Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 27

Siedziałem przy szpitalnym łóżku i w skupieniu wpatrywałem się w zamknięte oczy mojej matki. Błagałem każdą istotę w Niebie i na Ziemi, aby wybudziła mnie z tego koszmaru, który ogarnął mnie dwie godziny temu.

Ale to jest nierealne. Horror rozgrywa się na jawie, stopniowo zbliżając się do punktu kulminacyjnego, w którym moja matka podniesie powieki.

Dwie godziny temu niemal straciłem najważniejsze kobiety w swoim życiu i nie potrafię poukładać myśli. Jakbym zderzył się rozpędzonym autem z drzewem, cudem przeżył i resztką sił wytoczył się z wraku na zewnątrz.

Szok, ból i niedowierzanie. Jak to się stało? Czy to był wypadek? Czy może chciałaś...

Nie dokończyłem pytania, bo bałem się odpowiedzi. A może bardziej tego, że nie poradzę sobie emocjonalnie z prawdą.

Targany niepokojącymi myślami ułożyłem dłoń matki na materacu. Nie mogłem powiedzieć, że nie czułem się wyczerpany. Stres wypalał moją energię, ale nawet jeśli miałbym nie przespać tej nocy i pracować kolejne osiem godzin jutro, nie zamierzałem przestać trwać przy łóżku. Ja się nie liczyłem. Tylko matka, Ana i ich powrót do zdrowia.

Z kieszeni wyjąłem cicho dzwoniący telefon i spojrzałem na wyświetlacz. To był Dylan. Prawdopodobnie dopiero teraz odczytał wiadomość, w której poprosiłem, by odezwał się najszybciej jak to możliwe. Nie nakreśliłem w SMS-ie, o co dokładnie chodzi, bo wolałem powiedzieć mu o tym do słuchawki.

Delikatnie odsunąłem taboret i podszedłszy do okna, odebrałem.

— Alex, co się dzieje? — spytał.

— Mama jest w szpitalu.

— O mój Boże... Jak? Co się stało?

Uchyliłem usta i odwróciłem głowę od widoku podjazdu dla karetek. Z jednej z nich ratownicy wyciągnęli łóżko. Kiedy wysyłałem wiadomość do Dylana, miałem w głowie plan jak przekazać mu informacje o mamie: szybkie fakty i spokój w głosie. Jednak teraz zdolność mówienia odebrał mi widok jej drobnego ciała, bladego jak trup i w tym wielkim łóżku, które wyglądało jakby miało ją pochłonąć. Za oknem, w tej karetce, na tym łóżku i pod białym prześcieradłem, mogła być moja matka...

Zemdliło mnie.

— Alex, do diabła, jesteś tam?

Zamrugałem i odgoniłem łzy. Odwróciłam spojrzenie od matki, ale tym razem sięgnąłem nim ponad dach szpitala, na pokryte śniegiem wierzchołki gór.

— Mama wpadła do stawu — wymamrotałem, ale gardło miałem ściśnięte.

— Co? Bełkoczesz i nie rozumiem.

Kurwa, chyba zwyczajnie bałem się rozmowy z bratem.

— Mama wpadła do stawu — powtórzyłem głośniej i zacisnąłem wargi.

— Co?! Jak to się stało?!

Właśnie... Jak? Nie znałem szczegółów, nie rozmawiałem o nich z Aną, ale to musiało chwilę poczekać. Ona dochodziła do siebie w innej sali. Jej spokój i powrót do zdrowia były teraz najważniejsze.

— Ana ją uratowała. Jestem teraz przy mamie.

— O mój Boże... Nie pytam, kto ją uratował, tylko jak do tego doszło. I przede wszystkim, gdzie byłeś ty? To są proste pytania!

— Byłem w szpitalu. Mówiłem ci wczoraj, że zaczynam pracę.

— Tak, tak, mówiłeś... Nie sprzeciwiłem się głośno, ale czułem, że tak będzie!

— Dylan, przestań się tak...

— Co mam przestać? Co mam, do cholery, przestać?! Za chwilę mam mało przyjemną konfrontację z Beth w sprawie domu i dowiaduję się, że mama jest w szpitalu! Jak mam teraz nad sobą panować?!

— Na przykład nie krzycz. Chcę spokojnie przekazać ci co z m...

— Ale ja wiem, co! — przerwał mi. 

Zamknąłem oczy i oparłem się o parapet, zwieszając głowę. 

— Wpadła do stawu i tonęła! Nie mogłeś poczekać z tą pracą? Przecież nie brakuje ci pieniędzy. Nie mogłeś poczekać miesiąc, dwa, do cholery?! Aż ona dojdzie do siebie? Musi cię tak nosić? — Usłyszałem dzwonienie czegoś szklanego o talerz, jakby Dylan uderzył w blat. — Jak nie randki z Aną, to tydzień po przeprowadzce i dwóch od śmierci ojca zostawisz matkę samą na całe dnie, bo praca?! Czy nie potrafisz choć przez chwilę usiedzieć na dupie jak w Albuquerque? Kurwa! Nie było cię w domu przez dziesięć lat! To jest nie do pomyślenia... — ział do słuchawki — Co się z nią dzieje? W jakim jest stanie?

Wysłuchałem Dylana, zaciskając szczękę, a gdy skończył, wziąłem głęboki oddech, byleby tylko nie dać się wciągnąć w spiralę złości. Byłem przygotowany na taką reakcję. Miał pełne prawo do wybuchu, ale od kiedy sięgam pamięcią, Dylan miewał trudności z kontrolą agresji słownej. Zaciśnięta pięść i przedstawianie swoich racji krzykiem. Chyba tylko Beth była w tym jeszcze lepsza od niego. W przeszłości nasze konflikty kończyły się różnie dla nas obu. On wyżywał się na worku treningowym, a ja, ze słuchawkami w uszach, włóczyłem się po górach, lub siedziałem nad wodą i sądzę, że w tej kwestii nadal nic się nie zmieniło. Mamy tych samych rodziców, jesteśmy braćmi, ale nasze charaktery są zupełnie różne. Jesteśmy zupełnie do siebie niepodobni.

— Odpowiesz mi w końcu?! — upomniał się.

— Tak, mama jest w śpiączce...

— Jezu! W jakiej śpiączce?!

Uniosłem głowę, czując, że robi mi się gorąco.

— Pozwolisz mi skończyć choć jedno zdanie?

— Mów — odparł chłodno.

— Mama została przewieziona na oddział ratunkowy już z przywróconym krążeniem...

— Czyli stanęło jej serce?

Spojrzałem na nią. Zaraz moje serce się zatrzyma, nim wyjaśnię Dylanowi stan matki.

— Tak.

— Wspaniale, wspaniale po prostu. Co jeszcze?

— Jest wychłodzona, a wprowadziłem ją w śpiączkę dlatego, że po zatrzymaniu krążenia zawsze występuje niewielki obrzęk mózgu. Śpiączka pozwala, by spokojnie zmniejszyć ten obrzęk, więc nie martw się, to jest planowanie działanie, a nie powikłanie.

— Jak długo będzie to trwało?

— Za około trzy lub cztery dni odłączę jej leki i wtedy doktor Carter dokładnie zbada stan neurologiczny.

— Czyli istnieje ryzyko, że jej mózg może być uszkodzony? — spytał, ale z jego głosu znikło wzburzenie, a pojawił smutek. Musiałem wziąć się w garść i po prostu przekazywać mu informacje jakbym robił to do każdego innego pacjenta, a nie rodzonego brata.

— Niestety tak. — Podszedłem do łóżka. — Ale jest duża szansa, że hipotermia, która działa ochronnie na komórki mózgowe, pomogła zminimalizować ewentualne uszkodzenia. W tej chwili tylko to mogę powiedzieć... — spojrzałem na kardiomonitor — że trzeba czekać. Ale jestem tutaj przy niej i czuwam.

— Powinieneś pomyśleć o tym wcześniej.

— A gdzie byłeś ty?! Przestań we mnie cisnąć!

— Sześćset kilometrów dalej! Gdybym był w Green Village, nie doszłoby do tej tragedii!

— Jasne... tak — skomentowałem z nerwowym śmiechem, podchodząc do okna. — Teraz wszyscy będą najmądrzejsi, każdy postąpiłby lepiej. Próbuję tutaj poukładać życie, Dylan, i pogodzić to z opieką nad matką, znaleźć tę cholerną równowagę. Nie chciałem, aby tak się stało, i nie wiem, jak do tego doszło.

Czułem się podle.

— Nie musisz już niczego tłumaczyć. Rezerwuję lot i dowiem się sam.

— Wiesz co? Jeżeli masz zamiar przylecieć tylko po to, by się awanturować ze mną, to lepiej zostań tam, gdzie jesteś i zajmij się papierami rozwodowymi. Zadzwonię do ciebie, jak wybudzę mamę ze śpiączki, a ty do tego czasu ochłoń.

Słyszałem, że krzyczał coś jeszcze do słuchawki, ale rozłączyłem się i dla świętego spokoju wyłączyłem telefon. Podparłem ręce o biodra i próbowałem wyrównać oddech, wpatrując się  miarowo w sączącą się kroplówkę.

Godzinę przed wypadkiem ciotka Jane zadzwoniła i zapewniła mnie, że z mamą jest w porządku.

Do cholery! Przecież nie jest małym dzieckiem i nie muszę za nią chodzić krok w krok. Jestem na miejscu, codziennie w domu. Nie będę brał dwu, czy trzydniowych dyżurów. Nie jestem nieobecny!

Ale i tak ją zawiodłem.

Oberwało mi się za wszystko. Może Dylan ma rację? Za szybko podjąłem pracę? Może widząc, co dzieje się z mamą, powinienem odpuścić i poświęcić więcej czasu na rozmowy z nią? Każdy z nas ma swoją perspektywę, z której patrzy na sytuację, ale nie podjąłem pracy, bo matka jest mi obojętna. Nie sądziłem w ogóle, że tak szybko zdobędę zatrudnienie, po prostu... udało się.

Dobra, chodziło też o Anę. Nie wypieram się tego. Jej obecność w szpitalu również zadziałała motywująco.

Pokręciłem głową, bo nie mogłem już cofnąć czasu. Pozostało mi dowiedzieć się coś więcej o zdarzeniu i skupić na tym, by mama wyszła z tego cało.

Spowolniłem kroplówkę z glukozą i pocałowałem mamę w czoło.

Wyszedłem.

Ana leżała w sali ogólnej oddziału na ostatnim z sześciu wolnych łóżek. Nie chciała zajmować osobnej sali. Uparła się, że dojdzie do siebie tutaj i wróci do domu. Nie popierałem tego, uważałem, że powinna zostać na obserwacji.

Pielęgniarki przy biurku otaksowały mnie wzrokiem, gdy je mijałem, po czym wróciły do papierów. Zajrzałem za parawan, Ana spała. Była wycieńczona i blada, a jej długie, poplątane i jeszcze wilgotne włosy spływały z łóżka. Ostrożnie zasunąłem parawan, chciałem pobyć przy niej. Po prostu popatrzeć na nią i cieszyć się, że oddycha.

— Hej... — wychrypiała.

— Obudziłem cię, przepraszam.

— I tak nie mogłam zasnąć.

— Jak się czujesz? — spytałem, siadając na stołku. 

Ana przechyliła głowę, a ja delikatnie wziąłem jej dłoń w swoje i ogrzałem oddechem.

— Lepiej... — Uśmiechnęła się. — Dużo lepiej.

Zamknąłem oczy, przykładając rękę Any do swojego czoła.

— Boże, gdy pomyślę, że dzisiaj przy szatni mogliśmy rozmawiać po raz ostatni, że mogłem cię stracić...

— Wszystko jest już dobrze, nie myśl o tym. Hej... — Potrząsnęła ręką. — Alex, spójrz na mnie.

Pociągnąłem nosem i zaciskając usta z żalu, zrobiłem, o co mnie poprosiła.

— Jestem tutaj i nic mi nie jest. — Znowu się uśmiechnęła, ale widziałem, że robi to z trudem. — Co najwyżej skończy się to zwolnieniem od pracy, bo dopadnie mnie zapalenie płuc.

Pocałowałem jej dłoń.

— Zaopiekuję się tobą.

— Zaopiekuj się teraz mamą, ja dam sobie radę.

— Wiem, że sobie poradzisz, zawsze sobie radziłaś, ale gdyby nie ty, ona by nie żyła. Jestem twoim dłużnikiem już do końca życia.

— Alex, nie. Twoja mama by zmarła, gdyby nie Audrey. Ja nie mogłam zrobić już nic więcej, nie uratowałabym jej. Nie wezwałam karetki, policji, nikogo zanim wskoczyłam do wody — wyznawała ze łzami. — Zostawiłam torebkę w samochodzie i wzięłam tylko tę z lekami, ale gdybym miała przy sobie telefon... — zamknęła powieki. — Miałybyśmy szanse, a tak... — spojrzała na mnie — nie wiem... — Uniosła ramiona. — Nie wiem, co by się działo, gdyby ona się nie zjawiła. Miałabym twoją mamę do końca życia na sumieniu. Przepraszam...

— Nie przepraszaj, zrobiłaś wszystko, co mogłaś. 

Podniosłem się i pocałowałem Anę. Usta miała zimne, więc przedłużyłem pocałunek, żeby bardziej je rozgrzać. 

— Jesteś moją bohaterką. Słyszysz?

— Słyszę.

— I tak ma zostać.

Widziałem w jej oczach ulgę i pragnąłem, aby moje słowa były dla niej ważne. Pocierałem kciukami blade policzki Any, a kołatające się serce krzyczało, że ją kocham. Miałem to na końcu języka: "Kocham cię, Ana. Zawsze cię kochałem", ale powstrzymałem się przed tym wyznaniem. Nie chciałem, by potraktowała to jako moje emocjonalne uniesienie, nie mające nic wspólnego z prawdą. Z tego powodu pozostawiłem to na lepsze okoliczności i zapytałem Anę, czy czegoś potrzebuje. Pokręciła przecząco głową, więc tylko poprawiłem koc i usiadłem.

Musiałem w końcu o to zapytać:

— Ana, czujesz się na siłach, żeby powiedzieć mi, co się stało?

— Nie inaczej. Czekałam na to, ale z góry ci mówię, że nie widziałam momentu, w którym Nora wpadła do wody.

— A reszta zdarzenia?

Poprosiła jednak o picie, więc podałem kubek z wodą.

— Zadzwoniłam do drzwi według twojej instrukcji, ale nikt nie otwierał. — Napiła się. — Dom był otwarty, więc weszłam, ale nie zastałam Nory. Rozejrzałam się i wiedziałam, że jest tutaj, więc postanowiłam jej poszukać. Wtedy zauważyłam uchylone drzwi tarasowe. Wyszłam na zewnątrz i... cóż... — odetchnęła — rozpoczęła się cała akcja. Twoja mama topiła się, a ja po nią wskoczyłam. Dalej była już Audrey i wyławianie nas z wody za pomocą liny. Rozmawiałeś z nią?

— Z Audrey?

— Aha.

— Jeszcze nie. Skąd ona się tam wzięła?

— Nie wiem, ale widocznie usłyszała moje wołanie o pomoc. Myślałam, że gardło mi pęknie — wyjaśniała, gniotąc róg koca. — I dzięki Bogu, że się pojawiła, bo sama nie dałabym rady. — Puściła materiał i spojrzała na mnie. — Co z twoją mamą?

— Wyjdzie z tego. — Uśmiechnąłem się. — I wtedy może dowiem się, co się wydarzyło. O ile powie prawdę.

— Alex...

— Tak?

Ana zamachała palcami, więc pochyliłem się do niej.

— Ja kogoś widziałam — wyszeptała mi do ucha. Zaskoczony spojrzałem w jej oczy.

— Gdzie?

— Na waszej posesji.

— Ale gdzie dokładnie? Nie rozumiem.

— Gdy zeszłam z tarasu, usłyszałam trzask gałęzi. Za stawem ciągnie się ściana lasu, aż do ogrodzenia i dalej, do rzeki. Tam ktoś był.

— Mężczyzna czy kobieta?

— Nie jestem pewna, było tam dosyć ciemno, ale dostrzegłam zarys zgarbionej sylwetki. Ktoś tam był, gdy twoja mama się topiła. Mówię prawdę, Alex. Nie miałam omamów z wyziębienia — rozszerzyła przekrwione oczy — to było zanim wskoczyłam do wody. Musisz mi uwierzyć.

— Ana, spokojnie. Wierzę ci.

— To nie był wypadek.

— Wiem. Bardziej brałem pod uwagę próbę samobójczą.

— Alex, czy ty mnie słuchasz? Tam ktoś był.

— Ana, tak, al...

Zamilkłem, gdy parawan przesunął się po szynie. Pielęgniarka podała Anie pigułkę do połknięcia, a ja kubek z wodą. Moje dłonie zrobiły się momentalnie lodowate. Spojrzałem na nie i zacząłem rozcierać. Ten koszmar rozrastał się ciągle o nowe wątki, ale obiecałem sobie myśleć i postępować rozsądnie choć nie było to łatwe, mając tyle niewiadomych. Czułem się teraz jak w obcym sobie domu. Błądziłem w nim w totalnej ciemności, i potykając się o rozstawione przedmioty, szukałem włącznika światła, by rozjaśnić rzeczywistość.

Tak, to było idealne porównanie.

Ana odstawiła kubek na szafkę, a ja pożegnałem pielęgniarkę miłym uśmiechem, i tylko gdy zasunęła parawan, pochyliłem się do Any.

— Nikomu o tym nie mów — mówiłem najciszej jak zdołałem. — Udawaj, że nic nie wiesz. Przywiozłaś leki, wyszłaś na zewnątrz i zobaczyłaś moją matkę. Wskoczyłaś na ratunek i tyle.

— Alex, oszalałeś? Musisz iść na policję — szeptała w nerwach. — Ktoś mógł ją wepchnąć do wody. Zgłoś to. To mogła być próba morderstwa.

To słowo padało ostatnio zdecydowanie zbyt często.

— Cicho... — Położyłem wskazujący palec na jej ustach. — Cholera wie, kto tam siedzi — machnąłem głową w kierunku pielęgniarek — i kogo zna, z kim rozmawia.

Przewróciła oczami.

— To moja koleżanka. Pięć lat temu się rozwiodła, potem znowu wyszła za mąż za tego samego faceta i trzy miesiące temu z nim rozwiodła. Byłam na jej drugim ślubie.

— Moda na sukces. I zdania nie zmieniłem.

— Masz prawo, ale, Alex, zgłoś na policję podejrzenie napaści, włamania, czegokolwiek, do cholery. Przecież muszą to sprawdzić i może trafią na jakieś ślady.

— Ana, moje zaufanie do policji z tego miasteczka jest mocno ograniczone.

— A Audrey? Pomogła nam.

— W jej przypadku wcale nie jest inaczej. Skąd wiesz, czy to aby nie ją widziałaś?

— Um... A po co w takim razie miałaby nam pomagać?

— Bo jej się nie udało? Więc chciała zmyć z siebie podejrzenia?

— I ryzykować, że twoja matka ją wskaże, gdy przeżyje? — Ana popukała mnie w czoło. — Nie sądzę, Sherlocku.

Pokiwałem głową.

— Dobra, może się zagalopowałem. — Wychyliłem się nieznacznie za parawan, byliśmy z Aną sami. —Ale nadal jej nie ufam.

— Bo?

— Bo wystarczy mi, że ta policjantka pracuje z Jacobem Lewisem i dobrze mnie kojarzy. Dwa, to ona znalazła mojego ojca, trzy pojawiła się tuż zaraz, gdy mama się topiła. Coś za dużo tych zbiegów okoliczności.

— Bywają i takie. Kurde... — syknęła, gdy zahaczyła wenflonem o koc.

Pogładziłem ją po ręce.

— Ostrożnie.

— Nie cierpię igieł. To co robimy?

— Na razie muszę wziąć taksówkę i pojechać do domu i zamknąć na klucz wszystkie drzwi, bo podejrzewam, że są otwarte. — Zerknąłem na zegarek. — Jest po siódmej. W pół godziny powinienem to ogarnąć. Wrócę i będę co jakiś czas sprawdzał, co u ciebie. Dobrze?

— Uważaj na siebie.

Spojrzałem na zatroskaną Anę.

— Będę, ale nie zostawię tak tego. Dowiem się prawdy, choćbym miał wydrzeć ją z rąk diabłu, który tym wszystkim manipuluje. — Wstałem ze stołka. — Nie pozwolę, nikomu niszczyć mojej rodziny. — Pochyliłem się i pocałowałem Anę. — Jak tylko stąd wyjdziesz, wprowadzasz się do mnie. Musimy trzymać się razem. Słyszysz?

— Tak. — Uśmiechnęła się. — Możesz na mnie liczyć.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro