Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 11

Z gabinetu wyszedłem po spędzonej tam prawie godzinie i co najważniejsze – zadowolony. Podpisałem umowę jako młodszy konsultant anestezjolog. Warunki współpracy okazały się zdecydowanie lepsze niż miałem w ER Albuquerque, bo wynagrodzenie przewyższa poprzednie o dziesięć procent, a dojazd do szpitala, liczył zaledwie dwadzieścia minut, a nie półtorej godziny przez zakorkowane ulice. Po spotkaniu Any, znaczyło to dla mnie naprawdę wiele po spotkaniu Any, a teraz i po podjęciu tutaj pracy, zapragnąłem przeorganizować życie. Chciałem od nowa zapuścić korzenie - jak Bóg pozwoli - na spokojną i zdrową starość, ale przede wszystkim obiecałem sobie wytrzeć kurz z rodzinnych relacji.

Postanowiłem wykorzystać ciężki bagaż doświadczeń – jak powiedziała to Ana – w jakimś dobrym kierunku, ale musiałem zacząć wyznaczać go od siebie. Własnej stabilizacji, czyli zamknięcia nadal otwartych ran, co wymagało może i zszywania ich bez znieczulenia, bo nie mogłem przewidzieć reakcji nienawidzących mnie kiedyś osób, z którymi zamierzałem porozmawiać. Ból i strach nigdzie sobie nie poszedł. Nadal oblepiał umysł wspomnieniami, ale uniosłem już igłę poważnych decyzji i przygotowałem się do zaszywania. Nie mogłem się cofnąć i wbrew wcześniejszym obawom – nie chciałem.

Razem z doktorem Carterem szedłem najpierw przez Oddział Neurologii, a później oddziałem Intensywnej Terapii. Rozmawialiśmy o zespole, który tu pracuje. Doktor Melisę Tood – główną anestezjolog – poznałem wczoraj z opowieści Any, ale dzisiaj usłyszałem o niej o wiele więcej. Zarażała opanowaniem, uśmiechem i była jak dobra matka dla młodszego personelu, któremu zawsze służyła radą. Prezentowała ogrom doświadczenia, z którego miałem zamiar czerpać garściami, bo mimo wszystko nadal uczyłem się panować nad strachem pacjentów przed wprowadzaniem ich w śpiączkę farmakologiczną i ogółem przebiegu operacji. Doktor Carter podczas wywiadu zapytał mnie dlaczego wybrałem medycynę. Odpowiedziałem, że zacząłem studia na psychiatrii, ale grzebanie w ludzkim umyśle okazało się po trzech miesiącach edukacji czymś, czym nie chciałem się zajmować – mając swoje problemy, ale to zachowałem dla siebie. Przeniosłem się na anestezjologię, ze względu na dostępne wolne miejsce, bo nadal odczuwałem nieodpartą potrzebę ratowania ludzi.

W tamtym okresie mojego życia nie potrafiłem sobie pomóc i zwalczyć depresji – ale innym – po tym, co przeżywałem z mamą niemalże od dzieciństwa, widząc jak cierpi – naprawdę chciałem.

Larry leżał w sali nr 108 i przed tymi drzwiami zatrzymałem się po pożegnaniu z Carterem. Nie próbowałem zastanawiać się, co on myślał na ten temat, ale jego gest poklepania mnie po ramieniu oznaczał nic innego, jak wsparcie i to było naprawdę pokrzepiające po tym, co odstawił wczoraj choćby Caleb.

Opuściłem wzrok na klamkę i wsunąłem rękę do kieszeni po telefon. Spojrzałem na ekran i dotychczasowa nadzieja, że Ana dała znak życia wyparowała wraz z otworzeniem MMS-a ze zdjęciem uśmiechniętej mamy trzymającej na rękach noworodki. Niezły dorobek życiowy, pogratuluj ode mnie Brit ;) - odpisałem i schowałem telefon. Wziąłem głęboki oddech i dałem krok w tył, wpatrując się w wygrawerowany w blaszanej płytce numer 108. Usłyszałem damski chichot, więc spojrzałem w stronę, skąd dochodził. Korytarzem szły dwie pielęgniarki, które towarzyszyły Anie, gdy ją tutaj spotkałem. Jedna z nich, pchając wózek z lekami, weszła do sali, a Azjatka pokręciła ze śmiechem głową i pomknęła przed siebie.

To było jasne jak słońce, że miałem zamiar ją zaczepić:

— Przepraszam...

Zatrzymała się.

— Tak?

Podszedłem do niej, a ona uśmiechnęła się wtedy i włożyła dłonie do kieszeni oliwkowej bluzki.

— Jestem znajomym Any. Ona tutaj pracuje.

— Której Any? Jest ich kilka — przerwała mi. Miała głos jak mysz, który drażnił uszy.

— Any Mayer. Chyba się zna...

— Tak myślałam! — Potrząsnęła energicznie głową. — Słucham, o co chodzi?

Zacząłem obstawiać po ilu słowach przerwie mi tym razem. Postawiłem losowo na trzy.

— Od wczoraj próbuję się z nią skontaktować, ale niestety bez efektów. — Założyłem ręce. — I nie ukrywam, że trochę się martwię. Jest może dzisiaj w pracy?

Brzmiałem jak panikarz. Głos mi się trząsł, ale nie umiałem nad tym zapanować.

Azjatka zadarła mankiet fartucha i spojrzała na zegarek.

— Dwadzieścia minut. — Popukała w tarczę i spojrzała na mnie. — Ana powinna być już dwadzieścia minut temu w pracy, ale jeszcze jej nie widziałam. — Wzruszyła ramionami. — Może coś jej wypadło. Nic więcej nie jestem w stanie powiedzieć. Ewentualnie po prostu na siebie nie wpadłyśmy dzisiaj, ale jak ją spotkam to powiem, że szuka ją chłopak, o którym nam ostatnio opowiadała. — Zatkała usta i zachichotała. — Ooops. Nic nie mówiłam.

Zrobiło mi się błogo i tak jakoś lżej na sercu. O, tak, zdecydowanie potrzebowałem coś takiego usłyszeć od tej piskliwej istoty. Ciekawe, co o mnie mówiła?

— Nie puszczę pary z ust. — Uśmiechnąłem się. — I już nie zatrzymuję. Poszukam jej.

— Proszę. Pa.

Odeszła.

Odprowadziłem dziewczynę wzrokiem do sali i ponownie przykleiłem spojrzenie do drzwi. Pokój Larry'ego pozostawał zamknięty. Wejść do środka nie mogłem, choć to właśnie tę czynność miałem za kończącą ostatecznie mój lot w przepaść, gdzie miałem odbić się od trampoliny. Kawałek sztucznego tworzywa i ceglana ściana – tyle dzieliło mnie od zobaczenia kolegi po dziesięciu latach. Nie ponad sześćset kilometrów, ale zaledwie kilka metrów. To było prawie jak surrealizm. Jeżeli jednak nie załamię się pod ciężarem jego widoku, to przetrwam chyba wszystko.

A przynajmniej taką wizję sobie teraz wmawiałem.

Machinalnie podciągnąłem rękaw bluzy wraz z tym od jednorazowego ochronnego fartucha, który włożyłem na codziennie ubrania przed wejściem na oddział. Uniosłem dłoń do klamki, jakby nagle zmieniła się w magnes i zaczęła ją przyciągać. To było silniejsze niż odejście stąd i poszukanie Any na oddziale. Rozejrzałem się dokoła, a serce rozpędziło mi się w piersi, bo... otworzyłem drzwi.

To był impuls, jak niepowstrzymane: „Muszę, bo inaczej umrę".

Wszedłem z opuszczoną głową i zamknąłem za sobą drzwi. Podniosłem wzrok dopiero wtedy, gdy posunąłem się do przodu może metr, albo dwa.

Larry leżał nieruchomo na łóżku podpięty do aparatury monitorującej. W pokoju było mało światła i nieco duszno. Albo to ja miałem problem z oddechem, bo nie byłem w stanie podejść bliżej. Nie chciałem. Z tej odległości i tak doskonale widziałem jego wychudzoną twarz i kościste, długie i blade ręce na niebieskiej pościeli. Włosy, które pokryła w dużej części siwizna. Ja nie miałem jeszcze ani jednego siwego.

To był okropny widok tego, co z niego pozostało. Z niegdyś wysportowanego chłopaka, który nie miał sobie równych w koszykarskich rzutach. Z mojego kumpla, z którym w tym samym dniu co on, świętowałem swoje urodziny. Pamiętam, że co roku, w marcu, paliliśmy z tej okazji ognisko. Była dobra muzyka, piwo i nasza paczka. Beztroska młodość. Po prostu świetny czas.

A teraz?

Objąłem się ramionami i zacisnąłem wargi, bo wezbrało mi się na płacz jak małemu dziecku. Stałem w tej sali rozsadzany żalem, kilka metrów od jego łóżka i to było w zasadzie wszystko, co mogłem zrobić. Na co było mnie stać.

Byłem bezradny wobec stanu rzeczy na jaki patrzyłem, nawet jako obecny lekarz.

Czułem się podle.

Do diabła! Najchętniej cofnął bym czas i nie wyszedł tej nocy z domu. Nie pojechał z nimi i może do niczego by wtedy nie doszło. Nie wkurzyłbym Larry'ego swoim zachowaniem wobec jego ówczesnej dziewczyny i może spokojnie wróciliby do domu... Może... pozostało tylko niewiadome „może", bo wersji tego wieczoru było dziesiątki. Po prostu... trafiliśmy na jedną z najgorszych.

I miałem w tym swój udział.

Ale nie w takim stopniu w jakim mnie oskarżano! Próbowali zrobić ze mnie mordercę.

Wypuściłem wstrzymywane powietrze i zamknąłem oczy.

— Larry, wiem, że możesz mnie słyszeć, ale chcę cię przeprosić. — Podniosłem mokre powieki. — To będzie siedzieć we mnie do końca życia. Ten wypadek, cała ta noc. Mam nadzieję, że kiedyś się obudzisz. — Wciągnąłem wargę. Reszta słów, jakie gnieździły się w mojej głowie, że postaram się mu pomóc, nie przeszły mi przez gardło. Zamrugałem kilka razy, bo obraz przed oczami zaszedł mgłą z powodu łez, ale jednocześnie poczułem też i ulgę. Założyłem pierwszy szew na rany wspomnień. Nawet nie zdawałem sobie do tej pory sprawy z tego, jak bardzo potrzebowałem tutaj wrócić. Do tego cholernego miasteczka.

Sięgnąłem do klamki z zamiarem nie naginania dłużej dobroci losu, że pozwolił mi wejść tutaj niezauważonym, ale cofnąłem dłoń, gdy klamka powędrowała w dół. Raptownie zrobiłem krok w tył. Ciśnienie o mało nie rozsadziło mi głowy wraz z myślami, że to pastor.

Chyba na chwilę umarłem.

Ale zaraz potem i zmartwychwstałem.

Ana spojrzała na mnie wielkimi oczami, potem na łóżko Larry'ego, znowu na mnie i po prostu zamknęła drzwi. Podeszła do mnie, trzymając worek z kroplówką.

— Alex, co ty tutaj robisz?

Poczułem się jak włamywacz przyłapany na gorącym uczynku. Byłem w kropce. Musiałem się przyznać.

— Ana, przepraszam, ale musiałem tutaj wejść. Nie wiem, to było silniejsze od wszystkiego. Przepraszam.

Zbliżyła się do mnie. Nie była zadowolona, a ja jeszcze mniej.

— Mam nadzieję, że nikt cię nie widział. — Przewiercała mnie na wylot ostrym spojrzeniem. — Do Larry'ego może wchodzić tylko jego ojciec, wuj i wyznaczony personel medyczny. Naprawdę się teraz naraziłeś.

Ciekawego komu najbardziej?

— Nie sądzę, Ana...— Odchrząknąłem. — W sensie, że raczej nikt mnie nie widział. — Jeszcze raz spojrzałem na łóżko Larry'ego. — Nie wiem, co we mnie wstąpiło, ale masz rację, nie powinienem był tego robić. — Wytłumaczyłem zwięźle i zbliżyłem się do Any. — Dzwoniłem do ciebie. Dlaczego nie odbierałaś? Nie odpisywałaś? Martwiłem się jak sto diabłów.

Nie odezwała się, a tylko podeszła do łóżka, by podmienić kroplówkę. Niepokoiłem się jej zachowaniem. Wydawała mi się dziwnie obojętna. Nawet nie wściekła, ale obojętna wobec nas.

A przecież...

— Ana. Przepraszam za wczoraj.

Zawiesiła woreczek i pochyliła się nad ręką Larry'ego, by zmienić wenflon.

— Powinieneś już pójść.

— Co?

— Będzie lepiej, jak już pójdziesz — powtórzyła, wyrzucając opatrunek do kosza. Jej słowa były jak setki igieł wbijających się w moje serce.

Podszedłem do poręczy łóżka i zacisnąłem na niej dłonie. Drżałem. Przerażała mnie wizja, że coś się jeszcze dobrze nie zaczęło, a już skończyło. To miała być kara?

— Co? Nie rozumiem... 

Skrzyżowała ze mną wzrok, trzymając Larry'ego za rękę. 

— Ana, ale wczoraj coś między nami zaszło, a teraz mam spadać? — W reakcji na pytanie, tylko westchnęła. — Boże, dziewczyno, nie rób mi tego. Jesteś jednym z powodów, dla których tutaj wróciłem, dałem sobie szansę. Ana... — Zacisnąłem dłonie mocniej. — Powiedz coś...

Delikatnie ułożyła rękę Larry'ego, okrążyła łóżko i stanęła tak blisko, że wyczuwałem jej perfumy. Te same, którymi odurzałem się, gdy całowałem jej szyję.

— Widzisz? Znowu namieszałam. — Uśmiechnęła się i położyła swoją dłoń na mojej. — Nie miałam tego na myśli.

Puściłem barierkę, którą miałem wrażenie, że ze stresu zaraz zmiażdżę.

— Słyszałem wyraźnie.

— Ale źle zinterpretowałeś.

— Jezu... — Odetchnąłem z ulgą i objąłem szyję Any. — Ilość moich stanów przedzawałowych uważam za wyczerpaną. Przepraszam za wczoraj — wyszeptałem, opierając czoło o jej czoło. — Wiem, że byłaś zła, ale telefon mogłaś odebrać. Nie bądźmy dziećmi, co?

— Nie mogłam, bo go utopiłam.

— Co?

— No to... — zachichotała. — Wpadł mi do toalety i oddał ducha — wyszeptała. — Teraz opala się po kąpieli na parapecie.

— A posmarowałaś go filtrem?

Zaśmialiśmy się cicho, po czym Ana przygryzła wargę, a ja pogładziłem kciukami jej policzki. Nie mogłem się powstrzymać przed pocałunkiem, więc zbliżyłem wargi do jej ust, ale zamiast nich dotknąłem nagle jej dłoni.

— Nie tutaj... — Spojrzała na Larry'ego. — On wszystko czuje. Chyba powinniśmy się jakoś zachować.

— Jasne... — chrząknąłem i wyprostowałem się. — Masz rację. 

— Tylko nie odbieraj tego w zły sposób. — Objęła się rękoma i potarła swoje ramiona. — Głupio mi... Nie wiem... — wzruszyła ramionami. — Jakoś tak dziwnie przy nim... — ściszyła głos — no wiesz... 

Przytaknąłem jej skinieniem głowy i nie wiedząc, co mam zrobić z rękoma, wcisnąłem je w kieszenie W zasadzie poczułem się teraz podobnie, i „dziwnie" było tego idealnym określeniem, bo jakby na to nie patrzeć, Ana z Larrym nie zerwali ze sobą. W chwili wypadku, nadal byli parą. Brzmiało to beznadziejnie w mojej głowie, ale pod wpływem chwili po prostu się w niej zrodziło, że znowu przystawiam się do dziewczyny kumpla i w jego obecności.

Wziąłem głęboki oddech, który stał się przerywnikiem specyficznej sytuacji. Dla odmiany zdecydowałem się zapytać Anę, o której kończy dyżur, ale odezwała się pierwsza:

— Naprawdę powinieneś już pójść.

— Dopiero przyjechałem, a już masz mnie dosyć?

— Nieprawda.

— Wiem — trąciłem palcem jej nos. — Żartowałem.

— Pastor zjawia się punktualnie o dwunastej i czyta Larry'emu Biblię. — Zerknęła w kierunku drzwi i potem na mnie. — Lepiej żebyście na siebie nie trafili.

Westchnąłem ciężko.

— Kiedyś i tak to nastąpi.

— Tak, Alex, ale czuję, że dzisiaj jest na to kiepska pora. Idź już. — Pogładziła mój podbródek. — Proszę.

— A ty? Masz coś jeszcze tutaj do zrobienia? — zapytałem z nadzieją, że będę mógł ją odprowadzić.

— Nie, ale muszę zaczekać na pastora.

— A to dlaczego?

— Nieważne. To nic takiego.

— Przyjadę po ciebie. O której kończysz?

Uśmiechnęła się.

— Późno. Spotkamy się jutro. — Dała mi szybkiego całusa. — Idź już. Proszę.

Nie miałem innego wyjścia. Widziałem jak bardzo boi się konfrontacji mojej i pastora, ale przede wszystkim sam nie żywiłem pragnienia, by Ana była tego świadkiem.

Z pastorem zamierzałem porozmawiać oko w oko. Nie byłem już nastolatkiem, więc liczyłem, że potraktuje mnie jak dorosłego i poważnego człowieka. Może czas zmienił również i jego poglądy?

Mimo takich nieco pozytywnych myśli, finału rozmowy nie potrafiłem niestety przewidzieć.

Złapałem za klamkę i spojrzałem jeszcze raz na Anę, która powolnymi ruchami grzebienia przeczesywała włosy Larry'emu.

Egoistycznie zapragnąłem, by przestała to robić.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro