Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 48

Przed wyruszeniem w pośpiechu zadbałem o kota Any, który wyciągnięty na dywanie przed kominkiem wyglądał, jakby czekał na jej powrót. Wlałem do miski świeżą wodę, nasypałem karmy i naprędce oczyściłem prowizoryczną kuwetę. Po wszystkim zabrałem ze sobą wydrukowane ogłoszenia o zaginięciu Any i w drodze do samochodu przykleiłem kilka na słupach elektrycznych w okolicy domu i pognałem do Frisco.

Zatrzymałem się na parkingu w centrum miasta i pospieszyłem na umówione z Mai miejsce spotkania – skrzyżowanie Piątej Alei i Głównej. Z daleka zobaczyłem ją z dwiema osobami, których nie znałem. Mimo wszystko ich obecność dawała mi nadzieję, że ktoś jeszcze przejmuje się losem Any. Im więcej nas, tym większa szansa na jej odnalezienie.

– Alex! – usłyszałem znajomy głos.

Odwróciłem się i zobaczyłem Audrey, gdy wysiadała z taksówki.

– Przyjechałaś taksówką? Mogłem cię przecież zabrać – westchnąłem z poczuciem winy, gdy do mnie podeszła. – Cholera, przepraszam, kompletnie o tym nie pomyślałem. Jestem taki rozbity...

– Daj spokój, to nie jest żaden problem – przerwała mi, uśmiechając się, co wniosło odrobinę ulgi w moją skołowaną głowę po akcji poszukiwawczej z Dylanem, dlatego spojrzałem na nią ze szczerą wdzięcznością.

– Cieszę się, że tu jesteś – wyznałem cicho. – Naprawdę.

– Jak się ogólnie trzymasz? – spytała, kładąc rękę na moim barku.

– Kiepsko, ale działam dalej.

– Będzie dobrze. – Potarła lekko moje ramię, a potem spojrzała w stronę grupy. – Dołączymy do nich?

– Po to tu jesteśmy – odparłem i razem ruszyliśmy przez pasy.

Obok Mai stali James i Mel, znajomi Any z Frisco. Mai przedstawiła ich, wyjaśniając, że byli w szoku, gdy dowiedzieli się o zniknięciu Any, i natychmiast wzięli wolne w pracy, żeby pomóc. Ich twarze wydały mi się znajome, a po chwili zrozumiałem dlaczego. To oni podwieźli nas na Halloween Night. Ich obecność znaczyła dla mnie naprawdę wiele. Wsparcie, zaangażowanie – w końcu coś innego niż totalna znieczulica jak to miało miejsce u Brittany.

– Słuchajcie, jesteśmy tutaj, bo Ana potrzebuje pomocy. Może nie ma nas dużo, ale damy z siebie wszystko, żeby przeszukać jak największy obszar. Podzielimy się na grupy, w ten sposób będziemy skuteczniejsi. Ja pójdę z Audrey, Mai z Mel, a James... – zawiesiłem głos, zerkając na chłopaka, który został „bez pary".

– W porządku, mogę szukać sam. Nie ma problemu.

– Okej, w takim razie...

– Ja z tobą pójdę.

Rozszerzyłem oczy, słysząc ten głos dobiegający zza moich pleców. Momentalnie się odwróciłem i nie powiem, że się nie zaskoczyłem.

– Nicki... – wymamrotałem.

– Nie patrz na mnie jak na zjawę – powiedział nieco rozbawiony.

Nie rozumiałem z tego nic, a nic.

– Zaskoczyłeś mnie... – Wzruszyłem ramiona. – Po prostu. Co tu robisz?

– Przyjechałem do ciebie, tam, w Green Village, bo chciałem pogadać. – Westchnął. – I zobaczyłem plakat o Anie na słupie przed twoim domem. Dylan wyjaśnił mi całą resztę, i powiedział, że wyjechałeś dosłownie dziesięć minut przed moim przyjazdem. Powiedział mi, gdzie konkretnie cię znajdę, więc jestem.

Stał już obok mnie, nonszalancko wsuwając dłonie w kieszenie swojego pomarańczowego bezrękawnika. Wyglądał swobodnie, ale jego obecność tutaj dosłownie zbiła mnie z tropu. Nie miałem pojęcia, co on tu robi i, szczerze mówiąc, nie spodziewałem się go w tym miejscu.

Zebrałem się w końcu w sobie, odchrząknąłem i pokiwałem głową.

– To świetnie. Im nas więcej, tym lepiej. Ale nie powiem, żeby twoja obecność mnie nie zaskoczyła – przyznałem.

– Jest, jak jest, Alex... – rzucił Nicki, wzruszając ramionami. – Ana była kiedyś i moją dobrą kumpelą, a teraz macie mnie za dupka. Jak w takiej sytuacji mam udawać, że nic nie widzę? Nie wiem, co się stało, dlaczego Any nie ma, ale mam nadzieję, że to się jakoś wyjaśni.

– To ciężki temat, Nicki.

– Alex, polegam na tobie. Będziemy tu stać i marnować czas, czy zaczniemy jej szukać?

Westchnąłem cicho, uznając, że nie ma sensu wdawać się w dyskusję. Przyjechał, okej, doceniam intencje.

– Racja. Audrey! – zawołałem. Oderwała się od rozmowy z Mai i podeszła do nas. – To Nicki McCartney, mój... – zawahałem się na moment, szukając odpowiedniego określenia – znajomy. Pomoże nam.

– Audrey Kent – odpowiedziała, wyciągając rękę, którą Nicki uścisnął z pewnością siebie. Zauważyłem, jak Audrey zmierzyła go wzrokiem, jakby oceniała, z kim ma do czynienia.

– Kojarzę cię. Jesteś z policji Green Village, prawda? – rzucił Nicki, spoglądając na mnie kątem oka i z lekkim uśmieszkiem. – To chyba nie moja obecność powinna cię dziwić, Alex, tylko kogoś od Lewisa.

– Jestem tu prywatnie – odparła Audrey, zachowując uprzejmy ton głosu. – Szeryf Lewis nie ma z tym nic wspólnego.

– Skoro tak twierdzisz... – odpowiedział Nicki z nutą sarkazmu, a jego uśmiech tylko się poszerzył.

Audrey przewróciła oczami, wyraźnie zirytowana. Chyba go nie polubiła.

Zachowywał się dziwnie, jak na te okoliczności, ale to był cały Nicki. Zawsze wszystko traktował z dystansem i z typowym: "Mam wyjebane". Szkoda tylko, że wtedy, pod kościołem, nie zdystansował się tak jak trzeba do mnie i do Any. Miałem do niego uraz, ale nie chciałem mu tego okazywać. Szczególnie teraz, skoro przyszedł tutaj z pomocną ręką.

– Nicki, możemy na chwilę na bok? – zapytałem, wskazując ruchem głowy na miejsce kilka kroków dalej.

– Co jest, Alex? – Spojrzał na mnie z odrobiną ciekawości.

– Nie wiem, czy wiesz, ale Larry się wybudził.

Nicki poprawił czapkę na głowie, a jego wzrok powędrował gdzieś za moje plecy.

– Moja ciotka sprząta w tym szpitalu. – Spojrzał na mnie. – Więc tak, wiem, że wyszedł ze śpiączki i właśnie o tym chciałem z tobą pogadać. To taki, no, jakby przełom, nie? – Potarł nos. – Larry znowu wśród nas. Ciekawe ile z tego pamięta. Pastorek pewnie ma pełne gacie.

– Jest i nie jest, ale to twój najlepszy kumpel, dlatego pomyślałem, że ci o tym powiem. Byłeś go odwiedzić?

Nicki wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów, wytrząsnął jednego i spojrzał na mnie pytająco. Pokręciłem głową.

– Byłem – powiedział w końcu, a jego głos zabrzmiał tak zwyczajnie, jakby mówił o pogodzie.

– I jak? – zapytałem, próbując wyciągnąć z niego coś więcej.

Nicki spojrzał gdzieś na bok, jakby nie chciał się za bardzo otwierać i zaciągnął się ponownie, a po chwili wypuścił powoli dym, który rozwiał się w powietrzu.

– W porządku.

Przesunąłem ciężar ciała z jednej nogi na drugą, czując rosnące zniecierpliwienie. Taki komentarz? Serio? Cholera, to wydawało się dziwne, nawet jak na Nickiego. Wiedziałem, że nigdy nie należał do wylewnych osób, ale tym razem coś mi tu nie grało. Przecież przyjechał do mojego domu, aby o tym pogadać, a teraz? Miałem wrażenie, że ucina wątek.

Nagle przypomniało mi się, że po rozmowie z doktorem Carterem podczas której poinformował mnie, że Lewis wniósł o mój zakaz zbliżania się do jego syna, zobaczyłem kogoś, kto przypominał mi Nickiego. 

– Chyba cię widziałem w szpitalu – spróbowałem pociągnąć temat, starając się brzmieć swobodnie. – To znaczy, tak mi się zdawało, bo ten twój pomarańczowy bezrękawnik rzucił mi się w oczy – dodałem z lekkim uśmiechem. – Ale zanim zdążyłem zagadać, zniknąłeś mi z pola widzenia. To byłeś ty? U Larry'ego?

– Pewnie tak – odpowiedział krótko. – Wracamy? Czekają na nas.

– Nicki. Chciałeś ze mną o tym pogadać, a teraz mnie ignorujesz. Stało się coś?

Na moment zastygł, jakby moje pytanie go zaskoczyło. Nie patrzył na mnie, zamiast tego uważnie skupił wzrok na papierosie, który trzymał między palcami. Ostatni raz zaciągnął się i rzucił niedopałek na ziemię.

– Nic się nie stało. – Przydeptał peta butem. – Po prostu... nie mam ochoty już gadać o Larrym, okej? Skupmy się na Anie. Przecież na tym najbardziej ci zależy.

– To wyrzut?

– Nie. To fakt, Alex – odparł spokojnie, choć z wyraźnym naciskiem. – A ja chcę odkupić swoje winy. Nie oceniaj mnie. – Spojrzał mi w oczy. – Nie zawsze postępowałem słusznie. Wiem o tym.

– Alex! – Odwróciłem głowę na zawołanie Audrey. – Dawaj! Zbieramy się!

– Doceniam twoją obecność, Nicki. Nie spieprz tego.

Nie miałem już możliwości, by bardziej drążyć temat, choć czułem, że coś się kryje za jego słowami. Coś ważnego wydarzyło się podczas jego spotkania z Larrym, a on nie zamierzał o tym mówić – przynajmniej nie teraz. Wiedziałem jednak, że to będzie siedzieć mi w głowie. Będzie mnie dręczyć, póki się nie dowiem. Ale to rozmowa na osobności, w innej chwili.

– Dobra, działamy – zakomunikowała Audrey. – Mel i Mai sprawdzają centrum Frisco. Nicki i James zajmą się północną częścią, a ja z Alexem udamy się na południowe obrzeża i brzeg rzeki. Pójdziemy wzdłuż nurtu. Gdy tylko na coś trafimy, od razu się kontaktujemy. – Uniosła plik plakatów z ogłoszeniem. – Pamiętajcie o plakatach. Rozwieszajcie je wszędzie i pytajcie przechodniów. Musimy sprawić, żeby jak najwięcej osób zobaczyło jej zdjęcie.

Zebraliśmy się w ciasnym kręgu. Dla dodania otuchy poklepaliśmy się po plecach i życzyliśmy sobie powodzenia. W powietrzu czuć było napięcie, ale też determinację. Wiedzieliśmy, że liczy się każda minuta. Poczułem, jak moje serce bije mocniej – adrenalina, ale i nadzieja dodawały mi energii. Byłem dobrej myśli.

Gdy wsiedliśmy z Audrey do mojego samochodu, od razu rzuciłem pytanie, które krążyło mi po głowie i które mogło zburzyć wszystko, co pozytywne.

– Dlaczego chcesz sprawdzać okolice rzeki? – zapytałem, zerkając na nią kątem oka, gdy włączałem silnik.

Spojrzała na mnie, jakby nie była pewna, czy powinna odpowiadać.

– Dlaczego? – powtórzyła, jakby próbując zyskać na czasie.

– Audrey... Wiem, że nie chcesz zakładać najgorszego, ale...

– Alex – przerwała mi, lecz zanim zdążyła dokończyć, odezwałem się stanowczo.

– Audrey, ja nie szukam jej ciała – powiedziałem twardo, czując, jak coś ściska mnie w środku. – Szukam Any żywej. I tego się trzymajmy. Nawet nie waż się myśleć inaczej i sprawiać, że ja tak pomyślę.

Audrey westchnęła cicho i spuściła wzrok.

– Alex, ja... – zaczęła, ale znów jej przerwałem.

– Szukam Any, całej i zdrowej – powtórzyłem z naciskiem, jakby te słowa miały być moją tarczą przed najgorszymi myślami.

Audrey zamilkła. Odwróciła głowę w stronę okna.

– Po prostu jedź – powiedziała po chwili.

Przez moment jechaliśmy w ciszy, a jedynym dźwiękiem był szum silnika i stukot drobnych kamyków pod oponami. Choć byłem nastawiony na to, by przeczesać okolice rzeki, ta trasa wydawała mi się wyjątkowo ciężka. Rzeka była jednym z wielu punktów, które musieliśmy odhaczyć, ale jej symbolika – woda, nurt, coś nieuchwytnego – sprawiała, że trudno było mi ignorować myśli, które starałem się od siebie odsunąć.

Nie mogłem, po prostu nie mogłem dopuścić do siebie myśli, że Ana mogłaby nie żyć. Jeśli poddam się takim spekulacjom, jeśli zacznę sobie wyobrażać najgorsze, nie dam rady.

Musiałem być twardy. Dla Any, dla mojej matki, dla wszystkich, których kocham. Jeśli się załamię, nikt z nas sobie z tym nie poradzi.

Ścisnąłem kierownicę mocniej, próbując skupić się na drodze. Nie było miejsca na zwątpienie. Znajdziemy Anę. Musimy ją znaleźć.

***

Audrey nie odzywała się do mnie od ponad dziesięciu minut. Cisza w samochodzie była wręcz namacalna, a napięcie między nami ciążyło mi coraz bardziej. Wiedziałem, że znowu przesadziłem – zbyt emocjonalnie zareagowałem, zamiast spokojnie wyjaśnić swoje stanowisko. Czułem się głupio. Postanowiłem zrobić coś, co choć na chwilę mogłoby rozrzedzić tę nieprzyjemną atmosferę.

– Czytałem o tym, co zrobiłaś dla pani Owens – odezwałem się w końcu, zerkając na Audrey.

Wciąż wpatrywała się w drogę przed nami, jakby była pogrążona we własnych myślach. Nie zareagowała, więc mówiłem dalej.

– Mam na myśli ten pożar z dwutysięcznego roku. Uratowałaś ją – dodałem, próbując podkreślić wagę tego, co zrobiła.

Audrey jakby wyrwała się z zamyślenia i spojrzała na mnie.

– Co mówiłeś? – zapytała, jakby nie do końca mnie słyszała.

– Że Green Village ma swoją bohaterkę. Uratowałaś panią Owens z pożaru jej hotelu. Czytałem o tym.

Odwróciła wzrok w stronę szyby.

– Każdy by tak zrobił... – wyszeptała.

– Nie każdy. Po pierwsze trzeba mieć jaja, po drugie wiedzieć, jak się zachować w takiej sytuacji. Ty weszłaś do płonącego budynku. To wymagało czegoś więcej niż tylko impulsu – mówiłem dalej, chociaż nie miałem pewności, czy mnie słucha. – Uratowałaś moją matkę, a teraz pomagasz mi w poszukiwaniach Any. Przepraszam, że wcześniej cię źle oceniłem.

Nie odpowiedziała. Po prostu patrzyła przed siebie, jakby moje słowa odbijały się od jakiejś niewidzialnej ściany. Po chwili ciszy odezwała się cicho:

– Straciłam w tym pożarze coś bardzo cennego. Nie chcę o nim mówić.

Zaskoczyły mnie te słowa. Nie potrafiłem na ten moment odgadnąć, co dokładnie miała na myśli, ale czułem, że wyciągam na powierzchnię coś, co od dawna starała się ukryć.

– Przepraszam – powiedziałem natychmiast. – Nie wiedziałem.

Audrey milczała przez chwilę, zanim dodała cicho:

– Kiedyś ci opowiem.

Był to już drugi raz, gdy usłyszałem od niej podobną deklarację. Zaczynałem odnosić wrażenie, że im więcej czasu spędzałem z Audrey, tym mniej ją rozumiałem. A może wręcz przeciwnie? Może dopiero teraz zaczynałem ją poznawać naprawdę.

– Chętnie cię wysłucham – powiedziałem, chcąc dać jej przestrzeń.

Spojrzała na mnie i wymusiła lekki uśmiech, który szybko zniknął.

– Będę pamiętać. Alex?

– Tak?

– Byłeś mocno zaskoczony tym kolesiem, że się pojawił.

– To prawda – przyznałem. – Jakiś czas temu mieliśmy niewielką spinę, ale już sobie wszystko wyjaśniliśmy. Po prostu nie spodziewałem się go dzisiaj. Ale w gruncie rzeczy, im nas więcej, tym lepiej.

– To ten jeden z waszej byłej paczki? – zapytała, zerkając na mnie uważnie.

– Tak, ten, któremu oddałem śpiwór. O co chodzi, Audrey?

Uśmiechnęła się lekko, kręcąc głową.

– Nic. Tak tylko pytam.

Zmrużyłem oczy.

– Ściemniasz – powiedziałem żartobliwie, zerkając na nią kątem oka. – Więc?

Audrey westchnęła, unosząc dłonie w geście poddania.

– Okej... – przyznała, opuszczając ręce. – Mam każdego na oku, kto włączył się dzisiaj w poszukiwania Any.

– Każdego? – zapytałem z nutką żartobliwości.– Czyli mnie też?

– Może? – odpowiedziała z figlarnym uśmiechem i skrzyżowała ręce. – Po prostu robię swoje. Jak coś zauważę podejrzanego, dam ci znać. Nie martw się.

– Jasne, pani detektyw – odparłem z uśmiechem, skupiając się na wjeździe na parking. – Zaparkujemy przy wejściu do Mariny. Popytamy tam ludzi i rozwiesimy plakaty. Mam nadzieję, że na coś trafimy.

– Ja też. Nie dam za wygraną.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro