Rozdział 9
Uwaga, rozdział sprawdzany jedynie przeze mnie. Za jakieś głupie błędy interpunkcyjne lub logiczne - przepraszam. Moja wspaniała beta jest aktualnie na wakacjach i ma mnie w nosie (żartuję XD). Baw się dobrze, Agata! No i wróć szybko do betowania...
~~~~~~~~~~~~
Nieprzyjemne ciepło uderzyło w moje ciało szybciej niż rozpędzony pociąg. Przez chwilę patrzyłem przed siebie, zanim dotarło do mnie, co właśnie się stało. Kilka razy próbowałem coś powiedzieć, ale za każdym razem, gdy otwierałem usta, język stawał kołkiem. Zapewne, gdyby mnie ktoś teraz zobaczył, powiedziałby, że przypominałem rybę wyciągniętą na brzeg.
W przeciwieństwie do mnie Cheriss nie przyrosła do podłogi. Chodziła od jednej strony drzwi do drugiej, dotykała zawiasów oraz klamki. Wyjrzała na zewnątrz, a potem przez dobry kwadrans nawoływała Nix w nadziei, że ta wyjdzie spod jakiegoś krzaczka w ogrodzie. W końcu wróciła do środka, powłócząc nogami, jakby miała zaraz zemdleć, po czym bezsilnie opadła na kanapę. Jej ciałem momentalnie wstrząsnął szloch. Podciągnęła kolana do twarzy i objęła nogi dłońmi tak, jakby chciała ukryć się przed całym światem. Przypominała mały kłębek smutku.
Nie wiedziałem, w jaki sposób mógłbym jej pomóc. W końcu nie potrafiłem przeteleportować tutaj Nix, a raczej nic innego nie sprawiłoby, że dziewczyna znów stałaby się szczęśliwa.
Usiadłem obok niej.
— Czy mogłabym cię przytulić? — zapytała, nawet nie patrząc na mnie tak cicho, że zastanawiałem się, czy wyobraźnia nie płatała mi figli.
W końcu jednak uniosła lekko wzrok, a jej zaczerwienione oczy szukały jakiejkolwiek odpowiedzi na mojej twarzy. Rozłożyłem zapraszające ręce, a ona w jednej chwili wpadła we mnie, niczym pocisk. Owinęła ręce wokół pasa, ściskając rozpaczliwie koszulkę na plecach. W odpowiedzi pogłaskałem uspokajająco dłonią jej włosy. Cheriss po raz kolejny zaczęła drżeć, a potem usłyszałem płacz. Całym sobą czułem jej smutek, a najgorsze było to, że nie potrafiłem na to nic poradzić.
— Nix to moja najlepsza przyjaciółka — powiedziała dziewczyna, przywierając do mnie mocniej. — Podarował mi ją ktoś bardzo dla mnie ważny.
Pomyślałem, że zapewne chodziło o jej babcię. Kotka musiała zatem być kolejnym punktem umacniającym więź między nimi. W takim wypadku utrata pupila zapewne bolała sto razy mocniej. Pochyliłem się do ucha Cheriss, niemal muskając je ustami.
— Nie martw się — szepnąłem. — Nix nie mogła odejść zbyt daleko. Obiecuję, że zrobię wszystko, by ją znaleźć.
Dziewczyna zadrżała w moim uścisku, jakby nagle ktoś ją wystawił na mróz. Delikatnie pogładziłem dłonią jej plecy.
— Dziękuję, że jesteś ze mną, Tobiasie — wychlipała w moją koszulę. — Nie zniosłabym tego w samotności.
Nie odpowiedziałem, bo zabrakło mi słów. Postanowiłem po prostu być przy niej i okazać takie wsparcie, jakie potrafiłem. W końcu Cheriss ucichła, przestała się trząść, a oddech się uspokoił. Pojąłem, że ze zmęczenia zwyczajnie usnęła. Ostrożnie wyplatałem się z uścisku, po czym ostrożnie ułożyłem jej głowę na poduszce. Na zewnątrz panowały egipskie ciemności, ale mimo środka nocy uznałem, że pójdę poszukać Nix. W końcu złożyłem obietnicę.
Przebrałem się trochę mniej oficjalne ciuchy. Spojrzałem ostatni raz na śpiącą Cheriss, a potem wyszedłem na zewnątrz. Skrzywiłem się, czując nieprzyjemny chłód. Że też jak na złość nie panowało akurat lato. Nie do końca wiedziałem jak zabrać się za te poszukiwania. Nie wypadało się wydzierać o tej porze, więc w ciszy łaziłem wzdłuż drogi w te i we wte, w nadziei, że Nix siedzi pod czyimś żywopłotem, śmiejąc się ze mnie. W końcu miała czarne futro, było ciemno, a ja nawet z okularami nie należałem do osób wybitnie spostrzegawczych.
Mimo tego, że cały świat złośliwie próbował mi przeszkodzić, nie poddawałem się. Łaziłem przez kilka godzin po okolicy, marznąć od czubka nosa, aż po palec u stopy, ale wciąż nie mogłem przemóc się, by wrócić do domu. W głowie cały czas miałem myśl, że nie chcę widzieć, jak Cheriss budzi się, a potem dociera do niej, że jej przyjaciółki wciąż nie ma.
Z jednej jabłonki w ogrodzie sąsiadów, zerwał się zaskoczony moją obecnością ptak. Wleciał w jeden z rosnących wzdłuż ulicy wiązów, ocierając się o liście, które zaczęły szeleścić. Wtedy usłyszałem ciche miauknięcie. Od razu podniosłem głowę i pobiegłem w stronę dźwięku.
— Nix? — zawołałem z wielką nadzieją.
Zza gałęzi wychyliła się czarna kocia głowa. Zwierzę przez chwilę przyglądało mi się, a potem zaczęło głośno zawodzić.
— Dobrze, już dobrze — odpowiedziałem. — Zaraz cię stąd ściągnę
Pobiegłem w stronę domu. Przyspieszyłem jeszcze mocniej, gdy z tyłu słyszałem rozpaczliwe miauczenie Nix, która straciła mnie z oczu. Te dźwięki sprawiały, że pękało mi serce.
Trzymaj się, kochana, wrócę do ciebie, jak najszybciej!
Przed drzwiami wejściowymi trochę wyhamowałem. Ostrożnie wszedłem do środka i po cichu chwyciłem klucz od garażu. Wśród wszystkich rupieci odnalazłem drabinę, którą zabrałem ze sobą, a potem ustawiłem pod wiązem. Teoretycznie powinienem wezwać straż pożarną czy kogoś w tym stylu, ale nie mogłem czekać tyle czasu. Krok po kroku wszedłem wyżej, znajdując się coraz bliżej kotki. Wszystko byłoby prostsze, gdyby nie mój głupi lęk wysokości.
Mogłem stać na jakiejś wieży, kilkadziesiąt metrów nad ziemią i nie stanowiło to problemu, póki coś było stabilne. Najbardziej męczyłem się, gdy przychodziło mi włazić na jakieś drabiny, taborety czy krzesła na nierównych nogach. Czując jakiekolwiek bujanie, zaczynały mi się trząść nogi i kompletnie w nosie miałem to, że na wysokości dwóch metrów nie jest wcale tak niebezpiecznie.
Walcząc z zawrotami głowy, sięgnąłem rękami w stronę Nix, która widząc mnie z tak bliska, zaczęła głośno mruczeć. Wsunąłem palce w jej miękkie futro i chwyciłem ją na tyle mocno, by przypadkiem nie wyrwała mi się, gdyby coś ją wystraszyło. Niby koty spadały na cztery łapy, ale mimo to nie chciałem jej upuścić z takiej wysokości. Ostatecznie oboje bezpiecznie zeszliśmy na dół, a ja mogłem w końcu wypuścić wstrzymywany od dłuższej chwili oddech.
— Chyba nam się udało. — Uśmiechnąłem się do kotki, a ta w odpowiedzi zamiauczała.
Z kotem w jednej ręce i drabiną w drugiej, ruszyłem chodnikiem w stronę domu. Nix trochę się kręciła, ale stanowczo trzymałem ją, by nie dała rady się wymknąć. Nie mogłem ryzykować tego, że ucieknie, a potem znowu przyjdzie mi jej szukać. Jeszcze wpadłaby pod samochód, a wtedy nie mógłbym spokojnie zasnąć do końca życia.
Położyłem drabinę na trawniku przed domem, bo ona w tamtym momencie była mało ważna. Wszedłem do środka i od razu pobiegłem do salonu. Dopiero patrząc na wpadające przez okna pierwsze promienie słońca, zorientowałem się, jak długo błądziłem po okolicy, zanim znalazłem Nix. Posadziłem kotkę obok śpiącej Cheriss, a ta z zadowoleniem otarła głową policzek swojej pani. Dziewczyna najpierw poruszyła się, a potem uchyliła powieki. Dopiero po chwili, gdy dotarło do niej, kogo miała przed sobą, poderwała się w górę i przytuliła zwierzaka.
— Nix! — wykrzyknęła, a w jej oczach ponownie stanęły łzy. Na szczęście, tym razem z radości.
Uśmiechnąłem się, widząc ulgę na twarzy dziewczyny. Misja została wykonana, a ja czułem dumę, że poradziłem sobie z zadaniem.
— To ja was zostawię same — rzuciłem. — Za dwie godziny muszę wstać do pracy, więc przydałaby się jakaś drzemka.
Odwróciłem się, ale zatrzymał mnie głos Cheriss.
— Tobiasie, poczekaj! — Dziewczyna zerwała się z kanapy. — Dziękuję.
Podeszła do mnie i wspierając się dłońmi na moim ramieniu, stanęła na palcach, po czym cmoknęła mnie w policzek.
— Jestem ci naprawdę wdzięczna — dodała.
— Nie ma za co. — Wzruszyłem ramionami. — Cieszę się, że znów jesteś szczęśliwa.
***
— Idziesz z nami, Tobiasie?
— Słucham? — Otrząsnąłem się nagle, w środku rozmowy.
Czułem się, jakby wesoło wjechał we mnie kombajn, przemielił mnie, a potem w takim stanie wysłał do pracy. Oczy same mi się zamykały, na niczym nie mogłem się skupić, a jakiekolwiek dźwięki docierały do mnie jak przez mgłę.
— Pytałam, czy wybierasz się z nami po pracy, by zagrać w karty — powtórzyła Leah, marszcząc brwi. — Jesteś dziwnie nieobecny dzisiaj.
— Powiedzmy, że się nie wyspałem — odpowiedziałem, tłumiąc ziewnięcie. — Co to za wyjście na karty? Jesteście zapalonymi graczami?
— My nie, ale nasz szef tak. Raz w miesiącu chodzimy do baru, by pograć w remika. Z czasem nawet spodobały nam się te wyjścia, więc większość chętnie na nie chodzi, jeśli tylko nie ma innych planów. Tobie pomogłoby to w integracji.
— Faktycznie, może to dobry pomysł — przytaknąłem. — Nie wiem tylko, czy będę w stanie jakkolwiek się skupić.
— Dasz radę. — Leah klepnęła mnie w ramię. — Wystarczy odpowiednia ilość kawy i odzyskasz świeży umysł. Myślę, że pierwsza filiżanka powinna wjechać teraz. Chodźmy.
Dziewczyna zabrała mnie do firmowej jadalni, gdzie zaserwowała mi odpowiednią dawkę kofeiny. Faktycznie po chwili poczułem się trochę bardziej żywy niż przedtem. Szkoda, że nie wpadłem na pomysł wypicia kawy już wcześniej. Może wtedy przez pół dnia nie byłbym taki bezproduktywny.
Od razu zabrałem się za swoje obowiązki, bo od rana narobiłem sobie zaległości. Nie lubiłem zawalać sobie głowy zbyt dużą ilością pracy, dlatego zawsze starałem się być ze wszystkim na bieżąco i nie zostawiać tego na kolejny dzień. O dziwo i tym razem udało mi się skończyć wszystkie zaplanowane zadania przed końcem dnia. Senność także zniknęła na dobre, a gdy przyszedł czas na wspólne wyjście, byłem całkiem rześki.
— Jesteś swoim samochodem? — zapytała Leah, zgarniając swoją torebkę z biurka.
— W zasadzie to nie mam samochodu. Dojeżdżam do pracy autobusem.
— Naprawdę?! — Otworzyła szerzej oczy. — Przecież mówiłeś, że mieszkasz w Ashcreek. To dość daleko.
— Cóż mogę poradzić? — Wzruszyłem ramionami.
— Chodź ze mną. Pojedziemy moim autem do baru, a potem cię odwiozę.
— Dzięki.
— Luzik. — Puściła mi oczko. — Za mną.
Honda Leah może nie była najnowocześniejszym i najbardziej wygodnym samochodem, jakim przyszło mi jechać, ale bezpiecznie dowiozła nas na miejsce, nie rozsypując się po drodze. Może tylko trochę pozbawiła mnie słuchu, rycząc, jakby silnik jechał na kolanach kierowcy, zamiast pod maską.
Część osób już była na miejscu. Pracownicy podzielili się na kilka stołów, a na każdym z nich leżały trzy talie kart. Razem z Leah usiedliśmy tam, gdzie udało nam się znaleźć dwa wolne miejsca.
— Potrafisz grać w remika? — zapytał jeden z mężczyzn, siedzących wraz z nami.
— Powiedzmy. — Posłałem mu krzywy uśmiech. — Grałem za dzieciaka. Coś tam pamiętam, ale pewnie będę musiał sobie trochę odświeżyć zasady.
Okazało się, że problemu nie stanowiło to, że mógłbym zapomnieć, jak wyglądała rozgrywka, ale mój paskudny pech. Po trzech godzinach miałem czterocyfrowy wynik na minusie. Praktycznie przy każdej rundzie coś szło nie tak. A to zabrakło mi jednego oczka, żeby się wyłożyć, potem na ręku lądowały mi trzy jokery, przez które nie mogłem ułożyć czystego sekwensu i tak w kółko coś. Próbowałem zachować spokój, ale narastała we mnie tak ogromna frustracja, że chciałem rwać sobie włosy z głowy. Leah patrzyła na mnie ze sporym niepokojem, donosząc mi od czasu do czasu kolejny kufel piwa, o który prosiłem.
— Może już wystarczy nam gry na dzisiaj? — zwróciła się do wszystkich. — Jest już po ósmej wieczorem, a jutro też trzeba iść do pracy.
Jej słowa spotkały się z dezaprobatą chłopaków z zespołu, którzy bardzo dobrze bawili się, spuszczając mi łomot.
— Tobias, pójdziesz z nami na afterek? — spytał jeden z nich. — Powinieneś się pocieszyć po porażce.
— Robin, on wraca już do domu. — Stwierdziła stanowczo Leah, kładąc dłoń na moim ramieniu. — Wybacz, Tobiasie, ale nie pozwolę ci z nimi pójść. Wiem, jak się zazwyczaj kończą ich afterki.
Cała grupa jęknęła z niezadowoleniem.
— Nie bądź taką nudziarą, Leah. Daj mu się rozerwać.
Dziewczyna tylko wywróciła oczami.
— Chodź, wracamy. — Spojrzała na mnie.
Było mi wszystko jedno, więc posłusznie wstałem i wyszedłem wraz z nią z baru, po uprzednim pożegnaniu się ze wszystkimi. Przez całą drogę Leah nie odzywała się, pozwalając mi w spokoju kontemplować sens życia. Bezwładnie oparłem głowę na szybie, w myślach powtarzając sobie jak mantrę, że wypiłem tego piwa zdecydowanie za dużo i dzięki Bogu, że nie zgodziłem się na whisky, którym raczyła się reszta chłopaków. Przecież wtedy nie doczołgałbym się nawet do łóżka, a już na pewno rano nie dotarłbym do pracy. Waller zdecydowanie był okrutnym szefem, skoro organizował wypady do baru w środku tygodnia.
Zanim dojechaliśmy na miejsce, dosłownie zwaliło mnie z nóg. Nie byłem w stanie wygrzebać się z samochodu. Szukałem na oślep zapięcia od pasów bezpieczeństwa, ale bezskutecznie dźgałem palcem nie tam, gdzie trzeba.
— I jak ty zamierzasz teraz wysiąść z samochodu? — Leah westchnęła, z lekka przestraszona.
— Czekaj, zadzwonię. — Zacząłem obmacywać spodnie. — Kurwa, chyba zgubiłem telefon.
— I co teraz?
Nie odpowiedziałem, tylko zrobiłem pierwszą rzecz, która przyszła mi do głowy. Za pomocą korbki otworzyłem okno, a potem zacząłem się wydzierać.
— Cheriss!Cheriss, ratunku! Cheriss, wyciągnij mnie z tej blaszanej puszki!
O dziwo to zadziałało i po chwili w drzwiach zobaczyłem swoją zdezorientowaną współlokatorkę. Prędko podeszła do samochodu, a potem zaczęła mnie wyciągać na zewnątrz, przy asyście Leah, która pchała, gdy tamta szarpała za ręce. Ostatecznie wylądowałem na zewnątrz, wpadając bezwładnie w ramiona Cheriss.
— Cheriss, przyszłaś mnie uratować — gadałem bez ładu i składu. — Jesteś moim koniem na białym rycerzu. Cheriss, kocham cię. Będę ci wdzięczny do końca życia.
— Dzięki za odwiezienie go — zwróciła się do Leah.
Honda odjechała po krótkiej rozmowie między dziewczynami i zostałem sam na sam z Cheriss. Ta zaczęła mnie targać w stronę domu, mimo że się opierałem.
— Cheriss, patrz jakie piękne nocne niebo! — zachwycałem się. — A jakie piękne gwiazdy!
— Nie szarp się, proszę.
— Cheriss, przytul mnie mocniej — zażądałem. — Cheriss, chyba będę rzygał — dodałem po chwili.
— Cudownie — wymamrotała.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro