Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

VIII. Awisza Czarna

{Lorde - Green Lights}

Ola i Michał mieszkają całkiem niedaleko mnie. Pomiędzy lotniskiem a Fortem Bema jest ładne, zadbane, strzeżone osiedle niskich bloków. Właśnie tam swoje życie prowadzi Witwicki u boku prawdopodobnie przyszłej żony, Aleksandry Awiszy.

Czarnowłosa piękność o dość orientalnej urodzie błyska w moją stronę czarnym okiem i potrząsa wyciągnięta w jej stronę dłonią tak energicznie, że boje się o swoje stawy. Oczekiwałam jakiegoś obcego nalotu, ale nienaganną polszczyzną – lepszą chyba nawet od mojej, a jestem po klasie humanistycznej – przedstawia mi się i to właśnie nazwisko ma w sobie jedynie nutę Bliskiego Wschodu. Chociaż bardzo mnie to intryguje, nie pytam, licząc na to, że dowiem się tego w trakcie kolacji.

Ola zaprasza mnie do dużego pokoju, gdzie czeka już nakryty stół. W ostatniej chwili zanim jednak przekraczam próg, mrozi mnie strach. Z kanapy zrywa się ogromny husky, który basowym tonem ogłasza, że mnie przyuważył.

Zrozumcie proszę – kocham swojego Dodo, to najwspanialszy pies na świecie, nie skrzywdziłby nawet muchy i wiem, że nie zrobi mi nigdy nic złego. Ale co innego obce psy, które nie wiadomo jak są ułożone, co przeżyły i gdzie bywały.

– Rafiki! – uspokaja pies Michał. – Gdzie na kanapę!

Wilkopodobny zwierz zrywa się z siedzenia i szorując pazurami po drewnianej podłodze, pędzi wprost na nas. Skamieniała ze strachu nie wiem, co zrobić, ale zanim potwór się na mnie rzuca, entuzjastycznie machając futrzastym ogonem, gospodyni wychodzi przede mnie. Łapie go za czerwoną obrożę i wydaje komendę, a ten posłusznie zasadza zad na ziemię, wciąż wpatrując się we mnie tęsknie. Tak się cieszy, że razem z ogonem macha mu się tyłek.

– Przepraszam, nie wiedzieliśmy, że boisz się psów. Inaczej byśmy go zamknęli – mówi do mnie Ola, a ja oddycham głęboko, otrząsając się z szoku.

– W porządku – odpowiadam i niepewnie wyciągam rękę, żeby Rafiki mógł ją powąchać. Kiedy zapoznaje się z moim zapachem, oblizuje ją, ku mojemu zgorszeniu.

– Rafi! – karci go właścicielka. – Z czym do ludzi!

– Nic się nie stało – zapewniam, wycierając oślinioną rękę w jeansy i niepewnie poklepuję wielkoluda po puszystym łbie. Niebieskie oczy zabójcy łypają na mnie przyjaźnie. – Nie zjesz mnie, prawda?

– A co tam by miał do zjedzenia? Sama skóra i kości – żartuje Michał, kiedy pies zaczyna się łasić o więcej pieszczot.

– Chyba już ustaliliśmy, że należę do umięśnionych osób w przeciwieństwie do niektórych – odpowiadam i próbuję dźgnąć go w brzuch palcem, ale umyka mi ze śmiechem. Nie żeby był zaraz gruby, czy puszysty. Zwyczajnie jego muskulatura bardziej uwydatnia się na ramionach i piersi niż brzuchu. Jestem pewna, że jakiś sport na pewno uprawia.

Ola uśmiecha się na te przyjacielskie przytyki i nasze spojrzenia krzyżują się. Jej ostre, nieco wschodnie rysy w połączeniu z ciemnym okiem i okalającymi sercowatą twarz atramentowymi włosami, dają ciekawy efekt. Wygląda trochę jak aktorki z tureckich seriali parahistorycznych. Nie mam nic oczywiście do sułtanki Hurrem.

– Może siadajmy, zanim wszystko wystygnie, dosłownie przed chwilą wyjęłam z piekarnika – mówi dziewczyna, a ja patrzę błagalnie na Michała, pocierając rękę o spodnie. Nie żebym była zaraz tam taką czyścioszką, ale minimum higieny wypada zachować.

Zaczyna się ze mnie śmiać.

– Zostaw torebkę, pokażę ci, gdzie jest łazienka – mówi, kiedy wreszcie przestaje się chichrać, jakby to było szczególnie zabawne. – Wiesz, że mydło nie zabija zarazków? – Kiedy odstawiam torebkę na krzesło, blondyn wskazuje mi wyjście na korytarz. Na jego końcu szarmancko otwiera mi drzwi do jasnej łazienki wyłożonej błękitnymi kafelkami. Światła spływają po ścianach, oświetlając ją równomiernie, a szerokie lustro potęguje efekt przestrzeni.

– Myślisz, że do piątku uda nam się zamknąć wszystko? – pyta, kiedy myję ręce. Przez chwilę zaprzestaję czynności i wzdycham. Podnoszę wzrok na swoją twarz w odbiciu.

– Robimy wszystko na tak wariackich papierach, że nie mam pojęcia – odpowiadam. – Po weekendzie musimy mieć to zrobione tak, czy inaczej. Sam koncept. I umowy podpisane.

– Udało mi się ustawić sesje zdjęciowe akurat, kiedy Kamil Gołębiewski będzie w Polsce przelotem do Szwecji – mówi. – I miałem dostać przed samym końcem dnia od grafików projekty, ale już nie chciało mi się czekać.

– Karierowicze przygotowali już BOXy? – Zakręcam wodę i wycieram ręce w miękki ręczniczek.

– Jutro rano na pewno już zamkną StudentBOXa i FamilyBOXa. – Michał przepuszcza mnie w progu i gasi za mną światło. – ExplorerBOX chyba sprawia największe problemy.

– Nie mogą go za bardzo przekombinować, bo wątpię żeby Kamil reklamował coś żałosnego – zauważam, a mój kolega na znak zgody kiwa głową. Wracamy do dużego pokoju, gdzie między nakryciami Ola stawia brytfannę z jakąś zapiekanką.

– Cannelloni z mięsem, mam nadzieję, że lubisz sos pomidorowy – zwraca się do mnie, a ja uśmiecham się lekko. Naprawdę nie chcę sprawiać problemów.

– Uwielbiam – odpowiadam zgodnie z prawdą.

– Jakieś wino dla was? – Michał wychodzi z pokoju, a jego dziewczyna krzyczy za nim:

– W lodówce schłodziłam Bordeaux. – Mi wskazuje krzesło, na którym wcześniej wylądowała moja torebka. – Nie zapytałam nawet. Pijesz alkohol?

– A czy znasz jakiegoś Krakusa, który miałby coś wspólnego z abstynencją? – parskam śmiechem.

– Nie znam żadnego Krakusa – odpowiada z uśmiechem, a kiedy siadam, odwieszając torebkę na oparciu krzesła, zabiera mój talerz i nakłada mi solidną porcję rurkowych makaronów wypełnionych mielonym mięsem. Zapach pomidorów, stopionego sera oraz bazylii pomieszanej z pietruszką jest niesamowity. Aż ślinka cieknie. Mój żołądek podstępnym bulgotaniem przypomina o wczesnym obiedzie, który zjadłam za sprawą Kotarskiego.

– Już znasz. – Wyprostowuję się i poklepuję po piersi w okolicy serca. – Tylko Cracovia.

– Właściwie, to skąd jesteś dokładnie? Sam Kraków, czy gdzieś okolice? – wtrąca się Michał, wracając z dwoma kieliszkami i butelką czerwonego wina.

– Mój tata jest z Jaroszewic pod Wadowicami, mama z Rabki-Zdroju – odpowiadam. – Ja sama urodziłam się w Zakopanem, ale w Krakowie mieszkałam od kiedy skończyłam siedem lat.

– Czyli wcale nie jesteś taki Krakus z krwi i kości – zauważa, stawiając przede mną kieliszek, a potem drugi przy talerzu partnerki.

– Bliżej mi do góralki, jeśli mam być szczera, bo rodzina taty też pochodzi z Podhala. – Wzruszam ramionami. – Ale jak byłam mała mieszkaliśmy w Belgii.

– O proszę – reaguje Ola. – Mówisz po...

– Flamandzku? Niby coś tam rozumiem, bo mój tata utrzymał kontrahentów z Zachodu, ale lepiej mi został w głowie francuski, bo chodziłam od francuskiego przedszkola. Nie pijesz? – Spoglądam na Michała, który mocuje się z korkociągiem.

– Muszę cię przecież odwieźć – odpowiada.

– Mogę wrócić miejskim.

– No jeszcze tego brakowało! – fuka Ola. – O tej godzinie pełno zboczeńców, pijaków i kiboli. Michaś cię odwiezie, nawet nie próbuj się wymigać.

Jej stanowczość mnie zaskakuje i czuję się dziwnie, bo naprawdę dawno nikt mi nie matkował. Nawet mama mojego byłego nie próbowała zastępować mi matki, więc tym bardziej dziwnie się czuję, kiedy dziewczyna w moim wieku postanawia to robić.

Michał szturcha niedyskretnie swoją dziewczynę, a ona zauważa moje zaskoczenie.

– Przepraszam, nie chciałam. – Uśmiecha się przepraszająco, a ja potrząsam głową i śmieje się lekko.

– Nic się nie stało. Po prostu mnie zaskoczyłaś – przyznaję i sięgam po przygotowaną sałatę, która czeka w malowanej misce. – A ty skąd jesteś? Bo, że Michał jest słoikiem, już ustaliłam. – Szczerzę się do niego, a on wywraca oczami. W tym samym momencie korek z charakterystycznym dźwiękiem wyskakuje z butelki i blondyn prawie przewraca wino.

– Z takiej wioski koło Białegostoku. Kruszyniany – odpowiada Ola.

– Czy nie tam stoi najstarszy meczet w Polsce? – Jej twarz rozjaśnia się w uśmiechu, kiedy słyszy to ode mnie.

– Teść jest Tatarem – odpowiada Michał i polewa mi wina, podczas gdy jego dziewczyna kończy nakładać sobie i jemu porcje włoskiego specjału.

– Przyszły teść – poprawia go. – Jeśli kiedykolwiek odważysz mi się oświadczyć – dodaje przekornie, a mężczyzna błyska w jej stronę ciemnym okiem, które dobrze wie, że ten dzień kiedyś nadejdzie.

Są niesamowicie uroczy.

– Jesteś muzułmanką? – pytam zaciekawiona, bo teraz rozumiem skąd ta niecodzienna uroda.

– Nie, nie. – Ola kręci głową. – Moja mama jest prawosławna i zgodnie z zasadą wiary po matce, razem z rodzeństwem przejęliśmy jej religię. – Siada naprzeciwko mnie, kiedy jej partner kończy polewać alkohol. – Tatarski islam różni się trochę od tego, z którym spotyka się obecnie Europa – dodaje tonem znawcy.

– Jest bardziej... zeuropeizowany – tłumaczy mi Michał, też siadając. – Jej ojciec nie wylewa za kołnierz – szepcze do mnie konspiracyjnym tonem.

– I kto to mówi – odparowuje natychmiast jego przyszła. – Jedzmy, bo ostygnie. – Uśmiecha się do mnie, a ja odpowiadam równie szerokim gestem.

Czuję się tak dobrze w ich towarzystwie. Podoba mi się jak się przekomarzają, widać, że to para ze stażem, której miłość nie powszechnieje, ale znają się wystarczająco dobrze, by pozwolić sobie na słodkie i nieco złośliwe żarty. Są zupełnym przeciwieństwem mnie i Adama.

Czegokolwiek Ola dosypała, działa to jak zaklęcie, bo moja porcja jest najcudowniejszym jedzeniem, jakie udało mi się ostatnio zjeść. Jest też horrendalnie wielka i już w połowie wiem, że mój żołądek będzie się buntował przed przyjęciem reszty, ale oczy mówią „Jedz!". Więc wpycham w siebie ten włoski odpowiednik nektaru i ambrozji, popijając doskonale dobranym, wytrwanym winem. Jego kwaskowaty smak idealnie pasuje do pomidorowego sosu, który oprócz czerwonego warzywa ma też w sobie całą gamę niesamowicie aromantycznych przypraw jak kminek, czy zioła prowansalskie. Całość idealnie komponuje się z wołowym mięsem i specjalnym typem makaronu, na którym gospodyni zapiekła słodki, żółty ser, łamiąc tym samym smak całego dania.

– Podobno Karol się do ciebie przyczepił – zagaja Awisza, a mój widelec zatrzymuje się w połowie drogi do ust. Dla bezpieczeństwa odkładam kawałek na talerz, żeby nie zrobić bałaganu.

Spoglądam na Michała, który uśmiecha się przepraszająco. Nie dziwi mnie, że rozmawiają ze sobą o wszystkim, po prostu nie sądziłam, że dla Oli nasz szef figuruje imiennie.

– Mmm... To mało powiedziane – odpowiadam i rezygnuję z makaronowej pyszności dla kawałka pomidorka koktajlowego z sałatki. – Ma ze mną jakiś ewidentny problem – dodaję.

– Chyba od razu na wejście mu się nie spodobałaś – zauważa Michał, odkładając sztućce na talerz. Sięga po szklankę z wodą, wycierając wcześniej usta serwetką.

– Albo wręcz przeciwnie – dodaje jego dziewczyna i poprawiając czarne włosy, spogląda na swojego chłopaka.

– Czy ja wiem. Inaczej się zachowuje, kiedy próbuje poderwać praktykantki. – Pomidorek zatrzymuje się w moich ustach, kiedy słyszę ten ciekawy fakt. Para wciąż na siebie patrzy.

– Karolina nie jest praktykantką. Jest pracownicą, która ma szansę wygryźć go z pozycji kierownika działu, jeśli wasz projekt wypali – peroruje dziewczyna.

– Jest synem właściciela – oponuję. – A ja tę pracę dostałam niejako po znajomości, bo musiałam bardzo szybko się przenieść z Krakowa. – Moje słowa przykuwają ich uwagę.

Oboje spoglądają na mnie zaciekawieni, a ja się mieszam.

– W skutek złych decyzji sercowych – zdradzam wreszcie, a słowa wiszą w powietrzu, przez co czuję się coraz mniej komfortowo. Są pierwszymi moimi znajomymi, nowymi czy starymi, którym mówię chociaż odrobinę na temat tej gwałtownej przeprowadzki.

– Musiałaś się rozwieść? – pyta Michał, ale jest całkiem poważny.

– Oddalić na bezpieczną odległość – precyzuję. Ola łapie w lot, o czym mówię.

– Aż sąd jej nie określi ustawowo? – Kiwam głową, bo to dokładnie to, co chcemy uzyskać z prawnikiem.

Zakaz zbliżania się. Kompletny i bezwzględny. Wciąż jest za mało dowodów, że Adam jest niebezpieczny dla społeczeństwa, więc póki co nie liczę na więzienie dla tego kretyna. Chociaż kto wie. Może kiedyś.

– Jakiś kretyn zrobił ci coś? – Michał marszczy jasne brwi, gładząc blond wąsy, a ja odkładam sztućce i chowam drżące dłonie pod stół. Do tej pory jedyną osobą, która poznała całą historię upadku mojej wielkiej miłości był prawnik. Nawet nie tata.

– Nic groźnego. Po prostu po tym jak z nim zerwałam, zrobił się agresywny i mnie stalkował. – Uśmiecham się niepewnie, pomijając jeden drobny szczegół. – Naprawdę nie macie się czym martwić – dodaję. – Mam jednego z najlepszych prawników w Krakowie, nawet forsa jego rodziców mu nie pomoże. – Pod stołem nie widzą, jak pocieram lewy nadgarstek, kiedy odzywa się w nim znajomy ból, który czasem wraca po zwichnięciu. Albo pęknięciu kości.

– Dlatego tak nagle zmieniłaś pracę i miejsce zamieszkania? – pyta Ola, smakując łyk wina.

Znowu biorę w dłonie sztućce i niemal na siłę wciskam w siebie resztę porcji. Żołądek jednak zacisnął mi się ze strachu. Wciąż nie jestem gotowa.

– Przezorny zawsze ubezpieczony – odpowiadam. – Nachodził mnie w pracy i po prostu nie wytrzymywałam już nerwowo. – Chrząkam, a oni łapią, że temat jest skończony.

– Mówiłaś coś o Cracovii. – Michał jest mistrzem subtelności, doprawdy.

Parskam śmiechem.

– Byłam w klubie sportowym – wyjaśniam. – Z piłką niewiele mam wspólnego, moją domeną jest lód.

– Hokej? – strzela Ola, a ja kręcę głową.

– Łyżwiarstwo figurowe – sprostowuję. – Byłam wicemistrzynią Polski w liceum – dodaję. – Ale potem przyszły studia i praca.... I tak jakoś, odeszło. Nie miałam czasu.

Wymieniają ze sobą spojrzenia.

– Właśnie chciałam zapytać, czy nie tańczyłaś przypadkiem, bo masz bardzo... eleganckie ruchy, jeśli wiesz o co mi chodzi – dodaje Awisza, a ja parskam śmiechem.

– Tak, tak. Dobrze wiem. To takie zboczenie zawodowe. Moją mamę w dzieciństwie doprowadzałam do szaleństwa, bo nawet psa próbowałam uczyć tej maniery. – Wspomnienie rodzicielki też nie jest przyjemne, ale na tyle dalekie, że nie czuję już prawie żalu.

– Masz psa? Wyglądasz bardziej na kociarę! – mówi zaskoczony Michał.

– Jestem, ale mam uczulenie. – Wzdycham przy tym, teatralnie kładąc sobie dłoń na czole, jak lady Makbet. – Z tatą mamy setera irlandzkiego.

– Piękne psy – potwierdza dziewczyna, a ja kiwam głową.

Mimowolnie spoglądam w kierunku Rafiki. Pies unosi powieki ponad zimnymi, niebieskimi oczami i macha w moją stronę białym ogonem. Jego oczy mają bardzo podobny kolor do innej pary, której bardzo, ale to bardzo nie lubię, chociaż same w sobie są całkiem ładne. To ich właściciel jest okropny.

Co ja mu takiego właściwie zrobiłam?



Wybaczcie, że taki poślizg szalony, ale jakoś mnie dopadł wakacyjny tryb wyjazdowy i nie miałam jak w poniedziałek poprzedni wrzucić rozdziału... a wczoraj zbierałam siły po mojej osiemnastce xD 

Prawdopodobnie ze względu na te wyjazdy, rozdziały będą pojawiać się rzadziej, ale będę starać się, żeby to było 2 tygodnie między publikacjami. Nic jednak nie obiecuję :P

Pamiętajcie, podzielcie się swoim zdaniem na temat tego rozdziału. To dla mnie wazne <3

xx, Zo

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro