Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 13

Przyznam szczerze, że ostatnio strasznie nie po drodze mi z pisaniem. Na szczęście, udało się skończyć wreszcie rozdział trzynasty. Mam nadzieję, że jeszcze ktoś pamięta o istnieniu tego opowiadania ;)

~~~~~~~~~~

— Spodobał jej się prezent?

Leah dopadła mnie od razu, gdy tylko weszła do biura. Kompletnie nie przejęła się tym, że siedziałem na krześle, jakby ktoś mnie całą noc okładał kijem po plecach i nie miałem ochoty na rozmowę. Lubiłem wszystkich swoich współpracowników, ale tym razem chciałem, żeby na moment zniknęli.

— Mhm.

— Tobiasie, co jest? — Leah wyraźnie się zmartwiła.

— Nic, po prostu czuję się trochę gorzej. Chyba się przeziębiłem. — Posłałem w jej stronę słaby uśmiech.

— W czerwcu?

— Najwidoczniej.

Dziewczyna skinęła jedynie głową i postanowiła nie drążyć tematu, co przyjąłem z ogromną ulgą. Naprawdę nie miałem głowy do żadnych rozmów. Od wczoraj moje myśli bez przerwy zaprzątała ta jedna głupia sytuacja, którą zepsułem całą miłą atmosferę w domu.

Każda chwila poranka, zanim wyszedłem do pracy, była tak nieprzyjemna, że marzyłem o tym, by zwyczajnie zniknąć. Nienawidziłem niezręcznej atmosfery. Nie potrafiliśmy sobie z Cheriss spojrzeć w oczy, w kuchni unikaliśmy się jak ognia, żeby przypadkiem nie dotknąć jednocześnie tego samego widelca, a śniadanie jedliśmy w dwóch osobnych pomieszczeniach. Dodatkowo Nix ewidentnie wyczuła, że coś się zmieniło i zaczęła paskudnie traktować naszą dwójkę. Najpierw nasyczała na mnie, gdy tylko znalazłem się w zasięgu jej wzroku, a potem bez zapowiedzi podbiegła do swojej właścicielki, żeby ugryźć ją w rękę. Zrobiła to na tyle mocno, że polała się krew. Nie chciałem zostać kolejną ofiarą tej małej czarnej bestii, więc wyszedłem do pracy szybciej niż zwykle.

Skończyło się to tym, że gdy zaczęły ze mnie schodzić te najsilniejsze emocje, poczułem się potwornie śpiący i zmęczony. Z tego powodu siedziałem teraz w biurze bez energii, upodabniając się wyglądem do sflaczałej piłki, z której uciekło powietrze. Brakowało mi chęci do czegokolwiek, nie wspominając nawet o bólu niefizycznym, który dopadł moje wrażliwe serduszko.

— Tobiasie?

— Czego? — wypaliłem, niechętny do rozmowy z kimkolwiek.

— Tak milutko jeszcze nikt mnie nie przywitał, odkąd zostałem właścicielem tej firmy.

Gdyby gałki oczne mogły wypaść z oczodołów, gdy ktoś nagle się wystraszy, zapewne moje właśnie tak by zrobiły. W jednym momencie przypomniałem sobie imiona wszystkich świętych i każdego po kolei błagałem o dar w postaci mocy cofania czasu.

— Szefie, przepraszam, nie wiedziałem, że to pan. — Przełknąłem ciężko ślinę, nie wiedząc, gdzie podziać wzrok.

Waller roześmiał się szczerze, a potem poklepał mnie po ramieniu. Zaskoczony, aż podskoczyłem na krześle.

— Jaka nagła zmiana nastawienia. — Podrapał się po brodzie. — Mógłbym przysiąc, że jeszcze przed chwilą najchętniej byś się mnie stąd pozbył.

— To nie tak, zapewniam!

— Nie kłopocz się wyjaśnieniami, Tobiasie. — Mężczyzna machnął ręką. — Każdemu się zdarza być nie w sosie, a ja nie przyszedłem tutaj, żeby cię za to karcić. Chciałem tylko przekazać, że mam już komplet chętnych finów, którym marzy się wycieczka z tobą. Chciałbym, żebyś przyszedł do mojego gabinetu, bo mam dla ciebie materiały do nauki o okolicznych atrakcjach. Czy znajdziesz pięć minut dla swojego szefa?

— Ależ oczywiście! — Wstałem z fotelu tak gwałtownie, że ten odjechał dobre dwa metry do tyłu.

Leah siedząca przy biurku obok uniosła wzrok znad ekranu laptopa i parsknęła śmiechem.

Gdy wróciłem, miałem jeszcze bardziej kwaśną minę, niż gdy stąd wychodziłem. Okazało się, że planowana wycieczka miała trwać tydzień i nie odbywała się jedynie na terenie Portland, zatem okoliczne atrakcje nie były wcale takie okoliczne. Oznaczało to kilkudniowy wyjazd z domu, spanie w hotelach, a teraz uczenie się wszystkich interesujących faktów o Seattle i San Francisco. Na myśl o siedzeniu ponad dziewięć godzin w autokarze, żeby dostać się do Kalifornii, z miejsca robiło mi się słabo.

— Lepiej nic nie mów — ostrzegłem Leah, która po raz kolejny tego dnia spojrzała na mnie z politowaniem.

— Jak mogę nic nie mówić, skoro wyglądasz, jakby pieprznął cię pociąg?

— Może, gdyby tak się stało, to czułbym się lepiej. — Wzruszyłem ramionami.

Dziewczyna huknęła dłonią o swoje biurko tak głośno, że aż podskoczyłem, a serce zaczęło się tłuc w klatce piersiowej.

— Do jasnej cholery, Tobiasie, czy ty siebie słyszysz? Smęcisz jak stary dziad.

— Słyszałem to już kiedyś — odparłem obojętnie.

— Wystarczy.

Leah wstała ze swojego miejsca, podeszła bliżej i zdecydowanym ruchem zamknęła mi przed nosem laptopa.

— Co to ma znaczyć? — zapytałem, ale w sumie było mi wszystko jedno, dlaczego postąpiła tak, a nie inaczej.

— Wychodzimy stąd. Wystarczy ci na dzisiaj.

— Przecież zostały nam dobre trzy godziny do końca, nie możemy sobie tak po prostu pójść.

— Już ty się nie martw, ja wszystko załatwię.

Nie kłamała. Po jakichś dwóch minutach Leah wróciła z gabinetu Wallera, zgarnęła spod biurka swoją torebkę, a potem pociągnęła mnie w stronę wyjścia. Powinienem był zapytać, gdzie się wybieraliśmy i czy nie zamierza mnie porwać, żeby sprzedać moje organy na czarnym rynku, ale w tamtym momencie miałem wszystko głęboko w nosie. Całą drogę wlokłem się gdzieś z tyłu, wpatrzony bez przerwy w chodnik. Zapewne, gdyby nie towarzystwo Leah, która cały czas czuwała nad moim bezpieczeństwem, już dawno wpadłbym na jakiś słup albo prosto pod auto.

— Właź do środka — odezwała się po czasie, otwierając jakieś drzwi.

Spodziewałem się ujrzeć czarnego dostawczaka, a w nim grupę typów w kominiarkach, ale ku mojemu zdziwieniu stałem przed wejściem do kawiarni. Zdziwiony spojrzałem na Leah, ale po raz kolejny postanowiłem nie pytać. Pozwoliłem się poprowadzić do jednego ze stolików, posadzić na krześle i na koniec dałem sobie wcisnąć menu do rąk. Ruchem powolnym jak u zombie wskazałem kelnerce palcem latte na karcie, a gdy odeszła, z jękiem opadłem twarzą na drewniany blat.

— Zaczynam się zastanawiać, czy kawa wystarczy, żeby cię przywrócić do żywych. Może powinnam była cię zabrać na kolejkę górską? Trochę adrenaliny by ci dobrze zrobiło.

— Zemdlałbym przy pierwszym zjeździe w dół i twój plan zmieniłby się w porażkę — mruknąłem przez rozpłaszczone na stole usta.

— Ach, więc jesteś tym typem osoby, która przegapia najlepszą zabawę.

Z westchnieniem podniosłem głowę, posyłając Leah zmęczone spojrzenie.

— Nie wiem, czy uczucie spadania, żołądek podjeżdżający do gardła, kołaczące serce i strach o własne życie mógłbym nazwać zabawą. Tym bardziej „najlepszą".

— To w takim razie, co lubisz robić w wolnym czasie? — Dziewczyna zapytała z zaciekawieniem i oparła brodę na dłoniach.

— Czytać książki, siedzieć w fotelu i słuchać ciszy. — Uśmiechnąłem się z rozmarzeniem. — Tak, zdecydowanie to cudowna rozrywka.

— A coś oprócz tego?

— Zdarza mi się jeździć na rolkach lub łyżwach, haftować, a kiedyś nawet bawiłem się trochę w cukiernictwo.

— Facet, który potrafi piec? — Uniosła brew. — Godne podziwu.

— Rok temu byłem odpowiedzialny za udekorowanie tortu weselnego dla jednej z moich sióstr. Goście byli zachwyceni, ale ja patrząc na to ciasto, myślałem tylko o tym, ile stresu mi przysporzyło. Wiesz, można coś słodkiego upichcić od czasu do czasu na jakieś urodziny, ale gdy pojawia się tematyka ślubu, to wszystko musi być idealne. Zwłaszcza przy Val. Ona ma bzika na punkcie perfekcyjności. Zwariować można.

— Kiedy jak kiedy, ale w dniu ślubu każda panna młoda marzy, by wszystko było dopięte na ostatni guzik. Sama pewnie bym pilnowała, żeby wszystko szło zgodnie z planem i wyglądało idealnie. — Leah wpakowała sobie do ust kawałek ciasta, które dopiero co przyniosła kelnerka.

— Skoro tak uważasz, to nadawałabyś się na koleżankę dla Val.

— Och, proszę cię, Tobiasie, a ty nie chciałbyś, żeby w dniu twojego ślubu każda chwila była dokładnie taka, jak sobie wymarzyłeś? Piękny tort, dekoracje, zadowoleni goście, pierwszy taniec bez pomylenia kroków...

— Nie wybiegam tak daleko w przyszłość. — Wzruszyłem ramionami. — Jakoś nie przypominam sobie, żebym był blisko wciśnięcia obrączki na palec.

— Kto wie, może miłość czeka tuż za rogiem?

Odwróciłem się na chwilę za siebie, by spojrzeć na stolik znajdujący się na końcu pomieszczenia.

— Jeśli uważasz, że ten rudy na oko trzynastolatek, który właśnie umazał się bitą śmietaną, jest moją przyszłą miłością, to mam nadzieję, że jesteś kiepskim jasnowidzem.

Leah parsknęła śmiechem.

— Nie o to mi chodziło. Miałam na myśli to, że weselne dzwony mogą zabić szybciej, niż myślisz. Jeśli kupidyn trafi cię w tyłek jedną ze swoich strzał, to nie będzie już odwrotu.

— No co ty nie powiesz — mruknąłem, po czym wziąłem łyk kawy.

— Coś mówiłeś?

— Nie, nic — rzuciłem. — Chodzi mi o to, że niedawno rozstałem się z jedną dziewczyną i kompletnie nie mam ochoty po raz kolejny wysłuchiwać tego, jaki jestem nudny i beznadziejny.

— Twoja była tak ci powiedziała? Widocznie nie dostrzegła, na jak fantastycznego faceta trafiła. Będąc na jej miejscu, w życiu nie pozwoliłabym ci się wymknąć.

— Już mnie tu nie czaruj. — Machnąłem ręką. — Mam więcej wad, niż ci się wydaje.

— Zalety równoważą wady, więc nie widzę problemu — powiedziała niby od niechcenia.

Miałem wrażenie, że ta rozmowa zaczęła się robić lekko dziwna, więc szybko dopiłem kawę i wykręciłem się gadką o tym, że muszę skosić trawę w ogrodzie. Nieważne, że robiłem to wczoraj. Leah o tym nie wiedziała.

Zanim wjechałem samochodem do garażu, przystanąłem na chwilę przed podjazdem, żeby złapać kilka głębokich wdechów mających mi pomóc odzyskać psychiczną równowagę. Potarłem twarz dłońmi na rozbudzenie, a kiedy otworzyłem oczy, ujrzałem niepokojącą sytuację. Cheriss rozmawiała z podejrzanymi dwoma mężczyznami przed wejściem do domu i nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że wyglądała na przerażoną. Skuliła się, wyraźnie cofnęła w stronę drzwi, a jej twarz strasznie pobladła. Uciekające na wszystkie strony świata oczy, zdawały się szukać gdziekolwiek pomocy. W ciągu sekundy zgasiłem silnik, wyskoczyłem na zewnątrz i ruszyłem w stronę całej trójki. Oczywiście bez żadnego planu czy pomyślenia o konsekwencjach.

— Cheriss, czy wszystko w porządku? — zapytałem.

Nieznajomych ewidentnie spłoszyła moja obecność, więc szybko oddalili się bez słowa. Po chwili ich zaparkowane nieopodal auto ruszyło z piskiem opon i popędziło w stronę miasta. Cheriss osunęła się po drzwiach, siadając na ganku.

— Kto to był?

— Nikt.

— Coś ci zrobili?

— Nie.

— Cheriss, nie okłamuj mnie — zażądałem.

— Przepraszam.

Nerwowo wypuściłem powietrze z ust, gdy zdałem sobie sprawę z tego, że niczego się nie dowiem. Dziewczyna postanowiła milczeć jak zaklęta. Kiedy w końcu podniosła wzrok, na moment zrobiło mi się ciemno przed oczami.

— Jasna cholera, krew ci leci z nosa.

Cheriss podniosła dłoń i dotknęła palcami skóry. Widząc, że krwawi, pokręciła głową z rozczarowaniem.

— Znowu — szepnęła.

— Jak to znowu?! — wykrzyknąłem, ale nie ze złości, tylko ze strachu. Działo się coś niedobrego.

— Mam tak, gdy się mocno zestresuję. Do tego zazwyczaj dochodzi ból głowy i szum krwi, który słyszę w uszach. Upierdliwe, ale to nic takiego. — Wzruszyła ramionami.

— Naprawdę uważasz, że to nic takiego? — Nie dowierzałem. —To się nie zdarza każdemu człowiekowi, który jest pod wpływem silnym emocji. Powinnaś na siebie uważać.

— Przestań być nadopiekuńczy, Tobiasie — mruknęła, po czym wyciągnęła chusteczkę, którą przyłożyła do nosa. — A teraz daj mi spokój, bo nic ci więcej nie powiem.

— Ale przecież tamci mężczyźni mogli zrobić ci krzywdę!

— Nie zrobili. I nie zrobią.

— Cheriss, proszę...

— Nie — przerwała. — Lubię cię, ale moje sprawy są tylko moje. Nie przejmuj się nimi, skoro cię nie dotyczą. Bo nie chcesz, żeby zaczęły — dodała twardo.

Dziewczyna wstała i choć chwiała się na nogach, odtrąciła moją rękę, gdy chciałem jej pomóc. Myślałem, że się na mnie wściekła, ale dopiero, gdy zobaczyłem jej przepraszające spojrzenie, zrozumiałem jedno. Nie pisnęła ani słowem, bo nie chciała, żebym miał kłopoty.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro