Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 20

Radiowóz wtoczył się na parking. Jacob Lewis zgasił silnik i wyczuwając zapach zwietrzałego alkoholu, smażonej cebuli i bekonu, pociągnął nosem z niesmakiem. Mlasnął i przykuł wzrok do przedniej szyby.

— Mayer, następnym razem, zanim wsiądziesz do mojego wozu to umyj się, albo zmień chociaż ubrania — powiedział władczo, uruchamiając spryskiwacze. — Dotarło? Bo inaczej koniec. Nie załatwię ci żadnej dorywczej roboty jak będziesz tak śmierdział. Wstyd przed ludźmi za takiego flejtucha.

Wyglądało na to, że Caleb nie przejął się zbytnio sugestią. Nie odrywał spojrzenia od widoku za szybą.

— Widzisz? — Skinął głową w kierunku, w którym patrzył.

Jacob zmrużył oczy i cmoknął o zęby.

— Widzę. Alex i Ana. Dwa gołąbki. — Wyszczerzył się do Caleba. — Muszę przyznać, Mayer, że twoja siostra to blond cudeńko, schrupałbym. Aż trudno uwierzyć, że jesteście rodzeństwem. Na pewno cię nie podmieniono w szpitalu?

— Po chuj tu przyszli? — spytał Caleb, wytrwale obserwując wejście do komisariatu.

Jacob niecierpliwie zabębnił palcami o kierownicę.

— Dowiem się.

— Nie podoba mi się to, że łażą razem.

— A co? Jesteś braciszkiem zazdrosnym o cipkę siostry? — sarknął.

— Lepiej, żeby Ana trzymała się od niego z daleka.

Lewis przewrócił oczami.

— Nie sraj ogniem, Mayer.

Gdy Ana z Alexem zeszli ze schodów i trzymając się w objęciach zniknęli za rogiem budynku, dopiero wtedy Caleb spojrzał na Jacoba.

— To co mam robić? — Wytarł nos brudnym rękawem. — Już raz się nim zająłem. Mogę i drugi, ale tym razem tak skutecznie, że już się nie podniesie.

— Najpierw dowiem się, co ich tu przywiało.

— Lepiej coś wymyśl, szeryfie.

— Powiedziałem, nie sraj pod siebie, Mayer. — Lewis odpiął pasy i wsunął na nos przeciwsłoneczne okulary. — Tutaj nikt nie gra inaczej, niż ja mu dyryguję. A teraz wyłaź i weź się za robotę. — Kiwnął na drzwi gładko ogolonym podbródkiem. — I garaż Rity ma być dobrze odmalowany, bo zamiast dolców na chlanie, dostaniesz kopa w dupę.

Jacob wszedł sprężystym krokiem na komisariat, a policjant dyżurujący na recepcji od razu wystrzelił z fotela, jakby wykonał wojskowy rozkaz.

— Dużo roboty? — Zagaił szeryf.

— Dwa zgłoszenia kradzieży i jedna stłuczka.

Lewis przestąpił z nogi na nogę i oparł łokieć o blat, a głowę o dłoń. Udał zmęczonego, choć połowę dnia przeleżał na łóżku u swojej Rity.

— Czego ta lalunia i ten szczur tu chcieli?

— Młody Turner? 

Jacob przytaknął z uśmiechem na twarzy. 

— Pytał o ojca. Chciał rozmawiać z kimś, kto znalazł jego ciało – wyjaśnił.

— I co?

— Odesłałem go do Audrey, bo to była ona. Co miałem innego zrobić?

— Audrey jest u siebie?

— Jeszcze tak. Ale chyba kończy już zmianę.

— Przynieś mi na biurko raport z tych kradzieży i zamów krewetki z East Tavern.

— Tak. Już się robi.

Jacob obdarzył promienistym uśmiechem podwładnego, co uważał, że jest dla niego prawie jak order za zasługi i poprawiając brązowy kapelusz, udał się do biura Audrey. Tym razem to on wparował do niej bez pukania.

— A kuku!

Młoda policjantka podskoczyła na krześle i wypuściła długopis z dłoni, a drugą złapała się za serce.

— Jezu! Przestraszył mnie szeryf.

Zaserwował jej uśmiech i zamknął za sobą drzwi. Audrey podniosła długopis i spojrzała na szefa, który stał przed biurkiem i skubnął z jej talerza ostatnie owsiane ciastko.

— Proszę się nie krępować — powiedziała ze sztuczną uprzejmością w głosie.

— Dziękuję, bardzo smaczne. — Strzepał z koszuli okruchy. — Dużo roboty?

— Dwie kradzieże. Jedna na Wood Street, a druga w prywatnym pensjonacie w północnej części, no i...

— Stłuczka.

Audrey odetchnęła.

— Tak.

— A ci dwoje? — Machnął głową za siebie. — Czego chcieli? — dopytał i zjadł ostatni kęs. Otrzepał dłonie z okruchów i wcisnął w kieszenie.

— Jacy dwoje?

— Mayer i Turner. Ponoć z nimi rozmawiałaś.

— Och, owszem. — Założyła ręce za siebie i wypięła piersi. — Pytał o okoliczności znalezienia swojego ojca. Opowiedziałam mu o tej sytuacji.

Jacob potoczył wzrokiem po biurku Audrey.

— Czyli?

— Czyli wszystko to, co szeryf czytał w moim raporcie. Czy coś się stało, że pan o to wypytuje?

Podniósł wzrok.

— Czysta ciekawość. — Wyszczerzył się. — Audrey, dziecko, zrób sobie porządek na tym biurku. — Omiótł wzrokiem stare gazety, dwa kubki z kolekcją starych długopisów, stosy notatek i błyszczących kamyczków ustawionych pod monitorem. — Bo nic, tylko tu jeszcze nasrać.

— Lubię bałagan, mam wtedy uporządkowane myśli, ale nie liczę, że pan to zrozumie.

Audrey niespodziewane capnęła jedną ze starych gazet i podniosła na wysokość oczu szeryfa.

— Zrobił to pan w końcu? — spytała i pomachała papierem.

— Co?

— Jakiś czas temu prosiłam, by zapoznał się pan z informacją z dziewięćdziesiątego ósmego roku, którą znalazłam. — Pomachała gazetą jeszcze raz. — Byłam w bibliotece i na to trafiłam. Pamięta pan? Przyniosłam to panu.

Jacob powędrował oczami na lewo i wygiął usta.

— Chyba nie.

Audrey rzuciła prasę na blat i skrzyżowała ręce.

— Żartuje pan sobie ze mnie?

— Jezu, Audrey, dziecinko. — Przewrócił oczami. — Nie mam naprawdę na to czasu. — Machnął lekceważąco dłonią. — I chyba wyrzuciłem to przypadkiem do kosza.

— Czyli nie czytał pan?

— Nie.

Zacisnęła wściekle drobne usta.

— To mogło być ważne dla sprawy zaginięcia pana bratowej. Jest pan irytująco lekceważący.

— No! — Wytknął ją palcem. — Nie pozwalaj sobie.

— Ale jak mam tego nie robić, skoro trafiłam na inną, ale wydaje mi się, że może i podo...

— Moja rodzina, to nie twój biznes, Audrey. — Zagrzmiał, przerywając jej. — Rozumiemy się? To prywatna sprawa, którą zajmuję się sam, a nie do rozgrzebywania przez takich żółtodziobów, co chcą się tylko wykazać. To moja PRYWATNA SPRAWA i mojego brata. — Trzymał palec sztywno, jak spluwę wycelowaną w policjantkę. — Zrozumiałaś?

— Ale...

— Więcej powtarzał nie będę, tylko wywalę cię na bruk na tą śliczną buźkę za olewanie służbowych poleceń. Jasne?

Audrey opuściła wzrok i spojrzała na szeryfa z dołu.

— Tak, szefie.

Opuścił rękę i uniósł głowę.

— To zrób mi kawę. Tylko nie przesadź z cukrem jak ostatnio.

Odwrócił się i odmaszerował do wyjścia, a wtedy Audrey pokazała jego plecom środkowy palec.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro