Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 18

Swoim przyjazdem Cornellia namieszała nie tylko w moim życiu prywatnym, ale także zawodowym. Wracając w poniedziałek do pracy, nie miałem pojęcia, w co włożyć ręce, ale zyskałem za to pewność, że z planem wycieczki byłem w czymś ciemniejszym niż przysłowiowa dupa. Czułem się, jakby czas uciekł mi przez palce, więc od samego rana siedziałem odłączony od zewnętrznego świata i waliłem w klawiaturę laptopa z mocą, od której rozbolały mnie palce. Leah kilka razy proponowała mi odpoczynek oraz wspólną kawę podczas przerwy, ale ja uparcie zbywałem ją machnięciem ręki.

Wzrok od ekranu oderwałem dopiero po uznaniu, że całość jest dopieszczona w każdym możliwym punkcie. Zorientowałem się też wtedy, jak dużo poświęciłem czasu na ten przeklęty plan. Siedem pieprzonych godzin. I to tylko na to, żeby go dokończyć. Po przerzuceniu całości na pendrive, do gabinetu Wallera szedłem, łapiąc się za ściany, bo nogi zdążyły mi zdrętwieć przez wcześniejszy brak ruchu. Kiedy dotarłem do celu i już chciałem nacisnąć klamkę, drzwi otworzyły się same, a ja sam praktycznie wleciałem do środka, niemal wpadając w objęcia szefa.

— Tobias, jak dobrze cię widzieć! — Niewzruszony sytuacją Waller odsunął się, robiąc mi więcej miejsca. — Chciałem dzisiaj szybciej wrócić do domu, ale mam dość ważną wiadomość, więc to może poczekać. Usiądź, proszę.

— Ja też mam pewną sprawę — odparłem, usadawiając się po przeciwnej stronie biurka niż on. — Przyniosłem gotowy plan wycieczki. Uważam, że powinien go szef sprawdzić, ponieważ to mój pierwszy taki projekt.

— Och, na pewno jest wspaniały i dobrze dopracowany. Moja ingerencja jest zbędna.

— Mimo wszystko nalegam... — próbowałem go przekonać.

— Nie ma na to czasu. — Tym zdaniem zamknął mi na chwilę usta.

— Jak to? — Ocknąłem się po chwili.

— Ponieważ termin wyjazdu troszeczkę się przyspieszył. — Waller niewinnie się uśmiechnął.

— O ile?

— Wyjeżdżacie za trzy dni.

— Słucham?! — Niemalże się oplułem, a potem prawie zakrztusiłem, zapobiegając temu pierwszemu. — Przecież mieliśmy wyjeżdżać za trzy tygodnie!

— Wycieczkowicze zgodnie uznali, że bardziej pasuje im wcześniejszy termin, a ja mogłem się albo zgodzić, albo cały wyjazd szlag by trafił. Widziałem, że bardzo się przyłożyłeś do planowania, więc nie chciałem, by poszło to na marne. Leah powiedziała mi, że od rana nie ma z tobą kontaktu, bo kończyłeś projekt. Czułbym się okropnie, gdybym ci teraz powiedział, że wyjazd nie odbędzie się wcale.

— Och — zaniemówiłem.

— Zanim zapytasz, czy to na pewno chodzi o twoje dobre samopoczucie, czy aby nie o pieniądze, tak, to drugie też grało tutaj dość istotną rolę. To jednak bardziej dlatego, że spora część zarobków z takiej wycieczki idzie jako bonus do wypłaty organizatora, czyli twojej. Radziłbym ci więc nie być w szoku zbyt długo, tylko zasuwać w podskokach do domu i pakować walizki. — Waller poklepał mnie po ramieniu. — Ja wracam, ty też już możesz. Wystarczająco się dzisiaj napracowałeś.

Po tych słowach powiedzmy, że wypchnął mnie z gabinetu, zakluczył za nami drzwi, a potem po prostu sobie poszedł. Gdy zniknął za rogiem, oparłem rozgrzane czoło o chłodną ścianę, wziąłem głęboki oddech, rzuciłem pod nosem długą wiązankę naprawdę brzydkich słów i jak gdyby nigdy nic ruszyłem do wyjścia z budynku. Niestety wraz z pracą nie skończyły się moje nieszczęścia na ten dzień.

Nie pamiętałem, czy już kiedyś zdążyłem to podkreślić, ale Cornellia była natrętna jak mucha. Nawet bardziej. Nie zdążyłem dojść na parking, a ona już mnie dostrzegła i uwiesiła się na moim ramieniu, zanim w ogóle ją zauważyłem.

— Cześć, kochanie — zaszczebiotała radośnie, a potem przykleiła swoje usta do mojego policzka.

— Czy ty mnie śledzisz? — Resztkami sił powstrzymałem się od wzdrygnięcia spowodowanego jej dotykiem.

— Oczywiście, że nie! — zaprzeczyła. — Po prostu pomyślałam, że odbiorę cię z pracy, a potem może pójdziemy razem na obiad i...

— Przyjechałem do pracy swoim samochodem, więc nie bardzo mogę się z tobą zabrać.

— Nie szkodzi! Możemy się spotkać na miejscu. Zarezerwowałam nam stolik w restauracji, zaraz ci prześlę adres SMS-em. Za kwadrans chcę cię widzieć na miejscu. Musimy poważnie porozmawiać.

Cornellia ruszyła na parking, a mnie do rzeczywistości przywrócił dźwięk przychodzącej wiadomości. Niechętnie wpisałem przesłany adres w nawigację i poszedłem w stronę swojego samochodu. Dobrze wiedziałem, czego będzie dotyczyła zapowiadana rozmowa, i bardzo nie chciałem w niej uczestniczyć. W głowie jednak wyryły mi się słowa Cheriss, która kazała mi się zachowywać, jakbym był totalnym kretynem wierzącym w każde słowo Cornellii. Powstrzymanie mojej cynicznej natury graniczyło z cudem, więc prawdopodobnie wrócę do domu z zakrwawionym językiem, bo będę się w niego gryzł aż nazbyt często.

Niechętnie zostawiłem auto pod restauracją i wszedłem do środka. Rozejrzałem się uważnie, żeby chwilę później dostrzec Cornellię machającą do mnie zza jednego ze stolików na tyłach lokalu. Wziąłem ostatni głęboki wdech, a potem usiadłem na krześle naprzeciwko. Gdyby ta szantrapa chciała mnie przesadnie obłapiać, będzie ją ograniczała długość blatu. W końcu jej ręce nie rozwijały się jak miarka.

— O co chodzi? — zapytałem w końcu. — Nie mam całego dnia na siedzenie tutaj.

— Jesteś strasznie niecierpliwy — zauważyła Cornellia, a ja w odpowiedzi jedynie wzruszyłem ramionami.

— Skoro mnie tu ściągnęłaś bez jakichkolwiek wyjaśnień, chyba nie powinno cię dziwić, że chcę dowiedzieć się, po co to wszystko.

Kobieta westchnęła.

— Dobrze, nie będę cię trzymać dłużej w niepewności. — Zrobiła na chwilę dramatyczną pauzę. — Jestem w ciąży.

— Eeee... — Mimo że byłem przygotowany na te słowa i tak się zaciąłem na moment. — Gratulacje?

— To twoje dziecko. Będziesz ojcem, Tobiasie.

— Aha. — Pokiwałem głową. — To dość nieoczekiwane.

— Nie cieszysz się? — Cornellia zrobiła się podejrzliwa.

— Nie wiem. Chyba tak — wykrztusiłem. — Nie miałem w planach w najbliższym czasie zajmować się zmienianiem pieluch, obsypywaniem gołego tyłka pudrem, czy słuchania wrzasków i jęków brzmiących jak rozpacz potępionych dusz smażących się w piekle.

— Nie przesadzaj, dzieci są super! — zapewniała.

— Chyba tylko wtedy, gdy śpią — odburknąłem, ale zaraz potem przypomniałem sobie, że miałem być miły. Przywołałem na twarz szeroki uśmiech. — Z pewnością masz rację. Na bank będzie świetnie.

***

— Ona już chce wybierać wózek i łóżeczko — rzuciłem załamany, gdy tylko wróciłem do domu. — A to wszystko na mój koszt!

Cheriss przyglądająca mi się, jak zmęczony wtaczałem się do przedpokoju, parsknęła śmiechem.

—To nie jest zabawne! — Zagroziłem jej palcem. — Musimy zakończyć ten cyrk jak najszybciej, bo skończę, wychowując nie swojego dzieciaka z kobietą, której nie kocham.

— W porządku, postaram się przyspieszyć proces zdobywania zaufania Cornelli.

— Będziesz miała na to teraz całkiem sporo czasu.

— To znaczy? — Cheriss zmarszczyła brwi.

— Dowiedziałem się dzisiaj, że przyspieszono mój wyjazd. Zbiórka jest za trzy dni.

— O. — Dziewczyna otworzyła usta, wyraźnie zaskoczona wiadomością. — To dość nieoczekiwane.

— Też byłem zaskoczony — przyznałem szczerze — ale nie bardzo miałem inny wybór, niż przyjąć to do wiadomości. Muszę się już zacząć pakować, żeby niczego nie zapomnieć i...

Niespodziewane uderzenie o klatkę piersiową wycisnęło całe powietrze z moich płuc i skutecznie mnie uciszyło. Okazało się, że to Cheriss postanowiła się niespodziewanie przytulić. Zaskoczony objąłem ją i ostrożnie poklepałem po plecach.

— Będę za tobą tęskniła — wyznała.

— Nie wyjeżdżam na zawsze. Planuję tu wrócić.

— A ja wiem, czy mówisz prawdę, durniu? W trakcie wyjazdu gdzieś się wymkniesz, żeby uciec przed Cornellią i więcej cię nie zobaczę.

Zacząłem się śmiać.

— Nie spodziewałem się, że jestem aż taki cenny.

— Oczywiście, że jesteś! — Uniosła głowę, żeby spojrzeć mi prosto w oczy. — Kto będzie drapał Nix za uszkiem? Do nikogo nie łasi się tak, jak do ciebie!

— Ach, więc to o tego czarnego diabła chodzi.

— Nie tylko. — Cheriss spoważniała. — Ja też bym chciała, żebyś do nas wrócił. Stałeś mi się bardzo bliski przez ten spędzony wspólnie czas i byłoby tu bez ciebie dziwnie pusto.

Ta szczera odpowiedź skutecznie mnie zatkała. Nie bardzo wiedziałem, jak powinien zareagować. Przełknąłem ciężko ślinę, zauważając, że wpatrujące się we mnie oczy Cheriss jakoś dziwnie się błyszczały. Zanim dotarło do mnie, co to mogło oznaczać, znaleźliśmy się jeszcze bliżej siebie. Poczułem, jak rumieńce wstępują na moje policzki, a po plecach przeszedł dreszcz, ale nie ten, który oznaczał strach. To była ekscytacja.

Pochyliłem się, aż mój nos przypadkiem delikatnie musnął policzek Cheriss. Usłyszałem ciche westchnienie dziewczyny, a potem jej usta wylądowały na moich. Ostrożnie odwzajemniłem pocałunek, obawiając się, że ją spłoszę. Cały czas miałem w głowie to, że po każdym kroku naprzód w naszej relacji, po chwili cofaliśmy się o trzy. Nie chciałem w niej wzbudzać wyrzutów sumienia, które trapiły ją za każdym razem, gdy zdarzało się nam złamać jej postanowienie o tym, by już nigdy nie być z nikim blisko. Jakaś część mnie krzyczała głośno, że powinienem wziąć więcej, posunąć się dalej. Marzyłem o tym, by całować ją mocniej, chłonąć zapach jej skóry, wpleść palce w jej włosy i znaleźć się jeszcze bliżej. Jednak Cheriss była dla mnie ważniejsza niż własne zachcianki, więc cierpliwie pozwalałem na to, żeby to ona miała kontrolę nad tym, co się między nami działo.

Gdy się od siebie odsunęliśmy, jeszcze przez chwilę wstrzymywałem oddech, próbując przepracować w głowie to, co między nami zaszło. Nie chciałem otwierać oczu, żeby nie wracać do rzeczywistości. Do rzeczywistości, którą były nudne codzienne wydarzenia, przeplatane epizodami problemów i tajemnic. W końcu uchyliłem powieki, by spojrzeć na Cheriss. Tym razem na jej twarzy nie dostrzegłem strachu, czy zawstydzenia, a szeroki uśmiech.

— Mam nadzieję, że teraz nie będziesz się zastanawiał, czy powinieneś wrócić.

— Sprytne posunięcie i dobry argument. Gdy wrócę, to mnie tak powitasz? — Uniosłem brew.

— Musisz się sam przekonać.

***

Pakowanie było naprawdę wykańczające. Cieszyłem się, że postanowiłem zająć się tym trzy dni wcześniej, dzięki czemu mogłem sobie to rozłożyć na raty. Obawiałem się, że gdybym czekał do ostatniej chwili, zapomniałbym połowy naprawdę potrzebnych rzeczy.

Postanowiłem zrobić sobie przerwę, żeby zająć się czymś innym. Cheriss wyszła do pracy, zostawiając mnie samego i niezadowolonego, że jej nieobecność oznaczała definitywny brak szansy na kontynuowanie tego, co zaszło między nami wcześniej. Musiałem zająć myśli czymś kompletnie innym, co pochłonęłoby mnie na dobre kilka godzin. Przypomniałem sobie wtedy rozmowę z sąsiadką na temat Ruby Jane. Postanowiłem poszperać w internecie w celu dowiedzenia się czegoś więcej o postaci Rani, o której opowiadała Hera. Ten niepozorny pseudonim mógł być jedyną poszlaką, która mogłaby mnie przybliżyć do rozwikłania zagadki.

Włączyłem laptopa i zacząłem wpisywać w wyszukiwarkę różne frazy związane z ruchem hippisowskim. Próbowałem odnaleźć też jakiekolwiek informacje o Rani. Okazało się, że tym razem internet miał więcej do powiedzenia. O ile Ruby Jane zdawała się nie istnieć dla większości świata, tak Rani była, można by rzec, dość znaną postacią na przełomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. Kobieta zafascynowała się ideami ruchu hippisowskiego już jako zaledwie czternastolatka. W wieku lat siedemnastu robiło się o niej w prasie już całkiem głośno. Uciekła z rodzinnego domu, by wraz z większą grupą osób żyć zgodnie z własnymi indywidualnymi przekonaniami. Odważnie sprzeciwiała się konfliktom zbrojnym i nie stroniła od zażywania LSD, palenia marihuany, czy przygodnego seksu. Rani tytułowała się buntowniczką, nie bojąc się głośno mówić o swoich przekonaniach, sprzecznych z tym, co uważali przeciętni obywatele. Gdy po tysiąc dziewięćset sześćdziesiątym dziewiątym roku ruch hippisowski zaczął stopniowo dążyć do upadku, za wszelką cenę starała się go utrzymać przy życiu. Organizowała wydarzenia równie głośne, jak słynny Human Be-In, aż niespodziewanie rozpłynęła się w powietrzu w tym w tysiąc dziewięćset osiemdziesiątym.

Próbowałem znaleźć jakąkolwiek wzmiankę o tym, co stało się z Rani i jakie były jej dalsze losy. Niestety trafiłem na spekulacje losowych ludzi na niezbyt znanym forum, służącym do dyskusji na temat wydarzeń minionych. Według wersji optymistycznej kobieta uznała wreszcie, że czas rozpocząć spokojniejsze życie i wzięła ślub z niejakim Vincentem Boerio, ostatnim mężczyzną, z którym spotykała się przed swoim zniknięciem. Na forum przewijały się nawet skany starych fotografii z rzekomego ślubu pary. Niestety zdjęcia były zrobione w taki sposób, że mógłby być na nich ktokolwiek, a jasne włosy panny młodej wcale nie dawały pewności, że to Rani. Sporo część forumowiczów twierdziła z kolei, że niepokorna dusza oraz buntownicza natura nie pozwoliłyby jej wziąć ślubu. Z pełnym przekonaniem twierdzono, że kobieta, wiodąc hulańcze życie, sama doigrała się kary. Podobno została porwana i wywieziona do Ameryki Południowej, gdzie wbrew własnej woli została umieszczona w jednym z domów publicznych, wiodąc przez kolejne lata życie jako prostytutka.

Nie byłem w stanie zweryfikować żadnej z tych teorii. Mogłem za to porównać dostępne zdjęcia Rani wraz z fotografią Ruby Jane, którą znaleźliśmy razem z Cheriss. Zacząłem się uważnie przyglądać i szukać podobieństw, przybliżałem maleńkie skany na ekranie, by w większości przypadków zobaczyć jedynie porozmazywane piksele. Wreszcie jednak znalazłem zdjęcie, które było dość wyraźne. Długie jasne włosy się zgadzały, kolor oczu również. Wszelkie wątpliwości rozwiał jednak pieprzyk nad lewą brwią. Teraz miałem pewność, że Rani i Ruby Jane były tą samą osobą.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro