Rozdział X
Jay
Niespokojnie przedzierałem się przez rośliny, usiłując w nikłym świetle latarki zobaczyć coś więcej niż idącą z przodu Nyę.
Dziewczyna okropnie wyrywała się do przodu, a kiedy próbowałem ją dogonić, w ciemności potykałem się o dosłownie wszystko. Jeszcze gorzej miała Lena, która szła za mną. Co chwila słyszałem odgłosy jej potknięć i stłumionych przekleństw, których, jak zagadywałem, głównym powodem była Nya.
Robiło się coraz zimniej. Potarłem zmarznięte ramiona. Lena, widocznie nie chcąc zostawać z tyłu, podbiegła do mnie.
- Jak w horrorze! - zażartowałem, żeby rozluźnić dosyć napiętą atmosferę, chociaż w rzeczywistości ani trochę nie było mi do śmiechu. - Tajemnicza wyspa, tylko jedna latarka, opuszczony pałac i trójka żółtodziobów szukających przygód.
Lena zmierzyła mnie niepewnym spojrzeniem. Nie skomentowała. Zrobiło mi się trochę głupio. Nya, idąca z przodu, obróciła się i przewróciła oczami.
Nagle latarka w jej ręku zamigotała i zgasła.
Zatrzymałem się gwałtownie, zaskoczony i zdezorientowany. Zacząłem kręcić się w kółko, rozpaczliwie usiłując znaleźć Lenę. Gwałtowne odgłosy szamotaniny tuż za mną wskazywały, że dziewczyna ma ten sam cel. Nagle potknąłem się o jakiś wystający korzeń. W ostatniej chwili złapałem jedną z wiszących wszędzie lian.
Zrobiło się dziwnie cicho...
- Lena? Nya? - wyszeptałem.
Ogromne liście zaszumiały. Zacząłem niespokojnie rozglądać się na wszystkie strony. Byłem sam.
- Lena! Nya! Gdzie jesteście? - szepnąłem coraz bardziej przerażony. Dziewczyny zniknęły.
Co teraz? Szukanie dziewczyn w tak wielkiej dżungli na pewno poskutkuje tylko tym, że sam się zgubię. I wtedy szanse ocalenia nas wszystkich zmaleją do zera. Ale nie mam wyboru... Muszę ich poszukać. Gdzie ostatni raz widziałem....
- Jay, to ty? - usłyszałem nagle szept tuż koło mojego ucha.
Podskoczyłem, przestraszony.
- Zawału przez ciebie dostanę - wyjęczałem, patrząc na bladą twarz Nyi, tuż obok mnie.
- Całe szczęście - odetchnęła. - Nie spodziewałam się, że to powiem, ale... Nawet nie wiesz jak się cieszę, że cię widzę.
- Ja też - powiedziałem cicho, nie patrząc jej w oczy.
Była tak blisko mnie... Tak blisko, jak od dawna nie była. Przepływało przeze mnie mnóstwo emocji. Jednocześnie radość, nikły promyk nadziei... Ale też żal, odrzucenie... Była jakby obca...
Popatrzyłem na nią niepewnie. Zwykle doskonale ułożone czarne włosy teraz były rozczochrane i okalały bladą twarz dziewczyny, zastygłą w wyrazie zniecierpliwienia. Nie patrzyła na mnie.
- Co za cholerstwo - warknęła nagle, podając mi mały czarny przedmiot, który okazał się być latarką. - Zrób coś z tym.
- Co niby? - zapytałem, unosząc brwi. Na szczęście nie zauważyła mojego wcześniejszego zmieszania. - Nie jestem cudotwórcą.
Podając mi latarkę, lekko musnęła moją rękę. Jay, ogarnij się!!! Ona cię nie kocha!!! Zerwała z tobą w upokarzający sposób! Nic dla niej nie znaczysz...
- Jay, ty mnie w ogóle słuchasz? - Nya popatrzyła na mnie z ukosa.
- Yyyy... Tak, jasne! - szybko pokiwałem głową, odwracając wzrok.
- Więc... - czarnowłosa ciągle drążyła temat. - Jesteś ninja energii! Błyskawic! Zrób coś!
- Ale po co? Jaki to ma sens? - mruknąłem. - Latarka raczej dużo nie da...
Nya posłała mi mordercze spojrzenie.
- A na dodatek - ciągnąłem, starając się na nią nie patrzyć. - Musimy znaleźć Lenę! Bo na razie zachowujesz się tak, jakbyś o tym zupełnie zapomniała!
- Jay, proszę cię - dziewczyna przewróciła oczami. - Na początku zajmij się latarką, a potem będziemy szukać Leny.
Uniosłem brwi.
- Od kiedy latarka jest ważniejsza od przyjaciółki...?
- Nie lubię jej - Nya wzruszyła ramionami z rozbrajającą szczerością. - Ale ponieważ nie chcę wyjść na sukę, poszukamy jej. A teraz proszę cię, pomyśl przez chwilę logicznie. Jak niby bez latarki ją znajdziemy?
Westchnąłem, patrząc na czarny przedmiot. Może jest po prostu zepsuta... Wtedy dawka energii niewiele jej pomoże. Skupiłem się. Poczułem moc w koniuszkach palców.
- Uważaj! - wrzasnęła nagle Nya, popychając mnie.
W tej samej chwili nad naszymi głowami przeleciał jakiś ogromny przedmiot, zrzucając na nas kupę liści.
Przez chwilę pozostaliśmy w milczeniu, nasłuchując. Pierwsza wstała Nya.
- Co to było...? - wyszeptałem, patrząc na nią niepewnie.
- Nic ci nie jest? - zignorowała mnie, czujnie lustrując okolicę. Nagle jej oczy rozszerzyły się z przerażenia. Zaczęła się szybko rozglądać.
- Oprócz tego, że najadłem się ziemi, nic. - mruknąłem, wstając i przecierając rękawem twarz. - Nya? Wszystko okej?
- Musimy stąd uciekać - powiedziała tonem nieznoszącym sprzeciwu.
- Ale...
- Już! - prawie wrzasnęła. Ze strachem spojrzałem na jej twarz, zastygła w wyrazie przerażenia.
- Nya, co się....
- Chodź! - pociągnęła mnie za rękaw. Po chwili wahania pobiegłem za nią.
Nya przedzierała się przez rośliny w ogromnej panice. Starałem się za nią nadążać, ale ogromne liście ciągle uderzały mnie w twarz, przez co kompletnie nie potrafiłem skupić się na drodze. Nagle dziewczyna znieruchomiała.
- Wytłumaczysz mi wreszcie, co... - zacząłem, gdy nagle moją uwagę przykuł jakiś błysk.
Przed nami, w całej swojej okazałości, stał ogromny, czwororęki mięśniak uśmiechając się do nas złośliwie. Jego sporych rozmiarów, srebrny miecz, odbijał nikłe światło księżyca.
Zdębiałem.
- Co się tu do diabła...
Nagle zza cienia potwora wyszła jakaś postać. Nie mogłem dostrzec jej twarzy, bo cała była okryta czarną peleryną. Chwila... Peleryna?
- Dawno się nie widzieliśmy, co? - usłyszałem nagle bardzo znajomy głos. - Poddacie się od razu, czy trzeba was zmusić?
Przez chwilę staliśmy w milczeniu. Czyli jednak wrócił...
- Chen... - pokręciłem głową. - Znowu się spotykamy...
Mężczyzna zachichotał.
- Naprawdę myślałeś, że dam wam spokój?
- Szczerze mówiąc, liczyłem na to. Jak uciekłeś?
- Czyżbyś grał na czas? - Chen wyszedł z cienia, uśmiechając się z szaleństwem w oczach. - Nie ma po co. I tak już osiągnąłem swój cel...
Mężczyzna pstryknął palcami. Zza jego pleców wyszły dwie identyczne dziewczyny, ciągnące ze sobą wyrywającą się Lenę. Czarnowłosa popatrzyła na mnie z przestrachem.
Zacisnąłem dłonie w pięści, patrząc z rozpaczą na Nyę. Co robić? Chen z pewnością zamierza użyć Leny jako karty przetargowej...
Mistrzyni Wody postąpiła krok do przodu. Jej twarz wyrażała absolutną determinację. Zacząłem się martwić. Przecież Nya nigdy nie lubiła Leny... Co jeśli po prostu pozwoli Chenowi ją zabrać!? O nie, na to nie mogłem pozwolić... Mimo wad dziewczyna była częścią naszej drużyny. A przyjaciół się nie zostawia.
- Nya, nie... - zacząłem, ale dziewczyna, ignorując mnie, popatrzyła na Chena.
- Po co ci ona? - zapytała z jawną pogardą - Nie ma mocy, a nawet jeśli, to bardzo dobrze ukrytą, nie potrafi walczyć, do tego jeszcze nieprzyjemny charakter... Powiem ci, Chen, że tym razem bym ci odradzała.
Lena popatrzyła na Nyę spojrzeniem w stylu: ,,Wielkie dzięki za pomoc, też cię lubię" Ledwo powstrzymałem się od uśmiechu, chociaż sytuacja była krytyczna.
- Wy jeszcze nic nie wiecie - Chen westchnął, kręcąc głową. - Nie wierzę, mieszkali z nią pod jednym dachem a się nie domyślili...
Nya uniosła brwi.
- Może to twoja córka? No cóż, nie zdziwiłabym się, patrząc na naprawdę niesamowitą zbieżność charakterów...
Chen parsknął.
- Dobra, dość tego gadania. Biorę dziewczynę, a wy... - zastanowił się. - Sam nie wiem... Jeśli pozbędę się was od razu nie będę miał frajdy...
- Ej! - przerwałem mu. - A kto ci niby powiedział, że się poddajemy? Wprawdzie macie przewagę liczebną... Ale my jesteśmy ninja. A ninja, gdybyś nie wiedział, nigdy się nie poddają!
- Ale ja mam tajną broń, z której wy nawet nie zdajecie sobie sprawy! - mężczyzna uśmiechnął się diabolicznie.
Popatrzyłem na niego niepewnie. Co znowu wymyślił?
- A żeby już nie przedłużać... Chciałbym... Żeby ninja zostali.... unieruchomieni! Najlepiej jakąś liną. Ach to będzie przezabawne, jeśli ninja, przeżywając tyle walk, umrą z głodu... No, a teraz spadajmy. Mam jeszcze dużo rzeczy do zrobienia.
Popatrzyłem na Nyę, a ona na mnie. Przez chwilę nic się nie działo. I wtedy nagle uświadomiłem sobie, że mam związane ręce.
- Co się tutaj dzieje!? - wykrzyknąłem, próbując rzucić się na Chena. Upadłem na ziemię, z przerażeniem patrząc, że lina, która wzięła się dosłownie znikąd, zaczyna powoli oplatać moje nogi.
Krzyknąłem, szamocąc się i próbując rozpaczliwie zepchnąć z siebie sznur.
- Żegnajcie, ninja... - wyszeptał Chen, odwracając się.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro