Rozdział 6
Percy wraz z Parkerem byli w drodze do szpitala w Small Town. Dostali zgłoszenie o pobiciu mężczyzny, jego stan był stabilny i wszystko wskazywało na to, że mogą go przesłuchać, więc wykorzystali to, aby choć na chwilę oderwać się od papierkowej roboty i od razu ruszyli w drogę. Dzień był wyjątkowo pochmurny. Promienie słońca nie mogły się przebić, a co jakiś czas padał śnieg z deszczem. Te czynniki bardzo wpływały na samopoczucie Evansa, który tego dnia nie miał na nic siły, a jedyne, o czym myślał, to łóżko i sen. Zatykał usta dłonią podczas ziewania, próbował rozbudzić się w jakiś sposób. Przejeżdżali obok małej kawiarni, znajdującej się w kolorowym budynku, przed którym stały stoliki i krzesła, na których osadzał się śnieg. Stało tam wiele doniczek, w których na wiosnę powinno znaleźć się wiele kolorowych kwiatów, jednak wtedy znajdowała się w nich tylko ziemia. Parker zaparkował niedaleko kawiarni i sam poszedł po kawę, gdyż Percy nie miał zamiaru wychodzić z samochodu, w którym panowało przyjemne ciepło. Morton zdziwił się, gdy zorientował się, że wnętrze kawiarni w przeciwieństwie do jej zewnętrznego stanu było zadbane, a sam wygląd był przytulny. Zamówił dwie duże kawy na wynos, nie musiał zbyt długo czekać, bo prócz niego w pomieszczeniu przebywały tylko dwie starsze kobiety. Oczywiście nie odpuścił sobie takiej okazji i musiał spędzić chwilę na tym, by porozmawiać z młodą kelnerką. Oczywiście spędziłby tam więcej czasu, gdyby nie Percy, który zaczął do niego wydzwaniać, bo wnętrze auta zaczęło się wyziębiać. Pili kawę i rozmawiali na temat kelnerki, gdy nagle do głowy Percyego wbił się Miller, a właściwe spotkanie, którego byli świadkami. Co prawda nie byli trzeźwi, ale nie byli również w takim stanie, aby nie rozpoznać tych dwóch całkiem popularnych person w Small Town. Oboje wiedzieli, że tajemnicza postać, z którą spotkał się Charles, już nie raz pojawiała się na językach wielu gliniarzy. Percy wiedział, że gdyby nie poruszył tego tematu, to Parker nigdy by tego nie zrobił, wiedział także, że gdyby nie rozpoznał nieznanego sobie faceta na zdjęciach, które były dołączone do kartotek, które przekazał im Bradley Harvey, Parker również nigdy nie poinformowałby go o tym, kim był tajemniczy mężczyzna. Percy nie dał po sobie tego poznać, ale zachowanie Parkera zniechęcało go do współpracy z nim, a o jakimkolwiek zaufaniu nie było nawet mowy. Jednak postanowił poruszyć temat Millera, a cała rozmowa zmierzała, w znam mu już kierunku.
— Każdy wie, ale nikt nic z tym nie robi — Parker uświadomił kolegę, na temat wybryków Millera.
— A my coś z tym zrobimy?
— Po co? Niech dalej przymyka jakichś śmieci — powiedział, zmieniając biegi przed zakrętem — też za nim nie przepadam — powiedział po chwili obserwacji kolejnych znaków na trasie — ale, bez przesady. Nie zajmujmy się tym. To tylko jego sprawa.
— Kiedyś będą przez to problemy — Percy zauważył słusznie.
— Będą to tylko jego problemy, więc nie przejmujemy się tym — Parker powiedział na luzie.
— Myślisz, że nas widzieli? — Percy zastanawiał się, gdyż nie chciałby, przez ten fakt w przyszłości mieli pod górkę.
— Raczej nie — Morton powiedział niepewnie.
— No właśnie... Nie mamy pewności.
— Zignorujmy to. Tak będzie najlepiej — Parker westchnął — to niebezpieczne.
— Lubię niebezpieczeństwo — Percy powiedział specjalnie, z powagą w głosie co wydało mu się komiczne, jednak powstrzymał śmiech, a nawet uśmiech.
— Nagle przypomniała Ci się ta sytuacja, po tylu dniach. Co robiłeś przez wszystkie poprzednie? — Morton poczuł irytację.
— Nie wspomniałeś o tym, to ja też nie — Percy wzruszył ramionami.
— Niech tak pozostanie. Nie rozmawiajmy o tym — Parker naciskał.
— Boisz się go? — Evans zażartował, ale gdy spojrzał na poważny wyraz twarzy partnera, od razu zmienił nastawienie — naprawdę?
— Tu nie o Millera chodzi, ale o ludzi, z którymi współpracuje — szatyn zatrzymał się na światłach — w dupie mam Millera tak szczerze mówiąc — powiedział z obrzydzeniem — ale, zastanawia mnie czy ten jego znajomy nas widział, bo serio nie mam ochoty na jakieś krzywe akcje z gangusami.
— Może to dobry pomysł, aby o tym zapomnieć — Percy przyznał — z drugiej strony, gdyby nas widzieli to...
— Już byśmy byli martwi — Morton dokończył — Nie kuśmy losu. Choć raz się mnie posłuchaj — Percy nie odpowiedział, więc Morton szturchnął chłopaka.
— Dobra — uniósł głos — skup się na drodze.
— A Ty na nie robieniu idiotycznych rzeczy, które sprowadzą nas do kopania sobie grobów — Parker również uniósł głos — chociaż wątpię, bym był w stanie to zrobić. Jestem zbyt leniwy.
— To akurat prawda. Z tym nie mogę się kłócić.
— Czyli jednak z czymś się zgadzamy, aż zapiszę to w jakimś dzienniku, bo to niespotykana rzecz — Parker zażartował, próbując rozładować nieprzyjemną atmosferę.
— Więc tak po prostu o tym zapominamy?
— Tak, nie rozmawiajmy o tym, a ty to najlepiej nawet o tym nie myśl — Morton zjechał na bok, by przepuścić karetkę na sygnale, a potem wjechał na teren szpitala — jak zwykle ten sam problem — uderzył w kierownicę, czując potężną irytację, gdy od dziesięciu minut szukał miejsca parkingowego — czy oni mogą w końcu coś z tym zrobić? Przecież to żarty jakieś!
— Może ja wysiądę i pogadam z tym pobitym, a ty jak znajdziesz miejsce to, dołączysz? — Percy zaproponował — zatrzymaj się. Wysiądę.
— O nie! Siedzimy w tym razem. Nie zostawiaj mnie — starszy chłopak spojrzał się prosząco na Evansa.
— Tak byłoby szybciej.
— Mi się nigdzie nie spieszy — odparł Morton — tobie też nie — dodał. Percy założył ręce za głową i oparł się wygodnie, szukając wolnego parkingu. Już po chwili wolnej jazdy, zauważył, że po jego stornie kilka metrów dalej, wyjeżdża srebrna zaniedbana Toyota.
— Tam — Percy skinął głową. Zadowolony Parker zatrzymał się, by kierowca Toyoty mógł swobodnie wyjechać, jednak wtedy z naprzeciwka podjechał podobny samochód do Forda Parkera.
— No nie — powiedział, gdy zrozumiał, że ten ktoś ma zamiar wjechać akurat w to miejsce, wtedy podjechał gwałtownie do przodu i nie zwlekając, zaparkował — pajac jakiś — zgasił silnik, a potem oboje wysiedli z samochodu, nie zdążyli odejść od auta, gdy podszedł do nich mężczyzna starszy od nich, łysy i wyjątkowo umięśniony — jakiś problem? — zapytał Parker, widząc, że jest to kierowca, który upodobał sobie jego miejsce parkingowe.
— Słuchaj gówniarzu — zaczął grubym głosem — chyba starszym się ustępuje, nie? — podszedł niebezpiecznie blisko Mortona, który zamiast mu odpowiedzieć, pokazał mu swoją odznakę, na co mężczyzna zmienił swoje bojowe nastawienie i złagodniał oraz podniósł ręce — sorry, nie wiedziałem. Nie ma problemu Panie władzo — odszedł i nie spoglądając na detektywów, odjechał
— Z takimi trzeba krótko — poradził Percyemu.
Weszli do ogromnego budynku. Niemalże od razu uderzył w nich specyficzny nieprzyjemny zapach znany każdemu. Był to zapach leków oraz różnych środków dezynfekujących używanych równie do sprzętu medycznego czy podłóg. Zatrzymali się przy rejestracji i rzucili okiem na plansze przywieszoną nad białą ladą, za którą stała pielęgniarka rozmawiająca przez telefon i zapisująca coś ma kartce papieru wyrwaną z zeszytu. Zapoznali się z rozkładem szpitala, wiedzieli, że muszą skierować się na pierwsze piętro, gdzie przebywały osoby po różnego rodzaju wypadkach. Weszli po schodach, przeszli przez zatłoczony korytarz przekroczyli odpowiednie przeszklone drzwi. Zatrzymali się, by zapytać pielęgniarki o pomoc, która akurat wyszła z jednej z sal. Poinformowała ich, że mężczyzna, którego szukają leży w sali numer pięć i że jak się pospieszą, zdążą porozmawiać z lekarzem, który właśnie robi obchód. Ruszyli w odpowiednią stronę, dziękując wcześniej kobiecie. Morton wszedł do sali, informując o ich obecności, poczekali chwilę, na to by lekarz do nich wyszedł, po czym odbyli z nim szczegółową rozmowę. Dowiedzieli się, że poszkodowany nazywa Arthur Smith, ma trzydzieści sześć lat, trafił do szpitala po pobiciu, miał obitą twarz, złamany nos, jak i lewą rękę oraz jedno żebro, które prawie przebiło mu płuco, co skończyłoby się tragicznie. Leżał nieprzytomny w jakiejś uliczce między śmietnikami, miał szczęście, że ktoś go znalazł, inaczej mógłby leżeć tam do nocy, a tego by już na pewno nie przeżył, temperatura by go wykończyła, zamarzłby.
Przed przesłuchaniem stwierdzili, że dobrym pomysłem będzie sprawdzić owego mężczyzny. Chcieli wiedzieć, czym się zajmuje na co dzień i czy był kiedyś karany. Wiedzieli, że prawdopodobnie nie powie im wszystkiego istotnego. Nie mieli pewności, czy będzie chciał zeznawać, ale musieli tam być i go przepytać, bo całe zajście zostało zgłoszone przez szpital.
Percy znał już takie sytuacje. Nastawił się na problemy w komunikacji między sobą i Mortonem a Smithem. Wiele razy widział podobne zdarzenia, w których to osoba poszkodowana wolała nie zeznawać. Nie ważne czy był to nastolatek, czy ktoś dorosły. Każdy z nich miał swoje powody i tajemnice.
Dyżurny przekazał im, że Smith jest nieszkodliwy, prowadzi własny mały interes, mianowicie bar w Small Town przy granicy z Jefferson Valley. Nikt nie musiał niczego więcej mówić. Zdążyli domyślić się, że Arthur postawił się w końcu niewłaściwym ludziom. Byli pewni, że chodziło o tak zwaną ochronę, lecz z ochroną tak naprawdę nie miało to nic wspólnego. Każdy, kto prowadził taki interes, musiał liczyć się z tym, że pewnego dnia odwiedzą go ludzie, którzy postawią im ultimatum. Albo im zapłacisz, albo możesz pożegnać się z internetem, czasami nawet ze zdrowiem. Arthur dostał znacząca wiadomość, dodatkowo musiał użerać się z policją. Gorzej być nie mogło. Czuł niepojęty strach przed przyszłością własnej rodziny, a to było w tym najgorsze, świadomość, że jeśli nie zapłaci, może wszystko stracić.
— Parker Morton, Percy Evans, policja Small Town — Parker przedstawił siebie i partnera, wchodząc do szpitalnej sali — mamy do Pana kilka pytań.
— Domyślam się — w głosie mężczyzny wyczuli niechęć.
— Pamiętaj Pan, co się wydarzyło? — zaczął Percy.
— Nie zbyt — Smith usiadł na łóżku — nie ma pojęcia, kto mógł to zrobić i dlaczego — uprzedził ich pytania.
— Czym zajmuje się Pan na co dzień? — Percy chciał sprawdzić prawdomówność mężczyzny.
— Mam bar w Small Town — odpowiedział bez namysłu.
— Ma Pan jakichś wrogów? Czy ktoś życzył Panu źle? Może konkurencja? Proszę się zastanowić — Morton zasypał pytaniami Arthura.
— Skądże, ludzie mnie lubią. Nie daje im powodów do tego, aby było inaczej.
— Nie widział Pan sprawcy? — Morton zapytał się dla formalności.
— Nie — odpowiedział szybko i pewnie — czy to wszystko? Chciałbym odpocząć.
— Nie ma Pan żadnych podejrzeń? — Percy złapał kontakt wzrokowy z poszkodowanym i wtedy mężczyzna zaczął się zastanawiać nad powiedzeniem prawdy. Percy to widział, ale nie naciskał, jednak Smith po chwili wrócił do szarej rzeczywistości i się otrząsnął.
— Nie.
— Dobrze — Morton westchnął — będziemy się jeszcze z Panem kontaktować — podał mu swoją wizytówkę — proszę zadzwonić, jakby jednak Pan sobie coś przypomniał.
— Postaram się, ale nie liczcie na to — powiedział otwarcie.
Policjanci spojrzeli po sobie, a potem bez słowa opuścili pomieszczenie.
— To było wiadomo, że się tak skończy — Percy otworzył szklane drzwi, przez które wyszli na zatłoczony korytarz.
— Zaskakujesz mnie — Parker zaśmiał się i poklepał go po plecach — nie sądziłem, że tak szybko ogarniesz nasze realia.
— Z czymś takim spotykałem się już wcześniej i jakby się zastanowić, to chyba im się nie dziwię — powiedział szczerze.
— Racja. To ciężki temat. Nikt nie wierzy, że możemy im pomóc... i mają rację — przyznał — są ludzie, którzy mogą więcej niż my. Wiem, że może Ci się to nie podobać, ale będziesz musiał się do tego przyzwyczaić.
— Musisz to tak często powtarzać? — Percy czuł rozgoryczenie.
— Żebyś nie zapomniał, bo wydaje mi się, że jesteś oporny w przystosowaniu się do nowych środowisk.
— Co dalej z tą sprawą — Percy zapytał się, gdy oboje siedzieli już w samochodzie.
— Nie wiem. Sprawdźmy kamery, czy coś — Parker wyjechał z parkingu szpitalnego — chociaż nie nastawiałbym się na nic istotnego.
— Za dużo z tobą przebywam, bo twoje chujowe nastawienie we mnie wstąpiło — Parker spojrzał się zaszokowany na Percyego — też mi się wydaje, że nic nam po tych kamerach — dodał Percy — patrz się na drogę, a nie na mnie — powiedział i złapał za kierownicę, gdy Parker przez nieuwagę zjechał lekko na inny pas.
— Zostało nam tylko jedno. Liczyć na to, że Smith sobie coś przypomni — Morton zignorował uwagę Percyego — chociaż wątpię by, zdecydował się współpracować.
— Jeżeli nic nam nie powie, to nie będziemy mieli o co zahaczyć.
— Zawsze są plusy — Parker powiedział zadowolony — mamy czas na przerwę. Jedziemy coś zjeść?
— Żadnych pączków. Od razu mówię — Percy powiedział rozbawiony.
— Obojętnie, może być tylko kawa, najlepiej w tej kawiarni co kupowałem rano — Parker wyczuł na sobie wzrok Percyego i zaśmiał się radośnie.
— Czy ja myślę o tym, co ty? — Percy również się zaśmiał.
— Ładna, rudowłosa kelnerka? Nie, to wcale nie o to chodzi — Parker przyznał się, obracając to w żart.
— Już nawet tego nie skomentuje. Ty wiesz, jak ciężko było mi wysiedzieć w tym zimnym aucie? — Percy udał oburzenie.
— Jak ją zobaczysz, to cała złość minie, gwarantuje Ci — mówił z satysfakcją.
Było już ciemno i wyjątkowo zimno, gdy Percy wraz z młodszym bratem grali na odśnieżonym boisku do kosza. Oświetlały ich trzy lampy, z różnych stron, które umożliwiały im swobodne widzenie. Rzucali po kolei piłką, starając się trafić do kosza, jednak ich ruchy były ograniczone przez zimowe ubrania, mimo to rękawiczki i czapka w tamtej chwili były dla nich czymś, co ratowało ich przed mrozem i przeziębieniem.
Cieszyli się jak dzieci, gdy któremuś z nich udało się zdobyć punkty z dużej odległości. Percy mógł odpocząć psychicznie od pracy i od dorosłego życia, za to Nick od problemów nastolatków, które wydawały się błahe, aczkolwiek wcale takie nie były i również mogły zniszczyć człowieka.
— Ty też kiedyś taki byłeś, wyluzuj — Nick rzucił piłkę do brata.
— No właśnie. Byłem taki, dlatego nie chcę, byś popełniał moje błędy — Percy odbił trzy razy piłką o ziemię, zanim rzucił ją w stronę kosza, jednak trafił tylko w tarczę.
— Teraz to gadasz jak ojciec — Nick podbiegł pod kosz i złapał piłkę.
— Tylko że ojciec mi to wytłumaczył, a ja, jak widać, tobie nie potrafię — Percy powiedział zrezygnowany.
— Nie jestem dzieckiem, wiem, co robię — Nick mówił spokojnie, skupiając się na grze.
— Tak, masz rację. Jesteś nastolatkiem, a to jeszcze gorsze — Nick zaśmiał się ze słów brata.
— Mama kazała Ci ze mną pogadać? Dobrze myślę? — Nick zapytał podejrzliwe.
— Nawet jeśli, to co? — Percy mówił łagodnie — martwi się.
— Szkoda, że ojciec nigdy o mnie się tak nie martwił — Nick odezwał się po chwili.
— Nie mów tak. To prawda, że poświęcał się pracy, ale opiekował się nami — Percy poczuł smutek na myśl o tacie.
— Zawsze miałem wrażenie, że bardziej zajmował się tobą, niż mną — Nick uśmiechnął się, po trafieniu do kosza — ale jakoś nie mam mu tego za złe. Jako nastolatek byłeś prawdziwym skurwielem, więc nie dziwię się, że chciał Cię naprostować. Poszedłeś w jego ślady i to mnie trochę martwi. Przecież wiesz, jak skończył.
— Acha, teraz będzie rozmowa na mój temat? — Percy poprawił czapkę, która osunęła mu się lekko na oczy — lepiej powiedz, za co pobiłeś tego chłopaka, a o mnie się nie martw.
— To przesłuchanie? Chcesz mnie aresztować? Własnego brata? — Nick mówił poważnie by po chwili wybuchnąć śmiechem wraz z Percym.
— Mów, a nie gadasz głupoty — Percy poczuł rozbawienie, ale po chwili przypomniał sobie, że przecież rozmawia z Nickiem na temat bójki, a to nie był odpowiedni temat do żartów.
— Wypiłem trochę — zaczął nieśmiało — zajebista impreza była. Poszedłem tam z chłopakami ze szkoły. Zakumplowałem się z nimi. Są w porządku, nie musisz się martwić, że to jakaś patologia. Jeden z nich nie radzi sobie z takimi pajacami z Roosevelt High Scholl z Roosevelt Park. Impreza była w tamtej dzielnicy, więc oczywiście musieliśmy ich spotkać. Pobiliśmy się, dostał kilka razy w mordę, ja z resztą też, ale on wyglądał dużo gorzej — Nick zaśmiał się — nazywa się Brown. To taki bogaty dupek. Zresztą nie tylko my mamy z nim problem, z tego, co wiem, jest dość konfliktowy.
— Fajnie, że bronisz kumpla, ale uważaj na takich, nie stać nas na adwokata — Percy pokręcił głową, gdy nie udało mu się z bliska trafić do kosza, na co Nick zareagował śmiechem.
— Nie mów, że nie masz jeszcze żadnych kontaktów — Nick powiedział zaskoczony.
— Człowieku, a ile ja tutaj pracuję? Moje jedyne kontakty to Parker i taki Martinez — Percy powiedział szczerze.
— Ten cały Parker — Nick zastanowił się, jak ma dobrać słowa — ufasz mu tak jak Zoe?
— Nikomu nigdy nie zaufam tak jak Zoe. Ona była dla mnie kimś naprawdę ważnym. Dużo razem przeżyliśmy. Nie mogę wyobrazić sobie lepszego partnera w pracy niż ona — Percyego przeszła fala nostalgii — nie mam z nią kontaktu — powiedział z kamienną twarzą, starając się, aby nie ukazać swojego żalu — chyba naprawę zabolało ją to, że wyjechałem, zostawiając ją tak daleko.
— Dziwisz jej się?
— Nie pomagasz — Percy poczuł ogromne poczucie winy.
— Znaliście się od dziecka, a potem razem pracowaliście, ryzykowaliście, łapiąc przestępców. Nie dziw się, że może mieć do ciebie żal... albo jest potężnie wściekła, że ją porzuciłeś w pościgu za karierą — dodał po chwili.
— To nie tak — Percy próbował się wytłumaczyć — to nie tylko o karierę chodziło.
— Także o tatę — Nick uprzedził brata — ja to wiem, ale ona mogła tego nie wiedzieć. Wasza relacja była specyficzna. Mogła myśleć, że miałeś go w dupie tak jak on nas.
— Ile mam Ci mówić, że nie miał nas w dupie? To nie prawda.
— Nie jest ważna prawda, ale to, co myślą ludzie. To oni tworzą swoją prawdę i żadnej innej nie widzą.
— Skończyłem ten temat, przegrywasz, skup się — Percy podał mu piłkę.
— Widzę, że nie tylko grać nie umiesz, ale i liczyć jak widać — Nick rzucił piłką, która jedynie lekko otarła się o tarczę.
— Co ty tam mówiłeś?
— Chodźmy już, ręce mi zamarzły. To pewnie przez to — Nick zaczął się tłumaczyć, próbując powstrzymać śmiech z samego siebie.
— Mama jeszcze w pracy? — Percy podnosił piłkę i ruszył w stronę samochodu.
— Nie dzwoniła, że mnie nie ma w domu. Więc tak.
— Kupimy coś do jedzenia i poczekamy na nią, aż skończy robotę, to od razu ją odbierzemy. Nie będzie musiała jechać autobusem — Percy wrzucił piłkę na tylne siedzenie, po czym odpalił silnik auta — bo założę się, że nie pomyślałeś o kolacji.
— Nie umiem gotować. Ty też nie, więc się zamknij.
— Ale ja zarabiam i mogę czasami coś kupić.
— Czasami? Tak normalnie to, czym się żywisz? Nienawiścią do tej dziewczyny, którą ostatnio poznałeś? — Nick zażartował, zapinając pas — wystalkowałeś już ją?
— Nie. Zresztą po co? Skoro się z nią nie polubiłem? Raz Ci coś powiem, a ty cały czas musisz o to wypytywać.
— Podała Ci fałszywe nazwisko? Dlatego nie możesz jej nigdzie znaleźć? — Nick zaśmiał się ze starszego brata.
— Nie wyszukiwałem jej pajacu — zdenerwowany Percy uderzył brata w ramię.
— To ja spróbuję — Nick wyciągnął telefon z kieszeni kurtki — jak się nazywa?
— Nie pamiętam — Percy odezwał się po kilku sekundach.
— Uważaj, bo Ci uwierzę przegrywie.
Parker trzymał się z daleka od czerwonego auta, jednocześnie starając się, by nie zgubić go z oczu. Przyspieszył i wyprzedził jeden samochód, gdy zorientował się, że jego obiekt zainteresowania zaczął się oddalać. Jechał tak przez kolejne dziesięć minut. W końcu wjechał na parkingu pod marketem. Zaparkował kilka miejsc dalej i spokojnie czekał na dogodny moment. Widział, jak cała rodzina Millerów wysiada z samochodu i idzie razem w stronę sklepu. Wysiadł po chwili i wszedł za nimi do budynku. Poczuł przyjemne ciepło, a do jego uszu dotarła irytująca świąteczna muzyka. Chodził między alejkami, szukając blondyna. Napotkał go przypadkiem i od razu cofnął się jak oparzony, tak szybko, by mężczyzna go nie zauważył. Wtedy wpadł na nieznaną sobie kobietę, przeprosił, podniósł z ziemi produkt, który wypadł jej z rąk i dopiero wtedy zorientował się, że była to żona Millera. Odszedł wolnym krokiem, by nie zwracać na siebie niepotrzebnej uwagi. Obserwował rodzinę, udając, że szuka jakiegoś produktu. W rzeczywistości czekał tylko na to, aż Charles oddali się od rodziny.
— Mogę Panu w czymś pomóc? — młoda kobieta zaoferowała swoją pomoc, przerywając swoją pracę, widząc, że Parker ewidentnie czegoś szuka.
— Szukam papryki chili — powiedział, stojąc między regałami z przyprawami.
Kobieta rzuciła okiem na półki i po chwili wyciągnęła rękę, złapał paczuszkę przyprawy, która znajdowała się bezpośrednio przed Mortonem i podała mu ją.
— Dziękuję — powiedział zakłopotany i odszedł.
Wtedy zauważył, że Miller w końcu odszedł od dzieci i żony. Poszedł za nim szybkim krokiem, wpadając na jakiegoś nastolatka, który, przeklął pod nosem.
— Charles — powiedział pewnym głosem.
— Parker — odpowiedział zimno Miller, wybierając piwo — widzę, że nie tylko ja zaraz po pracy lubię robić zakupy — spojrzał się na przyprawę, którą Morton trzymał w ręku.
— Muszę Ci coś powiedzieć. Coś, co Cię zainteresuje — Parker powiedział cicho.
— Słucham — Charles zignorował kolegę z pracy i ponownie zaczął zastanawiać się nad wyborem alkoholu.
— Ktoś Cię widział, Charles. Z kimś niewygodnym.
Miller zamarł z wyciągnięta rękę po butelkę piwa. Ostatecznie złapał za jedną i włożył do koszyka.
— Co ty gadasz? — powiedział nadzwyczaj normalnie.
— Przecież wiesz, że nie muszę Ci tłumaczyć. Byłeś nieostrożny.
— O coś mnie posądzasz? — Miller udawał nieświadomego.
— Przestań się wygłupiać, stary. Najlepiej by było, jakbyś coś z tym zrobił. Tak dla bezpieczeństwa.
— Co ty pierdolisz? — Miller dalej utrzymywał, że nie ma pojęcia, o co chodzi.
— Zastanów się nad tym. Sam wiesz, że oni są niebezpieczni. Gdy się dowiedzą, że ktoś was widział, może być nieprzyjemnie — Morton odwrócił się z zamiarem odejścia, jednak poczuł na swoim ramieniu uścisk Millera.
— Kto mnie widział? Ktoś od nas? — Miller zapytał się, wcześniej rozglądając się, czy aby na pewno nikt ich nie usłyszy.
— Nie ważne — odparł Parker — następnym razem bądź uważniejszy. Inaczej nie tylko Ty będziesz cierpieć przez swoją głupotę.
Miller skinął głową.
— Dzięki — mężczyzna odpowiedział, a Morton dostrzegł wdzięczność w jego oczach.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro