Rozdział 11
Przez kolejne dwa tygodnie nie wracaliśmy do tematu Ruby Jane. Oboje nie mieliśmy na to czasu, w szczególności Cheriss, która dzieliła każdą chwilę pomiędzy uczelnią a pracą. Ja sam nie rozpoczynałem rozmowy, bo nie była to najważniejsza sprawa w moim życiu. Uznałem, że w końcu nadejdzie odpowiedni moment.
I nadszedł. Moja współlokatorka nareszcie doczekała się jednego dnia wolnego i od razu zaproponowała wycieczkę do Salem, gdzie aktualnie mieszkała jej babcia.
— Ostrzegam, że podróż komunikacją miejską zajmie nam sporo czasu — zakomunikowała rano Cheriss, przeczesując w międzyczasie włosy przed lustrem.
— A potem nigdy stamtąd nie wrócimy, bo napadną nas czarownice? — Uniosłem brew.
— To nie to Salem, Tobiasie. Od legendarnego miasta czarownic dzieli nas ponad trzy tysiące mil. Autobusami jechalibyśmy tam chyba z tydzień.
— Niby wiedziałem, że to nie to samo miejsce, ale liczyłem, że zobaczę, jak ktoś frunie na miotle — rzuciłem z udawanym żalem w głosie.
— Obawiam się, że na miotle fruwam jedynie ja, gdy muszę zamieść całą podłogę w kawiarni kwadrans przed zamknięciem — zażartowała, wywołując tym samym uśmiech na mojej twarzy.
Odchyliłem głowę, by położyć ją na oparciu kanapy i przymknąłem oczy. Potrzebowałem jeszcze kilku minut, by do końca się przebudzić. Poranek był jeszcze cięższy po całonocnych szaleństwach Nix, które nie pozwoliły zmrużyć oczu zarówno mi, jak i Cheriss. Od incydentu z ucieczką kotka ewidentnie polubiła smak wolności i nie podobało jej się ponowne zamknięcie w domu, przez co potrafiła biegać, skakać oraz coś zrzucać kilkadziesiąt razy w ciągu jednej doby. Mimo całej mojej sympatii do tego zwierzaka miałem ogromną ochotę wypchnąć ją za okno.
— Tobiasie, śpisz? — zapytała Cheriss, szturchając mnie za ramię.
— Teraz już nie — mruknąłem.
Otworzyłem jedno oko, by spojrzeć na pochyloną nade mną dziewczynę. Przez ten krótki moment zdążyła spiąć włosy i się przebrać.
— Mógłbyś pomóc mi z zapięciem sukienki? Mam za krótkie ręce.
Z westchnieniem podniosłem się z kanapy i gestem dłoni kazałem jej odwrócić się do mnie plecami.
— Tylko zapiąć, czy chcesz cały zestaw zachowań rodem z telewizyjnego romansidła?
— Co masz na myśli? — zapytała podejrzliwie.
— Delikatne muskanie skóry dłońmi, wdychanie zapachu perfum, ostentacyjne jeżdżenie nosem po szyi i łapanie za bioderka — podsumowałem standardowe zachowanie bohaterów filmowych, na co Cheriss wybuchnęła głośnym śmiechem.
— Obawiam się, że jakbyś mnie złapał nagle w nieodpowiednim miejscu, to mogłabym cię kopnąć albo uderzyć łokciem.
— Tak? Sprawdźmy.
Zanim Cheriss zdążyła zwęszyć podstęp, wsunąłem dłonie pod sukienkę przez zapięcie na plecach i połaskotałem ją po żebrach. W odpowiedzi usłyszałem parsknięcie, a potem chichot.
— Zapinaj tę sukienkę, gamoniu, a nie organizujesz zamach na moje życie! — wykrztusiła między piskami, wijąc się jak wąż. — Przecież się uduszę!
Złapałem zamek i jednym ruchem pociągnąłem go w górę.
— Proszę bardzo, jest pani gotowa do wyjścia. — Skłoniłem się niczym rycerz.
— Pewnej nocy cię zamorduję — oświadczyła. — Przywiążę się do łóżka, a potem będę łaskotać, aż wyplujesz płuca albo padniesz z wycieńczenia.
— Brzmi okrutnie.
— Bo to byłoby okrutne. A teraz chodźmy. Nie chcę się spóźnić na autobus.
— Myślę, że poradzimy sobie bez niego — powiedziałem, gdy wychodziliśmy na zewnątrz.
— Chcesz tam iść na pieszo? — Spojrzała na mnie sceptycznie.
— Nie. Z pomocą mechanika naprawiłem samochód.
Na potwierdzenie swoich słów otworzyłem garaż i wsiadłem do babcinego Camaro. Gdy przekręciłem kluczyk w stacyjce, silnik cicho zamruczał. Cheriss otworzyła usta ze zdziwienia.
— Uprzedzając twoje obawy, przejechałem się nim już kilka razy po okolicy. Raczej się nie rozwali po drodze.
— Tak? — Skrzyżowała prowokacyjnie dłonie na piersi. — Ile procent gwarancji dajesz?
— Jakieś pięćdziesiąt — odpowiedziałem żartobliwie. — Czyli albo dojedziemy, albo nie.
Cheriss szybko przestała wątpić w możliwości samochodu. Podróż nim była tak komfortowa, że trudno przechodziło jej przez myśl, że miał już ponad czterdzieści lat. Choć z zewnątrz wyglądałem na opanowanego, w środku cieszyłem się jak małe dziecko, które właśnie dostało lizaka. Normalnie prawdopodobnie nigdy nie zarobiłbym tyle pieniędzy, by kupić sobie taki samochód i to w tak doskonałym stanie. Korzystałem więc, ile tylko mogłem, skoro Cheriss powierzyła mi opiekę nad oczkiem w głowie babci Lanelle.
— Chyba zacznę odkładać pieniądze na kurs prawa jazdy, bo gdy patrzę na ciebie za kółkiem, to aż ci zazdroszczę — odezwała się w pewnym momencie.
— A czy przypadkiem nie wolałaś motocykli? — Spojrzałem na nią kątem oka.
— Uwielbiam motocykle, to fakt, ale w tym aucie jest coś takiego, że mam ogromną ochotę przejechać się nim jako kierowca.
— Dopiero co pozwoliłaś mi zająć się tym samochodem, a gdy go naprawiłem, nagle chcesz go sobie zabrać? — odpaliłem swój dramatyczny ton. — Wykorzystałaś mnie, zła kobieto!
— Oj, już dobrze! — Uniosła ręce, poddając się. — Będę zbierać te pieniądze jeszcze wolniej.
— Kochana jednak jesteś. — Uśmiechnąłem się słodko, na co Cheriss wywróciła oczami.
Reszta drogi minęła w milczeniu, bo moja towarzyszka podróży postanowiła pójść spać. Nie chciałem jej przeszkadzać, bo przez ostatnie dni była strasznie zmęczona, więc ściszyłem radio i starałem się jak najspokojniej prowadzić pojazd. Dopiero w samym Salem z wielką niechęcią obudziłem Cheriss, żeby pomogła mi dotrzeć na miejsce.
Prywatna klinika połączona z domem opieki była umiejscowiona na obrzeżach miasta. Dookoła znajdował się prawie sam las, a na tyłach, gdzie wybudowano parking dla odwiedzających, rozciągał się ogromny ogród, w którym aktualnie kwitły magnolie. Wzdłuż ścieżek postawiono ławki, a na niektórych z nich siedzieli pacjenci ze swoimi bliskimi. Wziąłem głęboki wdech, ciesząc się świeżym powietrzem.
— Całkiem tu przyjemnie. Zupełnie jak nie w szpitalu.
— Babcia sama wybrała to miejsce. Nie dość, że mają świetny personel, to jeszcze jest tak pięknie, że sama mogłabym zostać. Pracować tutaj, to marzenie.
—Chciałabyś byś zostać pielęgniarką akurat w tej klinice?
Dziewczyna energicznie skinęła głową.
— Tak. Żeby być blisko babci.
— Wiesz, że straciłabyś dużo czasu na dojazdy, nawet jeśli zrobiłabyś prawo jazdy? Jechaliśmy tu ponad czterdzieści minut. Jeśli dodać do tego korki...
— Nie szkodzi. W pewnych sytuacjach żadne przeciwności mnie nie powstrzymają.
— Podziwiam twoje uparte dążenie do celu. — Skinąłem głową z uznaniem. — Szczerze przyznam, że ja bym odpuścił.
— Gdy chciałeś się do mnie wprowadzić, jakoś nie wyglądałeś, jakbyś miał odpuścić — rzuciła żartobliwie.
— To była wyjątkowa sytuacja! — zapewniłem.
***
Zostałem na zewnątrz, gdy Cheriss poszła po swoją babcię. Postanowiłem jeszcze chwilę pocieszyć się ładną pogodą oraz pierwszymi ciepłymi promieniami słońca. Gdybym był w takim miejscu sam, zapewne założyłbym słuchawki, zamknął oczy i wygrzewał się przez kilka kolejnych godzin. Nie przyjechałem tu jednak po to, żeby odpoczywać.
Akurat w momencie, gdy spojrzałem w stronę wyjścia z budynku, zauważyłem Cheriss pchającą wózek, na którym siedziała jej babcia. Obie wyglądały na szczęśliwe ze spotkania i wesoło gawędziły ze sobą, dopóki nie znalazły się tuż przy mnie. Starsza kobieta zarejestrowała moją obecność dopiero po chwili. Spojrzała podejrzliwie na swoją wnuczkę.
— To twój facet?
Ku zaskoczeniu naszej dwójki, postawiła na bezpośredniość. Cheriss z wrażenia zakrztusiła się śliną i zaczęła głośno kaszleć. Ja tylko stałem osłupiały, bo nagle straciłem język w gębie.
— Babciu, no co ty? — Dziewczyna w końcu otrząsnęła się. — Tobias jest moim współlokatorem. Wynajmuje pokój na poddaszu.
— Jakoś nie czuję się przekonana — odparła.
— To jak mogę panią przekonać? — Postanowiłem w końcu się odezwać. — Nie chcę, żeby tworzyły się jakieś spekulacje działające na niekorzyść moją, a tym bardziej Cheriss.
— Przedstaw mi się, chłopcze — poprosiła babcia, a jej spojrzenie złagodniało.
— Nazywam się Tobias Martin i przeprowadziłem się do Portland z Phoenix. Do tej pory pracowałem jako księgowy, teraz zatrudniłem się w firmie, która organizuje wycieczki dla obcokrajowców. Moi dziadkowie są finami, dzięki czemu całkiem dobrze opanowałem ich język.
— Dość niepopularny tutaj język. — W oczach kobiety błysnęło uznanie. — Tylko dlaczego Portland? Nie wolałeś przeprowadzić się bliżej Phoenix?
— Powiedzmy, że los rzucił mnie tutaj przez przypadek. Pewnego dnia stwierdziłem, że muszę zmienić coś w swoim życiu, więc rzuciłem wszystko i tak oto znalazłem się tutaj. Niezbyt to odpowiedzialne, ale niczego nie żałuję.
— Najważniejsze to wiedzieć, czego się pragnie. Mam nadzieję, że życie pod jednym dachem z moją wnuczką jeszcze cię nie zmęczyło.
— Babciu! — oburzyła się Cheriss. — Nie rób ze mnie takiej okropnej.
— Przestań, moja wisienko, ja tylko żartuję. — Machnęła ręką. — Może przejdziemy się trochę po ogrodzie i...
Staruszka zamilkła wpatrując się w punkt za moimi plecami. Przez moment patrzyła tak, jakby chciała wyostrzyć wzrok, a gdy wróciła do rzeczywistości, uśmiechnęła się szczerze.
— Przyjechaliście moim Camaro? — zapytała z niedowierzaniem. — Nie widziałam go od tak dawna!
— Tobias z pomocą mechaników doprowadził go do stanu używalności — odpowiedziała Cheriss.
— W zasadzie nie było tam zbyt wiele rzeczy do naprawy — dodałem. — Samochód jest bardzo zadbany.
— To moje oczko w głowie! Nie mogłam pozwolić na to, by zmienił się w rupiecia.
— Chciałaby pani go znowu obejrzeć od środka? — zapytałem, widząc ogromne zainteresowanie kobiety.
— Oczywiście! — odpowiedziała, a jej oczy aż błyszczały z ekscytacji.
Przejąłem obowiązek pchania wózka od Cheriss, by ta mogła swobodnie iść, rozmawiając ze swoją babcią. Obie tryskały radością. Ich usta prawie się nie zamykały, a tematy do rozmów zdawały się nie kończyć. Sam milczałem, by te dwie mogły nacieszyć się sobą i podziwiałem otoczenie.
Gdy znaleźliśmy się przy samochodzie, pomogłem wsiąść staruszce za kierownicę, żeby mogła się poczuć jak dawniej. Uśmiech nie schodził jej z twarzy, gdy z czułością gładziła kierownicę, a potem oparła głowę o fotel.
— W środku wciąż jest magicznie — stwierdziła. — Zapomniałam tylko o tym, że jestem już trochę za niska. Wpadłam tu i nie widzę maski!
— Babciu, fotel jest ustawiony na Tobiasa — zaśmiała się Cheriss. — Ma dłuższe nogi niż ty.
Kobieta westchnęła.
— Przyzwyczaiłam się, że do tej pory tym samochodem jeździłam tylko ja. A, że pamięć już nie ta, co kiedyś, wyparowało mi z głowy, że to Tobias prowadził moje maleństwo. Jak to szybko myśli z głowy ulatują...
— Babciu, a wydarzenia z przeszłości pamiętasz? — Cheriss zapytała niepewnie. Domyśliłem się, do czego zmierzała.
— Oczywiście! — Nie wahała się z odpowiedzią nawet sekundy. — Nie wiem, co jadłam wczoraj na obiad, ale wydarzenia z takiej potańcówki, co była w sześćdziesiątym ósmym, to mogę opowiedzieć ci godzina po godzinie!
— Skoro sięgamy już w tak dawne czasy — zaczęła — chciałabym o coś zapytać.
Cheriss wyciągnęła fotografię Ruby i podała ją kobiecie.
— Wiesz kim ona jest?
Lanelle pobladła.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro