Rozdział 16
Dwa miesiące męczenia się, ale oto jest - chyba najdłuższy rozdział tego opowiadania :P Mam nadzieję, że następne przerwy między publikacjami będą dużo krótsze. Bawcie się dobrze ;)
~~~~~~~~~~~~~~~~~~
— Błagam cię Tobiasie, połóż się.
— Nie.
— Nie możesz tak siedzieć całą noc, bo nie zaśniesz.
— A właśnie, że mogę.
— Kładź się.
Pokręciłem głową stanowczo, uparcie siedząc na brzegu łóżka.
— W czym jest problem? — Cheriss była bliska wybuchu złości. Wyglądała na wyraźnie zmęczoną i chciała iść już spać.
— Problem jest w tym, że po wypiciu alkoholu zwieracze przełyku mają upośledzoną czynność skurczową i cofa mi się do gardła wszystko, co mam w żołądku. Ratuje mnie tylko grawitacja w pozycji pionowej. Jeśli się położę, to pyszna kolacja przygotowana przez Sabine wyleci ze mnie z ciśnieniem większym niż woda z węża strażackiego.
— Studiuje pielęgniarstwo — przypomniała. — Wiem, jak to działa.
— To w takim razie powinnaś dać mi spokój — zauważyłem uszczypliwie.
— Dobrze. — Uniosła ręce w geście poddania. — Oddam ci moją poduszkę, żebyś mógł leżeć wyżej.
Jak powiedziała, tak zrobiła. Po mojej stronie powstała dwupoduszkowa wieża.
— A ty na czym będziesz spać? — zaniepokoiłem się. — Nie musisz się tak poświęcać.
— Zwinę sobie bluzę, bylebyś tylko zamknął oczy i pozwolił mi zrobić to samo.
— Ale Cheriss...
— Śpij, do diabła.
Popchnęła mnie tak, że upadłem centralnie na poduszki i przygwoździła dłońmi moje ramiona do materaca na wypadek, gdybym próbował wstać.
— Bardzo mnie niepokoi to, co właśnie mi robisz. Zwłaszcza że jesteś w samej koszulce i majtkach. To zawstydzające.
Cheriss wywróciła oczami, słysząc moje słowa.
— Poza tym, rzuciłaś mną jak szmacianą lalką i teraz mdli mnie jeszcze mocniej.
— Mówił ci ktoś kiedyś, że jesteś nieznośny, gdy się spijesz?
— Tak — przyznałem, wyginając usta w podkówkę. — Mama, tata, siostry, moja była dziewczyna, sprzedawca w sklepie z rosyjskimi dywanami...
Smutny monolog przerwała dłoń lądująca na moich ustach.
— W porządku, rozumiem. Czy możemy w końcu zgasić światło i spróbować zasnąć?
Nie mogłem mówić i się ruszać, więc zamknąłem na dłuższą chwilę oczy, żeby potwierdzić. Dziewczyna jeszcze przez chwile przyglądała mi się, a gdy uznała, że nie zamierzam się wiercić, w końcu wróciła na swoją połowę łóżka. Sekundę później zgasło światło. Wiedziałem, że od teraz musiałem siedzieć cicho jak mysz pod miotłą, bo jeśli tylko spróbuję za głośno oddychać, czy jeszcze gorzej — chrapać — to zostanę zamordowany z zimną krwią, a moje ciało wyląduje w rzece Siletz.
Noc zdecydowanie okazała się cierpieniem. Nie mogłem się wygodnie ułożyć, ciągle mnie mdliło, a poduszki wyjeżdżały mi spod głowy. Skończyło się to tym, że przespałem nie więcej niż godzinę i rano oczy mnie piekły ze zmęczenia. Cheriss wcale nie wyglądała lepiej. Z potarganymi włosami, spuchniętą twarzą oraz sinymi powiekami sprawiała wrażenie idealnej kandydatki do roli żywego trupa w jakimś niskobudżetowym horrorze.
— Pić — wychrypiała niczym zombie, szukając na oślep szklanki z wodą.
— Nic nie znajdziesz — odpowiedziałem. — Wypiłem wszystko w nocy, żeby złagodzić mdłości.
— Jesteś najgorszy. — Opadła bezsilnie na poduszkę i z jękiem obróciła się na drugi bok. — Najpierw nie dajesz mi się wyspać, a potem jeszcze skazujesz na okropne poczucie pragnienia. Która godzina?
— Jakiś kwadrans po siódmej.
— Raz w życiu człowiek ma wolne od pracy, od uczelni, a i tak nie można spokojnie poleżeć w łóżku.
Dziewczyna wykrzesała wszystkie swoje wewnętrzne siły, po czym wypełzła z łóżka, wzięła szklankę i wyszła z pokoju. Postanowiłem pójść w jej ślady, bo po całej nocy plecy bolały mnie, jakbym był od dawna emerytem. Z cichym stęknięciem podniosłem się do siadu, wciągnąłem na siebie bardziej przyzwoite ubranie, a potem zszedłem na dół.
Sabine i Duke, którzy spali na kanapie, zapewne cieszyliby się snem dużo dłużej, gdybym tylko nie potknął się nogą o dywan, lądując na podłodze z głośnym hukiem. Gdy zaskoczona para z przerażeniem poderwała się na równe nogi, z kuchni wychyliła się Cheriss już z napełnioną szklanką i spojrzała na mnie z taką litością, z jaką nie patrzy się nawet na największego głupka.
— A niech to diabli! Tobiasie, wszystko w porządku?
Sabine podbiegła do mnie i przykucnęła obok, szukając ewentualnych kontuzji.
— Spokojnie — odpowiedziałem. — Jedyne straty, jakie poniosłem, to te moralne. Choć szczerze powiem, że wolałbym się połamać, niż narobić sobie wstydu.
— Daj spokój. — Dziewczyna machnęła ręką. — Courtney leżała przez ten dywan co najmniej trzy razy. Gdyby ten domek należał do mnie, już dawno temu zrobiłabym tu przemeblowanie, żeby było bezpieczniej.
— Skoro wy już nie śpicie, to może pójdę po Courtney i Westa? — wtrąciła się Cheriss. — Będzie można zjeść śniadanie, a potem pójść posiedzieć na zewnątrz.
— Dobra myśl — przytaknęła. — Tylko się nie przeraź, gdy spojrzysz na Connie. Ona wygląda zawsze jak trup, tylko taki co już od tygodnia leży i śmierdzi.
Cheriss parsknęła tylko śmiechem, po czym pobiegła na górę. Ja w tym czasie podniosłem swoje szanowne cztery litery z podłogi i kulawo ruszyłem w stronę kuchni, żeby nastawić wodę na herbatę. Choć czułem się, jakbym miał za chwilę przysłowiowo zesrać się z bólu, przy każdym pytaniu Sabine zapewniałem, że prawie mnie nie boli i na pewno szybko zapomnę o upadku. Oczywiście z każdą robiło mi się tylko gorzej. Pod koniec wspólnego śniadania zastanawiałem się, czy nie zacząć płakać w nadziei, że to ulży mi w cierpieniu.
— Tobiasie, jesteś pewien, że nic ci nie jest? Wyglądasz okropnie — stwierdziła Cheriss.
— Mam tak na co dzień — mruknąłem. — Dziwne, że zauważyłaś dopiero teraz.
Dziewczyna nie odpowiedziała na moją uszczypliwą uwagę, zamiast tego chwytając mnie dłońmi w okolicach bioder. Zawyłem jak wilk do księżyca i prawdopodobnie nikt nie miał już wątpliwości co do tego, że się pokiereszowałem. Przerażona Sabine pobiegła szukać leków przeciwbólowych, a Cheriss podniosła moją koszulkę do góry.
— Nie obnażaj mnie tak bez zapowiedzi! — Skuliłem się zaskoczony.
— Nie świruj. — Wywróciła oczami. — Patrz, jaką masz zaczerwienioną skórę. Potrzebna będzie maść na stłuczenia, choć pewnie i tak zrobią ci się siniaki. Mogłeś od razu powiedzieć, że boli, a nie zgrywać chojraka.
— Na początku nie bolało! — Próbowałem się za wszelką cenę wykręcić. — Teraz też wcale tak mocno nie boli.
— Czy ty mnie masz za kretynkę? — Cheriss wydawała się wkurzona. — To wycie przed chwilą to niby było z radości, a nie z bólu?
— Z zaskoczenia.
— Dobrze, w takim razie dotknę cię teraz jeszcze raz.
— Nie! — wrzasnąłem, widząc zbliżające się do mnie ręce.
— Jesteś, jak mały chłopiec — skwitowała, po czym zwróciła się do Duke'a — Złożyłbyś kanapę? Trzeba tego durnia gdzieś położyć i porządnie obejrzeć.
— Robi się, pani doktor! — Duke poderwał się na równe nogi, żeby ogarnąć pościel.
— Pragnę zauważyć, że po studiach zostanę tylko pielęgniarką — odpowiedziała mu Cheriss.
— To nieistotne. Jak się wywalę, to mnie też uratujesz.
Dziewczyna tylko prychnęła z rozbawieniem, grzebiąc w szafce w poszukiwaniu leków. Z radością pisnęła, gdy udało jej się wygrzebać tabletki przeciwbólowe oraz opakowanie nieznanego mi kremu. Odkręciła wieczko i powąchała zawartość.
— Maść jest trochę przeterminowana, ale nie śmierdzi. Nie mamy nic innego do wyboru, więc jej użyjemy.
— Na pewno nie wypali mi dziury?
— Myślę, że maść, która niewiele się różni od wody wymieszanej z octem, na sto procent zrobi dziurę aż na wylot. Będziesz konał w męczarniach — rzuciła poważnym tonem.
Przez resztę czasu milczałem, żeby nie wyjść na większego kretyna. Co mogłem poradzić na to, że w chwilach takich jak ta, robiłem się strasznie dziecinny? Nie należałem do tych osób, które zgrywały bardziej odważnych, niż w rzeczywistości byli.
Po tym, jak zjedliśmy śniadanie, a ja nafaszerowałem się tabletkami, całą szóstką postanowiliśmy wybrać się nad rzekę Siletz, żeby zaczerpnąć trochę świeżego powietrza. Ku mojemu niezadowoleniu szliśmy tam na pieszo, a ja przy każdym kroku mimo leków czułem dyskomfort.
Na miejscu położyłem się na kocu, zanim Courtney i Cheriss zdążyły go dobrze rozłożyć. Miałem ogromną ochotę się wyłączyć, najlepiej na kilka dni, a potem wrócić do rzeczywistości w swoim łóżku w Portland. Niestety, choćbym chciał tak zrobić, był jeden czynnik, który mi na to skutecznie nie pozwalał. Miał piękne wiśniowe włosy, oczy bardziej czekoladowe niż sama czekolada i potrafił mnie tak skutecznie zadręczać, że nigdy w życiu bym nie odpoczął.
— Nie śpij — rzuciła Cheriss, szturchając mnie dłonią w ramię — przecież nie przyjechaliśmy tutaj po to, żeby leżeć jak kołki.
— Może ty nie, ale ja nigdzie nie zadeklarowałem, że zamierzam na tym wyjeździe biegać, skakać i tańczyć — burknąłem, a potem obróciłem się do niej plecami.
— Jesteś nieznośny.
— Dziękuję. Nie bez powodu byłem nazywany Smerfem Marudą. Cieszę się, że wciąż zasługuję na ten tytuł.
Zapanowała podejrzana cisza. Myślałem, że może Cheriss skończyły się argumenty i dyskusja dobiegła końca. Oczywiście zapomniałem, że dziewczyna była ode mnie sprytniejsza oraz dużo bystrzejsza. Nim się spostrzegłem, Duke wraz z Westem prawdopodobnie pokierowani na migi, chwycili za koc z dwóch stron, podnieśli go, a potem zaczęli nim bujać na boki. Oczywiście ja, zawinąłem się tam jak zawartość w kebabie rollo, nie mogłem stamtąd wyjść i pozostało mi tylko drzeć się, jakby ktoś obdzierał mnie ze skóry. Wrzask zdecydowanie nie zrobił na nikim wrażenia, więc w końcu umilkłem i leżałem tam dalej, fruwając od prawej do lewej, aż w końcu śniadanie podeszło mi do gardła. Chciałem to zasygnalizować, ale gdybym tylko otworzył usta, prawdopodobnie wszystko wyleciałoby moimi ustami z takim ciśnieniem, jak woda w wężu strażackim.
Dopiero gdy Sabine zaczęła krzyczeć coś o tym, że zrobiłem się fioletowy, bezpiecznie wylądowałem z powrotem na ziemi. Miałem ochotę się zemścić, ale próbując wstać, na sto procent bym się wywrócił. Świat przed moimi oczami wirował, jakby ktoś mnie wrzucił do pralki i przez pierwszą minutę walczyłem o to, by cokolwiek zobaczyć. Kiedy wzrok wrócił do normy na tyle, że dostrzegałem to, co znajdowało się metr przede mną, zwyczajnie wstałem, chwyciłem Cheriss, powlokłem ją za sobą, a potem bez zawahania wrzuciłem w błoto na brzegu rzeki.
Z ogromną satysfakcją patrzyłem, jak cała umazana ocenia straty i napawałem się zwycięstwem. Przynajmniej do czasu, kiedy to błotna kulka trafiła prosto w moje czoło, zachlapując okulary. Cheriss zachichotała.
— Nie zrobiłaś tego — wycedziłem przez zęby.
— Owszem, zrobiłam — odpowiedziała z wyraźnym zadowoleniem.
— Gdybym się dzisiaj nie wywalił i nie bolałyby mnie praktycznie wszystkie części ciała, to bym cię teraz dopadł, a potem rozszarpał — rzuciłem najspokojniejszym głosem, na jaki było mnie stać — ale, że ledwo chodzę, to teraz wszyscy wrócimy do domu i pójdziemy się umyć. A przynajmniej ja tak zrobię. Ty możesz tu sobie zostać nawet na zawsze.
Odwróciłem się od niej i podszedłem do Sabine. Wyciągnąłem w jej stronę dłoń, a ona bez zbędnych pytań oddała mi klucze. Nie czekając na resztę, z odciśniętym plackiem z błota na czole, ruszyłem w stronę domku.
To nie tak, że byłem wściekły. Wiedziałem, że to tylko wygłupy i nie zamierzałem się gniewać na cały świat. Chciałem zwyczajnie się umyć z błota, a oprócz tego trochę odpocząć. Takie odejście bez słowa gwarantowało mi przynajmniej godzinę świętego spokoju, bo wszyscy zapewne myśleli, że nie mam ochoty ich więcej oglądać. Oczywiście było w tym trochę racji, ale to dlatego, że czułem się już delikatnie przebodźcowany, przez co zepsuł mi się także humor wraz z ochotą na jakiekolwiek wspólne aktywności.
***
Chwila samotności zdecydowanie ukoiła moje nerwy. Choć dalej marzyłem o powrocie do Portland, przestałem to odczuwać aż tak intensywnie.
— Tobiasie, możemy wejść, czy będziesz rzucał w nas kapciami? — Courtney przytknęła nos do szyby, szukając mnie wzrokiem.
— Jest względnie bezpiecznie — odpowiedziałem. — Można wejść.
Cała piątka niemalże wpadła do środka, ale zaraz po przekroczeniu progu wszyscy zaczęli zachowawczo mi się przyglądać w poszukiwaniu oznak złości.
— Już wszystko okej? — zapytała niepewnie Cheriss.
— A czy wcześniej nie było?
— Wydawałeś się zły.
— To zmęczenie. Potrzebowałem kilku minut ciszy, nic więcej.
— Przepraszam, że rzuciłam w ciebie błotem. — Wyglądało na to, że Cheriss wciąż czuła się winna.
— Daj spokój. — Machnąłem ręką. — Najpierw ja cię ubłociłem, więc jesteśmy kwita.
To chyba ostatecznie wywiało z niej resztki niepewności i dziewczyna w końcu się uśmiechnęła. Podeszła do kanapy, usiadła obok mnie, a potem spoważniała.
— Proszę mnie więcej tak nie straszyć. — Pogroziła mi palcem. — Wystraszyłam się, że skończymy pokłóceni.
— Ja miałbym się kłócić? — Uniosłem brwi. — Przecież jestem łagodny jak owieczka!
— Chyba jak śpisz!
W tym momencie roześmiała się nie tylko ona, ale także ja i cała reszta towarzystwa. Atmosfera wyraźnie się rozluźniła, a dziewczyny uznały, że to już pora, by zrobić drinki i wspólnie odpocząć. Po wczorajszym wieczorze odmówiłem picia czegokolwiek innego niż woda, wymawiając się tym, że rano muszę wracać do Portland autem. Szybko stałem się osobą, która była zbyt poważna na tle grupy. Przestała mnie śmieszyć większość ich żartów, ale twardo udawałem, że są najzabawniejsze na świecie, żeby nie zostać okrzykniętym mianem sztywniaka. Nie, żebym nie był do tego przyzwyczajony.
— Pograjmy w wyzwania! — wykrzyknęła w pewnym momencie Sabine. — Ale te takie zmodyfikowane.
— Co to znaczy? — dopytałem.
— Takie głupie w swojej prostocie. Bez obściskiwania się na życzenie reszty, bo co to za wyzwanie dla par, no i bez biegania nago po podwórku.
— Okej, a jak będziemy typować osobę, która wymyśla wyzwanie, i tę, która je wykona?
— Mam specjalną apkę. — Sabine uśmiechnęła się, wyraźnie dumna z siebie.
Dziewczyna wyciągnęła telefon, przez chwilę w nim szperała, a potem położyła na stole, żeby wszyscy widzieli ekran.
— Gotowe — oświadczyła radośnie. — Gdy nacisnę „losuj", pojawią się dwa imiona. Na czerwonym tle będzie to nieszczęśnik, który wykona zadanie, a na zielonym ten, który je wymyśli. Zaczynamy?
Po pokoju przetoczył się pomruk przypominający coś na kształt aprobaty, więc Sabine wylosowała pierwszą parę. Uśmiech na jej twarzy szybko zgasł, gdy zobaczyła swoje imię na czerwonym polu. Uniosła błagalny wzrok na siedzącą po drugiej stołu Courtney.
— Connie, bądź litościwa dla swojej przyjaciółki — rzuciła, robiąc minę smutnego szczeniaczka.
— Usmaż naleśniki. — Na twarzy Courtney odmalował się triumfalny uśmiech. — I żadnego nie przypal.
— Za co ty mnie tak nienawidzisz? — jęknęła Sabine i podniosła się ze swojego miejsca. — Nienawidzę naleśników, a jeszcze bardziej tego, że zawsze wychodzą mi czarne — mruknęła pod nosem.
Nie nazwałbym tego dobrym wyzwaniem, bo jego wykonanie trwało moim zdaniem zbyt długo. Kiedy po dziesięciu minutach myślałem, że zaśniemy podczas oczekiwania, do naszych nozdrzy doleciał pierwszy powiew zapachu spalenizny. Zaniepokojony Duke odwrócił się w stronę kuchni.
— Kochanie, czy mam już przynieść gaśnicę?
— Nie trzeba. Na patelni widzę węgiel, ale ognia jeszcze nie.
Po kolejnych dwóch minutach usłyszeliśmy brzdęk naczyń, a Sabine wróciła do salonu z talerzem pełnym czarnych jak smoła naleśników, który postawiła no środku stołu. Myślałem, że będzie przybita, ale na jej twarzy gościł cwany uśmieszek. Wkrótce wyjaśniło się dlaczego. Po kilku kolejkach to Sabine miała wymyślić wyzwanie dla Courtney i oczywiście z uśmiechem na twarzy oznajmiła jej, że ma te wszystkie czarne naleśniki zjeść.
Gdybym znalazł się na miejscu Connie, zdecydowanie wybrałbym wypicie karnego shota, ale ona postanowiła pokazać swoją niezłomność i wcisnęła w siebie wszystko, co leżało na talerzu. Kwadrans później mimowolnie zwymiotowała to w toalecie.
— O, West. — Samopoczucie poprawiła jej kolejna kolejka, kiedy to wylosowała swojego chłopaka. — Zaśpiewaj mi coś, proszę. Wiem, że potrafisz.
— Ale tak bez podkładu muzycznego? — oburzył się teatralnie. — Jestem artystą, który nie śpiewa a cappella.
— W schowku jest gitara. — Uśmiechnęła się Sabine.
— Nie potrafię na niej grać. — West wzruszył ramionami.
— Ale Tobias potrafi — wypaliła Cheriss, a ja, gdybym mógł mordować wzrokiem, to właśnie bym ją ukatrupił.
— Skąd wiesz? — zapytałem.
— Widziałam na twoich social mediach zdjęcie z gitarą.
— Ono ma jakieś dziesięć lat!
— Nie wmówisz mi, że od tego czasu ani razu nie grałeś.
Tymi słowami skutecznie zamknęła mi usta. Zanim zdążyłem jakkolwiek zaprotestować, do ręki wciśnięto mi gitarę i kazano jej nie odkładać, dopóki West nie wyśpiewa się za wszystkie czasy. Zirytowany ponagleniami próbowałem chociaż trochę nastroić gitarę, żeby nikomu nie zwiędły uszy. Kiedy uznałem, że lepiej nie będzie, West pochylił się do mojego ucha i rzucił tytuł z pytaniem, czy dam radę to zagrać. Skinąłem głową, a mężczyzna podszedł do Duke'a.
— Chodź, będziesz robił mi chórki w refrenie. — Położył mu dłoń na ramieniu, poklepał po przyjacielsku, a potem oboje wrócili do mnie.
Spojrzałem na Westa, a gdy ten skinął w odpowiedzi głową, kilka razy delikatnie stuknąłem w pudło rezonansowe i zacząłem grać „To be with You" zespołu Mr. Big. Starałem się tego po sobie nie pokazywać, ale im dłużej przesuwałem swoje palce po strunach, tym bardziej szczęśliwy się czułem. Przypomniałem sobie, ile radości sprawiało mi to kilka lat temu. Skończyłem z tym, bo Cornellię to denerwowało, ale teraz znów czułem się wolny i mogłem robić, co tylko chciałem.
Dziewczyny wlepiły w nas oczy i słuchały piosenki jak w transie. Chyba nie spodziewały się, że piosenka w wykonaniu Westa oraz Duke'a będzie brzmiała całkiem dobrze. Ja też mogłem przyznać się bez bicia, że założyłem, że chłopaki na bank zaczną fałszować. Zwłaszcza że przez niektóre głupkowate wyzwania wypili całkiem sporo shotów. Ucieszyłem się oczywiście zbyt szybko. Gdy myślami znajdowałem się już przy gitarowym solo, West zaczął mnie klepać w ramię, dając tym samym znak, że już się dusi i nie da rady dłużej śpiewać. Przełknąłem ciężko ślinę, bo nie chciałem tego robić, ale czas na decyzję uciekał zbyt szybko. Słowa „Po co być samotnym, skoro możemy być razem, skarbie? Możesz uczynić moje życie bardziej wartościowym, a ja mogę sprawić, że zaczniesz się uśmiechać" wypłynęły już tylko z moich ust. Choć West z Duke'm odpoczęli przez moment i mogli dalej śpiewać, do końca piosenki ja musiałem pozostać głównym wokalem.
Gdy tylko skończyliśmy, od razu odłożyłem gitarę jak najdalej od siebie zupełnie, jakby parzyła. Gra na instrumentach była dla mnie czymś wyzwalającym, ogromną przyjemnością i wielką pasją w przeszłości, ale nienawidziłem śpiewać. Przynajmniej wtedy, kiedy ktoś tego słuchał.
— O wow, Tobiasie, nie spodziewałam się, że masz taki piękny głos. — Sabine otworzyła szeroko oczy. — Ta lekka chrypka w połączeniu z zalotnym spojrzeniem sprawia wrażenie, że jesteś jak syn samego diabła, który wysłał cię, żebyś kusił niewinne kobiety, a potem zaciągał je prosto do piekła.
Parsknąłem z rozbawieniem, słysząc takie porównanie.
— Daj spokój. Mój głos jest wyjątkowo przeciętny. Powinnaś pochwalić swojego chłopaka.
— Och, Duke też ma niezaprzeczalnie piękny głos. — Sabine się uśmiechnęła.
— West też brzmi cudownie — dodała Courtney, po czym przygryzła wargę. — Chyba będziesz musiał mi śpiewać częściej, skarbie. Najlepiej wieczorem, żebym mogła spokojnie zasnąć.
— Tylko nie dzisiaj, błagam — jęknął West w odpowiedzi. — Gardło mnie boli, jakbym połknął wiadro gwoździ.
— Niech będzie, ale jutro już się nie wymigasz.
Wróciliśmy do losowania. Wciąż czułem się dziwnie nieswojo po tej piosence, więc kompletnie nie wykazywałem entuzjazmu dalszą grą. Zacząłem wyglądać, jakbym siedział tam za karę, a gdy w kolejnej rundzie przyszło mi wymyślać zadanie dla Duke'a, od niechcenia rzuciłem, że ma wyprasować koszulę tak, żeby nie było na niej żadnych zagnieceń. Mężczyzna potraktował to zadanie bardzo poważnie. Zbyt poważnie. Tyle czasu poświęcił każdemu zagnieceniu na białym materiale, że na koniec wypalił piękną czarną dziurę.
— Cheriss, czas na ciebie. — Courtney aż zatarła ręce. — W ogrodzie beczka z wodą. Czas na kąpiel.
Cheriss nie wyglądała na zadowoloną, ale posłusznie wstała, żeby wyjść na zewnątrz. Zatrzymała ją Sabine.
— Connie, nie każ jej tego robić. Mamy zimny wieczór, woda jest lodowata. Przecież Rissie się przeziębi! — syknęła do przyjaciółki.
— Masz rację — odpowiedziała, biorąc łyk drinka. — Trochę się zapędziłam. Wymyślę coś innego.
Courtney przez chwilę intensywnie zastanawiała się, jakie wyzwanie powinna dać Cheriss. Mówiła sama do siebie, a nawet się ze sobą kłóciła, potem szukała wzrokiem jakiegoś punktu zaczepienia, aż w końcu jej wzrok się zatrzymał. Wskazała na mnie palcem.
— Zrób coś, żeby on się uśmiechnął. Siedzi, jakby ktoś go posadził na rozżarzonym węglu.
— A prostsze zadania nie istnieją? — zapytała Cheriss z wyraźnym rozbawieniem.
Courtney pokręciła głową.
— Albo to, albo beczka z zimną wodą. Wybieraj.
Postanowiłem nie ułatwiać jej zadania, żeby mogła je od razu zaliczyć. Musiała się postarać. Cheriss próbowała różnych sposobów. Opowiadała żarty, mówiła mi miłe rzeczy, nawet zapewniała, że obniży mi koszt wynajmu pokoju, ale na nic się to zdało. Kiedy nic nie pomogło, usiadła mi na kolanach i zaczęła mnie łaskotać. Miałem silną wolę, więc nie drgnął mi nawet kącik ust. Widziałem, że miotała się w myślach, szukała jakiegoś skutecznego rozwiązania, a potem zrobiła coś, czego nigdy bym się po niej nie spodziewałam. Pochyliła się, zarzuciła mi ręce na szyję i tak po prostu pocałowała.
Oczywiście poczułem gorąco przebiegające po całym kręgosłupie, aż do twarzy, która na bank musiała się zrobić czerwona. Nie wiem, co było bardziej szokujące. To, że całowałem się właśnie z Cheriss, czy to, że to ona wyszła z taką inicjatywą. Skupiając się na galopujących myślach, nawet nie zorientowałem się, kiedy dziewczyna się odsunęła. Uważnie spojrzała na moją twarz. Zresztą nie tylko ona.
— Dla mnie, to on wygląda na przerażonego, a nie szczęśliwego. — Courtney wychyliła się zza pleców Cheriss. — Czy ty kiedykolwiek całujesz swojego chłopaka?
— Oczywiście, że tak! — odpowiedziałem za nią, żeby nasz sekret z udawanym związkiem nie wyszedł na jaw. — Tylko że zazwyczaj robi to trochę mniej znienacka.
— Co masz na myśli? — tym razem zapytała Sabine. — Krzyczy „Uwaga, będę całować"?
— Nie to miałem na myśli. — Schowałem twarz w dłoniach, szukając wyjścia z sytuacji.
Do końca gry siedziałem jak struty. Cheriss wyglądała niewiele lepiej. Gdy tylko Sabine napomknęła coś o tym, że czuje się śpiąca, niemalże od razu pomknąłem do sypialni. Chciałem zakopać się pod pościelą i z niej nie wychodzić. Musiałem jednak porozmawiać jeszcze z Cheriss.
— Wybacz mi tę reakcję — wypaliłem od razu, gdy tylko dziewczyna zamknęła za sobą drzwi. — Ja po prostu byłem lekko zaskoczony. To nie tak, że tego nie chciałem.
Cheriss westchnęła.
— Tobiasie, to tylko gra. Po prostu przez te drinki posunęłam się w tym wyzwaniu dalej, niż bym chciała. Nie przejmuj się tym.
— Całowaliśmy się! — Wyprostowałem się. — Jak mam się tym nie przejmować?
— A mało to dziewczyn całowałeś w swoim życiu? — Zmarszczyła brwi.
— Takich, na których mi naprawdę zależało? Jedną — odpowiedziałem poważnie.
— W takim razie wybacz, że wywołałam w tobie uczucia, których nie chciałam wywoływać. Od początku stawiałam sprawę jasno. Nasz związek to fikcja na czas spotkań z Courtney i Sabine, a ja nie chcę się angażować w nic na serio.
— Dlaczego? — Zrobiłem krok do przodu i spojrzałem prosto w jej oczy. — Czy jest coś ze mną nie tak?
— Nie, Tobias, absolutnie. — Pokręciła głową. — Tu nie chodzi o ciebie. To ja mam problem.
Wyminęła mnie i usiadła na łóżku. Odwróciłem się, a potem opadłem na materac tuż obok niej.
— Czy możesz mi o tym opowiedzieć?
— Nie jestem gotowa, by powiedzieć całą prawdę. Po prostu boję się wejść w nową relację, ponieważ mój poprzedni związek zakończył się w taki sposób, że można byłoby zrobić z tego scenariusz do filmu. Przez długi czas musiałam brać leki, bałam się wychodzić z domu, a potem bałam się do niego wracać, do tego jeszcze co noc śniły mi się koszmary i myślałam, że pewnego dnia już tego nie wytrzymam.
Umilkła na chwilę, żeby powstrzymać łzy napływające do oczu.
— Przeżyłam coś tak okropnego, że poprzysiągłam sobie, że nigdy więcej nie pozwolę nikomu wejść do mojego serca. To jest wszystko, co mogę ci na ten moment powiedzieć. Szczegóły zna tylko moja terapeutka, nawet babcia nie usłyszała ode mnie całej prawdy, a ufam jej jak mało komu.
Nie wiedziałem, co powiedzieć. W takich sytuacjach zwyczajnie brakowało właściwych słów. Po prostu ją przytuliłem, a ona rozpłakała się na dobre. Uspokajająco głaskałem jej plecy i pozwalałem na to, żeby w końcu wyrzuciła z siebie emocje, które musiały się w niej gromadzić już od dawna. Cieszyłem się, że Cheriss postanowiła mi zaufać, choć trochę, ale bolało mnie serce na myśl, że musiała przejść coś tak naprawdę potwornego. Kiedy się ode mnie odsunęła, jej wzrok był pełen ulgi.
— Chyba tego potrzebowałam — wyznała szczerze. — Dziękuję, że jesteś.
***
Noc minęła całkiem przyjemnie. Rano szczerze się zdziwiłem, zauważając Cheriss przytuloną do mojego boku. Uśmiechnąłem się, bo nareszcie wyglądała na spokojną, a ja odkryłem, że bardzo przyjemnie było leżeć z nią w jednym łóżku.
Niestety nic nie trwa wiecznie, a nieznośny budzik wygonił naszą dwójkę na dół, gdzie zjedliśmy śniadanie, a potem pożegnaliśmy się z resztą i ruszyliśmy w drogę powrotną do Portland. Atmosfera między mną a Cheriss wydawała się lepsza niż kiedykolwiek. Rozmawialiśmy, opowiadaliśmy żarty i oboje uśmiechaliśmy się o wiele więcej niż na co dzień.
— Jak myślisz, czy Nix nie obrazi się na ciebie za to, że ją porzuciłaś? — zapytałem żartobliwie.
— Do tej pory po powrocie z hoteliku nie wyglądała na urażoną — dziewczyna wzruszyła ramionami — ale może to być efekt tego, że dostaje smaczki, zanim na dobre wygramoli się z transportera.
— Obłaskawiasz ją jedzeniem — stwierdziłem z uznaniem. — To dobra metoda.
— Najlepsza. — Dziewczyna szeroko się uśmiechnęła. — Pojedziemy ją od razu odebrać?
— Jasne.
Zgodziłem się bez wahania, a potem zacząłem żałować. Gdy tylko ruszyliśmy autem spod hoteliku, Nix zaczęła się wydzierać jak prawdziwy koci demon, zupełnie jak ostatnim razem. Niewiele brakowało do tego, żeby uszy mi odpadły, ale dzielnie udawałem, że wcale mi to nie przeszkadza. Po prostu co jakiś czas dyskretnie podgłaśniałem radio, żeby zagłuszyć miauczenie.
Zatrzymując samochód na podjeździe, odetchnąłem z ogromną ulgą. Wyskoczyłem na zewnątrz z szerokim uśmiechem na twarzy, który szybko zniknął, gdy spojrzałem stronę domu.
— O kurwa — wymsknęło mi się.
— O co chodzi? — zapytała Cheriss i spojrzała tam, gdzie ja. — Kto to?
— Cornellia, moja była dziewczyna.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro