Rozdział 7
— Ulubiony kolor?
— Niebieski.
— Wokalista?
— Prince.
— Największy przypał z dzieciństwa?
— Gdy miałam cztery lata, ostentacyjnie ściągnęłam majtki i nasikałam do fontanny.
— No to już jest niesmaczne. — Skrzywiłem się.
— No wiesz ty co?! — Cheriss się oburzyła. — Byłam dzieckiem i strasznie chciało mi się siusiu. Uznałam, że skoro w fontannie jest już woda, to nikt niczego nie zauważy.
— A potem niczego nieświadomi ludzie beztrosko wrzucali tam pieniążki. — Zacząłem się śmiać.
— Jeszcze jedno słowo, Tobiasie, a przypadkiem wjedziesz na jakiś kamień, a potem się przewrócisz.
— To, że nie jeździłem na rolkach od kilku lat, nie oznacza, że pokona mnie pierwszy lepszy kamyczek. Jeśli chcesz mnie wywalić, musisz się dużo bardziej postarać.
Dziewczyna wywróciła oczami.
— Dobrze. Skoro nie zamierzasz się całować z chodnikiem, to odbieram ci prawo zadawania pytań. Męczyłeś mnie przez ostatnie piętnaście minut, więc teraz moja kolej.
— Nie mogę się doczekać. — Uśmiechnąłem się słodko.
Jechaliśmy właśnie przez dzielnicę Ashcreek i podziwialiśmy widoki. Rozmawialiśmy o mijanych ładnych domach, wypielęgnowanych ogródkach, a ja przy okazji próbowałem dowiedzieć się jak najwięcej o Cheriss, która obiecała opowiedzieć mi wszystko, o co zapytam. Omijałem jednak potencjalnie drażliwe tematy, bo nie chciałem, by poczuła się przeze mnie niekomfortowo.
— Okej, więc też zacznę od pytania o muzykę. — Spojrzała na mnie przelotnie. — Ulubiony wykonawca?
— Zdecydowanie Ronnie James Dio. Uwielbiam jego charakterystyczny głos.
— On śpiewał przez jakiś czas w Black Sabbath, prawda?
— Dokładnie. — Uśmiechnąłem się lekko zdziwiony jej wiedzą.
Dziewczyna pokręciła głową, śmiejąc się.
— Może i zdjąłeś kolczyki i ściąłeś przydługie włosy, ale dusza metalowca w tobie została.
— Oj, już dobrze! — sapnąłem. — Niech ci będzie, że wciąż jestem miłośnikiem glanów i pieszczoch.
— Nie udawaj, że nie masz ochoty na to, żeby założyć skórę i pójść na jakiś koncert.
— No może i bym poszedł, ale połowa moich ulubionych wykonawców od dawna gryzie piach. Ciężko byłoby im śpiewać w tym stanie, prawda? Nagłośnienie w trumnie raczej nie jest zbyt dobre. Chociaż... — Podrapałem się po brodzie, w zastanowieniu, czy byłoby tam echo, czy może dźwięk zostałby mocno przytłumiony. Tak, tylko mnie ciekawiły tego typu głupoty.
Cheriss natomiast dziwnie umilkła, wpatrzona w mijane przez nas płyty chodnikowe. Chciałem jej dać chwilę, by wróciła myślami z powrotem do teraźniejszości, ale widocznie coś na dłużej sprawiło, że stała się nieobecna. W końcu uznałem, że chyba powinienem coś zrobić.
— Cheriss? — zapytałem, machając jej ręką przed twarzą.
Zaskoczona dziewczyna uniosła gwałtownie wzrok, patrząc na mnie, jakbyśmy spotkali się pierwszy raz w życiu.
— Wszystko okej?
— Tak, jasne — odparła bez zastanowienia, po czym wskazała palcem na pobliską ławkę. — Usiądziemy na chwilę? Chciałabym zapalić.
Skinąłem jedynie głową bez słowa. Cheriss wyciągnęła paczkę papierosów z kieszeni, a potem wygodniej się rozsiadła.
— Chcesz?
— Nie — zaprotestowałem. — Nie palę.
— Mam nadzieję, że nie urządzisz mi za chwilę kazania o dbaniu o płuca i nietruciu swojego organizmu.
Wzruszyłem ramionami.
— Byłbym idiotą, gdybym tak powiedział. W końcu siedząc obok ciebie, truję się tak samo, jak ty.
— Czyli można powiedzieć, że jestem dla ciebie toksyczna? — Cheriss uniosła brew, spoglądając na mnie.
— I do tego zabójcza.
Usłyszałem parsknięcie śmiechu, a potem sam zacząłem chichotać. Z jakiegoś powodu obecność tej dziewczyny sprawiała, że stawałem się dużo weselszy niż na co dzień. Odpowiadało mi to, bo przez ostatnie lata zrobił się ze mnie straszny mruk. Jak to określiła Cornelia? Ach tak. Stary dziad.
Moja nowa współlokatorka przez ten tydzień dała mi się poznać jako takie radosne słońce, czasami jeszcze dziecinna i totalnie przeurocza. Tylko bywały momenty, kiedy to nadlatywały burzowe chmury, a Cheriss stawała się cicha, zamknięta w sobie. Wyciągała wtedy papierosy tak, jakby wraz z ich dymem miały ulecieć z niej wszystkie negatywne emocje. Nie krzyczała, niczym nie rzucała, nie wyładowywała się na nikim dookoła. Po prostu siadała tak, jak teraz, próbując przepracować samodzielnie swój problem. Bardzo chciałem jej pomóc, ale wciąż było na to zbyt wcześnie. Liczyłem, że w przyszłości staniemy się przyjaciółmi, a ja postaram się zrobić wszystko, żeby nigdy nie czuła się źle.
Ułożyłem ręce na oparciu ławki i odchyliłem głowę do tyłu. Przymknąłem oczy, ciesząc się ciepłem promieni słonecznych na skórze. Wyłączając zmysł wzroku, szybko wyostrzył się mój słuch. Zaczęły docierać do mnie dźwięki ulicy, rozmowy przechodniów w oddali, szum drzew rosnących w ogrodach oraz piski przelatujących nad nami ptaków. Wszystko zlewało się w jedną, przyjemną melodię, która stopniowo dawała mi kojące poczucie spokoju oraz odprężenia. Przysięgam, że zasnąłbym, gdyby nie mocno klepnięcie dłoni o moje udo. Z miejsca się rozbudziłem.
— Jedziemy dalej? — spytała Cheriss, która była już w zdecydowanie lepszym humorze.
— Mogłaś jakoś przyjemniej zwrócić na siebie moją uwagę — mruknąłem.
— Wybacz, nie miałam piórka, żeby cię połaskotać po nosie. Musiałam użyć siły swoich rąk.
— Wyszło ci to aż za dobrze. Jak nic zrobi się z tego siniak. — Rozmasowałem szybkim ruchem piekącą skórę.
— Jesteś rozkosznie delikatny — rzuciła z ironicznym uśmiechem, po czym złapała mnie za policzek, tak jak miały to w zwyczaju wszystkie babcie w filmach czy książkach.
Skrzywiłem się.
— To też bolało. — Skrzyżowałem ostentacyjnie ręce na piersi jak urażony pięciolatek.
— Ojejku, naprawdę? Pogłaskać? Podmuchać?
— Lepiej nie, bo jeszcze mnie ugryziesz w ten policzek. — Odsunąłem się w bok, po czym wstałem z ławki. — Ruszaj się, Cheriss, bo mnie nie złapiesz.
Zanim dotarły do niej moje ostatnie słowa, ja szybkim tempem zdążyłem się od niej oddalić. Wiatr świszczał radośnie w moich uszach, sprawiając, że prawie nie słyszałem wołania dziewczyny gdzieś za moimi plecami. Zacząłem się głośno śmiać, a potem jeszcze bardziej przyspieszyłem.
Czułem się beztrosko, jakbym znów się stał małym chłopcem, którego największy problem stanowił wybór, czy woli się bawić klockami, czy piłką. Pochyliłem się przodu, uniosłem jedną nogę, a ręce rozłożyłem na boki, robiąc tym samym jaskółkę. Może nie wyglądała tak efektownie, jak te wykonywane podczas jazdy na łyżwach, ale utrzymanie równowagi na nierównym chodniku w takiej pozycji należało do wyzwań. Gdy na powrót się wyprostowałem, upewniłem się, że Cheriss mnie dogoniła. Jej głos stał się zaskakująco głośny.
— Tobiasie Martin, zaraz cię zamorduję za ten dowcip! — Krzyknęła groźnie, choć wiedziałem rozbawienie na jej twarzy.
— Spróbuj — odpowiedziałem z uśmiechem, rzucając spojrzenie zza ramienia.
Dziewczyna podjechała bliżej, a gdy wyciągnęła rękę, żeby mnie chwycić, sprawnie odchyliłem się, łapiąc ją za łokieć. Pociągnąłem ją do przodu, obracając po drodze tak, że ostatecznie wylądowała centralnie przede mną, jadąc tyłem. Zacisnąłem dłonie na jej talii i teraz pchałem ją w wybranym przez siebie kierunku niczym wózek sklepowy.
— Czy ty chcesz mnie właśnie ostentacyjnie wywalić? — zapytała ostro. — Nie umiem jeździć tyłem.
— To nie wierć się i współpracuj, a obiecuję, że obędzie się bez siniaków oraz zadrapań.
— Na pewno mogę ci zaufać? — Wyglądała na niezbyt przekonaną.
— Oczywiście — zapewniłem. — Zawsze.
Przyspieszyłem, a dziewczyna pisnęła przestraszona, łapiąc naprędce moje ramiona. Palce zacisnęły się mocno na mojej skórze. Zacząłem się śmiać.
— Kto by pomyślał, że przed chwilą byłaś polującą lwicą, skoro teraz trzymasz mnie niczym mały kotek ściągany z drzewa.
— Nie wiem, dlaczego śmieszy cię moja reakcja. — Spojrzała na mnie spod zmrużonych powiek. — Przecież nie widzę, dokąd jadę! A jeśli tam będzie dziura?
— To prawdopodobnie wywalimy się oboje, więc karma będzie sprawiedliwa.
— Nieprawda! Ty upadniesz wprost na mnie i wprasujesz mnie w ten chodnik!
— Ej, ważę zaledwie sto siedemdziesiąt funtów!* Nie zaliczam się do ciężkich! — rzuciłem z udawanym oburzeniem.
— Ale przy moich stu dziesięciu to i tak dużol!**
— No niech ci będzie. — Chwyciłem dłonie dziewczyny, odsunąłem je od siebie, a ją samą obróciłem tak, by mogła już samodzielnie jechać obok mnie. — Nie chcę cię połamać, bo wtedy nie spędzimy więcej wspólnego czasu w ten sposób.
— Czyli możemy wrócić do zadawania sobie pytań? — Próbowała się upewnić Cheriss.
— Tak — odpowiedziałem — ale teraz znowu moja kolej!
— Okej! — Uniosła ręce w geście poddania. — Pytaj.
— Jak to się stało, że wylądowałaś w domu swojej babci? Mieszkałaś tu już wcześniej?
Martwiłem się, że to trochę zbyt prywatny temat, ale Cheriss zaczęła bez wahania mówić.
— Wprowadziłam się tu rok temu, gdy babcia postanowiła przepisać mi swój dom. Od zawsze byłyśmy blisko, a gdy dowiedziała się o swojej chorobie, od razu postanowiła się przenieść do odpowiedniej placówki. Chciałam się nią opiekować, dałabym sobie radę, ale ona zapewniła mnie, że nie chce być ciężarem, a jedyne, o co poprosiła, to opieka nad domem. Babcia należy do tych upartych, dlatego nie byłam w stanie jej przekonać, by tutaj została. Staram się ją odwiedzać najczęściej, jak mogę, żeby odwdzięczyć się za wszystko, co zrobiła dla mnie przez całe moje życie. Ze względu na jej chorobę zaczęłam studiować pielęgniarstwo. Gdy skończę szkołę, chcę zatrudnić się w ośrodku, w którym mieszka.
— Wow, twoja babcia musi być naprawdę cudowna, skoro tak wiele dla niej robisz.
— To najwspanialszy człowiek na świecie — rzuciła bez cienia wahania. — Uważam, że to, co ja robię, to i tak za mało. Ciężko jednak jest mi utrzymać dom, własne życie i bywać u niej tak często, jak bym chciała.
— A twoja rodzina? — Postanowiłem pociągnąć temat. — Nie pomogą ci?
— Oczywiście, że tak. Ale nie chcę przyjmować od nich pomocy więcej niż to konieczne. Rodzice mają swoje wydatki, a ja wolę sama zarobić na siebie, żeby oni mogli chociażby pojechać na wakacje. Mojemu bratu niedawno urodziła się córka i choć zarówno on, jak i jego żona cały czas zapewniają, że są do mojej dyspozycji, też nie chcę im teraz przeszkadzać. Jestem ogromnie wdzięczna Jacksonowi, że nie chciał drugiej połowy domu i nawet namawiał babcię, by całość przepisała mi, bo uznał, że na to zasłużyłam bardziej niż ktokolwiek inny.
Cheriss opowiadała o swojej rodzinie z takim zaangażowaniem, że czułem, jak bardzo ważni dla niej byli ci ludzie. Ba! Nawet sam poczułem do nich sympatię, mimo że nigdy nie widziałem ich na oczy.
— Bardzo troszczysz się o bliskich — zauważyłem. — I zdecydowanie dzielna z ciebie dziewczyna.
— Miło mi to słyszeć. — Uśmiechnęła się ciepło. — Staram się, jak mogę. Przez rok jakoś radziłam sobie sama, ale teraz jest nas dwójka. Razem jest łatwiej, prawda?
— Zdecydowanie.
Po powrocie z naszej rolkowej eskapady Cheriss przyniosła z wielkim uśmiechem na twarzy nową umowę wynajmu. Tym razem na okres jednego roku. Przestudiowałem wszystkie punkty, a potem chwyciłem za długopis.
— Jesteś pewien, że tak długo ze mną wytrzymasz? — Dziewczyna wydawała się rozbawiona.
— Pytanie, czy ty ze mną tyle wytrzymasz? — odparowałem, kreśląc swój podpis w wyznaczonym do tego miejscu. — Ups! Chyba już za późno na rezygnację. Teraz musisz się ze mną użerać.
— W takim razie wygra silniejszy — powiedziała głosem pełnym determinacji. — Powodzenia, współlokatorze.
Szybkim ruchem zgarnęła swoją kopię dokumentów i ruszyła w stronę swojej sypialni.
— A! Zapomniałam ci powiedzieć. — Zatrzymała się wpół kroku. — Jutro idziemy na ten obiad z Courtney oraz Sabine.
— Serio? — jęknąłem z rezygnacją, ale szybko na moją twarz wkradł się cwany uśmieszek. — Zatem zamiast „współlokatorze" teraz będziesz się zwracać do mnie „skarbie"?
— Nie ma nawet takiej opcji! — zaprotestowała. — Nigdy więcej!
Drzwi trzasnęły za nią, a ja zacząłem rechotać tak głośno, jak nigdy przedtem.
***
Pierwszy dzień w nowej pracy to wydarzenie stresujące równie bardzo, co egzaminy dla studenta, wypadek samochodowy dla kierowcy i sikanie za zjeżdżalnią dla przedszkolaka. W uzasadnienie tego ostatniego przykładu wolałbym się nie zagłębiać.
W każdym razie siedzenie przed biurem Wallera, który miał mnie przedstawić reszcie ekipy, doprowadzało mnie do tego, że pociłem się w miejscach, które nie wiedziałem, że się w ogóle pocą, a ręce drżały mi tak, że gdyby ktoś podał mi szklankę wody, wszystko od razu bym rozlał.
Wziąłem kilka głębokich oddechów. W końcu nie mogłem pokazać się wszystkim cały mokry i czerwony niczym dojrzały pomidor! Potem powiedzą, że „Ten nowy to jakiś dziwny. Dwadzieścia sześć lat ma, a trzęsie gaciami ze strachu jak dzieciak". No przecież to byłaby totalna kompromitacja! I moja życiowa katastrofa. Ale to tak tylko przy okazji.
Kiedy drzwi się otworzyły, w moment poderwałem się z kanapy i stanąłem na baczność niczym najlepiej wyćwiczony żołnierz. Mało brakowało, a krzyknąłbym „Witam, panie generale", a potem jeszcze zasalutował.
— Tobias! — Waller się rozpromienił. — Miło cię widzieć. Bardzo cieszę się, że przyszedłeś. Chodź za mną.
No to festiwal powolnego umierania ze stresu czas zacząć.
— Też się cieszę, że tutaj jestem.
Uśmiechnąłem się automatycznie, by potwierdzić prawdziwość moich słów, a potem przez dłuższą chwilę próbowałem przywołać normalny wyraz twarzy. Przysięgam, że zablokowały mi się wszystkie nerwy na twarzy i nie mogłem przestać się szczerzyć!
Na szczęście szedłem z tyłu z Wallerem, więc ten nie widział mojej niecodziennej miny. Gdy dotarliśmy do odpowiedniego pomieszczenia, udało mi się wreszcie opanować własne ciało. Mężczyzna otworzył przeszklone drzwi, a wtedy jakieś dwadzieścia par oczu podniosło się wprost na mnie.
— Moi drodzy, poznajcie wszyscy Tobiasa. — Zadowolony wskazał na mnie ręką.
Czy jeśli bym teraz zemdlał i runął na te wypolerowane kafle z hukiem, to czy zrobiłbym dobre pierwsze wrażenie?
~~~~~~~~
*Około 77,1 kg
**W przybliżeniu 49,8 kg
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro