Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 6 - Rutyna

Mijały dni, mijały nawet tygodnie. Już w pierwszy weekend udało im się ogarnąć cały dom. Wu od razu rozpoczął trening. Najpierw powtarzali wszystko od podstaw: Spinjitzu, Airjitzu, walkę różną bronią, pojedynki, walkę na pięści - w teorii i praktyce. Najwięcej frajdy dawała walka z związanymi oczami. Nikomu to nie wychodziło, nawet Lloydowi.

Ku ogólnemu zdziwieniu Ronin radził sobie całkiem nieźle. Pod koniec miesiąca udało mu się nawet opanować Spinjitzu. Szybko też przystosowywał się do każdej broni, jaka wpadła mu w ręce, co stanowiło przeciwwagę dla Kaia, który umiał posługiwać się tylko mieczem. Za to w walce tym właśnie mieczem był niezrównany, niepokonany, niezwyciężony. Trochę się tym pysznił, ale ciężko było mu nie przyznać racji, patrząc na tablicę wyników: 

Jay-1;

 Cole-3;

 Zane-2;

 Lloyd-5;

 Ronin-2;

 Kai-128.

Szybko powstało kilka żartów na ten temat, a Wu zwykł już mawiać: Garmadon potrzebował Megabroni, by podbić świat. Kaiowi wystarczyłby miecz.

Jay podczas treningów najczęściej walczył... Z podłogą. Gdy tylko próbował z niej wstać, zaraz znowu na niej lądował. Obrywając raz za razem, przeklinał żywioł grawitacji i drewniane drzazgi, których podłoga nigdy mu nie odmawiała. Zrezygnowany zaczął przychodzić na treningi i kłaść się od razu na podłogę, śmiejąc się, że to już chyba jego przeznaczenie.

Zresztą nic mu ostatnio nie wychodziło. Może z wyjątkiem majsterkowania, ale to mógł robić nawet przez sen. Do gotowania w ogóle się nie przykładał. Biedny Zane musiał robić swoje dania i ratować potrawy Jaya. Czasami nindroid nie nadążał i Jay dokonywał wtedy spektakularnych odkryć kulinarnych typu rozgotowana woda, pieczone masło, wyjący makaron czy prażony sos do spaghetti. Po za tym mimo wielokrotnie naprawianej klamki, spóźniał się na prawie każdą zbiórkę.

Gdy w pierwszym tygodniu naprawił prąd i kanalizację, zaczęły pojawiać się rachunki. Dodatkowo rezerwy na jedzenie zaczynały się kończyć. Ninja musieli jakoś zarabiać. Wu wymyślił, że będą rzeźbić w drewnie. Nikomu ten pomysł nie przypadł do gustu, ale lepszych nie było, a Ronin stwierdził, że to w sumie dochodowa koncepcja, więc wzięli się do pracy.

Rzeźbili w pracowni, każdy przy własnym stoliku. Najlepiej szło Zane'owi, ale nawet jemu prace szły zdecydowanie za wolno, a pieniędzy potrzebowali właściwie od zaraz.

Jay stracił wolę życia i w ogóle nie rzeźbił. Raz tylko przemycił do pokoju kawałek drewna i wyrzeźbił z niego figurkę Nyi. Była naprawdę piękna i żywa, Jay nie zdawał sobie sprawy ze swojego talentu. Zresztą od zawsze wierzył, że potrafi zrobić wszystko, jeśli tylko włoży w to odrobinę serca. Jak ma robić cokolwiek, jeśli pozbawili go serca? Jakież to poetyckie...

Jay siedział na łóżku i przyglądał się figurce. Jutro sobota. Muszę się wyspać. Muszę się już położyć. I dalej wpatrywał się w figurkę.

Obudził go gong Wu. Dłoń bolała go od ściskania małej Nyi. Spojrzał na nią jeszcze raz, schował do kieszeni i wstał. Nie musiał się przebierać - spał w ubraniu. Ostatnio zapomniał o tego typu rzeczach co przebieranie się przed snem. Zeskoczył z balkonu, uwolnił smoka i poleciał. Nic nie zjadł - trudno, kupi sobie coś na targu. Zresztą nie był wcale głodny...

Jay przewrócił oczami. Zawrócił smoka, który ryknął w proteście.

- Daruj, Piorun. Znowu zapomniałem pieniędzy.

Smok westchnął głośno.

Chwilę później znów lecieli z pełną prędkością w stronę wschodu słońca. Jay nachylił się, obserwując uważnie horyzont. Gdy zbliżył się do mostu, uśmiechnął się szeroko. W tym miejscu powietrze zawsze było wyjątkowo wilgotne. Po plecach przebiegł znajomy dreszcz. Gdy minęli już mostek, Jay był cały mokry i drżał z ekscytacji. Nie wiedział, skąd brało się wilgotne powietrze, ale wyglądało to tak, jakby stała tam Nya i wzywała go. To było niemożliwe, ale podniecające. Miał ogromną ochotę wylądować i zobaczyć co tam jest. Ale Wu zawsze dając mu pieniądze powtarzał: nie zbaczaj z drogi, nie zbaczaj z drogi, nigdy nie zbaczaj z drogi...

Jeszcze tylko dwa dni jedenaście miesięcy... Tylko jedenaście miesięcy... Za każdym razem, kiedy tak myślał, chciało mu się płakać.

Ale co miał zrobić? Leciał dalej.

Zakupy poszły mu tego dnia wyjątkowo szybko. Całym czas myślał o moście. Gdy wyruszył w drogę powrotną do zachodu słońca było jeszcze daleko. Kiedy znów wpadł w chmurę wilgoci, było mu tak dobrze... Jeszcze nigdy tak bardzo nie tęsknił.

"Nie zbaczaj z drogi"

Minął most.

"Nigdy nie zbaczaj z drogi"

"Leć prosto do domu..."

Do zakonu chciałeś powiedzieć.

Raz kozie śmierć.

Zawrócił.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro