Rozdział 21
Dylan zrywa się za mną, kiedy jestem już prawie przy oknie. Nie myśląc za dużo postanawiam wyjść tą samą drogą, którą udało mi się wejść, jednak rezygnuję z tego szybko, kiedy nagle potykam się o leżący na podłodze sznur. Masakra, miał posłużyć mi do związania mojego terapeuty i rozpoczęcia dość niegrzecznej gry wstępnej, a za to dostałem tylko wzwodu i rozczarowania, spowodowanego przez smsy od Harry'ego, których chyba nie powinienem był przeczytać.
– Thomas, zaczekaj – mówi, a jego głos brzmi w tym momencie naprawdę żałośnie. Resztką sił powstrzymuję się od spojrzenia na niego, bo wiem, że mogłoby to spowodować, że jego bolące serce jeszcze bardziej zmięknie i pozwoli wytłumaczyć się Dylanowi.
– Nie, nie mamy już o czym rozmawiać – oświadczam, starając się powstrzymać drżący głos. Nie chcąc okazać słabości, chwytam tylko dwoje rzeczy z podłogi i ruszam do wyjścia z torbą na ramieniu.
Wybiegam przez drzwi frontowe, nie zważając na okrzyki Dylana, a co najciekawsze, dopiero po przekroczeniu bramki uświadamiam sobie, że zostawiłem łom pod oknem sypialni.
Jeśli brunet znajdzie to tak jutro, pomyśli, że już doszczętnie zwariowałem.
No nic, nie będę przecież teraz zawracał po łom, idę dalej do samochodu i nie odwracając się za siebie wchodzę do auta, zamykając za sobą drzwi.
W środku, kilka razy nabieram głębokiego wdechu. Przez myśl przechodzi mi nawet powrót do Dylana i spokojna rozmowa z wyjaśnieniem wszystkiego, ale czuję, że próbowałby wcisnąć mi kolejną bajeczkę, a dobry psychoterapeuta jest też dobrym manipulantem, o czym zdążyłem się już przekonać.
Szybko ruszam z miejsca i wyjeżdżam na drogę z walącym sercem. Wiem, że zachowuję się jak typowy szczeniak, który po prostu ucieka, by nie musieć mierzyć się z własnymi emocjami i odczuciami, jednak nie jestem gotowy by stawić im teraz czoło.
Kontrolę nade mną przejmuje żal do Dylana za to, że tak perfidnie mnie oszukiwał.
Okłamał mnie już na samym początku, kiedy wszedłem po raz pierwszy na salę grupy AN.
Przez chwilę mam zwykłą ochotę puścić kierownicę z wściekłości i pozwolić samochodowi poprowadzić mnie prosto w barierkę, albo na rondo.
Jednak nic z tego nie dzieje się tak łatwo, moje ręce nadal mocno ściskają kierownicę, tak mocno, że aż bieleją mi knykcie.
– Pieprzony O'Brien – mruczę pod nosem, z niewiadomych przyczyn mając cały czas przed oczami porzucony łom.
Kiedy w końcu moje serce nieco się uspokaja, i mogę zaczerpnąć pełny wdech, czuję się w pełni opanowany.
Zauważam, że błąkam się bez celu głównymi ulicami Nowego Jorku, nawet nie zbliżając się do własnego domu. Nie mam ochoty tam wracać. Samotność w tak ogromne posiadłości czasem mnie przytłacza, a dziś szczególnie czułbym się tam źle, dlatego jedyne co robię to włączam radio i podgłaśniam muzykę. Muszę czymś zabić upierdliwe myśli, które nie dają mi spokoju i błąkają się po mojej głowie.
Harry, smsy, spanikowany Dylan, wszystkie te obrazy nagle stają mi przed oczami.
Mój wzrok pada na telefon, który leży na siedzeniu pasażera i cały czas rozbłysła słabym światłem. Jest to znak przychodzącej wiadomości. Nie jestem głupi, by nie wiedzieć, że wszystkie są od Dylana. Zauważam również kilka nieodebranych połączeń.
W przebłysku jakiegoś ludzkiego odruchu mam ochotę chwycić ten głupi telefon, i oddzwonić do Dylana, prosić go by wszystko mu wytłumaczył i powiedział, że mylę się w tym co myślę.
Albowiem, mój psychoterapeuta jest tak samo nienormalny jak ja.
Wmawia sobie, że panuje nad sytuacją, jednak jemu to również wymyka się spod kontroli. Działa na dwa fronty, a może nawet i na kilka. Nie wiem, już nic nie wiem, ale mogę spodziewać się naprawdę wszystkiego, nic mnie już nie zaskoczy...
Jadę do domu, bo nie mam wyjścia, przecież nie będę się włóczył po dziwnie opustoszałych ulicach Nowego Jorku.
Zanim docieram na dwoje osiedle, mija ponad pół godziny. Jestem tak wykończony, fizycznie jak i psychicznie, że wydaje mi się, że moja głowa to istna zupa z kluskami.
W domu jest jeszcze gorzej, miotam się z jednego pomieszczenia do drugiego. Nie potrafię usiedzieć w miejscu, nogi same mnie noszą, jestem tak zdenerwowany i pobudzony, że najchętniej coś bym rozwalił. Dylan O'Brien nie tylko budzi we mnie pożądanie, ale też negatywne emocje.
Nie potrafię poradzić sobie z zaistniałą sytuacją. Teraz naprawdę przydałaby mi się wizyta u terapeuty, ale prawdziwego terapeuty, a nie hiperseksualnego, prowadzącego rozwiązłe życie, zakłamanego egoisty, z którym zmarnowałem tyle czasu.
On wcale nie pomógł mi radzić sobie z moją przypadłością, on jedynie na chwilę ją uciszył. Jednak to uśpienie było tylko pozorem, dla tego, co chciał zrobić. Dałem się wykorzystać jak głupi, naiwny dzieciak. A Dylan idealnie wyczuł moje słabości, ba, przecież on bym mistrzem manipulacji.
Ignorując pasek powiadomień z nieodczytanymi wiadomościami i nieodebranymi połączeniami, wybieram numer do Jaylin. Jest to jedyna osoba, do której mogę w tym momencie zadzwonić, bo wiem, że nie będzie miała pretensji, że budzę ją o trzeciej nad ranem.
Po kilku długich sygnałach, w końcu odbiera i słyszę w słuchawce jej zaspany głos.
– Thomas? – pyta, a ja wczuwam w jej głosie szczery niepokój – Coś się stało? – dopytuje.
– Nie – chrypię i muszę odchrząknąć, bo mój ton brzmi nieprzyjemnie sucho. Nie chcę by moja sekretarka zbyt wcześnie się rozłączyła. Ale prawdą jest, że nie mam pojęcia, co chcę jej powiedzieć.
Logicznym byłoby pojechanie do matki, gdyby była normalna i potrafiłaby mnie wysłuchać oraz poważnie porozmawiać. Jednak jedyną osobą, która mogłaby posłużyć mi za zastępczą mamę, jest właśnie Jaylin.
– To znaczy, tak, stało się coś – Natychmiast zaczynam się plątać. Jestem tak zdenerwowany, że już nie potrafię zapanować na swoimi emocjami. Nie umiem odnaleźć wewnętrznego spokoju nawet, gdy zamknę oczy. Nic nie pomaga, czuję się tak samotny, w tym ogromnym, ciemnym domu.
– Thomas, gdzie jesteś? – dopytuję i słyszę w słuchawce jakąś krzątaninę. Chyba właśnie odrzuciła kołdrę na bok i zerwała się z łóżka.
– U siebie – odpowiadam automatycznie.
– Zaraz będę, nie wychodź nigdzie – mówi, a ja już dłużej nie potrafię się powstrzymywać i kiedy szepczę do telefonu ciche „dziękuję" mój głos całkowicie się załamuje.
Pośpiesznie naciskam czerwoną słuchawkę na wyświetlaczu, żeby Jaylin niepotrzebnie nie usłyszała mojego szlochu.
Mój mózg nie jest w stanie pojąć, co w tym momencie dzieje się z moim ciałem. Reakcja organizmu na tak silne emocje wzbudzone przez drugą osobę, jeszcze nigdy nie powodowały czegoś takiego. Ręce trzęsą mi się jakbym miał Parkinsona.
Siedzę na podłodze, spocony i nie mogę zaczerpnąć głębszego oddechu. Coraz szybszy wdech i wydech powodują, że jeszcze bardziej się denerwuję, bo czuję swoje walące z prędkością ponadczasową, serce.
Patrzę ba swoje dłonie, ale w tym momencie obraz przed oczami rozmywa się. Czuję jakbym miał w uszach wodę i dźwięki dochodzą do mnie stłumione.
Nie mam pojęcia przez jaki czas trwa ten stan, ale dla mnie wydaje się być wiecznością. Jak przez gęstą mgłę widzę światła zajeżdżającego na podjazd samochodu i w duszy modlę się, żeby była to Jaylin, a nie jakiś włamywacz, który akurat tej nocy postanowił okraść mój dom. Nawet nie jestem w stanie przypomnieć sobie, czy zamknąłem drzwi wejściowe, ale po tym jak słyszę ich trzask, już wiem, że nie zamknąłem.
Wszystko wokół mnie dzieje się tak, jakbym był w jakimś transie. Nie jestem pewien, czy ten stan, jest do końca spowodowany Dylanem i całą tą chorą sytuacją. Nie umiem tego wytłumaczyć, dlatego jak tylko czuje ramiona Jaylin, które szarpią za moje, próbując podnieść mnie z podłogi, całkowicie się jej oddaje. Nie chcę walczyć, naprawdę potrzebuje pomocy.
Prawdziwej pomocy.
***
Budzę się w swoim łóżku, szczelnie opatulony kołdrą ze wszystkich stron. Nawet ciężko jest mi obrócić głowę, by sprawdzić którą godzinę wskazuje zegarek na półce.
– Tak się martwiłam, Thomas. Napędziłeś mi takiego stracha... – Obcy głos w mojej sypialni wprawia mnie w zakłopotanie, ale trwa ono tylko przez sekundę, ponieważ przypominam sobie, że to Jaylin zawitała do mnie w środku nocy.
– Co się stało?
– Lepiej się już czujesz? – pyta i widzę w jej oczach troskę, której zawsze brakowało mi od mojej matki.
– Tak, chyba tak – jąkam się, próbując wyplątać spod kołdry.
– Miałeś okropne dreszcze w nocy. Byłeś rozpalony, więc chciałam cię rozgrzać. Chyba powinieneś pójść dziś do lekarza, mogę nawet cie zawieźć – mówi wszystko na jednym wydechu, a ja nie jestem w stanie nadążyć za jej tokiem myślenia.
– Lekarza? – Nie wiem czemu, ale sam z siebie wybucham śmiechem. Jaylin patrzy się na mnie jak na chorego psychicznie, ale naprawdę nie mogę powstrzymać ironicznych parsknięć – Ja mam już dość lekarzy.
Dojście do siebie zajmuje mi trochę czasu, bo nadal czuję zwiotczałe mięśnie i zimne dreszcze po całym ciele. Jednak to, co wczoraj działo się z moim ciałem i umysłem jednocześnie jest niedoopisania.
Wiem, że Dylan na pewno by mi pomógł, ale nie jestem w stanie nawet o nim myśleć.
Jaylin siedzi w salonie i czeka na mnie, aż skończę brać prysznic. Kiedy schodzę na dół czeka na mnie śniadanie, aż dziwne, że udało jej się coś przygotować z tego co mam w lodówce.
Siadam przy stole, czując się dziwnie spięty. Wiem, że to właśnie ten moment, na który czeka Jaylin. Muszę jej powiedzieć, co wczoraj się wydarzyło.
Muszę bo inaczej zwariuję i już dłużej nie wytrzymam.
Dobry wieczór 🤕. Wiem, że nie było mnie 3 tygodnie, ale powiem tylko tyle, że właśnie zaczęłam ferie i jest to czas na nadrobienie zaległości i na naukę do matury XD. Bardzo przepraszam za nieobecność i za to, że ten rozdział jest w takim tonie depresyjnym, ale taki mam nastrój przez ostatnie dni - niestety.
Zauważyłam dużą aktywność nowych czytelników, więc pozdrawiam cieplutko i zachęcam do wyrażania swojej opinii oraz zaobserwowania! Rozdziały nieregularnie 🤫
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro