Rozdział 10
Dylan O'Brien: Masz dzisiaj czas? Dobrze byłoby kontynuować terapię :)
Czytam wiadomość, która doszła do mnie dwie godziny temu, jednak nie słyszałem powiadomienia i otworzyłem ją dopiero teraz.
Dobrze, że jestem sam w domu i nikt nie jest w stanie dostrzec rumieńców, które wraz z odczytaniem wiadomości, pojawiły się na mojej twarzy.
Zastanawiam się chwilę co mu odpisać, rozważając udawanie niedostępnego i odpisanie mu, że niestety, ale nie mam czasu.
Jednak po minucie decyduję się mu odpowiedzieć. Chyba trochę stęskniłem się za jego przystojną twarzą.
Thomas Sangster: Może znajdę godzinę.
Odpisuję i czekam na wiadomość, przez cały czas trzymając w ręce telefon, żeby tym razem nie przegapić przychodzącej wiadomości. W tym czasie chodzę po domu jak w transie i zastanawiam się nad tym, czy raczej nie powinienem zmienić terapeuty.
Przecież poszedłem na terapię, żeby nauczyć się kontrolować swoją hiperseksualność, a Dylan tylko ją nasila.
Właśnie w tym momencie mam ochotę kogoś lub coś ostro wyruchać. Jednak w moim przypadku jest to zdecydowanie „coś", bo w pobliżu nie ma żywej duszy. Najlepiej by było oczywiście, gdyby był tu Dylan, ale jeżeli nie ma tego, co się lubi, to się lubi co się ma.
Mój wzrok pada na dość małą, ozdobną poduszkę i do mojej głowy dociera komunikat: Thomas! Ty nigdy nie robiłeś tego z poduszką!
Kiedyś czytałem na ten temat, że jeden facet uprawiał seks z poduszkami. Kupował co chwile nowe i traktował jak prawdziwe kobiety. O ile się nie mylę, miał ich w domu ponad trzysta i to różnych rodzai. Kolorowych, gładkich, lśniących, o przeróżnych faktoriach. Ale świr.
Dlatego kiedy tylko sięgam po poduszkę, przed oczami widzę ją jako Dylana, co podwójnie mnie nakręca. Telefon, który ściskam w ręce odrzucam na kanapę i całą swoją uwagę skupiam na poduszce.
– Chodź do mnie Dylan – Nie wiem, czemu te słowa wypłynęły z moich ust, bo wcześniej wypowiadałem je tylko w swojej głowie.
Kilka sekund zajęło mi uświadomienie sobie, co właśnie robię i walnąłem się z otwartej dłoni prosto w czoło.
– Źle do ciebie podchodzę, zbyt delikatnie, Dylan – Mrużę oczy i uśmiecham się uwodzicielsko do poduszki, którą dalej trzymam przed swoją twarzą – Muszę być bardziej stanowczy.
Szarpię poduszką i przyciskam ją sobie do twarzy. Może zachowuję się trochę brutalnie, ale właśnie tak wyobrażam sobie swoje pierwsze zbliżenie z Dylanem. Brnę w to dalej, mimo zdrowego rozsądku, który nakazuje mi przestać. Gdzieś w głębi siebie, wiem, że to co robię jest złe, jednak moja wyobraźnia nie chce się zatrzymać, a myśl, że trzymana przeze mnie poduszka mogłaby być Dylanem...
W momencie, w którym rozpiąłem spodnia, a poduszka znalazła się między moimi nogami imitując pośladki terapeuty, zabrzęczał mój telefon.
Dopadam kanapy i nie zważając na ciągnące się za mną spodnie, sprawdzam powiadomienia.
Dylan O'Brien: To świetnie :) Jaką kuchnię tym razem ty proponujesz? :)
Thomas Sangster: Dziś mam ochotę na coś ostrego.
Patrzę w wyświetlacz, zastanawiając się czemu to napisałem, ale już zdążyłem się przyzwyczaić do tego, że najpierw coś robię, a potem dopiero myślę.
Dylan O'Brien: Chińszczyzna? :)
Thomas Sangster: Okej.
Dylan O'Brien: Znam świetną restaurację w centrum. Zaraz wyślę ci adres :)
Thomas Sangster: Tylko sprawdź o której masz autobus ;)
Piszę i odkładam telefon na bok. Wzdycham ciężko, bo ta zdawkowa wymiana słów sprawiła mi tyle trudności, a zarazem przyjemności, że czuję się jak po dobrym spełnieniu.
Zerkam w stronę poduszki, ale nie widzę w niej już nic pociągającego. Tamten facet co kolekcjonował poduszki do zaspokajania swoich potrzeb seksualnych, musiał być nienormalny.
***
Podczas drogi do umówionego miejsca, rozmawiam z matką przez słuchawkę bluetooth i pytam jak się czuje. Od zdarzenia z utratą wzroku, jestem u niej w każdej wolnej chwili, no chyba że akurat zachce mi się zabawiać z poduszką, lub wybieram się na spotkanie z Dylanem.
W duchu dziękuję Bogu, że podobna sytuacja nie miała do tej pory miejsca. Okropnie się wtedy przeraziłem. Naprawdę myślałem, że matka straciła wzrok już na zawsze.
Poza tym Jaylin dzwoniła do mnie już dwa razy, żeby domówić sprawy dotyczące firmowej imprezy, którą organizujemy. To znaczy, ona to robi, bo ja nie mam czasu. Nawet kiedy jestem w domu, praca się za mną ciągnie i nie daje mi spokoju, choć wiem, że ten bankiet jest bardzo ważny.
Czuję się winny, temu, że moi pracownicy nie dostaną podwyżki i muszę im to jakoś zrekompensować, chcę być dobrym szefem.
Kiedy zatrzymuję się na parkingu w samym centrum, zdaję sobie sprawę z tego, jak dawno tu nie byłem. Pewnie jeszcze dłużej niż na Rockway. Tłum ludzi, który ciągnie się ulicami i sznur samochodów, chyba mnie przytłacza i czuję się bardzo malutki.
Dobrze, że od razu dostrzegam szyld restauracji, o której pisał mi Dylan.
Już wcześniej zastanawiałem się, czemu za miejsca spotkań wybiera akurat restauracje, ale może kiedyś się go o to zapytam.
Wchodzę po schodkach do środka i już na samym wejściu uderza mnie zapach kurczaka w sosie słodko kwaśnym. Dawno temu, kiedy byłem młodszy matka często robiła to danie na obiad, co od razu po znalezieniu się w restauracji, mi się przypomniało.
Tym razem akurat nie mam problemu z dostrzeżeniem Dylana, bo siedzi zaraz przy dużym oknie i patrzy w nie. Zastanawiam się, czy widział mnie, kiedy tu szedłem, ale po jego minie, kiedy w końcu mnie zauważa, mogę wywnioskować że raczej nie.
– Cześć – mówię i wyciągam w jego stronę rękę, którą on z zaskoczeniem przyjmuje i ściska może trochę zbyt mocno.
– Hej, siadaj, pozwoliłem sobie zamówić już dla nas dania – Uśmiecha się do mnie, a ja czuję się w tym momencie trochę niezręcznie.
– Znów za mnie decydujesz? – pytam, niezbyt zadowolony. Nie lubię, kiedy on próbuje dominować, nawet w tej zwykłej relacji.
– Przepraszam. Następnym razem pozwolę ci wybrać – Puszcza do mnie oczko, a ja czuję jak przechodzi mnie dreszcz. Kiedy tu jechałem, obiecałem sobie, że tym razem nie pozwolę podnieceniu przejąć nad sobą kontroli, jednak to chyba będzie trudniejsze niż myślałem.
– No dobrze – mówię i zapada między nami chwila ciszy, którą przerywa mój telefon. Czuję jego wibracje w kieszeni spodni, przez co aż się wzdrygam. Prawie niezauważalnie trzęsącymi się dłońmi wyciągam komórkę i widzę wyświetlający się numer Jaylin. Mam nadzieję, że Dylan nie widzi jak Wywracam oczami, jednak spoglądam na niego przepraszająco, dając do zrozumienia, że muszę odebrać – Przepraszam.
W tym momencie przychodzi kelner i przynosi dwa, dość obficie wyglądające talerze, na których widok ślina sama napływa mi do ust. Odbieram pośpiesznie, słysząc w słuchawce rozgorączkowany głos Jaylin.
– Thomas, gdzie ty jesteś?! – krzyczy mi do ucha, a ja w sekundzie przetwarzam informacje.
– Jem obiad – mówię spokojnie, bo nie rozumiem powodu jej zdenerwowania. Kątem oka widzę, że Dylan przygląda mi się z zainteresowaniem. Może się nie znam, ale wydaje mi się, że gapienie się jest trochę niegrzeczne.
– Powinieneś tutaj być i pomagać mi przy organizacji TWOJEJ imprezy – Specjalnie wyolbrzymia to słowo i wiem, że ma rację, ale teraz nie jestem w stanie wstać od stołu i pojechać do firmy.
– W czym jest problem? Nie mogę teraz przyjechać – mówię cicho, bo nie chcę żeby Dylan wyczuł moje zirytowanie. Jednak słyszę jak on stuka knykciami w stół, by zwrócić tym moją uwagę. Pokazuje mi gestem, bym na chwile odłożył telefon. Zawieszam więc rozmowę, żeby Jaylin nie słyszała żadnego słowa.
– Jeżeli coś jest nie tak, możemy tam pojechać – mówi, a ja wbijam w niego zaskoczone spojrzenie – Może zmiana otoczenia nam się przyda, a ty opowiesz mi o problemie? – pyta.
– Ta terapia ma dotyczyć czego innego – Zwracam mu uwagę już po raz trzeci.
– Tłumaczyłem ci, że za nim przejdziemy do głównego problemu, najpierw muszę cię poznać – mówi – To jak? Jedziemy? – pyta.
– No nie wiem. Jeżeli nie przeszkadza ci wycieczka do mojej firmy, to możemy pojechać. Eh – wzdycham i ponownie łączę się z Jaylin – Dobrze, przyjadę, ale z moim kolegą, bo akurat jestem na spotkaniu – mówię i kiedy ona wydaje się usatysfakcjonowana, w końcu odkładam telefon.
– Jak to jest być dyrektorem firmy ubezpieczeniowej? – pyta Dylan, biorąc sobie porcję kurczaka na widelec.
– Ciężka sprawa. Zawaliłem i teraz chcę zorganizować imprezę dla moich pracowników w ramach przeprosin – wyjaśniam, również jedząc, bo im szybciej skończymy, tym szybciej będziemy mogli pojechać do firmy.
– Rozumiem. Jeżeli miałbyś z czymś problem, mógłbym ci pomóc – proponuje mi, a kęs jedzenia prawie utyka mi w gardle, kiedy słyszę jego słowa.
– Sam mi ostatnio mówiłeś, że nie jesteśmy tu po to, by zawierać bliższe relacje, tylko po to by odbyć terapię – mówię, patrząc na niego i unosząc jedną brew do góry.
Dylan wzrusza ramionami i odkraja sobie kolejny kawałek.
– Wiem, ale czasem można nagiąć zasady. Poza tym widzę, że sam tego nie udźwigniesz.
– Właśnie od tego mam Jaylin – mówię.
– To twoja sekretarka? – pyta z zainteresowaniem.
– Tak, ale z pewnością pełni też inne funkcje – Uśmiecham się, w myślach, porównując ją do mojej drugiej matki.
Z jednej strony jestem zdumiony zachowaniem Dylana i cieszę się z jego chęci pomocy, ale z drugiej dziwi mnie jego nagłe zainteresowanie moimi pobocznymi problemami. Najpierw matka, teraz firma. Co więcej, nie rozumiem co sprawia, że staję się przy nim tak bardzo otwarty i mam ochotę spowiadać mu się z całego życia. Jak tak dalej pójdzie, to zacznę mu opowiadać o tym, co dzisiaj rano robiłem z poduszką, wyobrażając sobie, że to on.
***
Parkuję pod firmą na swoim stałym miejscu i razem wysiadamy z samochodu. Widzę po Dylanie, że jest trochę zmieszany, widząc wszystkie drogie samochody na parkingu, oraz wysoki, przeszklony biurowiec. Z pewnością jego pensja psychoterapeuty nie jest porównywalna do mojej.
– Idziesz? – pytam, wyrywając go z zamyślenia. Jestem już przy wejściu do budynku, a on mnie dogania o wchodzimy razem. Od razu zmierzam do windy i naciskam ostatni guzik, patrzę na Dylana, który do tej pory nie powiedział ani słowa.
Ta psychologiczna gra między nami, w końcu skłania się bardziej ku mnie i nabiera pędu, co bardzo mi się podoba. Wiem, że teraz ja mam całkowitą przewagę w tej sytuacji. Dylan jest na obcym terenie, i między bogatymi ludźmi. Zastanawiam się, jakby zachowywał się na bankiecie.
Kiedy tylko wysiadamy na samej górze, prowadzę go jasnym korytarzem do końca, do szklanych drzwi otwieranych na kartę.
Wyciągam ją z portfela i przykładam do czytnika.
– To zajmie tylko chwilę, obiecuję – mówię, próbując brzmieć przekonująco – Później wrócimy do sesji.
– Ona się cały czas odbywa przecież – odpowiada cicho i widzę po nim, że bardzo mu się tu podoba.
Wchodzimy do holu, gdzie zaraz przy wejściu znajduje się biuro Jaylin.
– Chodź tutaj – Wskazuję mu drzwi.
– To twoje biuro? – pyta z zainteresowaniem, wchodząc za mną do przestronnego pomieszczenia.
– Nie, moje jest naprzeciw, to jest Jaylin – tłumaczę. Nie chcę mu mówić z jakich przyczyn nigdy nie wpuszczam nikogo do siebie, jeżeli to nie jest konieczne. Boje się tylko, że kiedyś to ze mnie wyciągnie... – Jaylin?! – wołam, i w tej samej chwili kobieta wyłania się spod swojego biurka.
Jej czarne włosy są trochę zmierzwione, a moja wyobraźnia już zaczyna działać i nawet nie chcę myśleć, co ona tam robiła.
– Przepraszam, strąciłam wszystkie papiery. Cieszę się, że już jesteś – Uśmiecha się do mnie z wdzięcznością i dopiero po chwili zauważa, stojącego za mną Dylana, który z ciekawością rozgląda się po pokoju – Dzień dobry, pan jest pewnie znajomym Thomasa – Jego również obdarza miłym uśmiechem, podchodzi i wyciąga dłoń – Jestem Jaylin.
– Miło mi poznać – Dylan ściska jej rękę i uniósł kącik ust do góry. Nie wiem czemu, ale czuję dziwne ukłucie zazdrości, a przecież nie powinienem, prawda? – Macie jakieś problemy z imprezą?
– Oj tak, Thomas, firma cateringowa, którą zamówiłeś, wymówiła umowę – wzdycha – Dzwoniłam do dwóch innych, ale mają napięte terminy.
– Ale w Nowym Jorku jest dużo takich firm – wcina się Dylan. Trochę mi go szkoda, bo widzę, że nie bardzo rozumie.
– Tak, ale nam chodzi o to by firma spełniła się w stu procentach – tłumaczę dość łagodnie, ale chodzi mi po prostu o to, że catering musi być ekskluzywny, a produkty z górnej półki.
– Poza tym, jeden członek kwartetu smyczkowego się pochorował i nie dadzą rady wystąpić we trójkę – Zagryzam policzek od środka, bo jest to dla mnie o wiele większy problem niż zamówienie jedzenia. Ten zespół miał być główną atrakcją na bankiecie...
– W tył mógłbym pomóc – wtrąca się znów Dylan, a ja zaczynam żałować, że go ze sobą zabrałem.
– Znasz jakiś kwartet smyczkowy? – pytam z rozdrażnieniem, które on z pewnością wyczuwa, ale nie daje tego po sobie poznać.
– Może nie smyczkowy, ale jakiś znam – mówi i uśmiecha się tajemniczo.
Ja jednak już wiem, że będę musiał go zaprosić na mój firmowy bankiet. Będzie to dobra okazja do zobaczenia Dylana O'Brien w garniturze.
Mam nadzieję, że taki długi rozdział was satysfakcjonuje, bo muszę zapowiedzieć, że następny pojawi się dopiero w następny poniedziałek ☹️ Niestety, ale nie mam czasu w tym tygodniu na nic kompletnie, a szczególnie na pisanie, dlatego nadrobię to w kolejny weekend. Poza tym cały czas mam na uwadze napisanie Oczka w głowie, a do Wigilii już nie tak daleko.
Mam jeszcze do was takie pytanie. Czy ktokolwiek z czytających tutaj, miałby ochotę przeczytać one shota z YuuriOnIce, z nowego Welcome to the madness? 😏
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro