Rozdział 8
— Cześć wszystkim? — Bardziej zapytałem, niż się przywitałem, przełykając ciężko ślinę. Miałem wrażenie, że ktoś wsadził mi w gardło na stałe jakąś wielką kluchę, a gdzieś niżej zamontował grzejnik, który sprawiał, że moje ciało praktycznie wrzało z gorąca.
Ostrożnie omiotłem wzrokiem wszystkich zebranych w pomieszczeniu ludzi. Każdy wyglądał na zainteresowanego, a kilka osób nawet sympatycznie się uśmiechnęło. Nikt nie patrzył na mnie ani oceniająco, ani z miną typowej złośliwej mendy. Czyżbym trafił do miłej społeczności?
Waller zachowywał się, jakby kompletnie nie zauważył mojego zdenerwowania. Śmiało poprowadził mnie dalej, do jednego z biurek stojących pod uchylonym oknem. To było moje zbawienie! Chłodne powietrze z zewnątrz było w stanie chociaż trochę ostudzić... Cóż, mnie. Powlokłem się w tamtym kierunku tak szybko, na ile pozwoliły mi na to nogi, które nagle zrobiły się miękkie, niczym z waty. Przy życiu utrzymywał mnie jedynie fakt, że obiecałem Cheriss, że pójdę z nią na tę zakichaną kolację. Jeśli bym teraz zemdlał i się połamał, to zaprawdę powiadam, jeszcze dzisiejszego wieczoru zostałbym uduszony.
— Tobiasie — zwrócił się do mnie mężczyzna — dzisiaj będziesz pracował przy tym stanowisku. Leah, której biurko jest tuż obok, wyjaśni ci wszystko i wdroży w nowe obowiązki. Pracuje u nas na tyle długo, że wszystko ma w małym paluszku. Gdy będziesz potrzebował pomocy, śmiało zwracaj się do niej.
— Szefie, proszę ze mnie nie robić wszechwiedzącej i najlepszej. — Dziewczyna uśmiechnęła się, a jej oczy błysnęły radośnie zza szkieł okularów. — Tu dzieją się takie rzeczy, że nie da się mieć wszystkiego w mały palcu.
— Leah, nie podważaj moich słów przed nowym kolegą — odparł Waller z rozbawieniem. — Czynisz ze mnie szefa, który nie ma posłuchu wśród swoich pracowników.
— Ale szefie, przecież zrobimy wszystko, o co poprosisz! — wykrzyczał męski głos z drugiego końca sali, a potem kilka kolejnych mu przytaknęło.
— Co ja z wami mam... — Waller pokręcił głową, a potem zwrócił się do mnie. — Baw się dobrze, Tobiasie. Mam nadzieję, że ta banda cię nie zje.
— Spokojnie, szefie! — Usłyszałem kolejny obcy głos. — Nie zjadamy tych współpracowników, których kochamy! A my już kochamy Tobiaska!
Przez całe pomieszczenie przetoczyła się salwa głośnego śmiechu. Przyznam szczerze, że sam również zmieniłem swój przerażony grymas na bardziej zadowoloną minę. Poczułem, że napięcie oraz gromadzący się stres w dużym stopniu opuściły mnie, robiąc tym samym miejsce dla niewyobrażalnej ulgi.
Wraz z dźwiękiem zamykających się za Wallerem drzwi, wszyscy wrócili do swojej pracy. Jedynie Leah pozostawała wciąż skupiona na mnie i przyglądała się z żywym zainteresowaniem.
— Jesteś chyba trochę zbyt spięty, co? — zauważyła.
— Może troszkę — odpowiedziałem dość nerwowo, spuszczając wzrok na biurko. Jej spojrzenie było tak świdrujące, że nie potrafiłem patrzeć jej prosto w oczy.
— Każdy z nas na początku siedział tutaj, jakby ktoś mu wsadził kij do tyłka. — Wzruszyła ramionami. — Zobaczysz, że za tydzień będzie ci tu równie dobrze, jak we własnym domu, albo nawet lepiej. Już ja o to zadbam. — Wskazała na siebie kciukiem.
— Jesteś chyba trochę zbyt pewna siebie, co? — zapytałem, naśladując jej wcześniejszą wypowiedź.
Leah uśmiechnęła się szeroko i skinęła głową z uznaniem.
— Cięty jęzorek. — Zamyśliła się na chwilę. — W takim razie na bank się dogadamy.
Faktycznie tak się stało. Po godzinie rozmawialiśmy z Leah jak starzy dobrzy znajomi. Mieliśmy podobny humor oraz spojrzenie na większość spraw, dzięki czemu szkolenie z zakresu moich nowych obowiązków było dla mnie zrozumiałe, a do tego momentami mogłem się pośmiać ze wplecionych gdzieś po drodze żartów. Praca przestała mi się wydawać tak trudna, jak obawiałem się na początku. Zapowiadało się sporo czasu spędzonego w biurze, zanim ruszę z pierwszą grupą turystów w teren, ale to sprawiało, że stawałem się spokojniejszy. Nikt nie rzucał tu pracowników na głęboką wodę, co tylko dobrze świadczyło o firmie.
Czas mijał mi tak szybko, że nie zauważyłem wybijającej na zegarku czwartej po południu. Uświadomił mnie dopiero Waller, który po piętnastu minutach czekania w swoim biurze postanowił sam po mnie przyjść.
— Już się wystraszyłem, że uciekłeś z krzykiem i dlatego cię nie ma — zaczął — a tu się okazuje, że od razu odpaliłeś tryb pracusia. Chodź ze mną.
— Tak jest — odpowiedziałem i zacząłem sprzątać biurko z moich dzisiejszych notatek. Gdy skończyłem, spojrzałem ostatni raz na Leah. — Miło było cię poznać i mam nadzieję, że do zobaczenia.
Dziewczyna poprawiła tylko okulary na nosie, a na jej twarzy wykwitł szczery uśmiech. Ona już wiedziała, że spotkamy się ponownie jutro.
Wchodząc po raz kolejny do biura Wallera, nie czułem się już tak bardzo spięty jak wcześniej. Wręcz mogłem powiedzieć, że byłem odprężony i spokojny.
— To jak? Zostajesz z nami? — zapytał mężczyzna.
— Z miłą chęcią.
***
Wpadłem do domu z prędkością światła, gotowy, by paść na kolana przed Cheriss. Nie zdążyłem na autobus, przez co potwornie się spóźniłem. Czasu, żeby ogarnąć się na kolację z przyjaciółkami dziewczyny, miałem tyle, żeby co najwyżej zmienić gacie.
— Przepraszam, że nie było mnie tak długo, ale jeśli teraz mnie pobijesz, to będę brzydko wyglądał przy facetach Courtney i Sabine.
Nie usłyszałem odpowiedzi, więc w końcu spojrzałem na swoją współlokatorkę. Ta wcale nie wydawała się zła, tylko szczerze rozbawiona. Pierwszy raz mogłem ujrzeć jej rozpuszczone wiśniowoczerwone loki, które okazały się dłuższe, niż myślałem, oraz twarz upiększoną makijażem. Całości dopełniała skromna błękitna sukienka do połowy łydki oraz połyskujący nieśmiało naszyjnik z pereł.
Otworzyłem usta, ale nie mogłem z siebie nic wykrztusić, bo zabrakło mi słów. Ze zmierzwionymi włosami oraz czerwoną od biegu twarzą musiałem wyglądać jak pospolity świniopas przy księżniczce. Gdyby jeszcze było mi mało wstyd, pojawiła się Nix, która usiadła na kolanach swojej pani i spojrzała na mnie z takim politowaniem, że chciałem schować się pod dywan.
— To może ja pójdę się przebrać — wyplułem z siebie wreszcie jakiekolwiek słowa.
— Dobry pomysł. — Pokiwała głową z uznaniem, po czym spojrzała na zegarek. — Za pięć minut musimy wyjść.
Pobiegłem po schodach do swojego pokoju. Tam również w biegu zdjąłem spodnie i zmieniłem je na inne. Koszulę w zasadzie zapinałem, wracając na dół, a z krawata całkowicie zrezygnowałem, wiedząc, że na bank nie znajdę czasu, żeby go zawiązać. Wcisnąłem buty na stopy, po drodze klnąc kilka razy, że mi chyba giry spuchły, a na koniec stanąłem przed Cheriss, by zaprezentować jej wyjściowy look.
— Jestem gotowy — oświadczyłem. — Wyglądam dobrze?
— Jeśli artystyczny nieład jest tym, co chciałeś osiągnąć, to tak. Jest dobrze.
— Co rozumiesz przez artystyczny nieład? — Przekrzywiłem głowę na bok jak zdziwiony pies.
Dziewczyna prychnęła rozbawiona, wstała z kanapy i podeszła bliżej. Złapała za końce mojej koszuli, po czym pociągnęła, jednym ruchem ją rozpinając. Zaskoczony aż się wzdrygnąłem.
— Dlaczego mnie rozbierasz?! — zapytałem, czując ślinę zastygającą w gardle.
— Zapiąłeś krzywo guziki — mruknęła kompletnie niezrażona moim przerażeniem. — Miałeś wielką dziurę na środku, przez którą było widać twój brzuchol.
— Wypraszam sobie! — Wyprostowałem się. — To brzuszek, a nie brzuchol!
— Tak, jasne. — Przewróciła oczami, klepnęła mnie dłonią tuż nad pępkiem, po czym zaczęła zapinać guziki, tym razem już tak, żeby nigdzie nie było żadnej dziury.
— Możemy iść? — odezwałem się po dłuższej chwili ciszy.
— Tak. Nawet musimy.
Cheriss odsunęła się ode mnie, ostatni raz podrapała Nix za uchem, po czym skierowała swoje kroki wprost do drzwi. Podążyłem za nią. Nim się obejrzałem, byliśmy już w drodze na przystanek autobusowy. Biegiem.
— Zostajesz z tyłu! — krzyknąłem do niej przez ramię.
— No co ty nie powiesz?! — Usłyszałem sapiący głos. — Może i płaskie buty nie utrudniają mi biegania tak, jak byłoby to w przypadku obcasów, ale na krótkie nogi nic nie poradzę!
Faktycznie Cheriss nie należała do wysokich ludzi. Na moje oko nie mogła mieć więcej niż pięć stóp i półtora cala*. Sam też nie zaliczałem się do wielkoludów, ale nawet przy mnie wyglądała na wyjątkowo malutką. Postanowiłem zwolnić trochę, by mogła mnie dogonić. W końcu co mi by dało złapanie autobusu, jeśli ten potem odjechałby bez niej? Przecież nie chciałem siedzieć w restauracji sam razem z Sabine, Courtney oraz tymi tam. To wyglądałoby dziwnie, a pytań z serii: „Gdzie jest ta?" też zapewne nie zdołałbym uniknąć.
— O wow, poczekałeś na mnie — wycharczała Cheriss, bezsilnie wieszając się na moim ramieniu. — Panie, jesteś taki szlachetny — dodała z sarkazmem.
— Trzymaj się mnie, piękna damo, albowiem bez mojej pomocy wkrótce skonasz.
W odpowiedzi otrzymałem piorunujące spojrzenie, mówiące więcej słów niż czekoladki Merci. Postanowiłem więcej się nie odzywać, gdyż narażanie się gniew innych ludzi nie należało do moich ulubionych zajęć. Szybkim krokiem prowadziłem nas w stronę przystanku, który dostrzegłem na horyzoncie. A potem dostrzegłem także nasz autobus.
No niech to diabli!
Nie bacząc na konsekwencje w postaci wściekłego wrzasku oraz potencjalnej kontuzji kręgosłupa, złapałem Cheriss w talii, trochę niezdarnie i zbyt krzywo przerzuciłem ją sobie przez ramię, a potem ruszyłem takim sprintem, jakby sam diabeł biegł za mną, przypalając mi tyłek ogniem piekielnym.
— Czy ty masz coś z głową?! — W uszach wraz z wiatrem zaświszczał mi krzyk.
— Od lat sam zadaję sobie to pytanie.
— Tobias, ludzie widzą mój tyłek!
Faktycznie nie zwróciłem uwagi, że sukienka Cheriss podwinęła się dość wysoko, a dodatkowo złapała powietrze i wyglądała teraz jak spadochron. Złapałem jedną ręką za materiał, pociągając go w dół. Tak właśnie wpadliśmy do autobusu, gdzie spotkaliśmy się z rozbawionymi spojrzeniami młodych ludzi oraz tymi karcącymi ze strony emerytów. Całą drogę przebyliśmy w milczeniu, oboje skrępowani tym, co przed chwilą przeżyliśmy. Dopiero gdy wysiedliśmy na odpowiednim przystanku, napięcie trochę zeszło.
— Błagam, nie mów dziewczynom, jak wyglądała nasza podróż tutaj — jęknęła Cheriss cała zaczerwieniona na twarzy.
— Myślę, że spodobałaby im się ta historia — odparłem.
— I to aż za bardzo — wycedziła przez zęby. — Dlatego właśnie proszę cię, żebyś siedział cicho.
Wykonałem gest sznurowania ust. Dziewczyna chyba przyjęła to z ulgą. Wsunęła swoją dłoń pod moje ramię i pociągnęła w stronę restauracji, w które mieliśmy się wszyscy spotkać. Sabine zauważyła nas pierwsza. Podniosła się z krzesła, machając energicznie. Kilka kosmyków krótkich, czarnych włosów opadło jej na twarz, przez co na chwilę skrzywiła się z niezadowoleniem, odgarnęła je ręką, jakby przeganiała muchę, a potem z powrotem przywołała na twarz szeroki uśmiech. Poczułem, jak Cheriss wyraźnie się spięła. Cała ta sytuacja musiała być dla niej stresująca milion razy bardziej niż dla mnie.
W końcu znaleźliśmy się przy stoliku. Przyszedł czas powitania, a one zawsze wychodziły niezręcznie. Tym razem także, bo gdy ci dwaj postanowili podnieść swoje tyłki w górę, okazało się, że wyglądałem przy nich jak krasnal. Wielcy jak dwa drzewa, napakowani jak mięsne kurczaki na fermie i do tego z buziami, jakby wyrzeźbił je jakiś utalentowany artysta. Ciekawe, czy byli także skażeni głupotą, bo te trzy wyżej wymienione rzeczy zazwyczaj miały ją dołączoną w zestawie.
— Cheriss, Tobiasie, bardzo cieszymy się, że zgodziliście się z nami spotkać — zaczęła Courtney. — Poznajcie Westa oraz Duke'a.
Mężczyźni skinęli głowami na powitanie, a mi dodatkowo podali dłonie, przy okazji prawie je miażdżąc. Oczywiście musiałem udawać, że to wcale nie zabolało. O ile Duke wydawał się w miarę łagodny oraz sympatyczny, tak West przypominał mi typowego złego chłopca. Takiego jak w kiepskich romansidłach, czyli dręczonego demonami przeszłości, o oczach czarnych, jak ta słynna dziura w kosmosie, włosach układających się w idealne loki oraz skórze pokrytej tatuażami od szyi aż po samą dupę. Nie wydawało mi się, że złapiemy wspólny język.
Podeszła do nas kelnerka. Bez uważniejszego przyglądania się wskazałem palcem losową pozycję w karcie dań, bo nawet nie czułem się głodny. Cheriss zdawała się zrobić podobnie. Chyba oboje zostaliśmy całkowicie pożarci przez stres.
— Rissie, coś ty taka spięta? — zapytała Sabine, szturchając łokciem siedzącą obok mnie dziewczynę.
— Pewnie jej teraz głupio, bo zarzekała się, że Tobias to tylko współlokator — dodała Courtney, akcentując ostatnie słowo gestem cudzysłowu z palców.
Cheriss skuliła się na krześle.
— Bo wy to od razu byłyście takie szczere — fuknęła.
— No już nie bocz się na nas. Chcemy spędzić wspólnie miły czas.
— Jaki macie plan? — Cheriss dopytała bardziej z grzeczności niż faktycznego zainteresowania.
— Odwróć się. — Courtney machnęła palcem.
Automatycznie sam również spojrzałem we wskazanym przez nią kierunku. Za nami znajdowało się kilka torów do kręgli. Jak mogłem ich wcześniej nie zauważyć?!
— Gdy skończymy jeść — kontynuowała — mamy tam rezerwację na dwie godziny. Zrobimy sobie mini turniej w parach. Dwójka, która przegra, stawia reszcie drinki.
Usłyszałem ciężkie przełknięcie śliny. Nachyliłem się do Cheriss.
— Co się stało? — szepnąłem.
— Jestem tragiczna w kręgle — odpowiedziała równie cicho spanikowanym głosem.
— W takim razie ja mam pecha, a ty ogromne szczęście. Gram całkiem nieźle.
— Przeze mnie będziemy na końcu.
— Nie będziemy.
— Ale...
— Co tam sobie szepczecie do uszek, gołąbeczki? — Courtney sugestywnie poruszyła brwiami, a Cheriss po tym geście gwałtownie ode mnie się odsunęła, czerwieniąc się na twarzy. Współczułem jej okropnie.
Potem nie zrobiło się wcale lepiej. Gdy nadszedł czas gry, dziewczyna tak mocno się zestresowała, że trzęsące się dłonie nie pozwalały jej na zawiązanie sznurówek w butach. Musiałem jej pomóc. Oczywiście zostało to odebrane jako super romantyczny, słodki oraz cudowny gest, ale mi chodziło tylko o to, by Cheriss nie potknęła się o własne nogi. W końcu mogłaby sobie wtedy wybić zęby albo — co gorsza — wlecieć w kręgle zamiast kuli. Może i zbiłaby wszystkie, ale nie wiem, czy potem mechanizm dałby radę przecisnąć ją przez tę ciasną rurę na stojak. Raczej nie.
— Nie stresuj się. — Próbowałem jakoś ją uspokoić. Chwyciłem jej rozdygotane dłonie. — Jak będzie tak machać tymi łapami, to spuścisz sobie kulę na nogi. A zapewniam cię, lekkie nie są.
— Bardzo pocieszające — sarknęła.
— Pamiętaj, że to tylko gra i nic się nie stanie, jeśli skończymy ostatni — zapewniłem.
— Ale wtedy będziemy musieli zafundować wszystkim drinki, a nie chcę, żebyś tracił pieniądze tylko dlatego, że ja cię tu zaciągnęłam.
— Naprawdę uważasz to za największy kłopot? — Mocno się zdziwiłem. — Przecież drinki to nie samochód. Majątku nie wydamy. Dla mnie to żaden kłopot, więc rozluźnij się i spróbuj się dobrze bawić. Jasne?
— Tak — rzuciła, ale bez przekonania.
Okazało się, że Cheriss nie kłamała, mówiąc o swoich tragicznych umiejętnościach. Na palcach jednej ręki mogłem policzyć ilość kręgli, które strąciła w ciągu nie jednej, a kilku kolejek. Na szczęście ja odrabiałem punkty, jak tylko się dało, a i pozostała czwórka nie należała do najgenialniejszych graczy, jakich przyszło mi spotkać. Na ten moment plasowaliśmy się na drugim miejscu, ale nie potrafiłem się z tego cieszyć, patrząc na skwaszoną minę mojej partnerki. Podszedłem do niej, gdy stanęła przy stojaku z kulami.
— Może weź trochę lżejszą? — zaproponowałem. — Mam wrażenie, że bierzesz je na chybił-trafił, a potem widzę, jak ciężko jest ci nią prawidłowo pokierować. Może ta?
Wskazałem palcem na jedną z kul, a Cheriss bez słowa protestu sięgnęła po nią, wsuwając od razu palce do dziurek.
— I źle pracujesz nadgarstkiem — dodałem.
— To znaczy?
— Trudno to wytłumaczyć. Lepiej pokazać. Mogę?
Skinięcie głową.
Dotknąłem ostrożnie jej dłoni, a potem nadgarstka, przy okazji tłumacząc, dlaczego powinna robić coś w ten, a nie inny sposób. Ustawiałem jej rękę w odpowiedniej pozycji tak, by mogła wszystko zrozumieć. W pewnym momencie odważyła się unieść wzrok, a nasze spojrzenia spotkały się na chwilę. Moje ciało przeszył ten charakterystyczny prąd, który oznaczał jedno.
Nie, nie, nie! NIE!
Po plecach przetoczył się dreszcz, którego nawet nie potrafiłem ukryć. Wiedziałem, do czego to wszystkiego prowadziło i potwornie tego nie chciałem. Myślenie o Cheriss całymi nocami, dostrzeganie każdego uroczego piega na jej nosie, czucie zapachu jej perfum na każdym kroku oraz szczerzenie się jak ostatni kretyn za każdym razem, gdy znajdę się w jej obecności. Przecież zauroczenie należało do najpaskudniejszych uczuć na świecie. I do tych najbardziej znienawidzonych przeze mnie.
Tydzień. Tyle czasu się znaliśmy. I tylko przez tak krótki okres mogłem się cieszyć życiem z nią jako zwyczajną współlokatorką. Teraz już tego nie dam rady zmienić! Niech mnie ktoś dobije...
Cheriss chyba wyczuła, że coś zmieniło się w moich oczach i odskoczyła ode mnie z przerażeniem wymalowanym na twarzy. Odchrząknąłem nerwowo, udając, że przecież cały czas chodziło tylko o wytłumaczenie prawidłowej gry w kręgle.
— To ten — podrapałem się po głowie, po czym machnąłem niedbale ręką w stronę toru — rzucaj.
I tym razem poszło jej naprawdę dobrze. Kula potoczyła się w sam środek, ostatecznie zostawiając tylko dwie niezbite kręgle. Cheriss wrzasnęła radośnie, podskakując z wyciągniętą w górę pięścią. Courtney wraz Sabine podbiegły do niej, biorąc ją od razu w objęcia.
— Jesteś świetna, kochanie! — krzyknęła Sabine.
— Dobra robota! — dodała Courtney.
Widocznie równie mocno ucieszyły się z sukcesu przyjaciółki, co ona sama.
Od tego momentu faktycznie punktowo staliśmy lepiej, choć pojawiło się między nami dziwnie napięcie, spowodowane wcześniejszą sytuacją.
Gdy wracaliśmy do domu po wypiciu drinków postawionych przez Westa oraz Courtney, nie odzywaliśmy się do siebie, idąc po dwóch przeciwnych końcach chodnika.
Nie bardzo wiedziałem, jak ugryźć ten temat. Udawać, że nic się nie stało? Powiedzieć, że zrobiłem wielkie gały z jakiegoś innego powodu? A może Cheriss tak naprawdę była zdenerwowana przez coś innego? Może uznała, że mi coś nie pasowało i nie chciała mnie wkurzyć? Naprawdę nie chciałem tym zaprzątać sobie głowy. Chciałem iść spać, bo jutro znów czekała na mnie praca.
— Nix! — zawołała Cheriss po przekroczeniu progu. — Chodź do mnie, słoneczko! Nix?
Zmarszczyłem brwi. Kotka zawsze witała zarówno ją, jak i mnie, jak tylko otwierały się drzwi wejściowe. Tym razem nie było słychać stęsknionego miauczenia.
— Może zasnęła u góry i nie słyszała, jak weszliśmy? — odpowiedziałem, wchodząc w głąb domu.
— Nie! — krzyknęła dziewczyna i niemalże wbiegła do salonu.
Zasłony wraz z firanami łopotały na wieczornym wietrze. Drzwi od tarasu były szeroko otwarte.
~~~~~~~~
*w przybliżeniu, około 156 cm.
Dla ciekawskich — Tobias ma 174 cm wzrostu. Tak — przy wattpadowych napakowanych bad boyach mających po 190 cm, ten oto osobnik jest malutkim kurczaczkiem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro