Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Uno a Uno

!KONTYNUACJA CZĘŚCI PIERWSZEJ!

Białowłosy mężczyzna właśnie siedział na krańcu swojego łóżka. Wpatrywał się w lekko szare ściany. Chciał wrócić do normalności lecz nie było mu to dane. Jego kopia nie dała rady lecz idealnie odwzorowała śmierć dwudziesto trzy latka. Idealnie odgrywała jego humor, zachowanie ale też nastawienie do ludzi. Po prostu ta sama wersja chłopaka. Do jego pokoju zapukał znana mu osoba, czarnowłosy mężczyzna z zielonymi oczami. Colby Brock.

- Wstałeś już?- Zapytał stojąc w drzwiach z kubkiem kawy. Otrzymał odpowiedź w postaci pomruku.- Wraz z Shay'nem idziemy spotkać się z Vagosami. Pamiętasz o zasadach?

- Pamiętam- ochrypnięty głos białowłosego wydawał sie jakby go nie było. Drugi mężczyzna chciał już odchodzić ale zatrzymał go głos młodszego.- Colby?- Obrócił się w stronę młodszego.

- O co chodzi?

- Po prostu chce wrócić do normalności. W sensie ZakShot, napady, strzelaniny, jazdy nocne.- Starszy jedynie westchnął i dosiadł sie do chłopaka.

- Albert, jeżeli chcesz możesz jeździć z nami. Przemalujemy ci włosy i zrobimy nowy dowód. Będziesz czysty jak łza.

- Ale czemu nie mogę wrócić jako ja? Jako jebany Albert Speedo?

- Dla twojego bezpieczeństwa. Przecież jak zobaczą ciebie to nie będzie to dziwne, że umarłeś ale nagle żyjesz tak po miesiącu.- Speedo położył sie na łóżku i schował głowę w dłonie.- Złożyliśmy przysięgę jako Yakuza i mamy cię chronić.

- Chciałbym wrócić do Vasqueza który się o mnie martwił. Proszę mogę mu chociaż coś napisać?

- Zasada druga.

- Nie korzystamy z telefonów podczas zadań, akcji bądź porwań. Pamiętam je wszystkie. Mogę wysłać mu list? Nie muszę nawet go dostarczać do niego. Możesz zrobić to ty, tylko chcę dać mu znak o to aby się nie martwił. 

- Ehh... Dobrze możesz napisać mu list. Jak skończysz przyjdź na dół z nim, wtedy pojadę z Stone'm.- Wstał z łóżka i poszedł w stronę drzwi- tylko się pośpiesz, nie będziemy czekać długo.

Szarooki szybko zszedł z materaca i zasiadł na krzesło przy biurku. Wziął kartę i długopis. Zajęło mu chwilę aby pozbierać wszystkie myśli i zdążyć napisać cokolwiek, lecz się opłacało. Środek kartki miał przepiękną treść. 

Drogi Vasquezie!
Na początku chcę napisać abyś przeczytał to kiedy nie będzie obok ciebie nikogo. 
Nie wierz we wszystko co przeczytasz, ale tu są same szczere słowa. Pewnie rozpoznajesz moje pismo i nie przewidziało ci się to. Żyję. Nikt nie może się o tym dowiedzieć. Nie umarłem, ale też nie żyję w pełni. Może zabrzmieć to dziwnie ale nie mogę się pokazać światu. Proszę cię, nie załamuj się po mojej śmierci. Mam nadzieję, że kiedyś wszystko wróci do normalności.

~Kocham, S.

Szybko wziął kopertę, włożył list i zszedł na dół do reszty. Czuł lekkie obrzydzenie pisząc o kogoś śmierci w swojej osobie, ale tak musi. Podał białą rzecz czarnowłosemu i otworzył lodówkę z której wyjął swojego ulubionego energetyka. Obrócił się i oparł o lodówkę otwierając puszkę.

- Zbieraj się Shay, jedziemy. 

^(*)^

- Dobra skoro to mamy obgadane zostało nam tylko plan na jutrzejszy napad na FIB- zaczął szef ZakShotu. Erwin Knuckles.- Więc do środka wchodzi ja, Vasquez, Carbo, Dav- nie zdążył dokończył przez wtargnięcie nieznajomej osoby. Automatyczni zostały w nią wycelowane bronie jednak ona stała bez okazywania strachu.

- Który to Vasquez Sindacco?- Zapytał zakładając ręce na piersiach.

- Ja, o co chodzi?- Brunet wstał z krzesła i podszedł do nieznajomego. Ten jednak nic nie odpowiedział jedynie podał kopertę i odszedł z Triady. Niebieskooki usiadł na siedzeniu, otworzył opakowanie kartki i zaczął czytać. Jego wzrok zatrzymał się na czwartym zdaniu. Zaczął skojarzać sobie pismo swojego ukochanego znajomego, który umarł miesiąc temu. Czytał następne zdania a jego usta otwierały i zamykały się na zmianę. Do jego głowy doszła myśl czemu nie może się pokazać światu. W tej chwili jego świat stanął w miejscu. Przeczytał po raz kolejny treść doszukując się jakiejkolwiek formy żartu lecz takowej nie znalazł. 

- Vas?- Spytał wyrywając go ze świata Nicollo.

- Tak?- Złożył szybko kartkę na pół.

- Pytaliśmy się, czy powiesz co jest tam napisane.

- Może skupmy się na planie?- Chciał jak najszybciej zakończyć temat listu.

- Tylko, że już skończyliśmy kiedy ty czytałeś. Musiałeś się serio wkręcić w ten tekst.- Westchnął Erwin.- Więc powiesz nam co tam zrozumiałeś?

- Nie mogę, muszę iść.- Energicznym ruchem wstał i wyszedł z pomieszczenia. Wybiegł z Triady i wsiadł do r8'semki Speedo. Skoro on żyje, to musi gdzieś tu być. Ale sam nie dam rady...

^(*)^

- Albert!- Po domu rozbrzmiał niski głos Shay'na.- Zejdź do nas!- Białowłosy niechętnie wstał z materaca. Wyszedł z pokoju, zamknął drzwi i zszedł do salonu. Gdy ujrzał dwójkę swoich przyjaciół z farbą lekko się wystraszył.

- O co chodzi?- Spytał zmieszany.

- Chciałeś wrócić do normalności, więc kupiliśmy farbę i dowód "Chase Rightwill"- podał młodszemu rzeczy.

- Wait Rightwill?! Mam być synem Sonnego? I to jeszcze z czarnymi włosami?

- Tak, idź się przefarbuj, damy ci auto i możesz jechać w miasto tylko wrócić przed dwudziestą i nie komunikuj się z nikim.- Speedo jedynie westchnął i poszedł w stronę łazienki. Otworzył farbę i nałożył pastę na swoje włosy. Zostawił je na dziesięć minut gdyż jego włosy były wystarczająco białe aby utrzymać kolor. Po wyznaczonym czasie zmył ją. Wyglądał jak swój kuzyn kiedy bawił się w policjanta RGB. Na jego twarz momentalnie weszło zdenerwowanie. Jego włosy nie były czarne lecz niebieskie.

-SHAY, COLBY ZABIJE WAS- wrzasnął na cały dom. W trybie natychmiastowym dwójka wbiegła do łazienki i zaczęli się śmiać.- ONA MIAŁA BYĆ CZARNA A MAM NIEBIESKIE WŁOSY. 

- Wiemy, podmieniliśmy ci farbę na inny kolor.- Wydusił się przez śmiech.

- Nieważne idę się wreszcie przejść po mieście.- Ominął przyjaciół, wszedł do przedpokoju i założył kurtkę gdyż buty miał na sobie.

- Poczekaj, masz kluczyki do auta. Niebieski Gt-R stoi na podjeździe, jest twoje.- Rzucił w stronę młodszego klucze które z łatwością złapał.- Jest wpisane na jakiegoś randoma więc jak będziesz miał kontrole to będziesz miał problem.

- Spokojnie, dam radę- wyszedł z domu i wsiał do auta. Dawno nie jeździł, a tym bardziej po Los Santos. Odpalił pojazd i ruszył przed siebie. Chciał zobaczyć większą część miasta i zobaczyć jak się zmieniła. Jeździł po prostu bez celu. Oczywiście nie obyło się bez pościgu i tak zwanego 10-82. Zerknął na tablicę rozdzielczą w której jest zegar. Dziewiętnasta pięć. Przejeżdżał przez Red Desert Avenue i ujrzał znajomą brązową czuprynę. Vasquez. Zjechał na chodnik obok Sindacco i otworzył szybkę.- Pomóc Panu jakoś? Jest po dziewiętnastej i pada deszcz.

- Jezu dziękuje- brunet wsiadł do auta i zamkną za sobą drzwi.- Spada mi pan z nieba. A tak w ogóle, Vasquez- podał rękę w stronę kierowcy.

- Chase- lekko potrząsnął ręką i zaczął kierować się w stronę mieszkania niebieskookiego. Jechali w ciszy, którą co chwilę przerywały auta mijające ich albo na odwrót.

- Jak na osobę, którą spotykam losowo wydajesz się być odważny.

- Jeśli mogę zapytać to czemu?- lekko odwrócił wzrok na bruneta.

- Jeżeli mieszkasz tu trochę to wiesz, że jestem z ZakShotu. I teraz mógłbyś mnie wywieźć gdziekolwiek ale jednak tego nie robisz- rzucił jak na wiatr.

- Oceniasz ludzi z okładki Vasquezie.- jego lewy kącik brwi przesunął się o kilka milimetrów do góry.

- Nie mów, że wieziesz mnie teraz na komendę?- Niebieskooki zaczął panikować.

- Nie- podjechałem pod jego dom pod którym się zatrzymałem.

- Skąd wiedziałeś gdzie mieszkam?- Zmarszczył brwi i zmierzył go wzrokiem. Dopiero teraz zobaczył szare oczy i tatuaż pod okiem.- Speedo?-  Odpowiedziało mu jedynie ciche mruknięcie na tak.- Wszyscy się o ciebie martwili, gdzie ty byłeś?

- Nie mogę powiedzieć i ty też nikomu nie mów, że mnie znalazłeś.- Spojrzał w niebieskie oczy Vasqueza.

- Czemu?- Brew starszego poleciała do góry.

- Nie jestem w stanie ci odpowiedzieć na to pytanie. Możemy się spotkać jutro o osiemnastej na Chilliad.

- Jasne- przytulił Speedo.- Widzimy się jutro.- Wyszedł z auta i poszedł do drzwi za którymi zniknął. Albert odjechał szybko w stronę domu pogrążony we własnych myślach.

- Po cholerę ja to robiłem? Teraz będę miał przejebane- szepnął sam do siebie. Właśnie podjeżdżał pod dom, zarazem się cieszył, że zobaczył Vasqueza i miasto. Ale z drugiej strony bał się, że będzie miał przejebane. Na wejściu przywitał go nie kto inny jak Colby.

- I jak? Twoja chęć zobaczenia miasta się zmniejszyła? 

- Może, jednak dalej chcę zobaczyć się z swoją ekipą a zarazem rodziną.- Odłożył skórzaną kurtkę na wieszak.- Ale też nie chce zmienić ich myślenia i tego, że ich okłamałem. 

- Już wiesz dlaczego chcieliśmy cię chronić przed światem i nimi. Myślisz czemu nie chciałem abyś wychodził od razu. Pierwszego dnia ZakShot myślał, że to nie prawda i zaczęli szukać. Ale gdy przeszukali całe miasto i cię nie znaleźli. Stwierdzili, że to bez sensu i zaczęli ponownie napadać na banki.

- Nawet Vasquez?- Spytał z odrobiną nadziei. 

- Vasqueza tam nie widziałem. Chyba jako jedyny wiedział, że to już bez sensu. Ale to może kiedyś on ci opowie? Ale na pewno nie teraz. Idź się ogarnij i do spania. Jutro razem z Shay'em jedziemy po jednego chłopa, za dużo najebał. Chcesz jechać z nami?- Zaczął powoli odchodzić do tyłu.

- Nie dzięki - wyminął go i szybko poszedł do swojego pokoju. Zamknął drzwi, wszedł do łazienki i ściągnął z siebie ciuchy. Na ramionach dalej było widać lekkie rysy po samookaleczeniu, lecz one były strasznie mało widoczne.

^(*)^

- No Vas prosze cię! Potrzebujemy jeszcze jednego kierowcy!- Wykrzyczał rozmówca bruneta.

- Przecież macie jeszcze Davida.- Rzekł niechętnie.- Zrozum, że nie zmusisz mnie do tego jeżeli nie chcę.

- No Vaski rozumiem, że boli cię śmierć Speedo ale nie musisz odwracać się od rodziny.

- Erwin zrozum, tu nie chodzi o śmierć Alberta tylko o to, że po prostu nie mam ochoty na jazdę.- Skłamał. Niby wiedział, że białowłosy żyje i miał ochotę na jakąś dawkę adrenaliny lecz nie chciał widzieć się z resztą ZakShotu którą zdążył powyzywać w myślach.- Więc proszę nie błagaj mnie o to żebym jechał z wami na bank. 

- Nie dasz się przekonać?- Odpowiedział mu jedynie pomruk na nie.- No dobra- rozłączył się.

Brunet odłożył telefon na bok łóżka. Zamienił go na czerwone pudełeczko mniejsze od jego ręki. Otworzył je i ukazał się piękny srebrny pierścionek ze złotym diamentem na środku. Miał dać go właśnie Albertowi i wyznać mu wszystkie jego uczucia właśnie tego dnia, w którym zmarł jego klon. Od tamtego czasu przychodził codziennie na grób klona z niewiedzą, że to nie był on. Zawsze latał z obojętnym wzrokiem, lecz gdy przeczytał ten list jego humor się samoistnie poprawił. Zaczął tętnić życiem i mieć chęci na cokolwiek. Pierwszy raz wsiadł do swojego Audi i pojechał na wyścig. Odłożył pudełko na miejsce skąd je wziął, przykrył się kołdrą i spróbował zasnąć co wyszło mu dość łatwo, bo po niecałych trzech minutach już spał w objęciach Morfeusza. Niestety jego sen nie potrwał długo. Usłyszał strzał i ciężkie buty idące po jego mieszkaniu. Pomyślał, że to Speedo lecz on posiadał klucze i nie rozwalał by zamku w drzwiach. Lewą ręką sięgnął po broń schowaną w szafce nocnej. Chciał już ją wyciągać lecz zatrzymała go większa dłoń od jego. Popatrzył szybko na sprawcę i ujrzał ta samą maskę co miał chłopak, który dał mu list. Bez słowa podciągnął go do góry, złapał za drugą rękę i postawił na ziemi.

- Ubierz się- stanął w koncie pokoju z przeładowaną bronią. Brunet podszedł do szafy i szybko założył losowe dresy wiedząc, że nie będzie to zbyt dobre wspomnienie. W sercu dziękował, że w całym domu ma bronie. Szybko wyjął broń i wycelował do zielonookiego.

- Podaj się w tym momencie- rozkazał do zamaskowanego. W tym momencie do pokoju weszła kolejna postać. Teraz wiedział jedno. Był na przegranej pozycji.

- Col co tak długo ci to zajmuje?- Spytał czarnooki. Vasquez już lekko tracił wiarę w siebie gdy drugi wycelował w niego kolejną bronią.- Opuszczaj broń!- Krzyknął bardziej zdenerwowany niż wcześniej. Zrezygnowany brunet zablokował broń, rzucił ją na łóżko, podniósł ręce i odwrócił się plecami do zamaskowanych. Wolał spróbować niż nie próbować i myśleć co on mógł zrobić. Został natychmiastowo skuty, założyli mu knebel i worek, wzięli go na plecy i wyszli z mieszkania.

^(*)^

Szarooki siedział na swoim łóżku z mapą Los Santos i zakreśleczami. Kolorował większość dróg, od komendy do Human Labs, od Humana do Paleto, od Paleto do triady, od triady na lotnisko, z lotniska na Maze bank tower. Robił nieregularne kształty różnymi kolorami. Tym razem do ręki wziął długopis i zapisywał miejsca trudno dostępne ale dobre do ucieczek. Trochę mu jeszcze zostało lecz usłyszał szamotanie się domowników na dole zignorował to i dalej zapisywał miejsca.

- Albert chodź na dół!- Krzyk Shaya nie był zbytnio przekonujący. Ściągnął słuchawki i skierował się do chłopaka. Gdy zszedł na dół ujrzał niego, Colbiego i Vasqueza, który nie miał worka na głowie. Spodziewał się najgorszego.

- O co chodzi?- Podniósł brew.

- Poznajesz kto to jest?- Spytał Stone na co odpowiedziało mu mruknięcie na tak.- Złamałeś zasadę i musisz ponieść karę.

- Shay, jego zostaw proszę. To ja zjebałem a nie on.- Już wiedział co chcą mu zrobić. Do oczu wpłynęły mu łzy.

- Speedo, znasz cenę a nią jest on.- Teraz odezwał się Colby.

- Aale chłopaki proszę zostawcie go. To naprawdę nie jego wina.- Jego głos się załamywał.

- Albert spokojnie, poniosę za ciebie konsekwencje. Nieważne jaka ona będzie.

- Nie, nie zgadzam się na tą karę. Mam przecież takie prawo jako jeden z członków.

- Albert pogódź się z tym. Nic już nie zrobisz- rzekł oschło Colby.

- Mogę z nim chociaż porozmawiać?- Zapytał z resztą nadziei, chłopaki się zgodzili i odeszli na drugi koniec pokoju dając jakąś prywatność. Speedo szybko podszedł do Vasqueza i przytulił go wypuszczając łzę.- Przepraszam.

- Nie masz za co. Nie ważne co by się stało, kocham cię Albert i nie zmienię zdania.- Niebieskowłosy lekko się zdziwił lecz czuł to samo i pocałować bruneta w usta. Ich pocałunek trwał w najlepsze, był pełen tęsknoty, miłości a zarazem strachu. Odsunęli się dopiero gdy zabrakło im powietrza.

- Nie powinienem cię podwozić, wtedy by cię tu nie było- szepnął młodszy.

- Czasu nie cofniesz misiu, stało sie i nic nie poradzisz. Zrobię wszystko byś był bezpieczny i szczęśliwy.- Lekko się uśmiechnął.

- Więc zostań, bez ciebie nie będzie to to samo.

- Pożegnania nie są na zawsze mały.- Szpenął brunet. Colby i Shay uśmiechnęli się i przybili piątkę. Albert gwałtownie odwrócił się w stronę dźwięku.

- O co chodzi?

- Porwaliśmy Vasqueza po to by udowodnić, że jednak powinieneś być wolny- uśmiechnął się zielonoki.

- Czyli mogę już być wolny?- Zapytał.

- Tak Albert, lecz mam nadzieję, że będziesz z nami utrzymywać kontakt- Stone podszedł do Sindacco i rozkuł jego ręce.- Jesteście wolni.- Speedo uśmiechnął się i przytulił mężczyzn.

- No młody będzie nam ciebie brakować lecz bądź szczęśliwy.- Zaśmiał się Col.- Chodź Vas, jesteś teraz chyba naszą rodziną nie?- Brunet bez zawahania przytulił się do reszty.

<(*)> Three days later <(*)>

- Gotowy?- Spytał się młodszego stojąc przed triadą. Niedziela, dzień OBOWIĄZKOWYCH zebrań członków main ZakShotu. Szarooki kiwnął głową i pocałował starszego. Vasquez złapał Alberta za rękę i skierował do środka budynku a następnie do pokoju obrad w którym powinni być wszyscy.

- Vasquez ile można na ciebie czekać?! Nie ma z tobą kontaktu i jeszcze się spóźniasz!- Wykrzyczał wkurzony Erwin. Sindacco nic sobie z tego nie zrobił tylko wszedł do pomieszczenia z niebieskowłosym.

- Kto to kurwa jest?- Odezwał się Carbonara, który jak zwykle palił (#Carboniepal).

- Nie poznajecie?- Podniósł brew a Albert lekko się zaśmiał.

- Nie- rzekł Labo za wszystkich. Brunet lekko szturchnął szarookiego by się odezwał i poszedł usiąść na swoim miejscu.

- Emm, żyje?- Prychnął lekko rozbawiony.

- Speedo?- David od razu podniósł się krzesła przewracając je.

- Tak wyszło.

- Poczekaj, TY JESTEŚ DUCHEM?!- Jak zwykle wydarł mordę Gilkenly.

- Nie, żyje zjebie. Tak jakby przez ostatnie dwa miesiące się ukrywałem.

- To czekaj, komu zrobiliśmy pogrzeb?- Spytał zmieszany Carbo.

- Nie wiem, jakiemuś klonowi którego nawet nie znam- wzruszył ramionami, podszedł do Vaskiego i usiadł na jego kolanach opierając się o klatkę starszego.

- I Vas o tym wiedział?

- Nie, nikt nie widział. Ten list, który dostał był jedyną informacją o tym, że żyję.

- To dlatego był taki nieobecny podczas czytania- łączył kropki siwowłosy.

- Czyżby Blachary się spełniły?- Spytał Nicollo.

- Tak jedna i druga morwiniaro. Jeden z waszych Shipów się spełnił- Odparł Vas i pocałował Speedo.

- No to nasze gratulacje.- Rzekł maskarz.

- NIE PIJEMY WÓDKI, NIE PIJEMY WÓDKI, POOCAAAŁUNEK BYŁ A KRÓTKI- wykrzyczeli w tym samym momencie David i Erwin. Wszyscy się zaśmiali a Vasquez ponownie przyciągnął niebieskowłosego do pocałunku.

- Nie pasują ci niebieskie włosy- szepnął niebieskooki.

- Miałem mieć czarne ale ktoś mi farbę podmienił.

- Colby i Shay?- Spytał i dostał mruknięcie na tak.

Teraz wszystko było idealnie. Rodzina, miłość życia i powrót do normalności. Czego chcieć więcej?

2682słów

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro