Rozdział 1
20 października, 2008 rok
Punktualnie o godzinie 6:30 wszedłem do mieszkania, a następnie jak cień człowieka, powlokłem się wprost do sypialni. Po drodze zrzuciłem plecak i zrobiłem okrężny ruch głową, słysząc chroboczące kręgi. Skopałem buty, kurtką zasłałem fotel i wycelowałem kluczykami od auta idealnie do plastikowego koszyka, pięć metrów dalej. „Koszykarski" rzut miałem opanowany do perfekcji, by po zakończonym nocnym dyżurze, droga od progu wejściowych drzwi do miękkiego łóżka w sypialni, była jak najkrótsza. A dzisiaj szczególnie chciałem zasnąć jak na pstryknięcie palcami. Pozbyć się sprzed oczu twarzy jedenastoletniej Teresy, która zmarła dzisiaj rano, po tym jak dwa tygodnie temu dostała nowe serce. Jej odejście, mimo iż wiedziałem o możliwych powikłaniach, uderzyło we mnie z taką siłą, że schowałem się w aucie i płakałem, nie mogąc się uspokoić, bo przecież jeszcze wczoraj graliśmy w karty. Słuchałem jak tęskni za szkołą, za przyjaciółmi i jak bardzo się cieszy, że za kilka dni stąd wyjdzie. Trzymałem kciuki za jej marzenia o modelingu i powiedziałem, że będzie mi brakować naszych emocjonujących rozgrywek. Ta sytuacja uświadomiła mi, że to był pierwszy i ostatni raz jak przywiązałem się w takim stopniu do pacjenta. Nigdy więcej. Nie chcę przeżywać ich śmierci w tak prywatny sposób. To zbyt bolesne.
Uchyliłem drzwi i zamiast paść twarzą na poduszki, oparłem się o framugę i mocno ziewnąłem. Znowu ich nie zabrała, pomyślałem, wpatrując się w kilka spakowanych toreb, które wieńczyły rakiety tenisowe. Walizki stały niewzruszone od trzech dni jak pomnik wzniesiony ku pamięci tego, co już odeszło. I dobrze. Lepiej zakończyć coś wcześniej, niż przy ołtarzu, ze strachem w oczach zerkać za ramię, zastanawiając się, którędy najszybciej byłoby do wyjścia.
Zamknąłem za sobą drzwi i wróciłem do kuchni po szklankę wody i aspirynę. Jakieś niewidzialne ręce ściskały mocno moją głowę, ale zanim zapadłem się w fotelu, włączyłem po drodze automatyczną sekretarkę i zasłoniłem zasłony, chroniąc zmęczony wzrok przed zabójczym światłem. Połknąłem pigułkę i odstawiłem pustą szklankę na etażerkę, a nogi wyłożyłem na podnóżek. Masując skronie, odsłuchiwałem nagrane oferty reklamowe, błądząc wzrokiem po pustym salonie, gdy nagle, to trzypokojowe mieszkanie zaczęło wydawać mi się stanowczo za duże jak dla mnie samego. Lubiłem ciszę i samotność, ale teraz wydała mi się ona przesadnie wyolbrzymiona. Wyzierała z każdego kąta.
Głos Kimberly odezwał się w sekretarce, gdy podjąłem poważną decyzję o przygarnięciu psa ze schroniska.
– "Hej, Alex, wiem, że w trzech na pięć przypadków odsłuchujesz rano sekretarkę, więc zostawiam wiadomość tutaj. Tak, przepraszam, że znowu nie zabrałam swoich rzeczy, ale postaram się wyrwać z pracy wcześniej, ewentualnie wpadnę jutro wieczorem. Powinieneś mieć wolne, tak? Chyba dobrze pamiętam... Oddzwoń do mnie, gdyby miało się coś zmienić."
Zacząłem przysypiać w fotelu, pragnąc w takim położeniu spędzić resztę dnia, więc raczej nie przewidywałem informowania Kimberly o zmianie planów.
– "Alex, Dylan próbował dodzwonić się do ciebie wczoraj wieczorem." — Przetarłem oczy, słysząc zdenerwowany głos mojej bratowej." — Stało się coś strasznego. Proszę oddzwoń najszybciej jak..."
Nie dokończyła, bo poderwałem słuchawkę z aparatu i wybiłem na klawiaturze numer do domu Dylana. Oparłem się o ścianę i wyjąłem z koszyczka piłkę do tenisa. Podrzucając ją, niecierpliwie oczekiwałem, aż Beth dźwignie głowę z poduszki i odbierze ten zasrany telefon. Miałem nadzieję, że tylko nadmiernie panikuje, bo miała do tego tendencję i oby nie było to nic związanego z moją siostrzenicą. Kupili jej konia, sześciolatce, i forsowali naukę jazdy konno, mimo, iż Melanie nie przejawiała takiej ochoty. Ale ma być najlepsza! Jasne. Obym tylko nie usłyszał za chwilę, że skończyło się to tragicznym wypadkiem!
— Halo?
Wstrzymałem podrzut piłki, słysząc w końcu zaspany głos.
— Cześć, Beth. Właśnie odsłuchałem wiadomość. Co się stało?
— Nie spodziewałam się, że tak szybko oddzwonisz. Jestem w lekkim szoku.
— Niby dlaczego? — Odłożyłem piłkę do koszyka i sapnąłem. — Zresztą nieważne. Powiesz mi, co się dzieje?
— Alex... zmarł tata.
Zamrugałem i przełożyłem słuchawkę do drugiej ręki. Przycisnąłem ją mocno do rozgrzanego ucha.
— Co? O czym ty mówisz?
— Zmarł twój tata — powtórzyła głośniej.
— Beth, tata? — chrząknąłem, czując jak w żołądku zakotłowała się jego zawartość. — Jezu... Nie wierzę...
— Przykro mi.
Łzy wypełniły mi oczy. Przetarłem je szybko rękawem i zacisnąłem usta i powieki. Pochyliłem głowę, w której kłębiły się ciasno myśli, aż w końcu słowa mozolnie przetoczyły się przez gardło:
— Kiedy zmarł? I co się dokładnie stało?
— Znaleźli go wczoraj po południu. Miał zawał.
— Jezu... — Uniosłem oczy w sufit. — Beth... Rozmawiałem z tatą dosłownie cztery dni temu.
— Och, jasne...
— Naprawdę. Pytałem też o jego zdrowie, jak z sercem, jak ostatnie wyniki.
— Mhm... Jak zwykle.
— Beth, posłuchaj... Tata nie skarżył się, wręcz przeciwnie, planował dłuższy wypad na ryby, bo akurat ciotka Jane mogła zająć się mamą przez kilka dni. Chciał odpocząć, ale czuł się dobrze. Boże... — Wciągnąłem powietrze i przetarłem twarz. — Zabiłaś mnie tą informacją.
— Dylan się załamał. Pierwszy raz widzę go w takiej rozsypce.
Siłą powstrzymywałem drżenie podbródka.
— A mama? Jak ona się trzyma?
— Zadzwoń i sam się dowiedz. Jest z nią ciotka Jane.
— Pytam ciebie, nie chcę jej dodatkowo teraz niepokoić.
— I to jest właśnie twój problem, Alex. To jest właśnie twój problem!
— Mój problem? — Uniosłem brew. — O co ci chodzi?
— O twoje zachowanie. Rozmawiałeś z ojcem przez telefon, a powiedz mi, kiedy rozmawiałeś z nim, z mamą w cztery oczy? Kiedy ich, do diabła, odwiedziłeś?
— Beth...
— Nie, Beth! Nie będę słuchać kolejnych idiotycznych tłumaczeń. Powiem ci, kiedy ich odwiedziłeś, bo może już nie pamiętasz: to było cztery lata temu. Zaszczyciłeś ich swoją obecnością w domu cały kwadrans! Boże... — zaśmiała się nerwowo. — I ty będziesz mi teraz pieprzył, że rozmawiałeś z tatą i wiedziałeś cokolwiek o jego zdrowiu? Nie było OK.
— Beth, proszę... — Moje wargi mimowolnie zadrżały, więc przycisnąłem do nich pięść i zamknąłem oczy. — Nie rób mi wyrzutów. To nie jest dobra pora.
— A może właśnie to jest najlepsza pora? Może czas skończyć z tą błazenadą, z tym ukrywaniem się, Alex?!
— Nazywaj to jak chcesz.
— Tak, więc nazwałam to po imieniu: błazenada dorosłego faceta. Minęło dziesięć pieprzonych lat! Otrząśnij się i zacznij doceniać, że twoja matka jeszcze żyje. I radzę ci się z tym pospieszyć.
Popłakałem się cicho, aby nie słyszała, bo było mi wstyd.
— Przyjadę do was za dwie godziny. — Przełknąłem łzy. — Muszę się przespać.
— Och, jasne, ojciec ci zmarł, a ty pójdziesz sobie po prostu spać. Jesteś niereformowalny, mówić do ciebie to jak do ściany.
— Muszę się przespać, żeby nie wjechać w kogoś na ulicy. Miałem dwa dyżury, Beth. Nie odbieraj tego po swojemu.
— Za godzinę wyjeżdżamy do Green Village, a ty rób, co chcesz. Możesz nawet spać do wieczora i do góry tyłkiem.
Trzasnęła słuchawką. Odsunąłem ją od ucha i przez chwilę zawiesiłem na niej wzrok. Słyszałem ciągły sygnał przerwanego połączenia, które rozpruło moje serce na strzępy. Odłożyłem słuchawkę i oparłem dłonie na barze. Zamknąłem oczy, przypominając sobie ostatni śmiech taty jakim obdarzył mnie przez ten cholerny telefon. Wszystko wydawało się być dobrze. Czyżby to tylko powierzchowne i złudne uczucie stałego kontaktu, mimo dzielących nas setek kilometrów, a może i tylko ciągłe wmawianie sobie, że to wystarczy? Że rodzice rozumieją, dlaczego nie potrafiłem przebywać w Green Village dłużej niż to cholerne piętnaście minut? Czułem, że mam wystarczający argument, ale w ostateczności wychodzi na to, że nie miałem żadnego. Pewnie nie chcieli mi o tym mówić jak i o faktycznych problemach taty z sercem. Może błędnie zakładali, że mnie to nie obchodzi, skoro Beth powiedziała, że nie było stabilnie? Mój brat i jego żona wiedzieli, a ja nie? Dlaczego?
Nie wiem, ale spieprzyłem, i to było coś, co dotarło do mnie dopiero z rozegranym już dramatem z udziałem taty.
Usiadłem ponownie w fotelu i cały dygocząc, spróbowałem głęboko odetchnąć i zebrać się do kupy. Nie pomagało. Poszedłem więc do łazienki, gdzie ochlapałem bladą twarz zimną wodą i zrzuciłem z siebie ciuchy. Wszedłem do sypialni, ubrałem dresy, koszulkę i wyjąłem torbę, do której wrzuciłem czarną koszulę i spodnie i w sumie to, co miałem pod ręką. Zasunąłem agresywnie suwak i postawiłem bagaż na stercie walizek Kim. Wyjąłem telefon z kieszeni spodni i zadzwoniłem do niej, wiedząc, że i tak o tej porze nie odbierze:
– "Hej, tu Kim. Jestem na treningu, a później w kinie. Zostaw wiadomość, odezwę się".
— Cześć. Chciałem ci tylko przekazać, że nie będzie mnie w mieszkaniu przez kilka dni, ale możesz zabrać resztę swoich rzeczy. Po klucze wpadnę do ciebie, gdy wrócę... — Zawiesiłem głos w zastanowieniu, czy powiedzieć jej o moim ojcu. — To tyle...
Rozłączyłem się. Zrezygnowałem z mówienia jej o śmierci kogoś, kogo nigdy nie poznała, bo zawsze, gdy o to pytała, miałem jedną odpowiedź, by tylko nie musieć przekraczać granicy Green Village: "Mam pełen grafik w tym tygodniu, może następnym razem".
Skrzyżowałem na bagażach ręce i oparłem o nie czoło. Zaczerpnąłem urywany oddech, który prowadził już tylko do tego, że wybuchłem płaczem jak małe dziecko.
Nienawidziłem siebie w tym momencie tak bardzo. Byłem tchórzem, bojącym się wspomnień. Beth miała rację.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro