Rozdział 13
Południowe słońce załamywało się na linii górskich szczytów, rażąc w oczy i przeszkadzając w dobrej widoczności drogi. Dalsza część dnia zapowiadała się przyjemnie ciepła i nie deszczowa. Zupełnie jakby starała się dostosować do atmosfery jaka zaczęła towarzyszyć mi po wyjściu ze szpitala.
Byłem rozemocjonowany jak dzieciak. W głowie miałem tylko Anę i zegar odliczający czas do jutrzejszego spotkania. Myślałem o tym gdzie ją zabrać? Ponowne zaproszenie Any do swojego domu na razie nie wchodziło w rachubę. Nie chciałem, aby poczuła się forsowana do kontaktu z moją mamą. Obie dostały czas na wyciszenie emocji, a może nawet i zapomnienie o całej sytuacji, która była jedną wielką pomyłką.
Tak, rozmowa z mamą na temat paxilu była jedyną rzeczą, która mogła tymczasowo wypchnąć Anę Mayer z mojej głowy.
Ciotka Jane mieszkała trzy kilometry na północ od Green Village. Skręciłem w prowadzącą tam Wood Street, gdzie mieściła się najlepsza cukiernia, a nad nią mały hotel prowadzony niegdyś przez panią Owens – daleką kuzynkę mojej babci. Gdy byliśmy z Aną dzieciakami chodziliśmy tam na najlepsze muffiny w całym miasteczku, a mogliśmy zjeść ich tak dużo, ile tylko daliśmy radę. Pamiętam, że były dla nas formą wynagrodzenia od pani Owens, bo głupio nam było wziąć pieniądze za drobną pomoc jak wyniesienie śmieci po zamknięciu cukierni, czy wyprowadzanie psów na spacer.
Miałem cichą nadzieję, że cukiernia jeszcze funkcjonuje, bo czy pani Owens nadal żyje – tego nie wiem. Ubzdurałem sobie, że to idealne miejsce, gdzie mogę jutro Anę zabrać – jeśli chciałem normalnie funkcjonować w Green Village, tak jak ona miała na to nadzieję. I nie tylko ona, ale przede wszystkim ja sam. Sytuacja z Calebem, i jego słowa o tym, że "oni pamiętają", nie pomagała takiemu myśleniu, ale z całych sił starałem się, by nie zdominowała mojego postanowienia o reorganizacji życia.
Zwolniłem, dojeżdżając do miejsca, gdzie niegdyś stała rodzinna cukiernia. Niestety moje cudowne plany spaliły się tak szybko jak siarka na zapałce. Po budynku nie było śladu. W zamian widniał betonowy plac służący za parking. Cóż, czas nie stał przecież w miejscu. To miasteczko się zmieniło, a ja wierzyłem – może naiwnie – że ludzie wraz z nim, a przynajmniej ta część, którą znałem.
Zjechałem na parking i odebrałem telefon od Dylana.
— Dzwoniłeś? — spytał.
— Tak.
— Nie mogłem odebrać... — wymamrotał.
— Miałem dać ci znać jeżeli dowiem się coś o leku, który znalazłem. Pamiętasz?
— Tak... — Znowu mruknął.
— Należał do taty — powiedziałem i poczekałem na reakcję Dylana, ale jej nie dostałem. — Hej, jesteś tam?
— Jestem... — Odchrząknął. — Mów.
Pochwaliłem się, że podjąłem pracę w szpitalu, za co mi pogratulował, a następnie streściłem tylko to, czego dowiedziałem się od doktora Cartera. Oszczędziłem Dylanowi rewelacji odnośnie lunatykowania mamy i akcji z Aną, pozostawiając to dla naszej wiadomości. Nie chciałem, by przez przypadek wygadał się Beth, a ona później suszyła mi głowę.
— Tak to wygląda. — Wyjąłem z kieszeni rybny wobler, który ostatnim razem tam schowałem, i zacząłem rolować go w dłoni.. — Mówią ci coś słowa taty? Brak kontroli nad rzeczami niemożliwymi do cofnięcia? Nie daje mi to jakoś spokoju...
— Nie. — Westchnął głośno. — Nic mi to nie mówi.
Zmarszczyłem brwi.
— Dylan? Wszystko w porządku?
— Tak... W najlepszym.
Przestałem bawić się woblerem i uniosłem głowę, spoglądając przez szybę na drewniane domki z pamiątkami.
— Ale ściemniasz. Przecież słyszę, że jesteś zbity jak pies. O co chodzi?
Spytałem i nie minęło nawet kilka sekund jak zmroziło mi dłonie i żołądek. W ciągu ostatnich dziesięciu lat tylko dwa razy słyszałem, gdy Dylan płakał. Na pogrzebie taty i właśnie teraz.
— Dylan? Co się dzieje?
Nie odpowiedział, ale słyszałem wyraźnie, że próbuje zapanować nad oddechem.
— Beth mnie zdradza...
Osłupiałem.
— Co?
Zaśmiał się, ale był to śmiech przepełniony wkurzeniem, bo zaraz doszedł mnie hałas, jakby Dylan odsunął fotel z taką siłą, że głośno przywalił w szafki.
— To! Zdradza mnie. Co mam ci więcej powiedzieć? Kurwować do słuchawki? Chyba nie chcesz tego słuchać?
— A od czego masz młodszego brata? Kurwuj jeżeli masz ochotę.
— Nie. Szkoda mi już na nią słów. Próbuję się pozbierać i jakoś funkcjonować, ale boję się, że jak wrócę do domu i spojrzę na nią, to zrobię jej krzywdę, Alex! Pięść mi się automatycznie zaciska, gdy o tym myślę. Kurwa... — zaszlochał. — Myślałem, że mam dobre małżeństwo. Co zrobiłem nie tak? Powiesz mi? Co, kurwa, zrobiłem nie tak, że ona mi to zrobiła?!
— Dylan, jesteś moim bratem, a za Beth nigdy nie przepadałem. — Wyrzuciłem bez zastanowienia i odpiąłem pasy. — Więc mogę być cholernie nieobiektywny i powiedzieć o kilka słów za dużo. — Wysiadłem i rąbnąłem drzwiami. — Ale zanim to zrobię, zapytam, czy jesteś pewien, że ona cię zdradza?
— Tak, kurwa, jestem pewien!
— Skąd? — spytałem, krążąc wokoło samochodu.
— A co tak dopytujesz?! Nie wierzysz mi?
Zatrzymałem się.
— Nic takiego nie powiedziałem, ale nie znam sytuacji, Dylan, i też jestem w szoku, bo przecież ostatnio widzieliśmy się i wszystko zdawało się być... prawie okej. Więc co się stało? Chcę, żebyś się po prostu wygadał, bo podejrzewam, że nie miałeś komu.
Żywiłem nadzieję, że gdy to zrobi, to się uspokoi. W głowie miałem też Melanie, i tylko z jej powodu, również i nadzieję, że to wszystko okaże się wielką bzdurą, nieporozumieniem. Niestety, ta nadzieja była naprawdę nikła. Beth, w mojej opinii, była zdolna odwalić taki numer.
— Dylan? Powiedz mi co się stało. Od początku — powtórzyłem, ale milczał. — Dyl...
— Jej gadki o dłuższej pracy w banku... — nagle mi przerwał — były tylko pieprzoną wymówką. Wpadła ze swoimi kłamstwami w najbardziej idiotyczny sposób jaki mogła. Wczoraj. Czyli widzisz, świeża sprawa i dlatego kurewsko boli. Jakby mi ktoś wyrwał serce i rozdeptał. Jezu...
Oparłem się o maskę, gdy Dylan w dalszym ciągu na przemian płakał i mówił do słuchawki.
— Nakryłeś ją? — spytałem wprost.
— Jej auto nie chciało rano odpalić, więc wzięła taksówkę i pojechała do pracy. Przed wyjściem powiedziałem jej, żeby nie zamawiała powrotnej, bo po nią przyjadę. Umówiliśmy się, że będę o siódmej. — Znowu się zaśmiał, ale przez wyraźne nerwy. — I chyba zapomniała o tym i że nie przyjechała autem do pracy.
Przetarłem twarz.
— O Boże...
— Zjawiłem się punktualnie i czekałem pod bankiem do kwadrans po siódmej. I poczekałbym dłużej, ale teściowa zadzwoniła, że Melanie boli brzuch i chce już do domu. Powiedziałem, że odbieram Beth i za chwilę będziemy. Spróbowałem więc zadzwonić do niej, żeby ją pośpieszyć, ale miała wyłączony telefon. Pamiętam, że pierwszy raz się wściekłem na ilość czasu jaki poświęca tej pracy nawet po pracy, ale teraz wiem, co było przyczyną! Do, diabła... Na czym skończyłem?
— Nie dodzwoniłeś się do Beth.
— Kurwa, już gubię się we własnych myślach.
— Spokojnie...
— Spokojnie? To cholernie trudne, ale postaram się... — Wziął kolejny głęboki oddech. — Poszedłem po Beth. Bank był już zamknięty, ale ochroniarz mnie zna, więc wszedłem bez problemów. Z rozpędu nawet nie zapukałem do drzwi jej biura, tylko wparowałem z hasłem, by kończyła już, ale wtedy nie myślałem, by akurat to, co zobaczyłem! — Kręciłem głową. — Tego sukinsyna rozkraczonego na sofie i moją żonę podskakującą na nim jak piłeczka. Jej dupa tak klaskała o jego uda, że nawet nie usłyszeli jak wszedłem.
— Nawet nie chcę sobie wyobrażać, co bym zrobił na twoim miejscu.
— Wypieprzył obydwoje razem z tą sofą przez okno?
— Może sofę bym oszczędził.
— Rozbiłem jej laptopa o ścianę.
— Tylko tyle?
— Sam się sobie dziwię, ale tak, tyle i po prostu wyszedłem. Słyszałem, że Beth krzyczy za mną, ale miałem to w dupie. Zostawiłem ją i w nerwach pojechałem po Melanie. W domu nafaszerowałem się środkami na uspokojenie, by nie zrobić przy dziecku czegoś, czego później bym żałował.
— Było to jakieś wyjście.
— W tamtym momencie? Najlepsze z możliwych. Beth wróciła i bez słowa poszła od razu do sypialni. Ja przespałem się w salonie. Rano zawiozłem Melanie do szkoły i wróciłem do domu. Wywiązała się awantura, wyzwałem ją od szmat, dziwek i przyjechałem do kancelarii, ale zastrzegłem, że nikogo dzisiaj nie przyjmuję. Nie wiem też, czy wrócę dzisiaj do domu. Nie chcę na nią patrzeć. Niedobrze mi.
— Nie zasłużyłeś na takie potraktowanie i mówię to nie dlatego, że jesteś moim bratem, tylko wiem, jak ją kochałeś i starałeś się, by miała wszystko, co sobie tylko wyśni.
— Sranie. Nie myślę teraz w ten sposób.
— Wiem... Pytasz siebie, gdzie zawiodłeś, ale nie zrobiłeś tego.
— Nie wiem, Alex! Może jej nie zaspokajałem?! Chociaż pieprzyłem ją w domu na każdej możliwej powierzchni po kilka razy! Więc pytam się, co było nie tak?!
— Możliwe, że to grubszy problem, Dylan.
Zaraz obok mojego SUVA-a zaparkował kolejny.
— Jaki, kurwa, grubszy problem?
Poleciłem mu, aby zaczekał chwilę i wsiadłem do auta. Nie chciałem kontynuować intymnego tematu przy rodzince, która wygramoliła się z samochodu i zaczęła wypakowywać narciarski sprzęt.
— Wysłowisz się w końcu?— pieklił się.
— Wzmożony popęd seksualny to poważna sprawa i takie zaburzenia powinno się leczyć.
Nastała cisza, ale spodziewałem się takiej reakcji na moje niecodziennie stwierdzenie.
— Zaburzenia?
— Tak. Dokładnie to powiedziałem.
— Ona mnie zdradziła z fagasem z pracy, a mój brat, od którego chcę usłyszeć potępiające słowa, nazywa to zaburzeniem? Alex? Kurwa, dobrze się czujesz? Czy już ci te medyczne sprawy siadły na łeb?
— Dylan, nie mówiłbym w ten sposób, gdybym nie mieszkał z wami kilka lat pod jednym dachem. I tu Beth akurat miała rację, że ściany były cienkie. Uprawianie seksu kilkanaście razy dziennie, to nie jest normalna rzecz.
— Co? Ja nie miałem z tym problemu, że miała ciągłą ochotę, ale jeżeli dla ciebie seks nie jest czymś normalnym, to wydaje mi się, że to jest kompletnie inny temat, nie związany z tym, co zrobiła. Nie mieszaj mi, okej?
Sapnąłem głośno. Podjąłem z nim wątek w fatalnym momencie, ale przede wszystkim nie umiałem poprowadzić go wiarygodnie bez zahaczenia o pewną kwestię, czego raczej nie chciałem, bo było to coś bardzo prywatnego, ale skoro zacząłem?
— Źle to odebrałeś. Jestem zwyczajnym facetem, i lubię seks, ale... — zaciąłem się.
— Ale co?!
— Dobra... Powiem ci. — Zamknąłem na moment oczy — Może sugerując to, patrzę mocno przez swój pryzmat, ale tylko dlatego, że miałem z Kimberly wydaje mi się, że podobny, a może i ten sam problem.
— Nie wiem, o czym, do cholery, do mnie mówisz...
Zbierało się na to, że zaraz trzaśnie słuchawką. Musiałem przejść do konkretów.
— O tym, że będąc w półrocznym związku z Kimberly też początkowo nie widziałem w tym nic nienormalnego, że chodziła non stop napalona. Tak? Pewnie, że tak, bo który facet, by na to narzekał? — Ironizowałem. — A jednak po jakimś czasie, ilość dziennych stosunków od siedmiu wzwyż, stała się dla mnie nie do przejścia. Czasami zwyczajnie nie miałem ochoty, czy byłem zmęczony, ale ona tego nie rozumiała. Naciskała. Seks po śniadaniu, seks przed pracą, po pracy, w wannie, wieczorem, o nockach już nie wspomnę. Po jakimś czasie tworzyły się między nami spięcia, czasami awantury, gdy mówiłem, żeby dała mi choć jeden dzień spokoju. Zacząłem się blokować. Odsuwać. Nie darzyłem nigdy Kimberly wielkim uczuciem, ale może miało to szansę na rozwój, gdyby nie gruba kreska, którą się od niej w pewnym momencie oddzieliłem. Ignorowałem ją na każdej płaszczyźnie i dopiero wtedy odczułem ulgę.
— Jesteś typem introwertyka, Alex, nie zaprzeczaj.
— Nie zaprzeczam, a Kim jest typową ekstrawertyczką, ale szukając punktu, który odsunął mnie od niej w największym stopniu, wskazuję na różnicę wynikającą nie z naszych charakterów, ale właśnie z jej zachowania odnośnie sfery seksualnej. I pewnie dlatego mówiła Beth, że zamiast pieprzenia się o każdej porze dnia i nocy, to wsadzam głowę w książkę, ale tak właśnie było. Miałem dosyć, Dylan, i nie dawałem temu rady. Po prostu uciekałem, czułem, że nawet sama myśl o seksie mnie odrzuca. Jakbym go przedawkował. — Zaśmiałem się nerwowo. — I w końcu jakieś... — zmrużyłem oko — dwa tygodnie przed naszym rozstaniem, to Kim podjęła próbę rozmowy, pytając, co z nami dalej będzie. Pierwszy raz powiedziałem jej szczerze z czym mam problem i jak to widzę, i wiesz co?
— Co?
— Poryczała się i do wszystkiego przyznała. Do swoich niekontrolowanych i ciągłych chęci na seks. Myśleniu o nim, mówieniu, szukaniu okazji i ciągłym zaspokajaniu się... Gdybyś posłuchał z jakim wstydem o tym mówiła, że zdaje sobie z tego sprawę, ale nad tym nie panuje, to... — Przeciągnąłem palcami po rozgrzanej twarzy. — Była naprawdę nieszczęśliwa sama ze sobą, a ja nie umiałem jej pomóc tak, jak tego na tamten moment potrzebowała.
— Powiedziałeś o szukaniu okazji. Zdradziła cię?
— Nie wiem, Dylan... — Odetchnąłem. — Jest to bardzo prawdopodobne, ale i nie dociekałem, nie było to już wtedy dla mnie ważne, choć Kim chciała byśmy dali sobie jeszcze raz szansę, ale ja postawiłem sprawę jasno, że nie, to nie jest dobry pomysł. Moje uczucia, jakiekolwiek do tej pory istniały wobec niej, wypaliły się i... — zawiesiłem się w poszukiwaniu dobrego doboru słów — wiesz... miałem po czymś takim zbyt mocne przeświadczenie, że nie jestem facetem, który poradzi sobie z jej problemem. Rozumiesz, co mam na myśli?
— Chyba tak. I to było powodem waszego rozstania?
— Tak.
– Na pewno?
– Zdecydowanie. Oboje zasługiwaliśmy na dobry krok w naszym życiu. Podjęliśmy decyzję o rozstaniu, ale poszła też za tym jeszcze jedna, że Kim podejmie się terapii, dzięki której upora się z nimfomanią. I wiem, że ten krok poczyniła i życzę jej, by zbudowała kiedyś trwały związek. Taka jest prawda.
— Jestem w szoku.
— Dlatego byłem wkurzony, gdy Beth przedstawiała to inaczej — kontynuowałem, by dobrnąć do najważniejszego — to znaczy, wiesz... Może Kim faktycznie budowała taki obraz, mając w głowie zaburzenia tego typu, a Beth, jeżeli ma podobnie, temu przytaknęła, ale mimo to, nienawidzę zakrzywienia obrazu i mówienia, że białe jest czarne, nie mając o sytuacji szerszego pojęcia. Wiesz o tym.
— Ala ja również nie miałem zielonego pojęcia, że tkwiłeś w czymś takim. Dlaczego nic mi nie mówiłeś?
— A co miałem powiedzieć? Słuchaj, Dylan, nie wyrabiam w łóżku, podeślij mi złotą radę?
— Nie, po prostu to, co powiedziałeś mi teraz.
Odetchnąłem.
— Wiesz, minęło już trochę czasu, więc i emocje zelżały. Łatwiej o tym mówić, ale wtedy, poczucie wstydu było przytłaczające. Przez moment zastanawiałem się, czy może ze mną jest coś nie tak.
— Nie, nie jest. I przepraszam za wcześniejszą głupią sugestię. No, ale, nie wiedziałem. Może gdybym... – urwał.
– Gdybyś co?
– Nic... Przykro mi, poważnie.
— W porządku. Ale powiem ci, że to wcale nie taki rzadki problem i wielu facetów spotyka tego typu kobiety i co wtedy robią? Szukają pomocy anonimowo na forach. Nie byłem inny. Wiesz, tak jest jakoś... Prościej? Mniej wstydliwie? Nie tylko kobiety mają prawo powiedzieć swojemu partnerowi: NIE.
— Rozumiem, ale to nie zmienia nadal faktu, że próbujesz wytłumaczyć tym Beth i to, co zrobiła. Złożyliśmy sobie przysięgę przed Bogiem, mamy dziecko. Wydaje mi się, że to wystarczająco stawia sytuację w gorszym świetle.
— Dylan, ja zwyczajnie próbuję znaleźć przyczynę, a nie skupiać się tylko na skutku.
— Alex, posłuchaj... — usłyszałem zwątpienie w jego głosie — wiem, że chcesz wyrównać mi ciśnienie, że może zdrada Beth wynika z tego, z czym na przykład ma problem jej przyjaciółka, że może znalazła okazję, ale niestety Beth ma romans. Przyznała mi się do tego rano, że trwa to ponad roku i że go kocha. Przykro mi, ale to nie są żadne zaburzenia, tylko zwykła zdrada. Ciekawe, ile miała zamiar to ciągnąć.
I to była ostateczna kropka w wątku.
— W takim razie przykro mi.
— Tylko nie dzwoń do Beth, gdybyś nagle poczuł, że musisz jej coś wygarnąć. Do Kim również. Po prostu o niczym nie wiesz, bo chodzi mi o Melanie i kwestię opieki nad nią. Nie chcę mieć po swojej stronie jakiś krzywych akcji, które Beth mogłaby później wykorzystać.
— Nawet mi to przez głowę nie przeszło, by kontaktować się z nią za twoimi plecami. I chyba nie odetnie cię od córki? Nawet nie sugeruj mi takich rzeczy, Dylan.
— Sądzę, że wszystko jest teraz możliwe, zaczekaj...
W słuchawce zatrzeszczało. Po chwili usłyszałem kobiecy głos, chyba sekretarki, a później Dylana:
— Mówiłem, że nie ma mnie dzisiaj dla nikogo.
– I to przekazałam, że niestety, dzisiaj spotkanie jest niemożliwe, ale on nalega. Mówi, że nie może czekać.
— Przedstawił się?
– Jako Caden Howell, prywatny detektyw.
— Hmm... Nie kojarzę nazwiska. Wspomniał z czym przyszedł?
– Nie. Jedynie, że nie jest tu w prywatnej sprawie. Nalega.
— Jezu... Naprawdę musiał dzisiaj? Dobra. Poproś go za dziesięć minut.
— Muszę kończyć — odezwał się do mnie. — Postaram się wpaść do was z Melanie w któryś weekend. Może złapię trochę świeżego oddechu i pomyślę w spokoju, co dalej. Ponoć obiecałeś jej jakieś rolki? Całą drogę od dziadków o tym mówiła.
— I to nie raz. Mama się ucieszy, przyjeżdżajcie.
— To pogadamy na miejscu.
— Jasne. Bądź twardy i myśl o dziecku. I... Dylan?
— Yup?
— Zachowaj to, co powiedziałem ci o Kim i o mnie dla siebie. Obiecałem, że zostanie to między mną a nią, a wyszło jak... — podrapałem się po zmarszczonym czole — wyszło. No trudno, wyższe okoliczności.
— Nie jestem męską plotkarą i dzięki, że ty też mnie wysłuchałeś. Chyba tego właśnie potrzebowałem. — W słuchawce zaświszczał oddech pełen ulgi. — Naprawdę mi lepiej. Lżej.
— Nie dziękuj. Jestem twoim bratem i jak będziesz czuł, że spadasz i nie masz się czego złapać, to moja ręka jest zawsze wyciągnięta. Nawet, gdy jej nie widać. Dzwoń, kiedy tylko zechcesz.
Dylan skomentował to, że kończymy gadkę, bo zaraz się popłacze i będzie miał oczy jak wampir, a musi przyjąć tego człowieka choć nie ma na to najmniejszej ochoty. Rozłączyliśmy się i dopiero wtedy dałem ujście emocjom.
— Co za szmata! — Przyłożyłem w kierownicę.
Byłem u progu chwycenia za telefon i przekazania tego epitetu Beth. Jednak powstrzymałem się, ale z ogromnym trudem. Kolejny raz wyżyłem się na kierownicy i dopiero wtedy chęć wykonania telefonu, zamieniła się w obrzydzenie na myśl o usłyszeniu jej głosu. Niby twierdzi się, że wina za rozpad związku leży zawsze po obu stronach, ale w tym momencie nie dostrzegałem ciężaru winy po stronie brata. Jest dobrym człowiekiem, mężem i ojcem. Może brakowało mu jedynie odrobiny asertywności w małżeństwie, ale sądzę, że wynikało to z miłości, jaką darzył Beth i starał się sprostać wszystkiemu, czego w swoim życiu zapragnęła.
A teraz może się tym... znudziła? Najprostsze rozwiązania bywają najtrafniejsze, ale zachowam to dla siebie.
W moich oczach Beth, nie zasługiwała już na żadną szansę i może kiedyś zmienię zdanie, jednak na razie, lepiej dla niej, żeby nie stawała na mojej drodze, bo ją z niej zmiotę.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro