Rozdział 7
Następnego dnia, od rana chodzę po domu jak w transie. Nie mogąc zebrać myśli, idę pod prysznic bo to zawsze mnie uspokaja. Gorąca woda, spływa po moim ciele zostawiając po sobie lekko zaczerwienione ślady, jednak to pozwala mi się wyciszyć i trzeźwo pomyśleć.
Kiedy wczoraj wróciłem od matki, nie wiedziałem co mam ze sobą zrobić. Wiadomość o tym, że mój ojciec był gejem całkowicie wywróciła mój świat do góry nogami.
Nie mogę uwierzyć, że matka pała do niego aż taką nienawiścią, nawet po śmierci.
Żałuję, że nigdy nie dane było mi go poznać, mimo że wiem, że i tak pewnie bym go nie pamiętał.
Naprawdę, próbuję zrozumieć to dlaczego matka ukrywała przede mną prawdę przez tyle lat i dopiero pod wpływem choroby, opowiedziała mi połowiczną historię ojca. Nie potrafię jednak niczym jej usprawiedliwić.
Staram się nie nakręcać, bo wiem że czasem sam potrafię doprowadzić siebie w stan depresji czy wszechogarniającej złości.
Poza tym jestem świadomy, że dziś spotykam się z Dylanem na pierwszej sesji.
„Sesji".
Zastanawiam się jak to będzie wyglądać i czemu pytał mnie o tajską kuchnię.
Mam tylko nadzieję, że nie zaprosi mnie do siebie i nie obdarzy pysznym, domowym obiadkiem, bo to by było już dla mnie za wiele.
Jestem już tak roztrzęsiony, że nie wiem w jaki sposób dam radę wysiedzieć na spotkaniu z Dylanem.
Spotykanie się z psychoterapeutą chyba nie było dobrym pomysłem, i dopiero teraz to sobie uświadomiłem.
On doskonale potrafi rozszyfrować jego psychikę i zamiary, a co jeżeli Dylan już wie, że on ma ochotę jedynie na jego boskie ciało?
Dlaczego w takim razie zaproponował im spotkanie? Czy tak bardzo zależałoby mu, by pomóc biednemu
młodemu chłopakowi z uzależnieniem?
Wychodzę spod prysznica w momencie, w którym zauważam czerwone plany na nogach. Wiem, że jest to sygnał ostrzegawczy, będą się one utrzymywać przez kilka godzin, ale mam nadzieję, że Dylan tego nie zauważy. W końcu nie przewiduję ściągania spodni w obecności Dylana, na pierwszym spotkaniu. Prędzej na drugim.
Nie zdążam zjeść niczego w domu, bo za długo bawiłem się pod prysznicem i przez to jestem już spóźniony do pracy.
Pędzę na złamanie karku, przekraczając kilka razy dozwoloną prędkość.
Mam dziś w firmie ważne spotkanie, które może zaważyć na podwyżkach dla pracowników. Chcę wygrać przetarg i nakłonić rosyjskiego maklera do wykupienia giełdy. Muszę go do tego przekonać i wie, że muszę też dobrze się prezentować. Jednak teraz nie wyglądam zbyt atrakcyjnie. Na parkingu przed firmą spędzam dwadzieścia minut, poprawiając włosy i próbując jakoś wygładzić koszulę, która wygląda jak wyjęta z krowiego gardła, po tym jak rzuciłem ją niedbale na łóżko. Muszę nauczyć się bardziej dbać o rzeczy.
Wjeżdżam windą na ostatnie piętro i zaraz po wejściu do firmy, wita mnie Jaylin podając stertę jakiś papierów do podpisania.
– Pan Ivanow będzie za kilka minut – informuje mnie, a ja czuję jak cała krew odchodzi z mojej twarzy.
Jak to za kilka minut? Przecież moje biuro wygląda tak, jakby przeszedł przez nie huragan. Huragan zwany O'Brien. Przecież zdjęcie, które zobaczyłem na jego Facebooku wywołało tak nagle podniecenie, że nie byłem wstanie powstrzymać tego tajfunu.
Wpadam do swojego „zdemolowanego" biura i rzucam papiery na stół, w pośpiechu ściągając elegancki płaszcz. Krążę po pokoju, nie wiedząc za co się zabrać. Po raz pierwszy jestem tak kompletnie niezorganizowany. Obawiam się, że zaraz usłyszę pukanie do drzwi, oznajmiające przyjście pana Ivanowa.
Porozrzucane teczki, jakieś kable, pieczątki i wszystko co zagraca moje biurko, strącam pod spód i upycham we wnękę pomiędzy ściankami. Przecież Ivanow nie będzie mi tam zaglądał...
Kątem oka dostrzegam wysuwające się z szafek jakieś kartki, od razu doskakuję do nich i upycham tak, żeby drzwiczki się domknęły.
Uchylam też okno, bo nie wiem czemu, ale w moim biurze panuje dziwny zaduch. Niech chociaż trochę się przewietrzy.
Podchodzę do przeszklonej ściany i w momencie, w którym pociągam za rączkę, i pociągam ją w swoją stronę, ona zostaje mi w ręce. Zastanawiam się, co się właśnie wydarzyło, gapiąc się na wyrwany z okna przedmiot, który nadal ściskam.
Nagle słyszę sygnał otwieranych, elektrycznych drzwi na korytarzu. Mam złe przeczucia, a kiedy słyszę głos Jaylin w sekretarce, która informuje mnie o przyjściu pana Ivanowa, czuję się bliski zawału.
Otrzepuję koszulę i poprawiam marynarkę. Mam nadzieję, że facet nie zauważy tej urwanej rączki.
Biorę kilka głębszych oddechów i ruszam, by otworzyć drzwi.
W progu zastaję dość niepozornego, starszego pana, który nie wygląda wcale tak przerażająco, jak sobie wyobrażałem.
Serdecznym gestem zapraszam go do środka i ze sztucznym uśmiechem, próbującym naśladować ten Dylana, zamykam za nim drzwi.
Wskazuję mu skórzany fotel, a sam podsuwam sobie magnetyczną tablicę, na której kilka dni wcześniej wszystko ładnie rozrysowałem.
Całe spotkanie przebiega idealnie i mam wrażenie, że po dwóch godzinach mówienia, bez chwili przerwy, udało mi się przekonać pana Ivanowa do wykupienia akcji, jego mina markotnieje, a oczy stają się bardziej uważne.
– Podoba mi się pańska charyzma, panie Sangster – zaczyna, a ja już mam złe przeczucie co do, końca tej rozmowy – Szczególnie dlatego, że jest pan jeszcze bardzo młody, co w sumkę za tym idzie... – przerywa i spogląda na mnie, unosząc jedną brew.
Nie chcę pokazać mu jak bardzo mnie to dekoncentruje i peszy. Nagle czuję się tak, jakbym stracił całą pewność siebie – Jest pan bardzo naiwny – mówi, po czym wstaje i wzdycha.
– Wszystko dobrze wyliczyłem i nie przewidziałem żadnego błędu względnego. Jest to na tyle klarownie rozrysowane i wytłumaczone, że byłby pan głupcem, nie kupując tych akcji – mówię, ale po sekundzie gryzę się w język, bo wiem, że to co właśnie powiedziałem już całkowicie skreśla mnie i moją firmę.
– Głupcem? – Mężczyzna, ku mojemu zdziwieniu, uśmiecha się szeroko, podchodzi do mnie i zabiera mi gąbkę z mazakiem z ręki – Patrz – mówi, przysuwając sobie tablicę.
Wymazuje niektóre dane, które umieściłem w tabelce, zmienia cały wykres, oraz końcowe obliczenia kapitału. W tym prawdopodobieństwo wygrania przetargu na giełdzie spada z jednego na jeden, na jedno na sto.
Patrzę na tablicę i nie moge doszukać się swojego błędu. Ivanow widząc moje zażenowanie i bezradność, znów się uśmiecha. Jednak nie jest to złośliwy uśmieszek, wygląda bardziej jak ojciec, który chwali syna za coś, co i tak zrobił źle.
– Droga, którą pan obrał nie jest błędna, wystarczy więcej pracy i myślę, że uda się panu wygrać przetarg. Tym razem kupcem nie będę ja, ale może komuś się jeszcze poszczęści – mówi, a ja nadal tępo gapię się w tablicę – Cieszę się, że pana spotkałem – Wyciąga w moją stronę dłoń, a ja ściskam ją niemrawo, po czym wychodzi.
Po kilku minutach ja również opuszczam swój gabinet. Ubrany w płaszcz i z kwaśną miną, rzucam szybkie „dowiezienia" Jaylin i już mam wychodzić, kiedy zatrzymuje mnie jej nieśmiały głos.
– To jak, panie Sangster? – Odwracam się do niej i widzę jej pełne nadziei spojrzenie. Wiem co ma na myśli.
– Podwyżki nie będzie – mówię tylko i wychodzę, trzaskając za sobą drzwiami.
Wsiadając do windy myślę tylko o jednym. To był pierwszy i ostatni raz, kiedy dałem się tak ośmieszyć.
***
Zła passa ciągnie się za mną nawet wtedy, gdy próbuję znaleźć adres, który przysłał mi Dylan. GPS zamontowany w moim samochodzie, nie odbiera sygnału, w dzielnicach, w których liczna ulic przekracza tysiąc. Sygnał zanika zaraz po przejechaniu granicy z Westfort. Dlatego jestem zmuszony do zaczepienia jakiegoś przechodnia na ulicy.
Dylan chyba naprawdę nie żartował z tą tajską kuchnią. Po drodze mijam gro, różnych orientalnych restauracji, szukając wolnego miejsca do zaparkowania.
Wysiadam z samochodu i włączam dodatkowe zabezpieczenia, bo mam dziwne przeczucie, że ktoś obserwuje mnie odkąd zatrzymałem się w mniej uczęszczanej części parkingu. Wolę trzymać ręce na wodzy i nie szlajać się później po komisariatach, by zgłaszać kradzież samochodu.
Jeszcze raz spoglądam w telefon i studiuję adres. Wygląda na to, że stoję centralnie naprzeciw tej restauracji, w której umówił się Dylan.
Nie powiem, jestem dość uprzedzony do tej formy terapii, ale może on po prostu chciał czuć się bezpiecznie.
Przecież gdybyśmy znajdowali się sam na sam w gabinecie, już dawno byłoby pozamiatane. Dylan zgwałcony, ja spełniony. Wszyscy zadowoleni.
Przebiegam przez ulicę i wchodzę do restauracji. Od razu w moje nozdrza uderza zapach curry, które tak uwielbiam i zaczynam rozglądać się w poszukiwaniu znajomej twarzy.
– Mogę w czymś pomóc? – Kelner, który pojawia się nagle przede mną patrzy na mnie wyczekująco.
– Mam spotkanie – mówię niepewnie i zaczynam już wątpić w to, że jest to na pewno ta restauracja. Jednak nagle zza kelnera wyłania się Dylan, który uśmiecha się szeroko.
Nie wiem w jaki sposób, ale działa to na mnie uspokajająco. Przez głowę przechodzi mi myśl, że może jednak magia istnieje, a Dylan jest jakimś cholernym czarodziejem.
– Ten pan jest ze mną – Posyła w stronę kelnera swój firmowy uśmiech, a ja mam wrażenie jakby próbował go uwieść. Chyba jestem już przewrażliwiony. Miałem naprawdę ciężki dzień.
– W takim razie, proszę za mną. Bardzo nam miło pana gościć – mówi wysoki kelner, prowadząc mnie do stolika, do którego też udał się Dylan. Ciekawe czy ten człowiek, wie że nie przyszliśmy tu na przyjacielskie pogaduszki.
– Dzięki Chris – mówi Dylan, kiedy zajmuję już swoje miejsce.
Nie sądziłem, że są na ty, a to może oznaczać tylko jedno - bardzo dobrze się znają, a kelner wie, że Dylan przyprowadza tutaj zawsze swoich pacjentów, którym proponuje indywidualne terapie.
– Cześć – odzywam się pierwszy, bo naprawdę czuję się niekomfortowo. Nie przypuszczałem, że będzie to aż tyle znaczyło. Poza tym wszystko utrudnia ucisk w spodniach, który sprawia, że jeszcze bardziej się denerwuję.
– Cześć, jak ci minął dzień? – pyta, co znów zbija mnie z tropu. Tak właściwie na czym ma polegać ta terapia? Na opowiadaniu o swoim życiu? Co mam mu powiedzieć, że jestem życiową porażką i ośmieszyłem się przed znanym i bogatym maklerem giełdowym?
– Dobrze – cedzę przez zęby, a po chwili mam ochotę śmiać się histerycznie. Ta sytuacja wydaje mi się tak komiczna, że jakbym oglądał siebie z boku, to A - zwaliłbym sobie na miejscu, B - wstał od stołu, wyszedł bez słowa lub C - poprosiłbym kelnera o coś mocnego.
– Nie wydaję mi się – mówi i kręci głową, a uśmiech z jego pięknej twarzy znika – Wybacz, pozwoliłem sobie zamówić za ciebie, ponieważ trochę czekałem, a kelnerzy bywają niecierpliwi – Dylan wydaje się bardzo podekscytowany tym spotkaniem, gdzie ja całkowicie już straciłem resztki jakiejkolwiek pewności siebie.
– Nic nie szkodzi – burczę pod nosem, naprawdę nie mam ochoty na rozmowę.
– Musisz być ze mną szczery, Thomas, inaczej ta terapia nie będzie miała sensu – mówi, kładąc ręke na stole. Od razu przypominają mi się sceny z filmów romantycznych, kiedy w ten sposób mężczyzna kładzie dłoń na dłoni kobiety. Odruchowo zaciskam ręce mocniej w pięści pod stołem.
– Dzień typowego dyrektora w typowej firmie ubezpieczeniowej zawsze jest super, więc proszę nie zadawaj głupich pytań – warczę na niego akurat w momencie, w którym kelner imieniem Chris przynosi nam jedzenie.
Nie mogę uwierzyć, że to sajgonki! Tak dawno ich nie jadłem!
Patrzę na talerz oniemiały i zerkam też na Dylana, który nie wydaje się tak zaaferowany zawartością talerza jak ja.
Moje wcześniejsze słowa jakby całkiem go ominęły.
– Równie dobrze mogłeś powiedzieć „chujowy dzień", nie uważasz? – mówi nagle, a ja mam ochotę wypluć to co mam w ustach. Czy ja się nie przesłyszałem? Nie sądziłem, że terapeutom można się w ten sposób odzywać do swoich pacjentów.
– Nie chciałem być nieuprzejmy – oponuję od razu.
– Jak mam cię poznać, skoro nie pokazujesz mi swojej prawdziwej twarzy i nie mówisz tego co myślisz? – pyta, a wyraz jego oczu sprawia, że po prostu muszę to zrobić. No muszę! Lewą ręką, którą i tak cały czas trzymałem na oparciu, zaczynam lekko masować swoje przyrodzenie. Od razu czuję ulgę, o niebo lepiej, Dylan proszę przestań...
– No dobrze, to spytaj się o coś jeszcze, a teraz odpowiem ci szczerze – mówię i próbuję przybrać pewny wyraz twarzy.
– W porządku. W takim razie powiedz mi, co teraz robisz?
Uhuhu, chyba przesadziłam z rozdziałem, bo jest na 2k słów, a na początku założyłam sobie, że będę pisać na 1,5k XD ale co tam #carryme
Niestety nie potrafiłam krócej tego opisać...
Mam nadzieję, że wam się podoba.
Nie wiem, czy następny rozdział pojawi się w poniedziałek, ponieważ jutro idę na 18 i jak znam życie całą niedzielę będę spać, więc chyba nie zdążę go napisać :c
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro