Rozdział 14
Cheriss dała mi jasno do zrozumienia, że powinienem się od niej odczepić i dać święty spokój, ale jaki byłby ze mnie dżentelmen, gdybym nie pomógł krwawiącej kobiecie? W ogóle komukolwiek, kto by krwawił, miał złamaną nogę albo dostał zawału. Oczywiście wszystkie inne dolegliwości również potraktowałbym poważnie.
Pomogłem dziewczynie usiąść na krześle i dłonią nacisnąłem na jej potylicę, żeby pochyliła głowę do przodu. Chciała zaprotestować, ale widząc moje wymowne spojrzenie, postanowiła więcej się nie odzywać. Bez protestów przyjęła ode mnie czystą chusteczkę, po czym przytknęła ją do nosa. W międzyczasie otworzyłem zamrażarkę, wyjąłem z niej paczkę frytek, a potem bezceremonialnie przyłożyłem do czoła Cheriss. Ta pisnęła z zaskoczenia.
— Chcesz mi odmrozić mózg? — zapytała ironicznie.
— Może. — Wzruszyłem ramionami. — Liczę, że zrobię ci reset i wreszcie przestaniesz myśleć, że jesteś na tym świecie sama.
— Przestań — mruknęła.
— Przecież chcę tylko pomóc — sapnąłem. — Nie proszę cię, żebyś opowiedziała mi historię swojego życia, ale jeśli dzieje się coś złego, to wolałbym wiedzieć. Mieszkam tu i nie zamierzam udawać, że wcale cię tu nie ma, a twoje problemy nie istnieją. Pozwól mi być dobrym przyjacielem.
Do Cheriss chyba wreszcie dotarły moje słowa i spuściła z pary. Skuliła się na krześle, a jej postawa z bojowej zmieniła się w dużo bardziej zrezygnowaną. Wystarczyło jedno spojrzenie, bym zauważył, jak bardzo wyniszczyło ją zamartwianie się. Czułem się po części winny, bo nie zauważyłem jej złego samopoczucia wcześniej. Nie bardzo wiedziałem, jak to teraz naprawić, więc zwyczajnie stałem jak ten osioł, trzymając tę głupią paczkę frytek i starałem się ignorować fakt, że za chwilę odmarzną mi palce.
Z zamyślenia otrząsnąłem się dopiero kilka minut później, gdy głowa Cheriss zaczęła mi strasznie ciążyć na dłoniach. Zorientowałem się, że niewiele brakowało, by przysnęła. Wyglądała na dużo spokojniejszą, przymknęła oczy, a jej ciało powoli coraz bardziej pochylało się do przodu i gdybym tylko miał trochę silniejsze ręce, pozwoliłbym na to, by odpoczywała tak dłużej. Niestety palące przedramiona zmusiły mnie do przerwania tej chwili.
— Cheriss, może chcesz się położyć do łóżka? — zapytałem.
Dziewczyna wzdrygnęła się, prawdopodobnie sama zdziwiona tym, że prawie odleciała podczas tamowania krwotoku z nosa. Faktycznie, brzmiało to niedorzecznie.
— Tak, chyba powinnam się przespać — stwierdziła. — Tylko najpierw pójdę do łazienki, żeby umyć twarz. Zapewne rozsmarowałam sobie krew po twarzy — dodała, odsuwając chusteczkę.
— Wciąż jesteś piękna — odpowiedziałem i wyszczerzyłem się jak typowy przygłup.
— Bardzo śmieszne. Nie kłam. — Wywróciła oczami, a potem popędziła w stronę łazienki.
Odprowadziłem ją wzrokiem, cały czas się uśmiechając, ale gdy tylko drzwi się za nią zamknęły, moja mina mocno zrzedła. Naprawdę przestraszyli mnie ci dwaj mężczyźni, a jeszcze bardziej to, że nie wiedziałem, czego tu szukali. Cheriss w ich temacie milczała jak zaklęta, a ja, choćbym zagroził jej obcięciem palców, niczego bym się nie dowiedział. Tak oto kolejny raz znalazłem się w kropce, a to frustrowało mnie przeokropnie. Jakby tak się zastanowić, ostatnio moje życie to był jeden wielki rollercoaster. Niedobrze.
Uznałem, że powinienem zająć swoje myśli czymś innym. Wróciłem do samochodu, by wjechać nim do garażu, potem zaszyłem się w swojej sypialni, żeby chwilę popracować na laptopie. Skoro Waller zrzucił mi na głowę tak ogromną wycieczkę, to wypadałoby się do niej przygotować. Zacząłem grzebać internecie w poszukiwaniu miejsc wartych odwiedzenia. Obowiązkowo musiałem zabrać zwiedzających do Multnomah Falls, ponieważ wodospad był naprawdę przepiękny, a turyści uwielbiali tam robić zdjęcia. Kolejna miła opcja to portlandzki ogród japoński. Podobno mocno przypominał te, które znajdowały się w Japonii, więc na pewno również zrobiłby wrażenie. Do tego tutejsze muzeum sztuki i można śmiało ruszać dalej, skoro czekała na nas także Kalifornia.
Właśnie. Kalifornia. Nie miałem ochoty stąd wyjeżdżać na dłużej niż jeden dzień, a po tym, jak do Cheriss doczepiło się tych dwóch podejrzanych typków, najchętniej siedziałbym w tym domu przez całą dobę siedem dni w tygodniu. Tak na wszelki wypadek. Oczywiście, bohater ze mnie żaden, ale w przeciwieństwie do mojej współlokatorki miałem unikatową umiejętność dzwonienia na policję. Mógłbym się założyć, że Cheriss nie potrafiła jej używać.
— Tobiasie?
Zza drzwi wychyliła się czerwona czupryna.
— Coś się stało? — zapytałem.
— Nie zareagowałeś, gdy zapukałam. Mogę wejść?
— Tak, zapraszam. Pewnie się zbyt mocno skupiłem na pracy i nie usłyszałem.
Dziewczyna skinęła na znak zrozumienia. Usiadła na brzegu materaca, a ja szybko przestudiowałem wzrokiem jej twarz w poszukiwaniu wskazówek, które powiedziałaby mi coś na temat jej samopoczucia.
— Już się wyspałaś? Jak się czujesz?
— Minęły trzy godziny, Tobiasie. Wystarczająco długo na regenerującą drzemkę. Jest o wiele lepiej i dlatego tutaj przyszłam. Dziękuję ci za pomoc.
— Nie masz za co dziękować. Przytknąłem ci tylko mrożonkę do czoła. To nic wielkiego.
— Doceniam nawet to, skoro pomogło, ale bardziej mi chodziło o samą troskę. Byłam wtedy w dużych emocjach i się zachowywałam trochę irracjonalnie. Zachowałam się niezbyt miło w stosunku do ciebie, choć chciałeś mi pomóc, a nie zaszkodzić. Wiem jednak, co powiesz, gdy tylko otworzysz usta, więc od razu cię uprzedzę. Dalej nie zamierzam rozmawiać o tym, co stało się przed domem, i zdania nie zmienię.
Westchnąłem. Wydawało mi się, że Cheriss coś zrozumiała, ale okazało się, że potrafi uparcie trzymać się swoich postanowień.
— Nie pochwalam tego, ale skoro nic z ciebie nie wyduszę, to pozostaje mi tylko odpuścić.
Przez chwilę milczeliśmy, aż w końcu cisza zaczęła mnie denerwować. Postanowiłem znowu się odezwać.
— To nie jest jedyny powód, dlaczego tu przyszłaś, prawda?
— Nie da się ciebie oszukać, co? — Uśmiechnęła się, ale ten uroczy uśmiech szybko zniknął. — Faktycznie jest jeszcze druga sprawa.
— O co chodzi? — Postanowiłem dopytać, widząc, że się zawahała.
— Ciotka Sabine ma domek w Kernville, który wynajmuje turystom w sezonie. Sabine chce tam pojechać na weekend, zanim masowo zaczną się zjeżdżać ludzie. Koniecznie chce, żebym pojechała też ja, Courtney i oczywiście nasze drugie połówki. Rozumiesz, do czego zmierzam, prawda?
— Czeka nas wycieczka? — rzuciłem ponuro.
— Niestety. I to w najbliższy weekend.
— Co z Nix? — Przypomniałem sobie nagle o istnieniu kotki.
— Mamy w Portland kilka hotelików dla zwierząt. W jednym już kilka razy zostawiałam ją pod ich opieką i za każdym razem byłam zadowolona. Przynajmniej raz dziennie dostawałam jakieś zdjęcia czy filmy kota, więc moja przewrażliwiona dusza była spokojna.
— Czyli nie ma żadnych przeciwwskazań do wyjazdu?
— Nie. — Cheriss potwierdziła moje przypuszczenie.
— Chcesz tam jechać?
— Nie bardzo, ale Sabine nie przyjmuje odmowy. Poza tym widziałam, że bardzo jej zależy. Nie zamierzam robić przykrości swojej przyjaciółce.
— W porządku. Nie mam powodu, żeby się nie zgodzić.
— Dziękuje! — wykrzyknęła, a jej ciało zauważalnie się rozluźniło. Widocznie obawiała się trochę mojej reakcji. — Nie będę ci dłużej zabierać czasu, żebyś się nie zdenerwował i nie rozmyślił.
Zdążyłem tylko mrugnąć, a Cheriss zniknęła z pokoju zupełnie, jakby potrafiła się teleportować. Na moment wróciłem wzrokiem do ekranu laptopa, ale uznałem, że wystarczy pracy na jeden dzień. Wyłączyłem go, odłożyłem na pościel, a potem rozciągnąłem zesztywniałe ręce oraz nogi. Spojrzałem na zegarek. Był już wieczór, ale jeszcze nie aż tak późny. Postanowiłem wybrać się do marketu po kilka rzeczy, zanim go zamkną.
Zbiegłem na dół, zgarnąłem kluczyki do camaro i udałem się do garażu. Otworzyłem właśnie drzwi, gdy zauważyłem przypatrującą mi się starszą panią. Koło niej stał czarny spaniel, który zaczął machać ogonem, gdy spotkaliśmy się spojrzeniami.
— Dobry wieczór. — Postanowiłem się przywitać z kobietą, bo nie chciałem wyjść na buraka bez manier.
— Witaj, złociutki — odpowiedziała z uśmiechem. — Odkupiłeś samochód Lany?
— Och nie — rzuciłem od razu. — Pani Galvan nie sprzedałaby swojego ukochanego auta, jest jej oczkiem w głowie. Korzystam z niego za zgodą wnuczki Lanelle.
— Mała Rissie pozwoliła komuś obcemu dotykać rzeczy należących do jej babci? To do niej niepodobne. — Zaśmiała się serdecznie.
— Nie nazwałbym się aż tak obcym — odparłem. — Jestem współlokatorem Cheriss i mieszkam tu od ponad miesiąca.
— Ach, więc jesteś nowym sąsiadem?! — Kobieta ruszyła w moją stronę, wyciągając dłoń. — Jestem Hera, mieszkam trzy domy dalej. Miło cię poznać.
— Tobias — przedstawiłem się, ściskając dłoń w odpowiedzi.
— Dobrze wiedzieć, że ktoś zaopiekuje się Rissie. Mieszkała tu sama i choć to spokojna dzielnica, martwiłam się o nią. Nigdy nie wiadomo, kiedy zdarzy się coś niebezpiecznego, a ja, jako największy czarnowidz w Portland, o wszystkich się martwię. Odkąd Lanelle przeniosła się do kliniki, Cheriss była strasznie przygaszona. Lana mieszkała tu przez ponad czterdzieści lat, więc Rissie poznałam jak jeszcze była w pieluchach.
— Znała się pani dobrze z Lanelle?
— Oczywiście. Można powiedzieć, że dobre z nas przyjaciółki. Teraz utrzymujemy kontakt tylko telefoniczny, ale uwierz mi, że wcześniej widywałyśmy się obowiązkowo przynajmniej dwa razy w tygodniu na herbacie. Zawsze ustalałyśmy, która z nas upiecze ciasto.
Nie dało się ukryć, że kobiety musiały być ze sobą bardzo blisko. Upatrzyłem sobie w tym szansę, na dowiedzenie się kilku rzeczy. A przynajmniej miałem nadzieję, że zdobędę jakieś ciekawe informacje.
— Kojarzy może pani Ruby? Wydaje mi się, że mogła tutaj bywać dawno temu.
— Ruby? — Kobieta przechyliła głowę ze zdziwieniem. Pies, który bacznie obserwował swoją właścicielkę, zrobił dokładnie to samo. — Nie jestem w stanie skojarzyć nikogo z tym imieniem.
— Długie jasne włosy, często wiązane w warkocz.
— Chyba wiem, kogo masz na myśli. — Skrzywiła się. — Będąc tutaj, używała swojego pseudonimu, czyli Rani. Przyjechała tu może ze dwa razy pod koniec lat siedemdziesiątych i za każdym razem stawiała na nogi całą dzielnicę. Wiesz, w tych czasach może to normalne, że młodzież słucha głośno muzyki czy robi imprezy, ale wtedy to było raczej coś niecodziennego. Ona miała kompletnie w nosie, że malutki Joseph spał w drugim pokoju. Wszystkie domy w okolicy się trzęsły, gdy odpalała radio.
— Wie może pani coś jeszcze o tej Ruby?
— Raczej nic istotnego. Nie przypadłyśmy sobie do gustu. Ja uważałam ją za lekkoducha, a ona mnie za sztywniaczkę. Twierdziła, że umrę z nudów, skoro nie palę trawki i nie przebiegam po torach tuż przed pociągiem. Dziewczyna miała jakieś chore ciągoty do wszystkiego, co niebezpieczne. Dobrze, że postanowiła zostawić Lanę w spokoju.
— Przestała przyjeżdżać?
— Ciężko to tak nazwać, skoro była tu dwa razy. Przed wyjazdem dość burzliwie pokłóciła się z Laną, a potem wyjechała i nigdy nie wróciła. Lanelle próbowała się z nią skontaktować, ale Rani przepadła jak kamień w wodzie. Nie mam zielonego pojęcia, co mogło się z nią stać. Musiałbyś zapytać Lany, ale to dla niej dość drażliwy temat.
Wiedząc, że nic więcej nie wyciągnę od Hery, pożegnałem się z nią, podrapałem psa za uchem i wróciłem do garażu.
Temat Ruby nie dawał mi spokoju przez całą drogę do marketu. Potwierdziły się moje przypuszczenia co do tego, że Lanelle ją znała, ale sprawa wydawała się trudniejsza, niż myślałem. Cenna mogła się okazać informacja o jej pseudonimie. Rani. Tak się kazała nazywać. Skoro internet milczał na temat Ruby Jane, to może wiedział coś o Rani? Skoro była ekscentryczką, to może robiła dziwne rzeczy? Może udział w jakiś głośnym protestach? Awantura na większą skalę?
Musiałem to sprawdzić, bo inaczej nie zasnę.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro