14. Ślub to początek czegoś nowego
Kiedy kilka miesięcy temu Cole dowiedział się o nowej dziewczynie swojego ojca i nie wiele później − bo jeszcze tego samego dnia − o ich planowanym ślubie, to był dla niego ogromny szok. Nie każdego dnia dowiaduje się, że twój rodzic znowu się pobiera, mimo że wydawałoby się, że poprzedni małżonek odszedł do lepszego miejsca zupełnie nie dawno.
Ale niestety to nie my wybieramy, w kim się zakochujemy i kiedy, co Cole i Cora wiedzieli i byli zupełnie świadomi. Rozumieli, że tak po prostu miało być, bo jakaś wyższa siła właśnie tego chciała.
Jednak to wciąż nie zmieniało tego, że ta dwójka, która już niedługo miała stać się przyrodnim rodzeństwem, wciąż czuła się z tym wszystkim dziwnie i niekomfortowo. To była dla nich zupełnie nowa sytuacja, w której trudno było się odnaleźć.
Dzień ślubu Lou i Rebecci nadszedł szybciej, niż mogłoby się wydawać.
Zanim Cora i Cole się zorientowali to już stali i pomagali przygotować się rodzicom na ten ich ważny dzień.
I mimo iż ta dwójka nastolatków czuła, że to wszystko dzieje się za szybko, to podświadomie wiedzieli, że ich życie się ułoży, bo czemu miałoby być inaczej? Widzieli, jak ich rodzice mocno się kochają. Szczerze powiedziawszy, to od dawna nie widzieli tak wyjątkowego uczucia, które łączyłoby dwójkę ludzi. A skoro ich rodzice byli szczęśliwi to, czemu oni mieliby nie być? Nie było żadnych sporów między nimi. Cora i Cole bardzo dobrze się ze sobą dogadywali. Cora polubiła Lou, a Cole Rebecce, przez co nie było żadnych zgrzytów w przyszłej rodzinie.
— Jak wyglądam? — zapytała panna młoda, odwracając się w stronę swojej córki.
— Przepięknie, mamo — Cora uśmiechnęła się i uścisnęła prawą dłoń rodzicielki — Ale odwróć się, bo muszę ci poprawić ten welon.
Dziewczyna poczuła mrowienie w oczach, widząc swoją mamę tak szczęśliwą i wyglądającą tak pięknie. Wiedziała, że Rebecca właśnie tego chciała, więc i ona była szczęśliwa.
— Muszę ci przyznać, że... — zaczęła kobieta, przyglądając się swojemu odbiciu w lustrze — Kiedy zobaczyłam jak ty z Cole'em nie dogadujecie się, to byłam skłonna odwołać to wszystko — Rebecca westchnęła, a Cora natychmiast przestała poprawiać biały welon i zaskoczona słowami mamy, złapała ją delikatnie za ramię, chcąc ją odwrócić twarzą do siebie.
— Co? Czemu?
— Nie chciałam, żebyś czuła się źle, dziwnie albo niezręcznie. Chciałam, żebyś cieszyła się albo przynajmniej akceptowała to wszystko... Nie mogłam pozwolić na to, abym była szczęśliwa kosztem twojego nieszczęścia.
— Oj, mamo... — szepnęła, przytulając się do niej — Jest trochę dziwnie, ale to minie. Po prostu to wszystko jest nowe.
— Rozumiem — kobieta przytaknęła — Ale jakby cokolwiek się działo, to obiecuj mi, że się nie zawahasz, żeby mi o tym powiedzieć, dobrze?
— W porządku, mamo.
Wkrótce nadszedł czas, żeby pan młody i panna młoda stanęli na ślubnym kobiercu i wypowiedzieli swoje przysięgi.
— Rebecco — zaczął pierwszy Lou, patrząc z miłością w oczy swojej już wkrótce żony — Kiedy cię pierwszy raz zobaczyłem na szkolnym korytarzu podczas jednej z wywiadówek, to wiedziałem, że jest w tobie coś wyjątkowego coś, co przyciąga. I kiedy zacząłem cię poznawać coraz bardziej, to zacząłem się zakochiwać w każdej jednej twojej cesze. Jesteś niesamowita i jestem chyba najszczęśliwszym mężczyzną na ziemi, mogąc wybrać sobie właśnie ciebie za moją żonę.
— Och, Lou — powiedziała panna młoda, patrząc rozmarzonym wzrokiem na ukochanego, mając już łzy w oczach — Nie wiesz nawet, jak bardzo jestem szczęśliwa z tego, że wszystko nam się tak dobrze ułożyło. Nasze dzieci dobrze się ze sobą dogadują, co było dla nas obu bardzo ważne. Nasza rodzina nas wspiera i jest tu dzisiaj, dzieląc z nami ten niezwykły dzień. Kocham cię i wszystko, co jest dla ciebie ważne, jest ważne i dla mnie.
Wkrótce państwo młodzi wymienili się obrączkami, po czym przypieczętowali swoją miłość − a także małżeństwo − pocałunkiem.
Niebawem wszyscy zebrani goście udali się na salę weselną, gdzie miała rozpocząć się zabawa.
Po pierwszym wspólnym tańcu nowego małżeństwa nastąpił czas na taniec Cole'a ze swoją nową macochą i Cory ze swoim nowym ojczymem.
— Co tam, Lloydie? — po zakończonym tańcu Cora podeszła do swojego przyjaciela, siadając koło niego.
— Lepiej ty mi powiedz co tam u ciebie — uśmiechnął się blondyn — Jak się czujesz?
— Lepiej, jednak wciąż dziwnie — westchnęła dziewczyna, popijając wodą — To tylko kwestia czasu aż się przyzwyczaję...
— Dasz radę.
— Idziemy zatańczyć? — zapytała blondynka, zmieniając temat rozmowy.
— Po to mnie tu zaprosiłaś — powiedział chłopak, wstając z krzesła, na którym siedział. Podał dłoń dziewczynie, którą z uśmiechem przyjęła, dając się zaprowadzić na parkiet.
Cora położyła swoje ręce na ramiona starszego o rok chłopaka. Lloyd natomiast delikatnie ułożył swoje dłonie na jej tali, po czym oboje zaczęli kołysać się w rytm muzyki.
Po kilku zderzeniach − i to nie tylko o siebie nawzajem, a także w inne tańczące pary − Lloyd zabrał głos, próbując nie śmiać się za głośno z ich wspólnego tańca, który im za bardzo nie wychodził.
— Słuchaj — zaczął chłopak, a Cora tylko spojrzała mu w oczy z uśmiechem, czekając, aż rozwinie swoją wypowiedź — Dobrze wiesz, że możesz na mnie zawsze liczyć, prawda? — zapytał, a dziewczyna przytaknęła — I jak będzie cię coś trapić, to przyjdziesz do mnie. Nawet jeśli to jakaś głupota... — ciągnął dalej chłopak.
Mimo że Cora ciągle zapewniała go, że wszystko jest w porządku i nie ma o co się martwić, to on i tak wolał podkreślić po raz kolejny, że zawsze będzie przy niej. Przyjaźnili się w końcu. Cora była jego pierwszą prawdziwą przyjaciółką i bał się o nią, co było zupełnie normalne.
— Oczywiście, Lloydie — zapewniła go blondynka — Jesteś moim przyjacielem — chłopak uśmiechnął się na te słowa.
Miał nadzieje, że ona nigdy o tym nie zapomni. Dobrze wiedział, jak to jest nie mieć kogoś przy sobie w trudnym czasie. Kogoś, kto mógłby ci pomóc przezwyciężyć wszystko.
— Słuchaj — znowu zaczął Lloyd, przypominając sobie nagle coś.
— Co tam?
— Masz na oku kogoś, kogo chciałabyś zaprosić na bal? — Lloyd obrócił swoją przyjaciółkę, po czym znowu znaleźli się zwróceni twarzą do siebie, kołysząc się do rytmu muzyki.
— Może i mam... Ale chyba sama się nie odważę, żeby go zaprosić — wyznała blondynka, delikatnie wzruszając ramionami.
— Że ty się nie odważysz? — zaśmiał się, bo to było strasznie niepodobne do jego przyjaciółki. Ona nigdy niczego się nie bała — Nie wierzę ci.
— No cóż — Cora również się zaśmiała — O dziwo, nawet ja miewam takie dni...
Lloyd wiedział, że to musiało być coś poważniejszego. Nigdy − odkąd tylko poznał blondynkę − nie widział jej, żeby się czegoś obawiała.
— A ty masz kogoś na oku?
— Tak niezbyt — przyznał Lloyd. Szczerze, to nie zastanawiał się nad tym za bardzo.
Od początku był przekonany, że nie wybierze się na ten bal. Jednak teraz zaczął kwestionować tę decyzję. Wiedział, że większość jego znajomych tam będzie i ku jego zdziwieniu naprawdę zaczął uważać, że to będzie dobry pomysł pójść na ten bal .
Tylko nie miał z kim.
— Wiesz... mogę ci pomóc zaprosić tego kogoś — zaproponował Corze, na co ona uśmiechnęła się delikatnie — Jednak jeśli stwierdzisz, że lepiej nie albo nie daj Pierwszy Mistrzu Spinjitzu, on cię odrzuci, a będzie naprawdę wielkim debilem jak to zrobi, bo jesteś niesamowita, to zawsze możemy pójść razem. Jako przyjaciele — tym razem to zielonooki wysłał jej uśmiech.
Dziewczyna przybliżyła się do chłopaka i złożyła delikatny pocałunek na jego policzku.
— Dziękuje, Lloyd. Jesteś cudowny.
W międzyczasie Cole przeprowadzał bardzo ważną rozmowę ze swoim ojcem.
— Tato — zaczął Cole, chcąc mieć już tę rozmowę za sobą. Nerwowo patrzył w gwieździste niebo, dopiero po chwili odważając się spojrzeć na swojego rodzica — Jest coś, o czym chciałem ci powiedzieć... od dłuższego czasu — czarnowłosy nerwowo przełknął głośno ślinę, a jego ojciec położył mu rękę na ramieniu w geście wsparcia.
— Możesz mi powiedzieć wszystko, Cole. Jestem twoim ojcem w końcu.
Nastolatek wziął głęboki oddech i zebrał w sobie całą swoją odwagę jaką miał, po czym zaczął mówić.
— Szczerze na początku to nie byłem za bardzo przekonany do Rebecci — przyznał po chwili — Z resztą chyba było to widać. Jednak chce, żebyś wiedział, że to nie dlatego, że jej nie polubiłem albo że to twoja wina... Byłem zły, przyznaje — Cole na chwile zamilknął spoglądając w oczy ojca, z których nie był w stanie nic wyczytać. Chłopak nie był pewny czy to dobry znak, czy wręcz przeciwnie... — Przez ten cały czas myślałem, że rzucasz się w to wszystko za szybko. Wydawało mi się, że nie jesteś gotowy na to. Twierdziłem, że mama odeszła nie aż tak dawno temu i nie wiem... Przez chwilę myślałem, że wciąż nie pogodziłeś się z jej odejściem i że ten cały związek to jest twój sposób, aby jakoś odreagować...
— Och, Cole... — przerwał czarnowłosemu Lou.
— Czekaj, daj mi skończyć — powiedział szybko chłopak, próbując z całych sił, aby łzy nie zaczęły mu lecieć po policzkach. Rozmowy, w które wplątywały się wątki o jego mamie nigdy nie były łatwe po jej odejściu — Ale w końcu uświadomiłem sobie, że to nie ty nie pogodziłeś się jeszcze ze śmiercią mamy, ale... ale ja. Bo to wciąż boli. Przepraszam za wszystko, tato...
— Cole — mężczyzna podszedł bliżej swojego syna i objął go wzruszony słowami syna — Twoja mama na zawsze będzie mieć szczególne miejsce w moim sercu. Mimo że to wciąż jest trudne, to ona chciałaby, żebym żył dalej swoim życiem, nawet jeśli miałoby być ono bez niej. I na pewno chciałaby tego też dla ciebie.
Tata Cole'a był naprawdę szczęśliwy, że w końcu udało się jego synowi to wszystko powiedzieć, wyrzucić to z siebie. Wiedział, że Cole nie byłby w stanie tego dalej ukrywać i to źle wpływało na niego.
Cieszył się, że czarnowłosy był w stanie podzielić się z nim swoimi uczuciami.
— Dziękuje, tato.
Po chwili Lou wrócił do gości i do swojej nowej żony, zostawiając Cole'a na zewnątrz samego z własnymi myślami.
Wiedział, że jego ojciec miał racje. Jego mama na pewno nie chciałaby, żeby całe swoje życie tkwił w tym samym miejscu, nie chcąc iść przed siebie i zatracając się od nowa w jej śmierci.
Chłopak uniósł głowę i spojrzał w gwieździste niebo, a na jego twarzy pojawił się delikatny uśmiech.
Jeszcze nigdy nie czuł się bardziej gotowy na to, co życie przyniesie niż teraz.
W pewnej chwili Cole poczuł, jak ktoś wpada na niego, po czym ta sama osoba zniknęła tak szybko, jak się pojawiła. Chłopak przestraszony tym, co się stało, próbował złapać równowagę, machając gwałtownie rękami. W końcu złapał się za pobliski płot. Jednak w tej samej chwili zdarzyło się coś, co totalnie zszokowało i zdezorientowało młodego Brookstone'a.
Pierwsze usłyszał dziwny dźwięk jakby osuwanie się ziemi. Dopiero później zobaczył wielki głaz wyrastający niedaleko z ziemi.
Tego na pewno przed chwilą tu nie było...
Chłopak przez chwilę stał, wpatrując się w osłupieniu w wielki głaz.
Jak to się stało?
Cole nie będąc zbytnio pewny tego, co się dzieje, wyciągnął swoją rękę do przodu. Mimo że zdawało mu się zupełnie irracjonalne, że to on jakimś cudem mógł to wywołać, to i tak spróbował. Po chwili zobaczył, jak zaczynają pojawiać się niewielkie skały, lecące w stronę głazu, który dosłownie chwilę wcześniej znikąd wyrósł z ziemi.
Co się stało?
***************************
Jak do tego doszło, że ta książka ma teraz więcej wyświetleń niż duma mojego życia "My Dear Sister"? :0
Dziękuje, skarby! ♥
Przepraszam za to, że tyle czasu zajęło mi pisanie tego rozdziału, ale blokada, którą dostałam, to nie było nic fajnego :/
Teraz przez tę przerwę boję się publikować tego rozdziału xD Ale liczę na to, że wyszedł mi jakoś przyzwoicie i że Wam się spodobał
Mam nadzieje, że jakoś sobie radzicie podczas tej kwarantanny. Zdrówka! :*
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro