XII. Dym bez ognia
{Miley Cyrus - Younger Now}
Makijażystka uderza w moją twarz pędzlem i chmura pudru osadza się na moim czole. Parskam cicho, kiedy widzę w lustrze przed sobą wielką białą plamę. Dziewczyna zaczyna rozprowadzać proszek po mojej skórze, co jakiś czas odgarniając jakiś buntowniczy włos, który wymknął się spod klipsa.
– Czy to jest aby potrzebne? – jęczę, kiedy dziewczyna wyżywa się na mojej twarzy, a Michał staje za mną. Jego tapeta zajęła zdecydowanie mniej czasu.
– Nie dyskutuj, to polecenie z samej góry – odpowiada Witwicki i uśmiecha się lekko. – Poza tym, wreszcie nie widać, jaka jesteś niewyspana.
– Wysypiałabym się, gdybym nie musiała pracować za nas dwoje – sarkam, a on uśmiecha się jeszcze szerzej. Mam ochotę zerwać się z krzesła i zetrzeć mu ten pieprzony uśmieszek, ale Angelika każe mi zamknąć oczy, żeby móc wykonać makijaż oka.
Znaczy. Ja nie mam nic przeciwko makijażowi – serio, trzy czwarte rozłożonych przede mną kosmetyków kosztuje niebotyczne sumy. I to w euro. Prawdopodobnie równie drogich palet nie zobaczę już na oczy w życiu, ale czy ta niewątpliwa przyjemność oglądania rozświetlaczy z Anastasii musi łączyć się z faktem, że kazali mi czynnie wziąć udział w sesji zdjęciowej do reklam?
– Zrzędzisz jak stara baba – orzeka Michaś, a ja otwieram jedno oko, by posłać mu w lustrze zabójcze spojrzenie. – A to będzie dobra zabawa. Tak myślę – dodaje. – Poza tym, sądząc po twoim Instagramie, lubisz robić sobie zdjęcia.
Dziewczyna, odrywa pędzelek od skóry i parska śmiechem, potem niewzruszona wraca do blendowania koralowego cienia w załamaniu mojej powieki.
– Co innego, kiedy to ja sobie robię zdjęcie, a kiedy skacze nade mną profesjonalny fotograf – odpowiadam, ale ponieważ blondyn odchodzi, podyskutować właśnie ze wspomnianym fotografem, nie zostaje mi nic innego, jak poddać się zabiegom Angeliki.
Dziewczyna najwyraźniej świetnie się bawi, opowiadając mi o odcieniach szminek, którymi wymazała sobie właśnie rękę, próbując dopasować jakiś do mojej cery i makijażu. Ważny jest niezmiernie fakt, że logo naszej firmy ma kolor koralowy, co mi przypomina głupią logopedyczną rymowankę z dzieciństwa.
Król Karol kupił królowej Karolinie korale koloru koralowego...
Nie mogę się powstrzymać przed wywróceniem oczami, a dziewczyna zaczyna mnie upominać, żebym nie ruszała się, kiedy mnie maluje. Zaciskam ręce na telefonie trzymanym na podołku, odliczając minuty, aż spryska mi twarz utrwalaczem do tynków murarskich. Kiedy wreszcie kończy robotę, jestem pod sporym wrażeniem.
– O kurde – stwierdzam, a Angelika uśmiecha się szeroko i mokrą chusteczką ściera sobie z ręki resztki szminek. – Jak tego dokonałaś?
Moja twarz w połączeniu z lekkim, ale bardzo dokładnym makijażu łączącym ciepłe barwy korala i brzoskwiniowego różu nabrała blasku. Wydaje się bardziej odświeżona i żywa, może też dlatego, że wyraźny kolor na powiekach, sprawia, że nie wyglądam jak chodzący trup. Wręcz wyciąga zieleń moich oczu, powodując, że wreszcie nie wyglądają na nijakie.
– Siedź jeszcze, Pamela musi zrobić porządek z twoimi włosami. – Smukła blondynka odsuwa się, robiąc miejsce pulchnej, ale sympatycznie wyglądającej trzydziestolatce.
Pamela wciska mi w ręce kubek z gorącą herbatą, a ja jestem jej wdzięczna, bo pomyślała nawet o grubej słomce, żebym nie zniszczyła makijażu ust podczas picia.
W wielkim magazynie, który pełnił rolę studia fotograficznego, co prawda jest ciepło, ale przy większym bezruchu, marzną niektóre kończyny.
Tymczasem kobieta prowadzi ze mną dysputę na temat najnowszej teorii politycznej, której jest zwolenniczką, jednocześnie manewrując prostownicą wokół mojej głowy. Po porannym myciu i szybkim suszeniu, a potem podróży w wełnianej czapce, sprawiał, że moje włosy przypominały stóg naelektryzowanego siana.
Delikatne fale otaczają teraz moją twarz, nadając im jeszcze bardziej młodzieńczego charakteru. Jestem w szoku.
– To gdzie ten wasz szef? – pyta nagle Angelika, kiedy Pamela kończy utrwalać moją fryzurę.
– Miał być tu na jedenastą – zauważam – więc będzie tak za dwie jedenasta.
– No to ma jeszcze trzy minuty – stwierdza, spoglądając na zegarek na nadgarstku. W czasie kiedy mnie przemieniano w jakąś istotę z pierwszych stron kolorowych gazet, ona jadła drugie śniadanie, wtrącając się co jakiś czas.
Podnoszę się z krzesełka, dziękując obu dziewczynom i ruszam ku białej planszy, na której jedna z internetowych gwiazd pręży się z kartonami, rozsypując dookoła siebie brokat, konfetti i wstążki w kolorze KOTAR.
Michał obserwuje fotografa, który wszystko dokumentuje. Kiedy do niego podchodzę, zostaję oczarowana szerokim uśmiechem.
– Do twarzy ci w tym kolorze – stwierdza.
– Czy to już przejaw pracoholizmu? – odpowiadam.
– Walnie wódy w pracy, żeby mieć siłę do roboty, chyba jednak bardziej. – Mruga, a ja wywracam oczami. Prowodyrami tego pomysłu był on i Kotarski, gdyby ktoś zapomniał.
A propos, naszego kierownika, drzwi wejściowe trzaskają, w momencie, kiedy mam zamiar wyjąć telefon i po niego dzwonić. Kotar zjawia się cały zaśnieżony, ale minutę przed czasem.
Unoszę zaskoczona brwi. Podchodzi prosto do nas, ściągając skórzane rękawice i wita się z nami.
Jestem zaskoczona przyjacielskim gestem uściśnięcia dłoni, ale nie mam czasu zbyt długo tego analizować, bo Michał wciąga go w jakąś dyskusję na temat planu. Ponad zaparowanymi okularami, Karol próbuje skupić wzrok na rozmówcy, ale jednoczesne rozbieranie się z zaśnieżonego płaszcza, najwyraźniej nie idzie mu łatwo.
Czuję się dziwnie w jego towarzystwie. Od kiedy w windzie dostał jakiegoś ataku żałoby po swoim buractwie, nie rozmawialiśmy praktycznie, jedynie wymienialiśmy grzecznościowe formułki, przy wszystkich. Mam wrażenie, że natrafiam na ścianę, kiedy próbuję wewnętrznie zasugerować mu, żeby mnie tak chamsko nie ignorował.
To poziom bucowania, którego naprawdę nie potrafię znieść ani zrozumieć. Poziom gimnazjalistów. A przecież nie zrobiłam niczego, przez co mógłby się na mnie fochać, jak panienka z sentymentalnych opowiastek Orzeszkowej.
Nie jestem jednak na tyle odważna, by to mu powiedzieć, dodając do tego jeszcze, że Michał wszystko dobrze widzi, a pewnie i się domyśla, że doszło do jakiejś grubszej scysji między nami. Sama w sumie chciałabym wiedzieć, czym zawiniłam – tymczasem po raz kolejny niechęć cudownego pana Kotarskiego została skierowana w moją stronę i przyjęła formę jeszcze gorszą od ciągłej uszczypliwości i podrzucania kłód pod nogi.
Witwicki próbuje włączyć mnie do rozmowy, ale kręcę głową, dając mu znać, żeby przestał i odchodzę do dziewczyn, które jako tako uporządkowały swoje miejsce pracy. Chcę wygrzebać swojego laptopa i sprawdzić, jak idzie praca w biurze pod naszą nieobecność, poodpowiadać na maile, ale nie jest mi dane nawet usiąść na dwie minuty, bo blondyn prowadzi do dziewczyn naszego kierownika.
Przyglądam się, jak Kotarski zasiada we wskazanym miejscu, nieufnie patrząc na cienie, pudru, bronzery i wiele innych kosmetyków.
Pamela spogląda na mokre jeszcze od śniegu włosy Kotara i wzdycha, jakby sprawiał jej ból sam widok.
– Idę poszukać suszarki – stwierdza, kiedy Angelika przymierza odcienie podkładów do cery mojego szefa.
– Chyba są tam razem z innymi odcieniami podkładów – odpowiada blondynka. Przez chwilę trzyma usta w ciup, patrząc to na maźnięty zbyt jasnym fluidem policzek Karola, to na szklany pojemniczek z mazią. – Też się przejdę, bo pewnie nie załapała aluzji.
I zostawia nas, kuźwa, samych.
Spuszczam wzrok na ekran swojego telefonu, ale czuje te niebieskie gały wlepione we mnie. Chociaż Kotarski musiał zdjąć okulary, siedzę dość blisko i pewnie przez lustro łatwiej mu mnie zobaczyć. Sięga po nie jednak.
– Niesamowicie wyglądasz, Karolina – odzywa się pierwszy.
Palec zawisa mi nad ekranem i bardzo powoli podnoszę wzrok na szefa, który wciąż się we mnie wpatruje.
– Pasują ci te kolory – dodaje, widząc, że zmroziło mnie ze zdumienia.
– Dzięki? – Nie chciałam, żeby to brzmiało, jak pytanie, ale jednak brzmi.
Uśmiecha się niepewnie, co mi zupełnie się nie łączy i nie kalkuluje. Kotar. Niepewny. Karol Kotarski niepewny. Karol Kotarski niepewny w rozmowie ze mną. Komuś jeszcze to się całkowicie nie zgadza?
Odwracam wzrok od jego odbicia i skupiam się na scrollowaniu Facebooka. Ale milczenie, jakie zapada, coraz bardziej mi ciąży. Nie chcę wychodzić na obrażalską, ani nieprzyjazną, ale po jego ostatnich wybrykach mam wrażenie, że każde słowo, jakie spróbuję wypowiedzieć, będzie żenujące. Chociaż wolałabym się ośmieszyć, żeby Karol jak dawniej prychnął na mnie ostentacyjnie, a nasza pokrętna relacja wróciła do normy.
No właśnie – czy to w ogóle jest normalne? Dogryzanie sobie i niezdrowa niechęć w miejscu pracy? Ciągła chęć dogadania, pokazania swojej siły i postawienia na swoim? To nie jest zwyczajna relacja pracownica-szef.
Pomyślałam, niemal ze zgorzknieniem, że jestem skazana na palantów.
– Zimno ci? – pyta niespodziewanie, kiedy pocieram odkryte przedramiona. Czarny t-shirt nie chroni najlepiej przed wpadającym do środka powiewem styczniowego powietrza, kiedy drzwi wejściowe się otwierają i Kamil Gołębiewski z lustrzanką pod pachą wkracza do środka.
Oboje wstajemy, by się z nim przywitać.
Ten człowiek jest mojego wzrostu i wygląda dość... zabawnie. Orli nos, ciemne oczy, pociągła twarz, ostrzyżone na jeża, lekko siwiejące włosy. No i lektorski głos, jak z filmów dokumentalnych na Discovery Channel albo Animal Planet.
Dołącza do nas Michał, który był głównym konsultantem tego Youtubera. Prowadzimy go do stanowiska kosmetycznego i Kotar ustępuje mu miejsca. My możemy poczekać i zawsze jesteśmy pod ręką, a on przyleciał do Polski z Laosu. Co jest zupełnie szalone, no bo kurde – tu właśnie znowu zaczęły się śnieżyce, a on tam miał trzydzieści stopni jak nic.
Siadam na wcześniej zajmowanym przeze mnie krześle, podczas gdy Witwicki z tabletem w ręku streszcza Gołębiewskiemu plan na następne dwa dni nagrywek do reklam. Obserwuję, jak żywo gestykuluje, pokazując nasz plan, chociaż vloger dostał go wcześniej na maila. Podoba mi się jednak, jak profesjonalnie zachowuje się mój kolega – otacza go opieką, bo wie, że relacja z tym człowiekiem będzie potem rzutować na jego opinię o naszym produkcie. Nie bezpośrednio, bo Kamil to profesjonalista, ale jako specjalista od PR, wiem, jaki wpływ ma psychologia i podprogowe przekazy.
Nasza firma po prostu będzie mu się teraz kojarzyła z profesjonalnym podejściem Michała, jego sympatyczną mordką oraz rzeczowym traktowaniem, jako nie tylko usługobiorcy, ale również usługodawcy. Im lepsze będzie miał skojarzenia na myśl o KOTAR, tylko mniej będą mu przeszkadzać wady, a wysuwać się na przód zalety współpracy z nami oraz reklamowanych produktów...
Moje rozmyślania o psychologii public relations przerywa dotknięcie miękkiego materiału, który opada na moje barki i przedramiona. Jestem tak zaskoczona, że nie reaguje spontanicznie na opatulenie mnie swoim szalikiem przez Kotarskiego. Zadzieram zaskoczona głowę, kiedy wyprostowuje się, patrząc na mnie z góry.
– Przeziębisz się – stwierdza i pozostawiając prawą dłoń opartą na moim ramieniu, przygląda się rozmowie blondyna z azjatyckim vlogerem i jego menadżerką, która również wtrąca się do rozmowy.
Ciepło jego ręki wcale mi nie ciąży. W jakiś dziwny sposób daje coś, co wydawało mi się, że porzuciłam w Krakowie. To bezpieczeństwo. W jakiś chory, pokręcony sposób, pomimo swoich fochów i dąsów, Kotarski właśnie tym jednym gestem sprawia, że staje się dla mnie kimś zaufanym, na tyle znanym, że pozwalam mu na kontakt fizyczny. Pozwalam mu otoczyć się jego szalikiem, który wciąż nosi zapach starych perfum Acqua di Gio. To jak ochronny parasol, który rozpościera się nade mną na ten moment.
Poprawiam szal w kratkę Burberry, podtykając go pod nos, by poczuć jeszcze raz woń. Nie możliwe, żeby była tak wyraźna bez aplikacji.
Podnoszę głowę, wpatrując się w kierownika, który odpowiada na pytania menadżerki Youtubera. Przyglądam się jego szyi, ostro zarysowanej szczęce i cieniu zarostu na policzkach. Widzę pracę grdyki, jak jego wargi lekko unoszą się w nonszalackim uśmiechu, a jasnoniebieskie oczy odzwierciedlają spokój.
Kamil zagaduje swoją towarzyszkę, a wzrok Karola spada na mnie. Mrużę oczy, jakby rzucając mu nieme oskarżenie.
– No co? – pyta, dobrze widząc, że właściwie to się uśmiecham.
– Wróciłeś do starych perfum? – pytam.
– Przecież powiedziałaś, że lepiej pasowały.
Wybaczcie ten drobny poślizg, ale nie mam przygotowanych na zapas rozdziałów i przy nowych, maturalnych obowiązkach nie wyrobiłam się z napisaniem nowego ;-; z tegoż powodu, bardzo was przepraszam, obiecuję, że nabazgrzę ich tyle, żeby można było normalnie publikować w terminach.
Z poważaniem,
xx, Zo
PS. A tak serio, Kotar ma humorki jak panienka w okresie dojrzewania :v
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro