Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 19

Z restauracyjnego piętra widziałem fragment dachu komisariatu policji Green Village, ale przez głowę mi nie przeszło że, jeszcze dzisiaj, będę przekraczał próg tego budynku.

A to wszystko przez upartość Any.

Spotkanie z policjantką uważała za najlepszy początek eliminowania wątpliwości dotyczących śmierci mojego ojca, a które zrodziły się pod wpływem niejasnego zachowania i słów mojej matki.

Otworzyłem drzwi i przepuściłem Anę przodem. Zmierzaliśmy korytarzem do policjanta dyżurującego, a słyszalne rozmowy z mijanych pomieszczeń, mieszały się w mojej głowie z głosem Debbie: "Śmiało, szukaj pomocy na policji, nikt ci tam nie pomoże". Pewność, z jaką to wypowiedziała, była aż nazbyt szczera. Wiedziałem jednak, że za tym zachowaniem stoi pewien fakt: Debbie odniosła się do swojego wuja Jacoba Lewisa. Tego bardziej porywczego, lecz nie tak radykalnego w wierze, i zawsze miałem wrażenie, że też i mniej inteligentnego z braci Lewis, którego Larry uwielbiał. Zawsze powtarzał, że żałuje, iż to nie z wujem Jacobem jego matka wylądowała w łóżku, i że nie jest on jego ojcem. Nie dziwię się jednak, że tak wtedy gadał. Był nastolatkiem, któremu buzowały hormony, a wujek Jacob jawił się jako super wujek, który pożyczał mu furę, albo bez wiedzy pastora dawał kasę na piwo. Obiecał Larry'emu również, że zabierze go na dziwki, by posmakował pierwszego seksu i od razu takiego z górnej półki, do czego oczywiście ponoć doszło, choć szczegółów nie znałem, ale Nicki ponoć tak.

Nie lubiłem Jacoba. Od zawsze uważałem, że miał kiepski wpływ na Larry'ego i mieszał mu dodatkowo w głowie, w której i tak, od zaginięcia matki, nie działo się najlepiej.

A teraz na własne życzenie wlazłem do królestwa Jacoba Lewisa. Spotkanie z nim mogło okazać się sto razy gorsze niż z pastorem. Coś na wzór: lew kontra przestraszona łania.

— Ana, to nie jest dobry pomysł... — wymamrotałem, docierając z nią do lady recepcyjnej. Chyba zaczynałem panikować.

— To jest najlepszy pomysł. — Spojrzała na mnie wzrokiem, z którego wyczytałem: "Mam rację, nie dyskutuj".

— To się okaże... — powątpiewałem cicho pod nosem.

Policjant odłożył słuchawkę i podniósł na nas wzrok.

— Słucham — powiedział mało uprzejmym głosem. 

Ana jakby bez wahania przejęła inicjatywę:

— Nazywam się Ana Mayer. Szukamy policjantki, która znalazła Matthew Turnera.

Policjant ogarnął mnie podejrzliwym spojrzeniem. Czułem, że wyglądamy jak para dzieciaków, która nie wiedziała, po co tak naprawdę zawraca mu głowę.

— Proszę jaśniej... — zażądał.

— Szuk...

— Chodzi o mojego ojca — wtrąciłem. Nie mogłem pozwolić, by się za mnie tłumaczyła. — Matthew Turner. Został znaleziony martwy dziewiętnastego października tego roku. Znalazła go policjantka z waszego posterunku i chciałbym z nią o tym pomówić... — Spojrzałem niepewnie na Anę. Przytaknęła i dotknęła moich dłoni, które kurczowo zaciskałem na ladzie. — Jeżeli to oczywiście możliwe — dodałem.

Policjant, odwracając głowę do komputera, wystawił do mnie otwartą dłoń.

— Proszę o dokument potwierdzający tożsamość.

— Oczywiście.

Ana uśmiechnęła się i odsunęła w bok, gdy wyjąłem z kieszeni prawo jazdy i podałem policjantowi. Zweryfikował dane, kichnął w chusteczkę i wyklepał coś na klawiaturze, a ja w tym czasie wędrowałem wzrokiem od ściany do ściany i w obawie, że nagle wyrośnie przede mną szeryf Lewis. Nie, nie chciałem tej konfrontacji. Nie w momencie, gdy starałem się panować nad milionami myśli i obaw.

Odzyskałem dokument. Policjant podniósł słuchawkę i powiedział:

— Audrey, przyjdź do mnie na moment — oznajmił i zakończył rozmowę. — Proszę poczekać — dodał i zajął się pisaniem w papierach.

— Chyba mamy szczęście. Trafiliśmy na nią — skomentowała Ana.

— Yup... — przyznałem drętwo, stukając rogiem dokumentu o blat. Zżerał mnie stres, że dowiem się czegoś, czego wolałbym jednak nie wiedzieć i żyć w nieświadomości.

Ale z drugiej strony była moja mama, czy choćby ciotka Jane, które rozmawiały już z policją, więc gdyby istniały jakiekolwiek niejasności, co do przyczyny śmierci ojca, niejasności dodatkowo sugerowane przez służby, czy ciotka Jane pozostawiłaby to bez echa? Wątpię. A przynajmniej z takiego założenia wychodzę. Czyli? Nie było nic. Po prostu tata zmarł na zawał.

Boże, chyba sam teraz mieszam. Może tak poważnie, to ja mam problem? Może wyolbrzymiam, może...  myślałem, gdy nagle drzwi się otworzyły, a ja prawie podskoczyłem w miejscu.

— Jestem. Coś się stało?

— Ci państwo chcą z tobą rozmawiać.

Zesztywniałem jak mokre spodnie na mrozie. Drobna blondynka w mundurze, wyglądająca jak kopia Britney Spears z lat dziewięćdziesiątych, wymieniła dialog z policyjnym kolegą, po czym spojrzała na nas i zaserwowała uśmiech kipiący życzliwością. Następnie przeszła za recepcję i zapytała, w czym może nam pomóc. Wyraźnie powtórzyłem kwestię przekazaną wcześniej oficerowi dyżurującemu, co wysłuchała, potakując głową jak plastikowy piesek wożony na desce rozdzielczej samochodu.

— Rozumiem — powiedziała, a następnie bez zwłoki poprosiła o przejście do jej biura.

Razem z Aną zajęliśmy krzesła przed biurkiem oficer Kent - tak mówiła jej plakietka przypięta do czarnej koszuli i w przeciwieństwie do kolegi w recepcji, Kent chyba nie wstała z łóżka lewą nogą.

Ana przedstawiła się jako pierwsza, ja zaraz po niej, a moje imię i nazwisko spowodowało, że policjantka zwęziła oczy. Pomyślałem, że doskonale skojarzyła już kim jestem i za chwilę przestanie emanować grzecznością, dlatego pospieszyłem się z rozwinięciem motywu swojego pojawienia się tutaj.

— Tak, znalazłam pańskiego ojca około godziny piątej po południu. Jego samochód stał zaparkowany na leśnym poboczu — odpowiedziała na moją prośbę o przybliżenie okoliczności zdarzenia i o dziwo nadal brzmiała miło.

— Trafiła pani przypadkiem na auto mojego taty, czy coś panią zaniepokoiło i postanowiła to sprawdzić? — spytałem, siedząc sztywno na krześle, które z każdym ruchem niemiłosiernie skrzypiało, co mnie krępowało i rozpraszało.

— Celne pytanie. — Uśmiechnęła się.

— Zależy mi na poznaniu jak największej ilości szczegółów.

— Mam fotograficzną pamięć, więc sądzę, że nie będzie problemu.

— Świetnie! — skomentowałem i spojrzałem na Anę, którą wzięła mnie w tym momencie za rękę i przekazała mi swój uśmiech. To mnie trochę podbudowało, by w spokoju wysłuchać, co ma nam do przekazania policjantka.

— To był przypadek — zaczęła. — Skończyłam patrol po okolicy i zatrzymałam się na poboczu, zaraz obok samochodu pańskiego ojca. Sprawdziłam, czy nie złapałam gumy w przedniej oponie i wtedy zobaczyłam, że mężczyzna opiera się profilem twarzy o kierownicę i dodatkowo się nie rusza. — Machinalnie przytakiwałem, mając przed oczami tę okropną scenę. — Zaniepokoiłam się, choć mógł tylko przysnąć, ale mimo wszystko postanowiłam sprawdzić.

— Oczywiście. Też bym tak zrobił.

Uśmiechnęła się.

— Podeszłam do drzwi i zapukałam w szybę. Zapytałam, czy wszystko w porządku, ale nie dostałam odpowiedzi, więc ponowiłam pytanie. Sytuacja się powtórzyła... Co było dalej? — westchnęła. — Ach, tak, już wiem. Spróbowałam otworzyć drzwi, ale były zamknięte. Okrążyłam więc auto, chciałam otworzyć te od strony pasażera — rzęsiście gestykulowała — ale również były zatrzaśnięte. — Zerknąłem na Anę, a ona na mnie. — Ale całe szczęście szyba była w nich uchylona, więc sięgnęłam do klamki, ale nadal nie udało mi się dostać do środka. Wtedy zauważyłam, że kluczyki leżały po prawo, na stacyjce, więc zabrałam je, wróciłam do drzwi od strony kierowcy, odblokowałam zamek i sprawdziłam czynności życiowe. — Zacisnęła na moment usta. — Pana tata nie żył. Natychmiast wezwałam na miejsce odpowiednie służby. To chyba wszystko.

Żadne z nas się nie odezwało. Poruszyłem się na krześle, by skrzypnęło, zanim ciszę wypełniłoby potężne burknięcie w moim żołądku.

— Czyli nic niepokojącego nie rzuciło się pani w oczy?

— W jakim sensie niepokojącego?

— No nie wiem... — Podkurczyłem ramiona. — Nie zauważyła pani może otarć na ciele, oznak szarpaniny? Jezu... — odetchnąłem. — No czegoś, co wskazywałoby, że tata... — chrząknąłem — może próbował się przed kimś bronić?

— Nie — odparła stanowczo. — Pański ojciec zmarł na zawał, prawda?

Pragnąłem stąd wybiec. Czułem się jak idiota.

— Tak się przynajmniej twierdzi.

Popatrzyła na mnie z konsternacją.

— Chyba nie jestem w stanie więcej pomóc. To wszystko, co pamiętam z tamtych okoliczności. Może pan poprosić szeryfa Lewisa o wgląd do raportu.

Ewidentnie nie chciała już ze mną rozmawiać.

— Proszę mi jeszcze powiedzieć, w którym dokładnie miejscu tata się zatrzymał.

— Kojarzy pan stary kościół?

Usłyszałem jak Ana głęboko odetchnęła. Chyba nie spodobało się jej to tak samo jak i mnie.

Opuściłem mimowolnie wzrok.

— Niestety, ale tak...

— Och... A jednak to pan.

Uniosłem oczy na oficer Kent.

— Co ja?

— Nie... nic takiego. Przepraszam.

Audrey uciekła spojrzeniem na stertę starych, pożółkłych gazet i przesunęła ją nieostrożnie na bok, spychając stojący na brzegu kubek, który w ostatnim momencie złapała i odstawiła na parapet.

— Więc... Tak... Samochód pańskiego ojca znajdował się na następnym zjeździe, czyli zaraz po tym, który prowadzi do starego kościoła.

Wydukała to, wyglądając na zmieszaną własną wścibskością, bo dobrze wiem, o czym pomyślała: to ten, który próbował zabić chrześniaka jej obecnego szefa.

— Czyli wyjechał z Green Village.

— Kierunek zaparkowania samochodu wskazywał, że tak.

— Dokąd mógł jechać o tej godzinie?

— To już raczej nie do mnie to pytanie.

— Jasne. — Uśmiechnąłem się, zaciskając wargi. — Tylko głośno myślę.

Odbiłem z krzesła jak sprężyna. Ana zaraz za mną, a na koniec Audrey Kent. Podałem rękę policjantce.

— Dziękujemy za poświęcony nam czas.

Uścisk miała jak potężny facet, choć jej postura na to nie wskazywała, że ma tyle siły.

— Proszę.

Wyszliśmy z pomieszczenia w milczeniu. Na zewnątrz zacinał już ostry deszcz, więc zarzuciłem kaptur, Ana owinęła głowę chustą. Cudowna końcówka randki.

— Oficer Kent wiedziała kim jestem, a przede wszystkim z czego słynę w Green Village — odezwałem się.

— Skąd taki wniosek?

— Po jednym z jej wymownych pytań, a raczej stwierdzeń: "Ach, to pan".

Ana stanęła przede mną.

— Jezu, Alex. Ale czy ona była dla ciebie nieuprzejma? Zgryźliwa? Nie chciała ci pomóc?

— Wręcz przeciwnie i doceniam, że się starała.

Ana spojrzała na mnie w taki sposób, jakby chciała przykopać mi między nogi.

— Alex, rozumiem cię, ale nie możesz nieustannie myśleć w ten sposób i obawiać się opinii każdego, kogo tutaj spotkasz. Oni nie są warci twojej uwagi i czas z tym skończyć. Okej? Powinny liczyć się dla ciebie zadania tych, którzy cię kochają i są z tobą. A ja zawsze byłam po twojej stronie... — Zmieniła ton głosu z poważnego na delikatniejszy. — Więc powiedz mi, czy zdania ludzi z tego gównianego miasteczka, są dla ciebie ważniejsze niż ludzi ci naprawdę bliskich? Dasz się tak niszczyć? W imię czego?

— Nie. Nie dam.

Uśmiechnęła się.

— I tak ma zostać. A co do tej policjantki, to nie odniosłam złego wrażenia i nie oceniaj jej negatywnie, bo w gruncie rzeczy, nie wiesz, co tak naprawdę myśli.

— Już szeryf się o to postarał, by wyznawała prawdę objawioną według rodziny Lewis.

Ana skrzyżowała ręce pod piersiami i zadarła podbródek.

— Alex, o coś cię przed chwilą poprosiłam. Już zapomniałeś?

— Przepraszam, i wiem, że to jest problem tylko w mojej głowie... — Nabrałem powietrza i też splotłem ręce na klatce. — To co sądzisz o tych informacjach od... Jak ona miała na imię?

— Audrey. Szczerze? Niewiele nam powiedziała. A może raczej nie to, co chcieliśmy usłyszeć.

— Aaa... co chcieliśmy usłyszeć? — spytałem. Ana uchyliła usta i chyba nie wiedząc, jak właściwie zareagować, zamknęła je z powrotem. — No? Sama widzisz.

— Nie. Najważniejsze jest, co ty czujesz. Co podpowiada ci serce i za tym należy podążać.

— Co podpowiada mi serce? — Powiedziałem na wydechu i objąłem wzrokiem góry. — Kończę to, Ana. Wszystko wygląda tak, że próbuję dowieść czegoś, co nie miało miejsca. Dlatego muszę się zdystansować do otoczenia i skupić na codziennym życiu, które jest tu i teraz, a nie ganiać za królikiem.

— Czyli rezygnujesz?

— Postaram się zwyczajnie o tym nie myśleć.

— A co z twoją mamą?

— Nie wiem... — mruknąłem. — Będę ją obserwował. Jeżeli znowu coś jej się uroi, skonsultujemy się z psychiatrą. Innego rozsądniejszego pomysłu na ten moment nie mam.

— A co jeśli to jednak prawda?

— Ana... proszę, koniec tego. Słyszałaś, co powiedziała policjantka, że nie zauważyła niczego niepokojącego, a lekarz stwierdził zawał. Tylko zmarnowaliśmy tutaj swój prywatny czas dla siebie.

— Nie czuję, aby był zmarnowany.

— A ja tak, bo pewnie musisz już jechać do szpitala. Chodź, odwiozę cię. — Wziąłem ją za rękę i zszedłem o schodek niżej.

— Hej... Wcale nie muszę. Plany się zmieniły.

Przystanąłem, słysząc jej śmiech.

— Poważnie?

— Jak tu stoję.

— Dlaczego mi nic nie powiedziałaś?

— Bo chciałam zrobić ci niespodziankę.

Pochyliła się, znajdując się na wyższym schodku i pocałowała mnie w policzek.

— To co? Wieczór kinomana? — spytałem niepewnie, będąc przygotowanym, że odmówi. — Obiecuję, że bez "Martwicy Mózgu". Dla odmiany możemy odpalić "Titanica" — dodałem z rozbawieniem.

Ana z chęcią przyjęła ponowne zaproszenie do mojego domu, czyli odwrotnie do moich obaw, co lekko mnie odstresowało. Schodziliśmy po schodach komisariatu, trzymając się za ręce, a gdy zrobiłem krok na ostatni stopień, odwróciłem się w stronę przeszklonych drzwi, za którymi zamajaczyła sylwetka Audrey.

Cholera, a mogłem zapytać, czy nie widziała w samochodzie kasety.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro