Rozdział 15
— Cheriss, chodź tu szybko, bo mi pomidory spadają! — krzyknąłem rozpaczliwie, kątem oka widząc, jak czerwona kula wytacza się ze stosu warzyw w papierowym woreczku.
Na szczęście moja współlokatorka szybko przybyła mi na ratunek i przejęła część zakupów, co pozwoliło uniknąć rozplaśnięcia się czegokolwiek o podłogę. Zataszczyłem torby do kuchni, z trudem położyłem je na stole, a na koniec z ciężkim westchnieniem opadłem na jedno z krzeseł, rozmasowując dłonie. Cheriss w międzyczasie zaczęła układać jedzenie do lodówki lub szafek.
— Nie wiem, po co tego aż tak dużo — rzuciła, wciskając paczki makaronu na jedną z półek. — Przecież wyjeżdżamy na weekend.
— Nie sądzę, że cokolwiek zepsuje się przez dwa dni, starałem się wybierać świeże warzywa. Poza tym będą cały czas w lodówce, a my nie zamierzamy siedzieć w Kernville przez pół roku. Przynajmniej taką mam nadzieję.
— Nie ma szans, żebym została tam dłużej. Zbankrutowałabym, gdybym musiała płacić za hotelowanie Nix dłużej niż przez miesiąc.
Jak na zawołanie w progu pojawiła się kotka, zamiauczała głośno, zaznaczając swoją obecność, a potem bezceremonialnie wpakowała się mi na kolana. W pierwszym odruchu chciałem ją zignorować, ale spojrzenie, jakim mnie obdarzyła, sugerowało, że jeśli w ciągu pięciu sekund nie zacznę jej głaskać, to mnie ugryzie. Szybko więc uległem i wsunąłem palce w czarną sierść.
— Mam czasami wrażenie, że ten kot zaczął sterować moim życiem — mruknąłem.
Cheriss zaczęła się śmiać.
— Myślałam, że zauważyłeś to już pierwszego dnia. Te urocze oczka i miękkie futerko są w stanie podporządkować sobie każdego. Babcia, gdy po raz pierwszy spotkała Nix, powiedziała, że jestem kocim niewolnikiem.
Drgnąłem na krześle, przypominając sobie o rozmowie z Herą.
— Skoro już wspomniałaś o swojej babci, to dowiedziałem się czegoś nowego — zacząłem niepewnie.
— O babci?
— Tak! To znaczy nie! — Próbowałem sensownie sklecić zdanie. — W zasadzie to częściowo. Głównie chodzi o Ruby.
Dziewczyna zatrzymała się w połowie drogi do lodówki. Odwróciła się w moją stronę i oparła o blat szafki.
— Skąd udało ci się uzyskać jakiekolwiek informacje? — Uniosła brew ze zdziwieniem.
— Twoja sąsiadka, Hera, akurat wyprowadzała psa na spacer. Zobaczyła auto Lanelle i myślała, że je kupiłem. Zaczęliśmy rozmawiać, więc postanowiłem sprawdzić, czy wie cokolwiek o Ruby.
— Mogłam wpaść szybciej na pomysł wypytania sąsiadów — odpowiedziała z lekkim zawstydzeniem w głosie. — Skoro babcia twierdziła, że Ruby mieszkała w tym domu przed nią, to ktoś może ją kojarzył.
— Uwierz mi, że miałem dzisiaj szczęście i trafiłem na odpowiednią osobę. Nikt inny by nic ci nie odpowiedział — zapewniłem. — Dzięki słowom Hery potwierdziło się to, że Lanelle skłamała podczas naszej rozmowy.
— Jesteś pewien? — Cheriss otworzyła szerzej oczy i przełknęła ciężko ślinę.
— Na milion procent — zapewniłem. — Lanelle utrzymywała, że nie zna Ruby, ale Hera utwierdziła mnie w tym, że było inaczej. Podobno była tutaj jakieś dwa razy i za każdym razem nie dawała żyć sąsiadom, bo robiła z domu dyskotekę.
— To nie brzmi jak ktoś, kto mógłby być znajomym babci. Przecież ona zawsze wydawała się bardzo spokojna.
— Może to stało się powodem konfliktu między Lanelle a Ruby. Podobno się pokłóciły, a potem nigdy więcej nie widziały. Według Hery Ruby używała pseudonimu Rani, była fanką marihuany oraz wysokiego ryzyka. To nie brzmi jak coś, co mogłoby podobać się twojej babci.
— Masz rację. — Cheriss przytaknęła. — Tylko dlaczego babcia utrzymuje, że jej nie zna? Pokłóciły się aż tak bardzo, że złość trzyma ją od przeszło czterdziestu lat?
— Do tego niestety musimy sami dotrzeć. Choć uważam, że można się wybrać któregoś dnia do Hery i na spokojnie wypytać o więcej szczegółów. Strasznie intryguje mnie ta dedykacja w książce. Jest jeszcze ta gazeta.
Przypominając sobie o niej, wstałem szybko, odłożyłem niezadowoloną Nix na drugie krzesło i niemalże pobiegłem do salonu. Odszukałem wycinek, który mnie interesował, wróciłem do kuchni, a potem położyłem tekstem w stronę Cheriss.
— Przeczytaj opis wyglądu — nakazałem.
— Jasne długie włosy, pieprzyk nad brwią oraz niebieskie lub zielone oczy. Chcesz zasugerować, że to Ruby, prawda? Oglądaliśmy jej zdjęcia, miała brązowe oczy.
— Uciekała przed policją, a świadkowie raczej nie skupili się na patrzeniu jej w oczy, gdy skakała na bungee. Mogli się pomylić.
— Kolor oczu pomylili, ale pieprzyk już dostrzegli? — Nie kryła sceptycyzmu. — Mamy gdzieś pod ręką zdjęcia tej Ruby?
— Zabrałem karton do swojego pokoju, żeby kiedyś na spokojnie przeanalizować jego zawartość. Poczekaj minutkę.
Po krótkiej chwili wróciłem z pudełkiem, po kolei wyjmując wszystko, co w nim było. Większość zdjęć została zrobiona z daleka, więc nie mogliśmy dokładnie przyjrzeć się twarzy. Udało nam się znaleźć tylko jeden kadr, gdzie Ruby została uchwycona mniej więcej do wysokości ramion. Niestety była to fotografia do dokumentów, w małym rozmiarze.
— Wydaje mi się, że ma pieprzyk nad brwią — powiedziałem, mrużąc oczy w celu dopatrzenia się szczegółów.
— To zdjęcie jest potwornie stare, Tobiasie. Równie dobrze mucha mogła zrobić na nie kupę i stąd ta kropka. — Cheriss ewidentnie nie podzielała mojego optymizmu.
— Spróbuję to zdrapać i dowiemy się, co to jest.
— Tobiasie, a czy kiedyś myłeś może okna z muszych kup? Tego nie idzie się pozbyć. Prędzej wydrapiesz Ruby dziurę nad okiem.
Zrobiłem minę obrażonego dziecka i postanowiłem zostawić fotografię w spokoju.
— W takim razie jeszcze raz poszukam czegokolwiek w internecie. Ruby Jane Galvan tam nie istnieje, ale może dowiem się czegoś o Rani?
— Próbuj, panie detektywie — rzuciła żartobliwie Cheriss. — Jestem ciekawa rezultatów poszukiwań.
— Nie myśl sobie, że wszystko zrobię sam. — Groźnie wycelowałem w nią palcem. — Upieczesz ciasto, żebyśmy nie odwiedzali Hery z pustymi rękami.
— Tak jest! — Zasalutowała.
***
Piątek nadszedł dużo szybciej, niż bym sobie tego życzył. Pakując swoje rzeczy, nieustannie rzucałem w stronę Cheriss spojrzenia zbitego psa. Niestety dziewczyna pozostawała nieugięta, a gdy tylko zapiąłem zamek od walizki, zostałem wypchnięty za drzwi z kluczami do samochodu w jednej ręce i transporterem z Nix w drugiej. Dostałem adres hoteliku dla zwierząt i rozkaz, by zwierzę w jednym kawałku dotarło na miejsce. Niewiele brakowało do tego, żebym się jej pozbył, bo kotka całą drogę wydzierała się, jakby sam szatan w nią wstąpił. Mogłem z ręką na sercu przysiąc, że kompletnie nie wiedziałem, że te futrzaste potwory potrafiły z siebie wydawać takie dźwięki. Dopiero gdy wracałem do domu w samotności, przestałem się bać o to, że ktoś za chwilę przegryzie mi tętnice na szyi.
— Wróciłem — wychrypiałem, otwierając drzwi.
— Świetnie! — odpowiedział mi głos w głębi domu. — Weź swoją walizkę i wyjeżdżamy. Sabine gotuje kolację dla wszystkich, więc nie chciałabym przyjechać tam zbyt późno.
— Mamy tam jakieś dwie godziny drogi. Spokojnie zdążymy na ósmą, czyli wieczór będzie jeszcze młody. Chyba że lubisz się wcześnie kłaść spać.
— Z tego, co wiem, to ty biegniesz do łóżka, gdy tylko się ściemni — prychnęła — więc w tym momencie dbam o to, żebyś nie zasnął głodny.
— Taka śliczna buzia, a charakter złośnicy. — Pokręciłem głową. — Rozczarowujesz mnie, Cheriss.
— Bierz tę walizkę, swój tyłek i wsiadaj do samochodu, zanim się naprawdę zdenerwuję. — Skrzyżowała ręce na piersi. — Nie patrz tak na mnie, tylko biegnij na górę.
Okazało się, że wylądowałem pod pantoflem swojej współlokatorki, bo trzy minuty później odjechaliśmy spod domu w kierunku Kernville. Przez całą drogę nie kryłem swojego niezadowolenia, siedząc z miną, jakbym połknął cytrynę. Ciągle rozmyślałem o tym, że czekały mnie dwa dni rozmawiania o siłowni, która mnie nie interesowała, oraz o tyłkach naszych dziewczyn, gdzie ja się nigdy nie przyjrzałem tyłkowi Cheriss. Zresztą, nie wypadało się tam gapić. A przynajmniej nie ostentacyjnie.
Drugą sprawą, która mnie kłuła, był brak czasu na to, żeby poszperać w internecie w poszukiwaniu nowych informacji o Ruby. Nawał pracy oraz przygotowania do tego wyjazdu skutecznie odebrały mi każdą wolną chwilę. Ciekawość z całą swoją mocą zżerała mnie od środka, a ja nie mogłem zrobić nic w celu pozbycia się tego paskudnego uczucia.
— Jesteś u celu.
Wzdrygnąłem się, słysząc mechaniczny głos, i gwałtownie zatrzymałem samochód. Cheriss poleciała do przodu, nadziała się na pas bezpieczeństwa, a on sprawił, że dziewczyna wróciła w fotel i plasnęła plecami o oparcie.
— Co to miało być? — zapytała zdezorientowana.
— Nie spodziewałem się, że już jesteśmy. Nawigacja wzięła mnie z zaskoczenia — odpowiedziałem, po czym wycofałem trochę auto, by wjechać przez bramę na podwórko. — Masz ostatnią szansę, żebyśmy zawrócili i ruszyli w kierunku Portland.
— Nawet o tym nie myśl — rzuciła stanowczo i wysiadła z samochodu.
Courtney i Sabine dopadły Cheriss, zanim zdążyłem wyjąć walizki z bagażnika. Potem dorwały również mnie, jako jej chłopaka, a ja musiałem odwzajemnić wszystkie przytulasy oraz udawać radość w głosie, gdy się z nimi witałem. Uśmiechając się fałszywie, zapewne wychodziłem na złego człowieka, ale kto z nas jest dobry?
— Tak się cieszę, że już jesteście — zaszczebiotała Sabine, zakładając kosmyk włosów za ucho. — Kolacja już gotowa, West i Duke czekają na was w środku.
— W takim razie chodźmy — odpowiedziała Cheriss z uśmiechem.
Przeszliśmy przez próg i w tym momencie cyrk się rozpoczął. Starałem się utrzymywać wrażenie luźnego jak guma w starych majtkach, żeby wyjść na ziomala, który nie będzie się wyróżniał na tle pozostałej dwójki mężczyzn. Gdy podawali mi dłoń na przywitanie, po poprzednich doświadczeniach już przygotowałem się na silny uścisk i starałem się go jak najmocniej odwzajemnić. Sądząc po ich minach, chyba nie zrobiłem na żadnym z nich wrażenia. Rozbolała mnie za to szczęka, bo żeby nadać siły swojej ręce, zacisnąłem zęby.
— Czego sobie życzysz do picia, Tobiasie? — Choć West klepnął mnie w plecy od niechcenia, ja nieomal wyplułem na podłogę swoje płuca. — Connie przywiozła od rodziny z Kalifornii wódkę One Mandarin Blossom. Mogę zrobić ci z nią drinka. Nie pożałujesz.
— W takim razie nie zamierzam protestować. — Uśmiechnąłem się, choć już żałowałem, że postanowiłem się na to zgodzić.
Byłem strasznie wrażliwy na alkohol, a w przypadku czegoś mocniejszego niż piwo potrafiłem zaliczyć zgona po jednym lekkim drinku. Gdy West mieszał całkiem sporą ilość wódki z wermutem, wodą gazowaną, sokiem z cytryny oraz kilkoma innymi składnikami, mi z każdą chwilą robiło się coraz bardziej gorąco.
Z wręcz przesadną radością przejąłem szklankę i upiłem z niej łyk. Przez kilka sekund walczyłem z palącym gardłem oraz myślami o tym, jak wszyscy w nocy będą zasypiać przy akompaniamencie dźwięków moich torsji, po czym szeroko się uśmiechnąłem, podsumowując:
— Smaczne, ale trochę słabe. Żałujesz alkoholu koledze?
I zasadziłem sobie mentalnego kopa w dupę.
West zaczął się szczerze śmiać, a chwilę później dołączył się do tego też Duke.
— Mamy tylko jedną butelkę tej wódki, nie możesz wypić wszystkiego na raz. Następnym razem poproszę Connie, żeby przywiozła tego więcej.
— Koniecznie — odpowiedziałem.
Na tym rozmowa się urwała, bo dziewczyny zaprosiły nas do stołu. Nie zjadłem zbyt wiele, wypiłem tego jednego drinka i oświadczyłem, że ze względu na dużą ilość pracy byłem zmęczony. Sabine zrozumiała aluzję. Zaprowadziła mnie wraz z Cheriss do jednego z pokoi na piętrze.
— Domek nie jest zbyt duży, więc oddałam pokoje wam oraz Connie z Westem. Ja i Duke będziemy spali na kanapie w salonie, więc proszę was, żebyście nie chodzili za dużo w nocy, bo mam strasznie lekki sen. — Zachichotała. — Nikt na pewno nie chce doświadczyć tego, jak bardzo potrafię być zła, gdy się nie wyśpię.
— Okej, przyjęte do informacji — odpowiedziała Cheriss.
— Świetnie. W takim razie dobrej nocy!
Zostaliśmy sami, a ja w końcu mogłem się rozejrzeć po pokoju. Jęknąłem rozpaczliwie, widząc jedno dwuosobowe łóżko. Spełnił się mój najgorszy koszmar, a ja musiałem znaleźć jakieś dobre wyjście z sytuacji. Czułem już skutki działania alkoholu i nie mogłem dopuścić do tego, żeby rano było mi za coś wstyd.
— Cheriss, z szacunku do ciebie postanowiłem spać na podłodze — oświadczyłem.
— Słucham?! — Popatrzyła na mnie jak na wariata. — Przecież to łóżko jest tak wielkie, że nawet nie zorientujesz się, że będziemy tam we dwójkę. Postaram się, żeby cię nawet paluszkiem u stopy nie dotknąć.
— Nie w tym problem — odparłem.
— A w czym? — Zmrużyła oczy podejrzliwie.
— Po prostu nie chcę cię przez przypadek obrzygać.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro