Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 24

Caden czekał w Cafe d'bolla od dwudziestu minut. Ukroił łyżeczką kęs migdałowego ciasta i od momentu, w którym usiadł w rogu, na plastikowym krześle i przy plastikowym czarnym stoliku, spróbował po raz pierwszy zadzwonić do Mirandy. Kobieta stanowczo się spóźniała, a Cadena zaczęły nachodzić złe myśli, że zrezygnowała. Byłby to kopniak pod samo żebro, który cofnąłby go na osi sprawy Kate Logan ponownie do punktu, w którym utknął dzisiejszego ranka.

Nie mógł sobie na to pozwolić, więc dzwonił. W jednym uchu słyszał sygnał, a w drugim hałas mielonych ziaren. Z filiżanki upił łyk kawy i była ona jedną z najlepszych, jakie spróbował w życiu, choć mało zadbane i duszne wnętrze kawiarni zupełnie tego nie zwiastowało.

Miranda nie odebrała telefonu. Caden nie przedłużając zbędnego oczekiwania wstał z miejsca i uregulował rachunek. Wyszedł z kawiarni i nałożył lustrzane okulary. Ukrytym pod nimi wzrokiem powędrował w górę po kasetonowej elewacji kamienicy, w której kobieta rzekomo mieszkała. Nie znał numeru jej lokum w tym czteropiętrowym budynku, ale zakładając, że może pomyliła godziny ich spotkania, a telefon ma wyciszone dźwięki, postanowił wejść do budynku i, spróbować odnaleźć mieszkanie Mirandy. Nie zmarnuje prawie dwóch godzin lotu i ponad dwudziestu minut w kawiarni.

Ze skrzynki na listy Caden sczytał kilka nazwisk, ale nie wiedział, które z nich może należeć do Mirandy, a co więcej, prawdziwe imię kobiety również mogło brzmieć inaczej, a raczej na pewno.

Sytuacja mimo to zapowiada się i tak dobrze, bo główne drzwi były otwarte. Wszedł. Na parterze zastał trzy mieszkania. Z jednego z nich wyszła dziewczyna w wieku około licealnym, a w momencie, gdy mijała Cadena, uśmiechnęła się i powiedziała: "Dzień dobry".

Caden wykorzystał moment:

— Przepraszam. Znasz może Mirandę?

Dziewczyna uniosła brwi.

— Niestety nie. A kto to?

— Szukam kobiety o tym imieniu, ponoć tutaj mieszka. Wysoka blondynka, około pięćdziesiątki. Mocny makijaż, natapirowane włosy. — Machnął ręką przy głowie, opisując wygląd Mirandy z klubu, choć zdawał sobie sprawę, że poza pracą, jej image mógł się różnić. 

— Aaa! — Rozpromieniła się. — Pan pyta o panią Morgan.

— Ach, tak. Pani Morgan, przepraszam... — Zaśmiał się i zdjął okulary, by stać się bardziej wiarygodnym. — Mam słabą pamięć do nazwisk. Byłem z nią umówiony w Cafe d'bolla, ale chyba wypadło jej z głowy. — Zawiesił okulary na rozpięciu białej koszuli. — Kobiety...

— Widziałam ją godzinę temu. Mieszka na trzecim piętrze — wskazała palcem na schody —  na końcu korytarza. To chyba numer jedenasty. — Przeżuła gumę. — Muszę lecieć. Miłej randki proszę pana. — Zakryła usta i zachichotała.

— Dziękuję... — Caden poczęstował ją uśmiechem jak u Kena i odprowadził wzrokiem do drzwi.

Randki? Mam nadzieję, że nie pomyślała o randce pewnego typu, zażartował w myślach.
W budynku nie było windy, więc nie spiesząc się, pokonał schody i dotarł na ostatnie piętro. Przemierzał krótki korytarz, rozglądając się po ścianach i drzwiach. Żaden luksus. Plastry niegdyś chyba białej farby zwisały z sufitu, a na podłodze leżała popękana ze starości i wytarta wykładzina. Caden skręcił za rogiem, na końcu korytarza, i od razu trafił na drzwi z numerem jedenaście, choć po jednej z plastikowych jedynek pozostał tylko jaśniejszy odcisk.

Drzwi były lekko uchylone. Z mieszkania wybiegł w popłochu rudy kot i przemknął obok jego nogi. Obejrzał się za zwierzęciem i powoli uchylił drzwi szerzej. Zerknął nieśmiało do środka, skąd płynęła cicha muzyka retro. Jego twarz musnął lekki przeciąg. Postanowił zapukać. Muzyka ucichła. Kiedy wchodził do pokoju o mało nie zdeptał przewróconych czarnych szpilek. Zaraz za ścianą stał stary gramofon, a z tuby wydobywało się już tylko trzeszczenie.

— Mirando! To ja, Caden. Czekałem na ciebie w kawiarni! 

Uniósł igłę gramofonu i zatrzymał wirującą płytę. Podszedł ostrożnie do welurowej sofy w kolorze ciemnej zieleni. 

— Na Boga...

Zamknął oczy i od razu sięgnął po komórkę. Ręką mu się trzęsła, ale zdołał szybko wybrać numer.

— Dziewięć jeden jeden, jaki jest twój problem? — odezwała się operatorka.

— Przyślijcie karetkę na Lawell Ave 519. Mieszkanie jedenaście. — Obszedł sofę i przykucnął. — Nie żyje kobieta.

Wymienił jeszcze kilka informacji z operatorką i zwiesił głowę, gdy zakończył połączenie. Zacisnął pięść. Poczuł, że wzbiera się w nim gniew i łzy. Kto ci to zrobił?, pomyślał i cierpiętniczo odetchnął. Powoli podniósł oczy na kobietę, której końcówki blond włosów zafarbowały się na czerwono. Wpatrywał się w nie przez chwilę i powędrował wzrokiem za rozmazaną strużką krwi, która popłynęła z poderżniętego gardła, po zwisającej bladej ręce, aż do do samych palców. Czerwone krople skapywały wprost na naszyjnik, jakby wskazywały drogę.

Caden sięgnął po chusteczkę i zabrał z dywanu naszyjnik z wisiorkiem w kształcie połówki serca i z wygrawerowanym: "A". Schował go do kieszeni.

Za uchylonym oknem rozbrzmiały syreny.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro