystkie problemy, ja nadal będę nienawidził takich jak ty. Mój własny ojciec zostawił mnie, moją matkę i siostrę, bo jak to powiedział, zakochał się w kimś innym. Okazało się potem, że zostawił nas dla faceta. - prychnął ze złością.

Spojrzałem na niego z szokiem.

- Matka nie mogła się z tym pogodzić. Zaczęła pić, a ojciec kompletnie się od nas odciął. No cóż...pewnie jest szczęśliwy ze swoim kochankiem i nawet nie obchodzi go fakt, że jego była żona leżała pijana gdy miała pilnować Caludię. Wypadła z balkonu na chodnik z czwartego piętra. Nie wiadomo czy kiedykolwiek się obudzi. Pół roku temu wywalili mnie i matkę z mieszkania. Od tamtej pory mieszkam w tej ruderze. Więc daruj sobie tą swoją pomóc, bo nic nie jest w stanie sprawić abym był ci wdzięczny! - podniósł głos i zauważyłem jak bardzo mu teraz drży.

- Przykro mi. - wyszeptałem.

- Jak już mówiłem, daruj sobie. - wymamrotał pod nosem.

- Przykro mi...- powtórzyłem - Ale nie mogę zmienić tego kim jestem. Oczywiście nie chcę bronić twojego ojca, bo nie rozumiem jak mógł zostawić własną rodzinę na pastwę losu, rozumiem natomiast fakt, że się zakochał i umiał przyznać do tego, że zakochał się w osobie w której z założenia nie powinien. Wiele razy powtarzałeś mi abym się leczył, ale homoseksualizm to nie choroba. To zdolność kochania ludzi bez względu na płeć. - powiedziałem.

- Mówisz tak jak ja kiedyś. - prychnął, a ja zastanawiałem się o co mu chodzi.

- Nie rozumiem. - pokręciłem głową.

- Nie ważne. - wyszeptał - Idź już. - dodał po chwili.

- A ty? - spytałem.

Myśl, że Dylan będzie musiał wrócić do tego okropnego miejsca w którym mieszka, napawała mnie strachem.

- Posiedzę tu trochę. - odrzekł zamyślony, patrząc na piasek, który kopał butem.

Wstałem z zamiarem odejścia, ale jeszcze jedna rzecz nie dawała mi spokoju.

- A co z Minho? - zapytałem.

- A co ma z nim być? - uniósł wzrok na mnie i czekał na odpowiedź.

- To twój przyjaciel...- zacząłem.

- Już nie. - przerwał mi - Okłamał mnie. - wyjaśnił.

- To da się wybaczyć. - stwierdziłem.

- Ale tego kim jest, już nie. - odparł szatyn.

- Ja też jestem tym kim jestem, a rozmawiasz teraz ze mną. - zauważyłem.

- Bo...- urwał i jakby dopiero teraz zdał sobie z tego sprawę - Bo...nie mam z kim. - dokończył cicho.

Serce ścisnęło mi się na jego słowa.

Przysiadłem z powrotem na huśtawce.

- A Theo? - spytałem.

- Lubię go, ale on nie wie nic o moim życiu. - wyjaśnił.

Pokiwałem głową ze zrozumieniem i przez chwilę patrzyłem w przestrzeń pomiędzy dwoma blokami. Słońce zaszło już, a niebo nabrało ciemno niebieskiej barwy. Na ulicach pozapalały się latarnie. Nagle coś sobie uświadomiłem.

- Mówiłeś, że nie potrafisz być mi wdzięczny za pomoc przez to kim jestem. - powiedziałem.

Dylan spojrzał na mnie i przytaknął.

- A te "dzięki" pod szpitalem? - spytałem.

- Zamknij się, Thomas. - burknął, a ja lekko uśmiechnąłem się pod nosem.

Chyba jednak jest mi wdzięczny, tylko nie potrafi się do tego przyznać.

- Może i jest już ciemno, ale widzę ten twój uśmieszek i zaraz cię walnę. - ostrzegł.

- To dla mnie żadna nowość. - wzruszyłem ramionami.

- Czy ty aby na pewno nie masz jakichś zachowań samobójczych czy coś w tym stylu? - zdziwił się.

- Nie. Po prostu jestem zdania, że morda nie szklanka, się nie potłucze. - westchnąłem.

- Jesteś dziwny. - stwierdził, a po chwili usłyszałem jego cichy śmiech.

I to naprawdę nie moja wina, że serce zabiło mi szybciej. Pewnie jego śmiech tak działał na wszystkich. Ale tylko ten szczery, nie ten bezczelny i podły.

- A tak w ogóle to nie byłeś dziś w klinice? - zaciekawiłem się, ale bądźmy szczerzy, ostatnio wszystko co dotyczy Dylana mnie ciekawi.

- Weekendy mam wolne. - odpowiedział.

- Rozumiem. - wyszeptałem.

Zapanowała cisza między nami, ale nie była uciążliwa.

Nigdy nie przypuszczał bym, że siedzenie w ciszy z człowiekiem, który tak bardzo mnie krzywdził, może być takie kojące. Chciałbym przedłużyć tą chwilę jak najdłużej. Po prostu siedzieć z nim i milczeć. Lecz czas biegł nieubłaganie, a ja nie mogłem znów podpaść ojcu.

- Muszę już iść. - oznajmiłem, wstając z huśtawki.

Dylan tylko skinął głową.

Gdy byłem już znacznie oddalony od placu, odwróciłem się na sekundę. Szatyn nadal siedział i kopał butem piach.

Zrobiło mi się smutno, że muszę zostawić go tak w samotności.

Mam nadzieję, że Bonnie nie miała racji.

Nie zakochałem się w nim.

❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤

W załączniku: Dylan

Gif w rozdziale: Dylan

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro