Rozdział 10
Minęła godzina dziesiąta. Doktor Carter nie pojawiał się o umówionym czasie, ale nie robiło mi różnicy to dłuższe oczekiwanie. Nie spieszyłem się. Zanim dotarłem do szpitala zawiozłem mamę do ciotki Jane. Chciała odwiedzić swoją chrześnicę Brit i przekazać prezent z okazji narodzin bliźniaków.
Dlatego miałem wolne około dwóch godzin, które najchętniej zagospodarował bym na odespanie nocy, ale doktor Carter zmienił plany z powodów prywatnych, dlatego przeniósł nasze spotkanie z poniedziałku na sobotę, co w gruncie rzeczy mi odpowiadało.
Oprócz rozmowy na temat mojej pracy w szpitalu chciałem poruszyć sprawę wiążącą się z wczorajszym zdarzeniem, które zakończyło perfekcyjnie rozkręcający się wieczór mój i Any.
Po jej wyjściu, i odprowadzeniu mamy do sypialni, usiadłem na łóżku w swoim pokoju, gdzie dopadły mnie złe myśli: zasnę, a ona znowu zacznie lunatykować i tym razem zrobi sobie krzywdę.
Wróciłem więc na parter i drzwi do piwnicy zamknąłem na kłódkę. Sprawdziłem również okna na piętrze i wejście na strych, ale nawet to nie pozwalało zaznać ulgi i spokojnie pójść spać.
Dlatego w nocy towarzyszyły mi: koc, fotel, kawa i kilka krzyżówek.
Obserwowałem mamę, aż słońce przebiło się ostrymi promieniami między żaluzjami i czułem się przez to wszystko wykończony. Nie spałem przez ani jedną minutę.
— Czeka pan na doktora Cartera?
Siedząc na tym samym miejscu, co poprzednim razem z trudem podniosłem kamienne powieki. Naprzeciw mnie miejsce zajęła młoda dziewczyna i oparła kulę o krzesełko.
— Tak, czekam. Za chwilę powinien się zjawić — odpowiedziałem, gdy pielęgniarz przemknął między nami, pchając łóżko.
Dziewczyna uśmiechnęła się, włożyła do uszu różowe słuchawki i rozłożyła na kolanach kolorowe czasopismo. Rozejrzałem się na lewo i prawo, po czym ziewnąłem i sięgnąłem po telefon.
Od wczoraj nie skontaktowała się ze mną, ani nie odebrała ode mnie telefonu.
Oparłem głowę o ścianę i głęboko odetchnąłem. Zemdliło mnie. Pomyślałem o zbawiennej butelce wody, którą miałem w schowku w samochodzie, ale doktor Carter mógł zjawić się lada moment.
Spojrzałem jeszcze raz na ekran i wystukałem do Any kolejnego SMS-a: Odezwij się. Proszę.
Schowałem telefon do kieszeni bluzy i podkurczyłem nogi, by wrócić do śpiącej pozycji, w której spróbowałem na moment wyłączyć się ze szpitalnej rzeczywistości. I chyba się udało, bo po chwili dźwięki i zapachy jakby wyparowały. Byłem w domu. Siedziałem z Aną na sofie, czując otaczające ciepło kominka. Moja pamięć odtwarzała obrazy z tych przyjemnych kilkudziesięciu minut, które udało nam się wczoraj razem spędzić; naszą szczerą rozmowę, wolny taniec, odwzajemniony uśmiech... Dotyk gładkiej skóry na brzuchu...
Smak ust.
I znowu uśmiech.
Kocie spojrzenie...
„Obiecaj, że już nigdy nie wyjedziesz".
„Obiecuję."
Cięcie!
Otworzyłem oczy, słysząc dzwonienie kluczy.
Koniec sceny, chyba faktycznie przysnąłem.
Doktor Carter właśnie otwierał drzwi do gabinetu. Lekko zdezorientowany podniosłem się natychmiast z krzesła i szybko wytarłem spocone dłonie o spodnie, zanim podaliśmy sobie ręce.
Przekroczyłem próg z myślą, że jeśli nie dodzwonię się do Any, to po prostu do niej pojadę. Tęsknota za nią zżerała mnie razem z butami.
Jednak przede wszystkim byłem jej winny przeprosiny, od siebie i mamy. Ona naprawdę żałowała tego, co się wydarzyło. Wierzyłem jej słowom, ale rozumiałem też, dlaczego Ana tak drastycznie zareagowała, dlaczego się przestraszyła i wybiegła. Miała powody, przez co wcale nie musi wybaczać mojej matce, choć jestem przekonany, że nadarzy się jeszcze okazja, by mogły wyjaśnić sobie motywy swoich zachowań jakie towarzyszyły im w przeszłości. Nie mam jednak zamiaru na nic naciskać. Ostatnio i tak dni nabierają niespotykanego w ciągu tych dziesięciu lat rozpędu. Kolizji w swoim życiu miałem już powyżej dziurek w nosie.
— Usiądź, Alex. — Doktor Carter zaprosił mnie do biurka. — Dziękuję, że zgodziłeś się przyjechać.
— Żaden problem.
Zająłem miejsce i obserwowałem, jak doktor Carter odwraca się do jednej z szafek regału i wyjmuje z niej tekturową teczkę oraz wypchany skoroszyt. Długopis i pieczątkę wyjął z szuflady.
— Przyznam się, że gdzieś pod skórą czułem, że przywitam cię w swojej kadrze — zagaił.
— Do Frisco mam najbliżej. — Rozłożyłem dłonie. — Nie będę ukrywał głównych motywacji.
— Liczy się efekt, czyli to, że jesteś teraz ze mną w gabinecie.
Carter zaśmiał się i wypiął plik papierów. Domyśliłem się, że to przygotowany kontrakt do omówienia, który chyba miałem już w kieszeni, skoro padły słowa: „Przywitam cię w kadrze".
— Udało ci się skontaktować z Aną? — spytał. Chyba wyczuł moją kolejną motywację.
— Tak i dziękuję za pomoc.
— Cała przyjemność po mojej stronie. Proszę.— Podsunął mi długopis i egzemplarz dokumentów. — Mam nadzieję, że szybko uda nam się omówić kwestie wstępne jak choćby wynagrodzenie, a potem przejdziemy do wywiadu zatrudnienia.
— Doktorze, jeżeli mogę, to zanim zaczniemy, chciałbym o coś zapytać — wtrąciłem na jednym wydechu. Długopis Cartera zawisł nad dokumentem. — I przepraszam za zmianę tematu, ale muszę to załatwić, bo zbytnio mnie... — chrząknąłem i poprawiłem pozycję siedzącą. — Zajmuje mi to po prostu myśli i nie mogę się skupić od rana na niczym innym. Tak że nie chciałbym, aby powtarzał pan pytania z wywiadu po dwa razy.
— Oczywiście. — Wskazał na mnie dłonią. — Proszę. O co chodzi?
Wyjąłem z kieszeni fiolkę paxilu i postawiłem ją obok skoroszytu. Carter skupił na niej wzrok.
— O to.
Spojrzał na mnie.
— O paxil?
— Tak, chciałem się dowiedzieć, czy przepisywał pan go mojej matce.
— Nie. Nie przepisywałem.
— Jest doktor pewien?
— Oczywiście. — Zawiesił długopis na kieszeni fartucha i oparł się o fotel. — Coś się stało?
— Nie, ale mogło się stać. Wczoraj znalazłem paxil w łazience i było w nim cztery pigułki. Zapamiętałem to i odstawiłem go na miejsce do szafki nad umywalką. Niestety dzisiaj leku tam nie było, więc zrobiłem małe świństwo i gdy tylko miałem możliwość przetrzepałem kilka szafek w sypialni mamy. Paxil stał na komodzie między jej kremami.
— No dobrze. Rozumiem już, dlaczego pytasz, ale Nora nie dostała ode mnie zaleceń zażywania paxilu. Jesteś pewny, że zawartość leku zmniejszyła się od momentu, w którym to sprawdziłeś? Może tylko przeniosła go w inne miejsce?
— Jestem pewien — odparłem stanowczo. — I powiem więcej, że mama wczoraj lunatykowała, a jak doktor na pewno wie, jest to jeden z ubocznych skutków krótkotrwałego stosowania paxilu, więc śmiem przypuszczać, że lek należy do mamy. Pytanie tylko: z jakich powodów go przyjmuje? Czy chodzi o łagodzenie neuropatycznego bólu związanego ze stwardnieniem rozsianym, czy... — oparłem przedramiona na biurku — czy może chodzi o inne zaburzenia na tle psychicznym? Może mi doktor odpowiedzieć?
— Alex powtarzam, że nie przepisałem paxilu Norze, nie było takiej potrzeby.
— Więc zrobił to inny lekarz?
Pokręcił głową.
— Nie przypominam sobie, by paxil figurował w historii jej recept... — Zawiesił głos, jakby chciał coś dodać, ale w ostatniej chwili zrezygnował. No ale ja nie zamierzałem odpuścić. Mama zachowywała się dziwnie, a znalezienie u niej paxilu spotęgowało tylko myśli, że rodzą się w jej głowie problemy na tle psychicznym, stąd sytuacja z zeszytem babci, o który Beth wcale nie prosiła, piwnicą, i wypieraniem faktu, że grzebała w Internecie za dziwnymi danymi. To wszystko mogą być tylko jej urojenia, których później po prostu nie pamięta. Musiałem to wyjaśnić.
— Sądzę, że jednak chce mi coś doktor powiedzieć.
Potarł brew i wziął głęboki oddech.
— Masz dobre przypuszczenia...
Zauważyłem, że się waha. Nie brzmiało to dobrze.
— Więc proszę je śmiało potwierdzić.
— Chodzi o pańskiego ojca.
Moje czoło wystrzeliło w górę.
— Tatę?
Przytaknął.
— Sądzę, że paxil, który pan znalazł, należał do niego.
— Mój ojciec aplikował sobie lek antydepresyjny i antylękowy? Nie rozumiem. Dlaczego?
Spytałem z niepokojem, bo poczułem, jakbym znów stanął oko w oko z białym królikiem[1]. Jednak z drugiej strony tacie przecież równie dobrze mogła dokuczać bezsenność. Pamiętam, że miewał takie epizody, że noce spędzał w swojej stolarni, bo nie mógł spać, ale zalecanie ojcu mocnego antydepresantu na zwykłe zaburzenia snu było dla mnie nie do końca jasne. Dlatego dręczyło mnie, że było coś więcej, o czym nie wiedziałem, a lekarz mojej matki – owszem.
— Nie przybliżę ci szczegółów, bo ich nie znam, ale spotkałem twojego ojca pod gabinetem około miesiąca temu, może nieco wcześniej. — Zaczął po chwili. — Chciał porozmawiać. Zaprosiłem więc Matthew do siebie, zaproponowałem mu ziołową herbatę i zapytałem, czy mogę mu w czymś pomóc, bo wyglądał na bardzo roztrzęsionego.
— Mam wrażenie, że zaraz spadnie na mnie bomba, ale niech doktor mówi.
Zapanowała cisza. Pomimo wrażenia, jakie mi towarzyszyło, Carter nie wyglądał na kogoś, kto ma zamiar potraktować mnie prądem. W jego głosie nie słyszałem nuty zdenerwowania. To we mnie huczało, jak na wzburzonym morzu, ale chodziło o moich rodziców, więc musiałem uspokoić ten sztorm i wysłuchać wszystkiego ze spokojem.
— W gabinecie, Matthew zaczął opowiadać mi o braku sił, ale trudno było mi go zrozumieć, bo mówił dosyć nieskładnie. Plątał mu się język jakby nie potrafił znaleźć dobrych słów z powodu nadmiaru emocji. Obawiałem się, że to mogą być objawy nadchodzącego udaru, więc go obserwowałem, ale całe szczęście było to tylko mocne zdenerwowanie.
— I dlatego dostał od pana antydepresant? Po jednej krótkiej rozmowie?
— Nie, ja mu go nie przepisałem — podkreślił. — Ale gdy Matthew wyznał, że nie panuje nad myślami, szczególnie w nocy i ma przez to problemy ze snem czy to z koncentracją podczas jazdy i podsumował to jako... niech sobie przypomnę... — zmrużył oczy, spoglądając w oko — brak kontroli nad rzeczami niemożliwymi do cofnięcia. — Spojrzał mi w oczy. — Tak to określił. Wiedziałem wtedy, że ja nie mogę mu pomóc, więc zaleciłem wizytę u psychiatry lub psychologa. I wiem, że z niej skorzystał, z tego pierwszego, bo osobiście mi podziękował za polecenie specjalisty.
— Brak kontroli nad rzeczami... – skrzywiłem się, nie dając znać, że już zapomniałem jakimi.
– Niemożliwymi do cofnięcia.
– Nie łapię. — Potrząsnąłem głową i westchnąłem. — Kompletnie. Co to miało oznaczać?
— W mojej opinii czuł się zwyczajnie przytłoczony. Nora miewała naprawdę kiepskie tygodnie. Nikt nie jest ze stali, szczególnie że z roku na rok nie stajemy się młodsi. Był wyraźniej wyczerpany.
Chyba oblałem się purpurą, bo zrobiło mi się momentalnie gorąco. Wygląda na to, że doktor Carter miał rację. Ojciec był z tym wszystkim sam i jeszcze udawał, że tryska energią. A przynajmniej robił to do telefonicznej słuchawki. Nie mogę sobie teraz darować, że gdy pytałem, czy wszystko w porządku, on zwyczajnie... nie mówił mi prawdy. Boże, jestem koszmarnym synem.
— Tak... — pokiwałem głową — pewnie o to chodziło.
— Podkreślam, że to tylko moja opinia.
— Ale ja się z nią zgadzam i przepraszam za sugestie o niewłaściwie dobranym leku. Były nie na miejscu, ale po prostu się martwię. Mama sięgnęła po lek, może i nie pierwszy raz, i przyprawiła mnie wczoraj prawie o zawał. — Przetarłem twarz. — To była scena jak z horroru.
Poczułem wibrację telefonu. Ana?
— Nie mam pojęcia, dlaczego po to sięgnęła. Może szukała czegoś na uspokojenie i trafiła na paxil?
— Bardzo możliwe — mruknąłem, skubiąc róg kartki. — Ma trudny czas, tak nagle straciła drugą połówkę, a my... — gula rozsadziła mi gardło — ojca.
Rozłożył ręce.
— Ze swojej strony mogę polecić tylko rozmowę.
Oparłem łokieć o blat i zacząłem ugniatać czoło.
— Dziękuję. Teraz już wiem, na czym stoję. — Odetchnąłem. — Jeżeli mama czuje, że potrzebuje dodatkowego wsparcia w postaci medykamentów, to musi mi o tym powiedzieć. Nie może łykać czegoś w ukryciu, byleby tylko nie pokazywać, że sobie nie radzi. To się źle skończy.
— Jestem przekonany, że to był tylko jeden raz i służę pomocą w razie problemów. — Wskazał dłonią na dokumenty. — Możemy?
— Oczywiście.
Otworzyłem teczkę. Na pierwszej stronie widniał wytłuszczony napis: KONTRAKT. Przeliterowałem go trzy razy w myślach, nim sięgnąłem po długopis. Przełożyłem kolejną kartkę, jedną z pięciu. Na ostatniej stronie będę musiał zostawić podpis, do czego – gdy w końcu zobaczyłem propozycję współpracy na własne oczy – nie byłem jednak przekonany.
Od dziesięciu lat w dalszym ciągu spadałem i nadal nie widziałem w dole trampoliny.
Zdałem sobie sprawę, że do bezpiecznego wylądowania brakowało mi po prostu jednego poważnego kroku.
_________
[1] Biały królik - ma wiele znaczeń. Jednym z nich jest pogoń za czymś niewiadomym. Symbol granicy między światem rzeczywistym, a tym nieznanym.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro