Rozdział 12 - Rzeźbiarze
- Wychodzę do ogrodu. Nie przerywajcie pracy - powiedział Sensei.
Drzwi lekko trzasnęły. W pracowni nastała cisza. Dopiero, gdy usłyszeli zgrzyt drzwi frontowych i kroki Wu umilkły, pozwolili sobie odetchnąć.
- Mam już dosyć - jęknął Cole.
- Ta praca nie ma sensu. Kto zechce kupić te drzazgowe klątwy do ogródka? - mówił Ronin, wyciągając z palców szpilki drewna.
- Może odstraszać złodziei - zaśmiał się Kai.
- Złodziei czego? Róż i tulipanów?
- Róże i tulipany są akurat bardzo cenne. Szczególnie, gdy skończą się pieniądze akurat w dzień kobiet.
- Na pewno cenniejsze niż te rzeźby - ciągnął Ronin. - Mówię wam, zarobimy więcej na hodowli róż.
- W tym tempie na pewno - odrzekł Lloyd. - Ale jak weźmiemy się do roboty, zarobimy chociaż tyle, by mieć na jedzenie.
- Muszę zgodzić się z Roninem - rzekł Zane. - Dochód z rzeźb będzie niewystarczający.
- W tym tempie pracy - dodał Lloyd.
Zane pokręcił głową.
- Nawet pracując 2 razy szybciej zarobimy za mało.
- Jest mały popyt na rzeźby. Pogódź się z tym młody - mruknął Ronin.
Cole westchnął.
- Kończmy to szybko. Jestem głodny, zbliża się pora obiadu.
- A ty tylko o jedzeniu - oburzył się Kai.
- Nie umiem pracować z pustym żołądkiem.
- Cole ma rację - poparł go Lloyd. - Zane, Jay, idźcie coś przygotować, a my tu zostaniemy, by jeszcze chwilę popracować.
Zane odłożył dłuto i młotek, zdjął szary fartuszek i założył różowy.
- Masz fartuszki na każdą okazję? - spytał Cole.
- Prawie - powiedział wychodząc.
- Hej, a gdzie Jay?
Jay miał stoliczek na samym końcu pracowni. Duży drewniany sześcian skutecznie go zasłaniał, dlatego z początku nikt nie zauważył, że przygląda się małej figurce. Cały dzień nad tym myślał -skoro rzeźbienie szło mu tak fatalnie, to jak udało mu się zrobić to maleństwo? Nie miał wtedy dłuta, nie miał nawet noża. A jednak mała Nya patrzyła na niego teraz swoimi brązowymi oczkami, uśmiechając się czarująco. Próbował sobie przypomnieć, co wtedy robił. Wziął kawałek drewna i dosłownie formował go w ręku jak plastelinę. Ale jak? Na figurce nie ma żadnych śladów cięć...
Zaczynał mieć wrażenie, że brązowa Nya śmieje się z niego, jakby odpowiedź była dziecinnie prosta, a on, tak głupi, nie umie dodać dwa do dwóch... Zaraz... Brązowa? Jay spojrzał na sześcian na jego stoliku. Drewno z którego rzeźbią było jasne, biało-żółte, lipowe bodajże. Figurka za to była ciemnobrązowa, kasztanowa, choć drewno było to samo.
Przyjrzał się jej jeszcze dokładniej. W jednym miejscu u spodu była ciemniejsza, zwęglona, jakby nadpalona... Jay zmarszczył brwi. Jeszcze nie rozumiał, ale czuł, że odpowiedź jest blisko. Spojrzał na swoją dłoń. Zbliżył do siebie kciuk i wskazujący, wywołał iskrę. Zetknął palce, próbując utrzymać ją dłużej. Przyłożył dłoń do drewnianego sześcianu. Drewno uciekło mu spod palców, zostawiając brązowe wgłębienie. Spojrzał na małą Nyę i uśmiechnął się zadowolony.
- Jay? Jesteś tam? Co ty robisz?
- Chłopaki! - krzyknął wysuwając się zza sześcianu. - Wiem już, jak przyśpieszyć naszą pracę!
Spojrzeli na niego z zaciekawieniem.
- No, dawaj - zakpił Ronin. - Co niby wynalazłeś? Samobieżne dłuto? Nigdy-nie-tępiący-się nóż?
Jay obszedł z uśmiechem swój stolik, by zaprezentować swój pomysł. Odwrócił się do sześcianu. Spojrzał na swoją dłoń. Utworzył wokół niej błękitną powłokę, siatkę maleńkich nitek prądu. To samo zrobił z drugą dłonią. Przyłożył obie do drewna, które od razu zaczęło uciekać mu spod palców. Wyobraził sobie Burzę i zaczął formować kształt. Drewno samo układało mu się w rękach, musiał mu nadać tylko właściwy tor. Gładził je, jak świeżą glinę, a gdy skończył, czuł jak palą go ręce.
Odstąpił parę kroków, by zobaczyć swoje dzieło. W niecałą godzinę sześcian na jego stoliku zmienił się w żywego smoka. Choć był wielkości zaledwie sporego kota, robił ogromne wrażenie swoją szczegółowością. wszystko było zrobione bardzo dokładnie: zęby, oczy, ogon, pazury. Rozpostarte szeroko skrzydła i zgięte łapy sprawiały, że smok wyglądał jakby miał zaraz skoczyć i wylecieć przez otwarte okno.
Jay spojrzał zadowolony na kolegów. Szeroko otwarte oczy Ronina i rozdziawione usta Cole'a mówiły same za siebie. Ale i tak zapytał:
- I jak wam się podoba?
- Jak ty to... - spytał Lloyd.
Nagle do pracowni wpadł Zane w poplamionym różowym fartuszku.
- Wołam was już od jakiegoś czasu. Czemu nie przychodzicie? Obiad już gotowy. I czemu Jay nie pomógł mi w kuchni jak zwykle?
Jay uśmiechnął się szeroko, wspierając się ręką o swój stolik.
- Byłem zajęty.
Zane zauważył smoka i rozpromienił się.
- Ty to zrobiłeś?
- No ba.
- Ale jak ty to... - spytał znowu Lloyd.
- To może się udać - powiedział Ronin, podchodząc do rzeźby i ostrożnie jej dotykając. - W tym tempie i dokładności dochód będzie wystarczający. Ale nie damy rady spłacić długów, nawet jeśli ludzie rzuciliby się łapczywie na te rzeźby.
- Ale jak ty to... - powtórzył po raz trzeci Lloyd.
- A czy Jay mógłby nam powiedzieć "jak on to" po obiedzie? - wtrącił Cole.
- Nie ciekawi was jak ja to zrobiłem?
Lloyd energicznie kiwnął głową, ale nikt go nie zauważył.
- W tej chwili ciekawi mnie, co nam dziś Zane upichcił - odrzekł Cole.
- Spaghetti - odparł Zane.
- Mniam. Uwielbiam twoje spaghetti - ucieszył się Kai.
- Też jestem głodny - mruknął Ronin.
- W sumie też zgłodniałem - poparł Jay.
- Obiad! - krzyknął Cole, mijając Zane'a w drzwiach.
- Ale po obiedzie opowiesz jak to zrobiłeś? - spytał Lloyd Jaya.
- Po obiedzie trening... Po treningu.
- Chodźcie, bo stygnie - krzyczał Cole z jadalni.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro