Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 4

Nix spoglądała na mnie wyraźnie obrażona. Zapewne doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że za chwilę ją opuszczę i zostanie sama w domu. Próbowałem właśnie zawiązać krawat na swojej szyi, podczas gdy kotka wlepiała we mnie swoje wściekłe zielone oczy, machając dodatkowo ogonem. Starałem się nie patrzeć w jej stronę, bo w innym przypadku uległbym i został w domu, a wtedy nie dotarłbym na rozmowę o pracę, którą miałem za niespełna dwie godziny. Nie zdążyłem się pochwalić Cheriss, że dostałem wczoraj telefon od tej firmy, która poszukiwała tłumacza języka fińskiego. Od naszej rozmowy o niejakiej Ruby Jane mijaliśmy się, praktycznie nie zamieniając ze sobą słowa, co wprawiało mnie w nie lada zakłopotanie. Jakoś źle czułem się, przebywając obok niej, gdy była taka milcząca i błądząca myślami gdzieś daleko. Nasza zbyt krótka znajomość oraz nie wystarczająco bliska relacja nie pozwalały mi zapytać, czy coś ją trapiło.

Kot fuknął na mnie, gdy włożyłem buty i chwyciłem za klamkę drzwi. Posłałem Nix ostatni przepraszający uśmiech, choć nie sądziłem, by zrozumiała, o co mi chodziło, po czym wyszedłem na zewnątrz. Tym razem w Portland nie padał deszcz, więc mogłem cieszyć się przyjemnie ciepłymi promieniami słońca. Przymknąłem na chwile oczy, by skupić się na szumie drzew rosnących w ogrodach oraz śpiewie ptaków. To nie był najlepszy pomysł, bo potknąłem się i prawie runąłem jak długi wprost na asfalt. W ostatniej chwili uratowałem moją białą koszulę od stania się czarną, łapiąc równowagę. Jakaś przechodząca drugą stroną ulicy starsza pani spojrzała na mnie z politowaniem. Zapewne podczas całego zajścia wyglądałem jak ostatni kretyn.

Z piekącymi ze wstydu policzkami przyspieszyłem kroku. Dotarłem na przystanek o kilka minut szybciej, niż bym chciał. Autobus zawiózł mnie prosto do centrum, gdzie już dalej pieszo dostałem się pod wskazany mi adres. Zanim wszedłem do ogromnego, przeszklonego wieżowca, najpierw przetarłem spoconą ze stresu twarz chusteczką i kilka razy przejrzałem się w telefonie. Musiałem się upewnić, że nie wyglądałem jak ostatni przygłup, czerwony niczym pomidor albo ubrudzony od nie wiadomo czego. Przecież zawsze mogłem nie poczuć, że przelatujący gołąb zrzucił na mnie bombę. Na całe szczęście wszystko wydawało się być we względnym porządku.

Złapałem za klamkę, a potem przez chwilę szarpałem się z drzwiami, by ostatecznie zorientować się, że wystarczyło je popchnąć. Pani siedząca w recepcji zdawała się nie zauważyć całego zajścia, ale może potrafiła dobrze ukrywać rozbawienie. Nieistotne. I tak zdążyło mi się zrobić głupio i gorąco. Kobieta w końcu podniosła wzrok, posyłając w moją stronę uprzejmy uśmiech. Zdusiłem w sobie chęć wybiegnięcia na zewnątrz, a potem zmusiłem nogi do tego, by poniosły mnie stronę blatu.

— Dzień dobry. — Zacząłem od przywitania, bo przecież musiałem sprawiać wrażenie kulturalnego i dobrze wychowanego. — Byłem umówiony na rozmowę z panem Wallerem.

— Można prosić o nazwisko? — zapytała recepcjonistka, cały czas utrzymując na twarzy ten sam uśmiech, który powoli zaczął mnie przerażać. Czy nie powinna jej w końcu rozboleć twarz?!

— Martin.

Kobieta na moment utkwiła wzrok w ekranie laptopa, zapewne szukając mnie w jakimś rejestrze. Miałem wrażenie, że specjalnie dłużej scrollowała myszką po to, żeby zasiać we mnie ziarno niepokoju. Swoją drogą udało jej się to, bo gdzieś z tyłu głowy zaczęła kiełkować myśl, że może w notesie zapisałem zły termin albo w ogóle dostałem się nie do tej firmy, co powinienem. Starałem się zachować względny spokój, mimo nieustającej gonitwy gdzieś wewnątrz mnie, gdzie różne głosy coraz szybciej wykrzykiwały argumenty, dlaczego ta przeklęta baba jeszcze się nie odezwała. Czułem narastającą złość i już oczami wyobraźni widziałem, jak z dziką furią duszę recepcjonistkę za to, że tak się ociągała.

— Zapraszam na czwarte piętro, panie Martin. Ostatni gabinet po lewej.

— Och, dziękuję za pomoc. Bardzo pani miła. — Uśmiechnąłem się do niej, w sekundę porzucając wcześniejszy pomysł okrutnego morderstwa z zimną krwią.

Jeszcze raz podziękowałem kobiecie, tym razem skinieniem głowy, po czym szybkim krokiem udałem się wprost do windy. Gdy drzwi zamknęły się, odgradzając od całego świata, westchnąłem z ulgą. Byłem załamany samym sobą. Wydawało mi się, że już dawno wydoroślałem oraz spoważniałem, jednakże każda stresująca sytuacja dobitnie pokazywała, jak wielkie pokłady dziecinności dusiłem gdzieś w środku. Jak widać, nie potrafiłem utrzymać ich na miejscu, a te z wielką radością wydostawały się na zewnątrz w najmniej odpowiednich momentach.

Otrząsnąłem się, kiedy powietrze przeszył krótki sygnał dzwonka informujący, że dotarłem na czwarte piętro. Ostatni raz wziąłem kilka oddechów na uspokojenie, przeszedłem cały korytarz i ostatecznie stanąłem pod odpowiednimi drzwiami. Zapukałem cicho, bez przekonania, ale osoba po drugiej stronie zdołała to usłyszeć. Rozległo się donośne „proszę", dzięki któremu zrozumiałem, że nie było już odwrotu. Nacisnąłem klamkę, po czym wsunąłem do środka głowę. Sekundę później w jej ślady poszła także reszta ciała.

— Dzień dobry, nazywam się Tobias Martin i miałem się tutaj stawić na rozmowę o pracę — odezwałem się, próbując ukryć drżenie głosu. No co? Takie sytuacje stresowały ludzi niezależnie od wieku!

— Niezmiernie się cieszę, że pana widzę — odpowiedział mężczyzna w średnim wieku, który patrzył wprost na mnie zza szklanego blatu biurka.

Na pierwszy rzut oka wydawał się sympatyczny. Nie miał wrednej gęby, gęste wąsy sprawiały, że wyglądał na typ dobrego wujka, a uśmiech, który wykwitł na jego ustach, robił wrażenie o wiele bardziej naturalnego niż ten należący do recepcjonistki. Kiedy podszedłem bliżej, mężczyzna wstał i wyciągnął w moją stronę rękę. Uścisnęliśmy sobie dłonie, a potem każdy z nas spoczął na własnym krześle.

— Gdybym wcześniej nie przeczytał w całości pańskiego CV, zapewne moje pierwsze pytanie dotyczyłoby tego, skąd się wzięło u pana zainteresowanie dość mało popularnym językiem — zaczął. — Rzuciło mi się jednak to raczej niespotykane w Stanach drugie imię i już wiedziałem, dlaczego potrafi pan mówić po fińsku na poziomie C2.

— To wszystko dzięki moim dziadkom. Kompletnie nie znają angielskiego. — Mimowolnie się zaśmiałem. — Choć na początku uczyłem się tylko podstaw, bo jak to dzieciak, byłem leniwy, ale gdy przegrywałem za każdym razem babcią w karty, zacząłem namiętnie czytać wszystkie podręczniki języka fińskiego tylko po to, żeby któregoś dnia zapytać, w czym tkwił sekret jej zwycięstwa.

— Udało się? — zapytał Waller ze szczerym zainteresowaniem.

— A gdzie tam. — Prychnąłem. — Do dzisiaj za każdym razem mnie wykiwa i muszę przełykać gorycz porażki.

Mężczyzna roześmiał się szczerze.

— Czyli jeśli dobrze rozumiem, nauka języka na nic się zdała?

— Nie do końca, bo gdybym się nie uczył, to nie siedziałbym tu dzisiaj wraz z panem.

— Racja — przytaknął. — Jak już przeszliśmy do tego tematu, to może opowiem trochę o tym, jak się tutaj pracuje.

— Oczywiście, zamieniam się w słuch.

— Jak wiadomo, nasza firma zajmuje się organizacją wycieczek dla turystów z różnych krajów. W pańskim CV przeczytałem, że ostatnio pracował pan w księgowości. Wszelkie umiejętności zdobyte w tamtej branży przydadzą się także tutaj.

— Naprawdę? — zdziwiłem się. — To trochę niespodziewane. Myślałem, że mam oprowadzać turystów po mieście.

— Tak, to też jeden z obowiązków, ale nie tylko. Wycieczkę najpierw trzeba zorganizować, zarezerwować lot oraz hotel, na bieżąco kontaktować się z klientami, no i potem zająć się płatnościami. Nie wszyscy podróżni, którzy odwiedzają Portland, potrafią powiedzieć cokolwiek po angielsku. Dzięki temu, że mówi pan po fińsku, nie będzie problemu z rozczytaniem się w żadnych zagranicznych dokumentach.

Pokiwałem w zamyśleniu głową.

— Czyli jeśli dobrze rozumiem, zajmuję się daną wycieczką oraz podróżnymi od początku do końca?

— Owszem. Dlatego większość czasu tak naprawdę pracowałby pan z biura lub zdalnie. Odpowiadałaby panu taka forma pracy?

— Pewnie — odpowiedziałem bez wahania. — Jestem przyzwyczajony do siedzenia przez wiele godzin przy komputerze, a takie wyjście na wycieczkę z turystami po mieście co jakiś czas na pewno będzie miłym urozmaiceniem.

— Świetnie to słyszeć! — ucieszył się Waller.

Przez kolejne dwadzieścia minut objaśniał mi dokładnie, jak wyglądała praca oraz jakich mogłem się spodziewać zarobków. Choć z początku chciałem całkowicie odejść od księgowości i zająć się czymś kompletnie innym, to po namyśle stwierdziłem, że namiastka czegoś, co już znałem, pozwoli mi łatwiej wdrożyć się w obowiązki. Obiecałem Wallerowi stawić się na dniu próbnym w poniedziałek, a po nim oboje mieliśmy zadecydować, czy będziemy w stanie współpracować ze sobą na dłuższą metę. W końcu zostałem uwolniony i mogłem wrócić do domu, gdzie zamierzałem odprężyć się po stresującym poranku. Cóż. Zamierzałem.

Jeszcze zanim otworzyłem drzwi frontowe, usłyszałem wesołe chichoty oraz kilka różnych głosów. Gdy już zostawiłem buty w przedpokoju i wszedłem do salonu, nagle zapanowała głucha cisza. Cheriss oraz dwie inne dziewczyny wpatrywały się we mnie intensywnie. Ta pierwsza wydawała się spłoszona, za to jej koleżanki były bliskie przetarcia oczu z niedowierzania.

— Eee, cześć? — Postanowiłem się przywitać, bo nie chciałem wyjść na gbura.

— Cheriss, nie mówiłaś, że znalazłaś sobie faceta! — pisnęły obie na raz.

— Ja nie jestem...

— On nie jest moim facetem! — przerwała mi Cheriss.

— A zatem kim? — Jedna z dziewczyn, o krótszych czarnych włosach, wycelowała w nią palcem, posyłając jej przy tym podejrzliwe spojrzenie.

— Współlokatorem.

— I o niczym nam nie powiedziałaś? — oburzyła się.

— Mieszkam tu raptem pięć dni — wtrąciłem się. — I zostały mi jeszcze jakieś dwa, bo nie wiem, czy Cheriss pozwoli mi tu zostać na dłużej.

— Oczywiście, że pozwoli! — odpowiedziała druga koleżanka. — Zdecydowanie przyda jej się tu jakiś facet. I to jeszcze taki... — Przygryzła wargę, a ja pod jej oceniającym spojrzeniem poczułem się wyjątkowo speszony.

— Przestań, Nee! — wykrzyknęła moja współlokatorka. — Robicie mi obciach przed Tobiasem!

— A więc masz na imię Tobias — zwróciła się do mnie czarnowłosa dziewczyna. — Jestem Sabine, a ta blondyna, co się ślini na twój widok, to Courtney.

— Miło mi was poznać — odpowiedziałem, siląc się na uśmiech. W głębi duszy czułem, że dużo bardziej przypominał grymas.

— Nam także jest miło — odpowiedziała Sabine i usadowiła się wygodniej na kanapie. Ciemna grzywka na jej czole przesunęła się trochę w bok, zakrywając jej częściowo lewe oko. Im dłużej się przyglądałem dziewczynie, tym bardziej przypominała mi Mavis z „Hotelu Transylwania".

— Nie będę wam przeszkadzał w babskiej posiadówce. Pójdę do siebie. — Podjąłem próbę ewakuacji. Na próżno.

— Nie ma opcji! — zaprotestowała Courtney. — Tak łatwo cię nie wypuścimy.

I w ten oto sposób wylądowałem na kanapie ściśnięty między Sabine a Courtney. Cheriss przesiadła się na fotel, z którego rzucała mi co chwilę przepraszające spojrzenia, podczas gdy jej koleżanki zasypywały mnie milionem pytań, na które niekoniecznie znałem odpowiedź. Starałem się robić dobrą minę do złej gry, próbując udawać wyluzowanego, a przede wszystkim bardzo towarzyskiego. Nie byłem towarzyski. W ogóle. Zdecydowanie wolałem ciszę, książkę oraz święty spokój.

— Skąd przyjechałeś, Tobiasie? — dopytywała Courtney. — I jak trafiłeś na naszą pruderyjną Cheriss? Nie wierzę, że wpadliście na siebie na ulicy i postanowiliście ze sobą zamieszkać.

— I to jeszcze tak szybko! — dodała Sabine. — Nawet ja nie wprowadzam się do faceta po jednej nocy znajomości!

— Sabine, błagam! — jęknęła Cheriss, chowając poczerwieniałą ze wstydu twarz w dłoniach. — To nie jest taka znajomość! Przecież wam już mówiłam, że nigdy więcej — dodała ciszej.

— Dobra, dobra. — Dziewczyna machnęła ręką lekceważąco. — Tobiasie, opowiadaj.

Byłem w wielkim szoku, że dziewczyny w końcu dały mi dojść do głosu. Ciekawe, na jak długo.

— Przyjechałem z Phoenix, a na Cheriss trafiłem dzięki ogłoszeniu, które umieściła w gazecie. Szukałem lokum na cito, a hotele są drogie jak jasny piorun.

— Co się stało, że tak nagle zostałeś bez dachu nad głową? — tym razem odezwała się Courtney. — Uciekasz przed czymś?

Gdyby tak się zastanowić to trafiła w punkt.

— W zasadzie to po części zgadłaś. Zwiałem dwa stany dalej, żeby nie znalazła mnie moja była dziewczyna — przyznałem szczerze.

— Och, czyli jesteś wolny? — Obie uniosły głowy z zaciekawieniem niczym surykatki. — Słyszałaś, Cheriss?

— Nigdy. Więcej — wycedziła przez zęby, zaciskając dłonie na podłokietnikach fotela.

***

— Najmocniej cię przepraszam za nie — rzuciła Cheriss sekundę po tym, jak zamknęła drzwi za swoimi koleżankami. — One nie są takie zawsze. Po prostu uparły się, że powinnam sobie kogoś znaleźć i próbują mnie spiknąć z każdym facetem, jakiego spotkam.

— Spokojnie, nie odebrałem ich źle — zapewniłem. — Same są w idealnych związkach, że próbują cię tak usilnie uszczęśliwić?

— No co ty. — Prychnęła z rozbawieniem. — Obie czerpią z życia garściami, balują na imprezach i czekają na księcia z bajki. Jeśli któraś z księżniczek wpadła ci w oko, to wsiadaj na białego konia, a potem ruszaj do boju.

— Chyba nie jestem w ich typie.

— Czy pełne fascynacji spojrzenie Courtney ci nie wystarczyło, żeby zauważyć, że jest inaczej?

Na potwierdzenie swoich słów postanowiła naśladować koleżankę, robiąc maślane oczy. Parsknąłem śmiechem.

— Bardziej miałem na myśli różnicę charakterów. Courtney i Sabine to typowe ekstrawertyczki, a ja raczej wolę spokój. Czasami wolę posiedzieć sam ze sobą, a im to raczej by nie odpowiadało.

— Nawet nie wiesz, jak cieszą mnie twoje słowa. Przynajmniej ty jeden nie będziesz próbował mnie wyciągać na imprezy. — Cheriss uśmiechnęła się szczerze i poklepała mnie po ramieniu. — A teraz wybacz, bo za godzinę muszę stawić się w kawiarni. Praca czeka.

Dziewczyna szybko zniknęła za drzwiami swojego pokoju. Z głębokim westchnieniem opadłem na kanapę. Nastała cisza i spokój, o których tak bardzo marzyłem.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro