Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 11

Przez kolejne dwa tygodnie nie wracaliśmy do tematu Ruby Jane. Oboje nie mieliśmy na to czasu, w szczególności Cheriss, która dzieliła każdą chwilę pomiędzy uczelnią a pracą. Ja sam nie rozpoczynałem rozmowy, bo nie była to najważniejsza sprawa w moim życiu. Uznałem, że w końcu nadejdzie odpowiedni moment.

I nadszedł. Moja współlokatorka nareszcie doczekała się jednego dnia wolnego i od razu zaproponowała wycieczkę do Salem, gdzie aktualnie mieszkała jej babcia.

— Ostrzegam, że podróż komunikacją miejską zajmie nam sporo czasu — zakomunikowała rano Cheriss, przeczesując w międzyczasie włosy przed lustrem.

— A potem nigdy stamtąd nie wrócimy, bo napadną nas czarownice? — Uniosłem brew.

— To nie to Salem, Tobiasie. Od legendarnego miasta czarownic dzieli nas ponad trzy tysiące mil. Autobusami jechalibyśmy tam chyba z tydzień.

— Niby wiedziałem, że to nie to samo miejsce, ale liczyłem, że zobaczę, jak ktoś frunie na miotle — rzuciłem z udawanym żalem w głosie.

— Obawiam się, że na miotle fruwam jedynie ja, gdy muszę zamieść całą podłogę w kawiarni kwadrans przed zamknięciem — zażartowała, wywołując tym samym uśmiech na mojej twarzy.

Odchyliłem głowę, by położyć ją na oparciu kanapy i przymknąłem oczy. Potrzebowałem jeszcze kilku minut, by do końca się przebudzić. Poranek był jeszcze cięższy po całonocnych szaleństwach Nix, które nie pozwoliły zmrużyć oczu zarówno mi, jak i Cheriss. Od incydentu z ucieczką kotka ewidentnie polubiła smak wolności i nie podobało jej się ponowne zamknięcie w domu, przez co potrafiła biegać, skakać oraz coś zrzucać kilkadziesiąt razy w ciągu jednej doby. Mimo całej mojej sympatii do tego zwierzaka miałem ogromną ochotę wypchnąć ją za okno.

— Tobiasie, śpisz? — zapytała Cheriss, szturchając mnie za ramię.

— Teraz już nie — mruknąłem.

Otworzyłem jedno oko, by spojrzeć na pochyloną nade mną dziewczynę. Przez ten krótki moment zdążyła spiąć włosy i się przebrać.

— Mógłbyś pomóc mi z zapięciem sukienki? Mam za krótkie ręce.

Z westchnieniem podniosłem się z kanapy i gestem dłoni kazałem jej odwrócić się do mnie plecami.

— Tylko zapiąć, czy chcesz cały zestaw zachowań rodem z telewizyjnego romansidła?

— Co masz na myśli? — zapytała podejrzliwie.

— Delikatne muskanie skóry dłońmi, wdychanie zapachu perfum, ostentacyjne jeżdżenie nosem po szyi i łapanie za bioderka — podsumowałem standardowe zachowanie bohaterów filmowych, na co Cheriss wybuchnęła głośnym śmiechem.

— Obawiam się, że jakbyś mnie złapał nagle w nieodpowiednim miejscu, to mogłabym cię kopnąć albo uderzyć łokciem.

— Tak? Sprawdźmy.

Zanim Cheriss zdążyła zwęszyć podstęp, wsunąłem dłonie pod sukienkę przez zapięcie na plecach i połaskotałem ją po żebrach. W odpowiedzi usłyszałem parsknięcie, a potem chichot.

— Zapinaj tę sukienkę, gamoniu, a nie organizujesz zamach na moje życie! — wykrztusiła między piskami, wijąc się jak wąż. — Przecież się uduszę!

Złapałem zamek i jednym ruchem pociągnąłem go w górę.

— Proszę bardzo, jest pani gotowa do wyjścia. — Skłoniłem się niczym rycerz.

— Pewnej nocy cię zamorduję — oświadczyła. — Przywiążę się do łóżka, a potem będę łaskotać, aż wyplujesz płuca albo padniesz z wycieńczenia.

— Brzmi okrutnie.

— Bo to byłoby okrutne. A teraz chodźmy. Nie chcę się spóźnić na autobus.

— Myślę, że poradzimy sobie bez niego — powiedziałem, gdy wychodziliśmy na zewnątrz.

— Chcesz tam iść na pieszo? — Spojrzała na mnie sceptycznie.

— Nie. Z pomocą mechanika naprawiłem samochód.

Na potwierdzenie swoich słów otworzyłem garaż i wsiadłem do babcinego Camaro. Gdy przekręciłem kluczyk w stacyjce, silnik cicho zamruczał. Cheriss otworzyła usta ze zdziwienia.

— Uprzedzając twoje obawy, przejechałem się nim już kilka razy po okolicy. Raczej się nie rozwali po drodze.

— Tak? — Skrzyżowała prowokacyjnie dłonie na piersi. — Ile procent gwarancji dajesz?

— Jakieś pięćdziesiąt — odpowiedziałem żartobliwie. — Czyli albo dojedziemy, albo nie.

Cheriss szybko przestała wątpić w możliwości samochodu. Podróż nim była tak komfortowa, że trudno przechodziło jej przez myśl, że miał już ponad czterdzieści lat. Choć z zewnątrz wyglądałem na opanowanego, w środku cieszyłem się jak małe dziecko, które właśnie dostało lizaka. Normalnie prawdopodobnie nigdy nie zarobiłbym tyle pieniędzy, by kupić sobie taki samochód i to w tak doskonałym stanie. Korzystałem więc, ile tylko mogłem, skoro Cheriss powierzyła mi opiekę nad oczkiem w głowie babci Lanelle.

— Chyba zacznę odkładać pieniądze na kurs prawa jazdy, bo gdy patrzę na ciebie za kółkiem, to aż ci zazdroszczę — odezwała się w pewnym momencie.

— A czy przypadkiem nie wolałaś motocykli? — Spojrzałem na nią kątem oka.

— Uwielbiam motocykle, to fakt, ale w tym aucie jest coś takiego, że mam ogromną ochotę przejechać się nim jako kierowca.

— Dopiero co pozwoliłaś mi zająć się tym samochodem, a gdy go naprawiłem, nagle chcesz go sobie zabrać? — odpaliłem swój dramatyczny ton. — Wykorzystałaś mnie, zła kobieto!

— Oj, już dobrze! — Uniosła ręce, poddając się. — Będę zbierać te pieniądze jeszcze wolniej.

— Kochana jednak jesteś. — Uśmiechnąłem się słodko, na co Cheriss wywróciła oczami.

Reszta drogi minęła w milczeniu, bo moja towarzyszka podróży postanowiła pójść spać. Nie chciałem jej przeszkadzać, bo przez ostatnie dni była strasznie zmęczona, więc ściszyłem radio i starałem się jak najspokojniej prowadzić pojazd. Dopiero w samym Salem z wielką niechęcią obudziłem Cheriss, żeby pomogła mi dotrzeć na miejsce.

Prywatna klinika połączona z domem opieki była umiejscowiona na obrzeżach miasta. Dookoła znajdował się prawie sam las, a na tyłach, gdzie wybudowano parking dla odwiedzających, rozciągał się ogromny ogród, w którym aktualnie kwitły magnolie. Wzdłuż ścieżek postawiono ławki, a na niektórych z nich siedzieli pacjenci ze swoimi bliskimi. Wziąłem głęboki wdech, ciesząc się świeżym powietrzem.

— Całkiem tu przyjemnie. Zupełnie jak nie w szpitalu.

— Babcia sama wybrała to miejsce. Nie dość, że mają świetny personel, to jeszcze jest tak pięknie, że sama mogłabym zostać. Pracować tutaj, to marzenie.

—Chciałabyś byś zostać pielęgniarką akurat w tej klinice?

Dziewczyna energicznie skinęła głową.

— Tak. Żeby być blisko babci.

— Wiesz, że straciłabyś dużo czasu na dojazdy, nawet jeśli zrobiłabyś prawo jazdy? Jechaliśmy tu ponad czterdzieści minut. Jeśli dodać do tego korki...

— Nie szkodzi. W pewnych sytuacjach żadne przeciwności mnie nie powstrzymają.

— Podziwiam twoje uparte dążenie do celu. — Skinąłem głową z uznaniem. — Szczerze przyznam, że ja bym odpuścił.

— Gdy chciałeś się do mnie wprowadzić, jakoś nie wyglądałeś, jakbyś miał odpuścić — rzuciła żartobliwie.

— To była wyjątkowa sytuacja! — zapewniłem.

***

Zostałem na zewnątrz, gdy Cheriss poszła po swoją babcię. Postanowiłem jeszcze chwilę pocieszyć się ładną pogodą oraz pierwszymi ciepłymi promieniami słońca. Gdybym był w takim miejscu sam, zapewne założyłbym słuchawki, zamknął oczy i wygrzewał się przez kilka kolejnych godzin. Nie przyjechałem tu jednak po to, żeby odpoczywać.

Akurat w momencie, gdy spojrzałem w stronę wyjścia z budynku, zauważyłem Cheriss pchającą wózek, na którym siedziała jej babcia. Obie wyglądały na szczęśliwe ze spotkania i wesoło gawędziły ze sobą, dopóki nie znalazły się tuż przy mnie. Starsza kobieta zarejestrowała moją obecność dopiero po chwili. Spojrzała podejrzliwie na swoją wnuczkę.

— To twój facet?

Ku zaskoczeniu naszej dwójki, postawiła na bezpośredniość. Cheriss z wrażenia zakrztusiła się śliną i zaczęła głośno kaszleć. Ja tylko stałem osłupiały, bo nagle straciłem język w gębie.

— Babciu, no co ty? — Dziewczyna w końcu otrząsnęła się. — Tobias jest moim współlokatorem. Wynajmuje pokój na poddaszu.

— Jakoś nie czuję się przekonana — odparła.

— To jak mogę panią przekonać? — Postanowiłem w końcu się odezwać. — Nie chcę, żeby tworzyły się jakieś spekulacje działające na niekorzyść moją, a tym bardziej Cheriss.

— Przedstaw mi się, chłopcze — poprosiła babcia, a jej spojrzenie złagodniało.

— Nazywam się Tobias Martin i przeprowadziłem się do Portland z Phoenix. Do tej pory pracowałem jako księgowy, teraz zatrudniłem się w firmie, która organizuje wycieczki dla obcokrajowców. Moi dziadkowie są finami, dzięki czemu całkiem dobrze opanowałem ich język.

— Dość niepopularny tutaj język. — W oczach kobiety błysnęło uznanie. — Tylko dlaczego Portland? Nie wolałeś przeprowadzić się bliżej Phoenix?

— Powiedzmy, że los rzucił mnie tutaj przez przypadek. Pewnego dnia stwierdziłem, że muszę zmienić coś w swoim życiu, więc rzuciłem wszystko i tak oto znalazłem się tutaj. Niezbyt to odpowiedzialne, ale niczego nie żałuję.

— Najważniejsze to wiedzieć, czego się pragnie. Mam nadzieję, że życie pod jednym dachem z moją wnuczką jeszcze cię nie zmęczyło.

— Babciu! — oburzyła się Cheriss. — Nie rób ze mnie takiej okropnej.

— Przestań, moja wisienko, ja tylko żartuję. — Machnęła ręką. — Może przejdziemy się trochę po ogrodzie i...

Staruszka zamilkła wpatrując się w punkt za moimi plecami. Przez moment patrzyła tak, jakby chciała wyostrzyć wzrok, a gdy wróciła do rzeczywistości, uśmiechnęła się szczerze.

— Przyjechaliście moim Camaro? — zapytała z niedowierzaniem. — Nie widziałam go od tak dawna!

— Tobias z pomocą mechaników doprowadził go do stanu używalności — odpowiedziała Cheriss.

— W zasadzie nie było tam zbyt wiele rzeczy do naprawy — dodałem. — Samochód jest bardzo zadbany.

— To moje oczko w głowie! Nie mogłam pozwolić na to, by zmienił się w rupiecia.

— Chciałaby pani go znowu obejrzeć od środka? — zapytałem, widząc ogromne zainteresowanie kobiety.

— Oczywiście! — odpowiedziała, a jej oczy aż błyszczały z ekscytacji.

Przejąłem obowiązek pchania wózka od Cheriss, by ta mogła swobodnie iść, rozmawiając ze swoją babcią. Obie tryskały radością. Ich usta prawie się nie zamykały, a tematy do rozmów zdawały się nie kończyć. Sam milczałem, by te dwie mogły nacieszyć się sobą i podziwiałem otoczenie.

Gdy znaleźliśmy się przy samochodzie, pomogłem wsiąść staruszce za kierownicę, żeby mogła się poczuć jak dawniej. Uśmiech nie schodził jej z twarzy, gdy z czułością gładziła kierownicę, a potem oparła głowę o fotel.

— W środku wciąż jest magicznie — stwierdziła. — Zapomniałam tylko o tym, że jestem już trochę za niska. Wpadłam tu i nie widzę maski!

— Babciu, fotel jest ustawiony na Tobiasa — zaśmiała się Cheriss. — Ma dłuższe nogi niż ty.

Kobieta westchnęła.

— Przyzwyczaiłam się, że do tej pory tym samochodem jeździłam tylko ja. A, że pamięć już nie ta, co kiedyś, wyparowało mi z głowy, że to Tobias prowadził moje maleństwo. Jak to szybko myśli z głowy ulatują...

— Babciu, a wydarzenia z przeszłości pamiętasz? — Cheriss zapytała niepewnie. Domyśliłem się, do czego zmierzała.

— Oczywiście! — Nie wahała się z odpowiedzią nawet sekundy. — Nie wiem, co jadłam wczoraj na obiad, ale wydarzenia z takiej potańcówki, co była w sześćdziesiątym ósmym, to mogę opowiedzieć ci godzina po godzinie!

— Skoro sięgamy już w tak dawne czasy — zaczęła — chciałabym o coś zapytać.

Cheriss wyciągnęła fotografię Ruby i podała ją kobiecie.

— Wiesz kim ona jest?

Lanelle pobladła.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro