Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 6

Ogromnie bolał mnie fakt, że wieczorami warsztaty samochodowe były już zamknięte, a mechanicy beztrosko leżeli sobie na kanapach w swoich domach. Miałem wielką ochotę porwać jednego z nich i przywlec go prosto do garażu, w którym od ponad godziny wzdychałem do pięknego niebieskiego Camaro. Tak, zamierzałem podkreślać na każdym kroku, jakiego był koloru. Czułem się, jakby dopadło mnie jakieś samochodowe przekleństwo, które sprawiało, że człowiek stawał się odurzony cudownością tego konkretnego pojazdu. Może Cheriss wiedziała o tym podstępie i we własnej obronie zamknęła to auto na kilka lat z dala od spojrzeń?

Stop, Tobiasie. Koniec dziecinnych wygłupów.

Tak, faktycznie siedziałem w tym garażu ponad godzinę. I tak, auto zaiste robiło na mnie wrażenie. Jednakże nie spędziłem tego czasu na ślinieniu się z zachwytu, a na uprzątnięciu przestrzeni dookoła, by ktokolwiek mógł się tam ruszyć. Wszędzie walały się kartony pełne rupieci, kłęby kurzu niemalże biegały po podłodze, a leżące na środku grabie zaatakowały mnie, gdy przez przypadek na nie nadepnąłem. Włożyły całą brutalność w zamach na moje życie, bo gdy dostałem trzonkiem w twarz, z nosa kapnęło kilka kropli krwi. Nienawidziłem tej swojej delikatności...

Gdy już opanowałem sytuację kryzysową, cały oblepiony kurzem wróciłem do domu i pobiegłem prosto pod prysznic, żeby zmyć z siebie ten cały brud. Dwadzieścia minut później opadłem na kanapę w salonie zmęczony, ale znów czysty. Chwyciłem za telefon, by sprawdzić, czy nie dostałem żadnej wiadomości od Cheriss. Wyświetlacz świecił pustkami, co oznaczało, że dziewczyna jeszcze nie zamierzała wracać do domu. Skoro miałem jeszcze chwilę tylko dla siebie, postanowiłem na spokojnie ponownie przeczytać artykuł znajdujący się na skrawku starej gazety. Cały czas gdzieś wewnątrz kłuło mnie przekonanie, że babcia Cheriss nie włożyła do tej szkatułki przypadkowej kartki. Przeczyściłem swoje okulary, tak na wszelki wypadek, i pogrążyłem się w lekturze.

Siedemnastego października mieszkańcy San Francisco wstrzymali na chwilę oddech. Nieznana nikomu kobieta postanowiła skoczyć na bungee z mostu Golden Gate, nie zachowując przy tym żadnych zasad bezpieczeństwa. To jeden z kilku tego typu wybryków po tym, jak w kwietniu bieżącego roku czterech studentów z Oxfordu skoczyło po raz pierwszy z Clifton Suspension Bridge w Bristolu, dając tym samym początek tzw. bungee.

Buntowniczki z San Francisco szuka policja, która dojechała na miejsce zbyt późno. Kobieta zdążyła zbiec, ale kilku świadków zdarzenia zdołało zapamiętać, jak wyglądała. Podobno miała jasne włosy, związane w warkocz do pasa, niebieskie lub zielone oczy oraz charakterystyczny pieprzyk nad lewą brwią. Wzrost został oceniony jako średni, sylwetka na szczupłą, a szacunkowy wiek to dwadzieścia pięć do trzydziestu lat.

Jeśli ktokolwiek wie, gdzie obecnie przebywa kobieta, proszony jest o niezwłoczny kontakt z najbliższym komisariatem policji.

Kimkolwiek by nie była wspomniana w artykule dziewczyna, miała jaja większe niż niejeden facet. I zero instynktu samozachowawczego. Nie wiedziałem, czy powinienem ją podziwiać za odwagę, czy raczej współczuć głupoty.

Spoglądając na dołączone czarno-białe zdjęcie, robiło mi się na przemian gorąco i zimno. Fotografia została zrobiona z dość daleka, więc nie mogłem ujrzeć twarzy wiszącej na linie osoby, jednak ułożenie ciała sugerowało, że była wyluzowana w tej całej sytuacji. Zupełnie tak, jakby nie dopuszczała do siebie możliwości, że coś mogłoby pójść nie tak. Ja na pewno miałbym ciepło w gatkach na myśl, że ten prowizoryczny sprzęt może się rozpaść, a sznur przerwać pod wpływem mojej wagi oraz nagłego szarpnięcia. Jak widać, niektórzy mieli w nosie takie rzeczy i żyli chwilą.

Jęknąłem sfrustrowany tym, że reszta strony gazety została oderwana. Miałem nadzieję, że ktoś cyknął choćby rozmazaną fotkę tajemniczej dziewczyny. Gdybym miał jej zdjęcie, mógłbym poszperać w internecie w nadziei, że dowiem się o niej czegoś więcej. Niestety, jedyne, co mogłem wpisać w wyszukiwarkę, to „skok na bungee San Francisco". Tak właśnie zrobiłem, ale potwierdziłem jedynie swoje przypuszczenia. Przeglądarka pokazała mi jedynie najnowsze artykuły, często niezwiązane ze wpisaną przeze mnie frazą, a o sytuacji z lat siedemdziesiątych nie było ani słowa. Dodałem datę, ale wtedy wszystko sprowadzało się do pierwszego skoku w kwietniu siedemdziesiątego dziewiątego. Wydarzenie z siedemnastego października wydawało się nigdy nie istnieć.

Tożsamość buntowniczki miała pozostać wielką niewiadomą już na zawsze, a w głowie uwierała mnie głupia myśl, czy to nie mogła być przypadkiem Ruby? Oczywiście ta hipoteza wydawała się wyjątkowo absurdalna, ale jedną i drugą kobietę mogłem nazwać tajemniczą. O ile ten skok, to po prostu skok, tak osoba Ruby cały czas mnie interesowała. Mogła należeć do rodziny, ale nie wspomniano o niej w żadnych rodzinnych dokumentach. Jeśli wierzyć Cheriss, nie ma jej ani na żadnym zdjęciu, ani na rodzinnym drzewie genealogicznym. Jedną z moich teorii było to, że to jakaś dalsza kuzynka, która coś przeskrobała, wyrzekła się krewnych, a ci ze złości postanowili zapomnieć, że ona kiedykolwiek istniała. Bez sensu jednak mieliby trzymać przez tyle lat książkę należącą do niej. Do tego jeszcze dochodziła ta dedykacja, która brzmiała jak wiadomość od maniaka. Nic nie składało się tam w logiczną całość, a mnie potwornie to irytowało. Zupełnie, jakbym grał główną rolę w jakimś serialu detektywistycznym i nie mógł żyć dalej bez rozwiązania każdej zagadki.

Natłok myśli kłębiących się w mojej głowie przerwał dźwięk SMS-a. Klepnąłem się otwartymi dłońmi w policzki. Być może trochę za mocno, bo skóra zapiekła, a okulary podskoczyły na nosie, ale przynajmniej uwolniłem się z transu. Odczytałem wiadomość od Cheriss.

Jeśli twoja propozycja jest wciąż aktualna, to za niecałe czterdzieści minut będę na miejscu.

Odpisałem jej, że po nią przyjdę i pobiegłem szukać swoich najwygodniejszych butów, które wrzuciłem gdzieś na dno szafy. Tak, mieszkałem w tym domu niespełna tydzień, a już zdążyłem zgubić połowę swoich rzeczy. Ukryty talent? Być może.

Na zewnątrz wyszedłem trochę później, niż bym chciał, bo oczywiście nie mogłem także znaleźć klucza do drzwi wejściowych, a zostawienie otwartego domu jawiło się jako skrajna głupota. Na szczęście miałem względnie długie nogi, a to w połączeniu z szybkim krokiem pozwoliło mi wpaść na przystanek dosłownie przed tym, jak autobus wyłonił się zza zakrętu.

— Dlaczego tak sapiesz? — spytała Cheriss, gdy tylko wysiadła. — Masz jakieś problemy zdrowotne? Może nie powinieneś tyle chodzić?

— Nie, nie. Wszystko gra. — Machnąłem ręką, próbując w międzyczasie uspokoić oddech. — Powiedzmy, że nie jestem typem spacerowicza. Dużo muszę jeszcze w sobie zmienić.

— Przecież mogłeś napisać, że jednak zostajesz w domu. Nie musiałeś tu przychodzić.

— Ale chciałem!

Zareagowałem trochę zbyt emocjonalnie, za co przywaliłem sobie mentalnie w twarz. Cheriss spojrzała na mnie dziwnym wzrokiem, ale z grzeczności postanowiła milczeć.

— Jak było na spotkaniu z dziewczynami? — zapytałem po dłuższej chwili, bo nie mogłem już znieść ciszy.

— W porządku — odpowiedziała bez większego entuzjazmu.

Spojrzałem na nią z boku. Wyglądała na zmartwioną i zdenerwowaną. Cały czas bawiła się pierścionkiem na środkowym palcu u prawej ręki, bez przerwy patrząc na swoje buty.

— Mów, co cię gryzie, bo widzę, że coś jest nie tak.

Zaskoczona Cheriss uniosła gwałtownie głowę, a nasze oczy spotkały się na chwilę. Gdy zorientowałem się, że trwało to trochę za długo, odchrząknąłem i skupiłem swoją uwagę na mijanych przez nas drzewach.

— Sabine i Courtney od jakiegoś czasu umawiają się z kimś — zaczęła. — Oczywiście nie jestem o to zła, bo mają do tego prawo, tylko... — Zrobiła pauzę.

— Tylko? — zachęciłem, by mówiła dalej.

— Nie powiedziały mi o tym wcześniej, a spotykają się z tymi facetami prawie pół roku. Nie chciały, żebym się czuła źle w ich towarzystwie, dlatego przez ten cały czas próbowały mnie z kimś zeswatać. Chciały chodzić na potrójne randki. W końcu uznały, że chcą mnie poznać z Duke'm i Westem, więc zarezerwowały stolik w restauracji na środę. Zaproponowały, że któryś z chłopaków może wziąć ze sobą swojego kolegę, żebym też „miała parę". Spanikowałam, bo nie cierpię takich sytuacji i powiedziałam im, że wezmę ciebie — wyrzuciła na jednym wdechu. — Przepraszam — dodała ciszej.

— I w którym miejscu jest ta część, za którą mnie przepraszasz? — odpowiedziałem spokojnie.

— Wciągnęłam cię w coś bez pytania cię o zgodę. Nie zdajesz sobie sprawy, jak będzie wyglądało to spotkanie. Sabine i Courtney będą cały czas rzucać aluzjami w naszym kierunku, robiąc z nas na siłę parę.

— Skoro to dla ciebie problematyczne, to dlaczego mnie w to wpakowałaś? — rzuciłem lekko rozbawiony tym, że Cheriss czuła się zakłopotana czymś, o co wcale nie miałem do nie pretensji.

— Bo wolałam, żeby próbowały spiknąć mnie z tobą niż z obcym facetem — przyznała. — Wiesz, ty i ja wiemy, że to wszystko byłoby tylko na pokaz, a jakiś randomowy koleś jeszcze zacząłby się do mnie przystawiać.

— Hmmm... Czyli gdyby to podsumować, to wychodzi na to, że mam udawać twojego faceta?

— Tylko przy Courtney i Sabine, jeśli będzie tego wymagać sytuacja. — Cheriss przygryzła nerwowo wargę.

— Zgoda. — Dotknąłem jej drżącego ze stresu ramienia i puściłem oczko. — Wkręcanie ich może być całkiem dobrą zabawą.

— Dziękuję. — Odetchnęła z ulgą. — Teraz już wiem, że lepszego współlokatora od ciebie nie znajdę. Jutro podpiszemy umowę na dłużej.

Jej szczery uśmiech był dla mnie najlepszą nagrodą za tę całą męczarnię, która mnie czekała. A chciałem, żeby uśmiechała się tak pięknie już zawsze.

***

Z pozoru spokojna niedziela szybko przestała być spokojna. Cheriss już w dużo lepszym humorze wpadła do mojej sypialni i wskoczyła na łóżko, niczym moja młodsza kuzynka w czasach, gdy byliśmy dziećmi. Moja głowa najpierw mimowolnie pofrunęła do góry, a potem uderzyła o poduszkę, spędzając tym samym resztki snu z moich powiek. Podjąłem próbę skupienia swojego spojrzenia na twarzy dziewczyny, ale skołowanie oraz duża wada wzroku dość mocno mi to utrudniały. Wyciągnąłem rękę w stronę nocnej szafki, wymacałem na niej okulary, a potem założyłem je na nos. Kątem oka zerknąłem na zegarek. Siódma dwadzieścia. Niech cię szlag, Cheriss.

— Wiesz, że weekendy są od tego, żeby się wyspać? — zapytałem i skrzywiłem się, słysząc swój paskudnie zachrypnięty głos.

Dziewczyna podała mi szklankę z wodą, która stała na szafce.

— Gdybyś tak się nie wylegiwał, a zamiast tego spojrzał w okno, wiedziałbyś, że dzisiaj jest piękny dzień. A takich dni nie wolno marnować.

— Spanie nigdy nie jest marnowaniem — odparłem, próbując zamknąć z powrotem oczy.

— Tobias! — krzyknęła Cheriss, postanawiając dalej mnie torturować.

Zmieniła swoje położenie i teraz wisiała nade mną z dłońmi opartymi po obu stronach mojej głowy. Zupełnie jak w jakichś filmach naszpikowanych gorącym romansem, ale tam zazwyczaj facet był na górze. Westchnąłem.

— Nie dasz mi spokoju, prawda?

Pokręciła przecząco głową.

— Zatem w co chcesz mnie wciągnąć?

— Jaki nosisz rozmiar buta?

— Dziewiątkę* — odpowiedziałem, marszcząc brwi.

— Świetnie. — Uśmiechnęła się szeroko, niczym podekscytowana dziewczynka. — W takim razie idziemy na rolki.

Musiałem bardzo się postarać, żeby nie parsknąć z zaskoczenia i przy tym nie opluć Cheriss od twarzy po sam pas. Spodziewałem się po niej czegokolwiek, ale nie tego.

— Rolki? — spytałem, żeby się upewnić, a ona przytaknęła. — Skąd pewność, że umiem jeździć?

— Cóż... — Jej twarz trochę bardziej się zaróżowiła. — Powiedzmy, że przejrzałam twoje social media i znalazłam twoje zdjęcie z rolkowej wycieczki.

— Ale to było w szkole średniej! — wykrzyknąłem. — To dość dawno temu. Poza tym, czy ty mnie stalkujesz?

— To nie był stalking! — zaprotestowała. — Musiałam sprawdzić, z kim mieszkam pod jednym dachem. Zdjęcia dużo mówią o człowieku.

— Tak? Powiedz mi więc, czego się ode mnie dowiedziałaś? I proszę, przestań już tak nade mną wisieć, bo się czuję, jakbym grał Anę w „50 twarzach Greya".

Cheriss posłusznie się cofnęła.

— W liceum zdecydowanie byłeś fanem muzyki metalowej, choć teraz wzięłabym cię za typowego kujona — zaczęła.

— Bo co? Bo okulary?

— Być może. — Wzruszyła ramionami. — W każdym razie, nie spodziewałam się ujrzeć cię w skórzanej kurtce, glanach, z ręką obwieszoną bransoletkami z koncertów i kolczykami w uszach. Teraz nie masz po nich śladu.

— Cóż, trzeba było utrzymać wizerunek perfekcyjnego księgowego, więc je zdjąłem. Dziurki dawno zarosły.

— Wielka szkoda. Całkiem ci pasowały te kolczyki.

— Czyżby? — rzuciłem z rozbawieniem. — Uważam je raczej za błąd młodości.

— Patrzcie, dziadek się odezwał. — Wywróciła oczami. — Od razu mówię, że twój wiek nie uchroni cię przed moimi dzisiejszymi planami. Wstawaj. Za pięć minut widzę cię na dole. Ubranego i gotowego do wyjścia, nie w samych gaciach.

Nim zdążyłem zaprotestować, dziewczyna wybiegła spokoju, a jedyne, co zdołałem zarejestrować, to stukot jej stóp na schodach. Miałem tego dnia lenia, do czego się uczciwie przyznałem przed samym sobą. Widziałem jednak, że Cheriss zależało na tym wspólnym wyjściu, więc postanowiłem wykrzesać z siebie choć trochę chęci do życia i zwlokłem się z tego łóżka. Nie ugiąłem się, gdy w mojej wyobraźni poduszka zaczęła szlochać z rozpaczy, a kołdra cichutko pociągać noskiem. Niewzruszony ubrałem się, a potem zostawiłem jeszcze ciepły materac za plecami, ruszając na ponowne spotkanie z moją współlokatorką.

— Dwie minuty spóźnienia. — Spojrzała na zegarek. — Powinnam ci za każdą z nich wymontować po jednym kółeczku z rolek.

— Proszę bardzo, jeśli chcesz, żebym stracił zęby — odpowiedziałem. — Ale wiedz, że wtedy będziesz musiała udawać przed przyjaciółkami, że umawiasz się ze szczerbatym gościem, który sepleni.

— O nie, do tego nie możemy dopuścić — oświadczyła. — Nie chcę cię co chwilę przecierać chusteczką na wspólnej kolacji, bo mimowolnie będziesz wypluwał całe jedzenie.

— No tak, nie chciałbym przynosić ci wstydu.

— Daj spokój. — Trzepnęła mnie w ramię. — Choć, przymierzysz te rolki.

Dziewczyna podała mi parę czarnych rolek, a dla siebie zostawiła mniejsze, niebieskie. Wyszliśmy przed drzwi wejściowe i przysiedliśmy na schodach.

— Pasują. — Zawiązałem sznurówki. — Skąd masz męskie rolki?

— Należą do mojego brata. Kiedyś, jak wpadaliśmy do babci, to jeździliśmy sobie po okolicy. Niestety Jacksonowi stopa urosła do rozmiaru trzynaście i teraz nie może znaleźć dla siebie pasujących butów, a co dopiero rolek czy łyżew. Zresztą, odkąd urodziła mu się córka, nie ma na nic czasu. Aktualnie tonie w pieluchach. — Zaśmiała się.

— Masz brata? — zdziwiłem się. — Dużo starszy?

— O trzy lata. — Poprawiła zapięcia. — Jedziemy?

— Jasne.

— W takim razie przygotuj się na długą wycieczkę po okolicy, podczas której będziesz mógł mnie wypytać, o co zechcesz.



~~~~~~~~~~~~

*Rozmiar 9 odpowiada polskiemu 43.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro