Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 3

— Naprawdę twoi dziadkowie są finami?! — zapytała Cheriss, a w jej głosie wyraźnie słyszałem niedowierzanie.

Przed nami na stole leżała ogromna miska pełna popcornu, a w telewizji akurat leciała jedna z części „Piratów z Karaibów". Dziewczyna jednak chwilowo przestała interesować się filmem. Odwróciła się na kanapie w moją stronę, wlepiając we mnie oczy przepełnione szczerym zainteresowaniem i czymś na kształt dziecięcej ekscytacji. Nie spodziewałem się takiej reakcji, gdy powiedziałem jej, o jaką pracę się ubiegałem i dlaczego akurat taką.

— Tak samo jak moja mama — odpowiedziałem. — W młodości wyjechała na studia do Stanów, bo od najmłodszych lat była zakochana w Ameryce. Została tutaj na stałe, ale dla dziadków nie jest Bridget, a wciąż ich ukochaną Birgittą. Żadne jej prośby nie przekonały ich do mówienia na nią inaczej.

— Twoja mama chyba bardzo chciała się odciąć od swoich korzeni — stwierdziła Cheriss.

— Bardzo możliwe — przytaknąłem — ale nie chciała też robić swoim rodzicom przykrości, więc moje drugie imię dostałem fińskie. Babcia tak się ucieszyła, że do dzisiaj zwraca się do mnie Vesa.

— Bardzo ładne imię.

— Nie próbuj tak do mnie mówić — ostrzegłem żartobliwie. — Nie przepadam za nim.

— Szkoda. Ja bardzo chciałabym być na twoim miejscu. Od zawsze chciałam zwiedzić Europę, a w szczególności któryś z krajów skandynawskich. Wydają się takie piękne.

— Bo są — odpowiedziałem. — Mimo że wolę zdecydowanie Stany, to gdy przyjeżdżam do Kajaani, również czuję się jak u siebie. Poza tym dzięki takim wycieczkom podszlifowałem język i teraz mam większą szansę na zdobycie pracy.

— Trzymam mocno kciuki, żeby się do ciebie odezwali. Oby jak najszybciej.

— A co? Już chcesz się mnie stąd pozbyć? — Uniosłem brew.

— Oczywiście, że nie! — oburzyła się. — Chcę tylko posłuchać, jak wracasz z pracy i zaczynasz bez powodu gadać po fińsku, bo ci się już wszystko w mózgu miesza. Będę mogła się wtedy z ciebie śmiać.

— Cudownie! — Jęknąłem z udawaną irytacją. — Trafiła mi się współlokatorka ideał, co zacznie mnie wyśmiewać za każdym razem, gdy powiem Hei, Kirsikka, gdy wrócę do domu.

— Co to znaczy? — Nadęła policzki jak mała zbita z tropu dziewczynka. — Mam nadzieję, że mnie nie obraziłeś.

— Niech to pozostanie słodką tajemnicą. — Uśmiechnąłem się tajemniczo. — A teraz wróćmy do filmu, bo Jacka Sparrowa zaraz będą piekli na ognisku niczym kurczaka na rożnie.

Cheriss tylko przewróciła oczami, a potem przeniosła spojrzenie na ekran. Zerknąłem na nią ukradkiem, by przyjrzeć się jej twarzy. Wyglądała na lekko zmęczoną, zapewne po ciężkim dniu na uczelni, choć starała się sprawiać wrażenie pełnej energii.

Nie udało jej się zbyt długo utrzymać tego stanu, bo gdy na ekranie pojawiły się napisy końcowe, dziewczyna spała już oparta na podłokietniku. Sięgnąłem po pilota, po czym wyłączyłem telewizor i złapałem za koc, który leżał na krzesełku koło pianina. Przykryłem szczelnie Cheriss, starając się jej nie obudzić, a gdy upewniłem się, że nie zmarznie w nocy, poszedłem na poddasze. W moim pokoju już czekała Nix, która beztrosko wylegiwała się na łóżku.

— Mam wrażenie, że próbujesz przejąć moje lokum — zwróciłem się do zwierzaka, opierając ręce na biodrach.

Kotka jedynie zwinęła się w kłębek i na próżno mogłem czekać na jakąkolwiek odpowiedź. Pokręciłem jedynie głową z rozbawieniem. Chciałem już sięgnąć po spodnie od piżamy, ale wtedy poczułem wibracje w kieszeni jeansów. Wyciągnąłem telefon, a na widok zdjęcia mamy na ekranie niemalże zawyłem z rezygnacji. Skoro dzwoniła o tak późnej godzinie, musiało chodzić o jedno. Wziąłem dwa głębokie wdechy. Nacisnąłem zieloną słuchawkę.

— Tak, mamo?

— Tobiasie, do diaska, możesz mi powiedzieć, gdzie ty jesteś?! — zapytała nerwowo. — Cornelia zadzwoniła dzisiaj zapłakana i powiedziała, że wczoraj bez powodu spakowałeś walizki, po czym zniknąłeś.

Mhm, bez powodu.

— Postanowiłem zacząć nowe życie. Przyznam, że zrobiłem to dość spontanicznie, ale nie żałuję.

— Nie uważasz, że to trochę lekkomyślne? Cornelia brzmiała na szczerze zmartwioną. Dlaczego ją zostawiłeś?

— Cornelia to ostatnia osoba, o którą powinnaś się teraz martwić, mamo — zapewniłem. — Opowiedziałbym ci wszystko, ale to nie jest rozmowa na telefon. Mogę cię tylko zapewnić, że mam się dobrze, nie wpadłem w złe towarzystwo i wcale nie brak mi piątej klepki.

— Co do ostatniego to nie jestem pewna. — Zacmokała.

Zacząłem się śmiać. Widocznie mama postanowiła nie gniewać się na mnie zbyt długo.

— Wybacz, że nic ci nie powiedziałem, ale wszystko działo się bardzo szybko.

— Jak daleko uciekłeś?

— Bliżej was — odpowiedziałem. — Jestem w Portland. Do Yakimy mam jakieś trzy godziny drogi samochodem, więc będę mógł was odwiedzić.

Jeśli znajdę gdzieś jakiś samochód — dodałem w myślach.

— Lepiej się pospiesz. Cornelia prosiła mnie, żebym przekazała jej jak najszybciej twój adres, więc muszę się dowiedzieć, które z was coś przeskrobało, zanim podejmę jakąś decyzję.

— Błagam, nic jej nie mów! — krzyknąłem trochę zbyt histerycznie.

— Dobrze, ale tylko na razie. Mam nadzieję, że szybko cię zobaczę, synu. Nie zamierzam być zbyt długo na froncie, gdy między wami trwa jakaś wojna.

— Obiecuję, że wszystko ci wyjaśnię.

Mama westchnęła.

— Jasne. W takim razie ci już nie przeszkadzam.

— Postaraj się wytłumaczyć ojcu, że nie oszalałem — poprosiłem.

— A to już może nie być takie łatwe. — Zachichotała. — Do zobaczenia, Tobiasie.

— Pa, mamo.

Usłyszałem dźwięk przerwanego połączenia. Schowałem telefon z powrotem do kieszeni, po czym obróciłem się i niemal podskoczyłem. O framugę opierała się Cheriss. Chyba musiałem obudzić ją moim wrzaskiem.

— Wszystko w porządku? — zapytała.

— Tak. Wybacz, że wyrwałem cię ze snu.

— To nic. — Pokręciła głową. — Wystraszyłam się, że coś się stało.

— Nie, wszystko jest w porządku. — Uśmiechnąłem się, choć byłem pewien, że na mojej twarzy wykwitł paskudny grymas. — Chyba.

— Chcesz o tym porozmawiać?

Tym razem to ja pokręciłem głową.

— Nie. Nie chcę cię zadręczać sprawami obcego dla ciebie człowieka. W końcu znamy się od wczoraj.

— Jeśli mamy stać się dla siebie mniej obcy, kiedyś będzie trzeba zacząć ze sobą rozmawiać. — Na chwilę zamilkła i zmarszczyła brwi, jakby o czymś myślała, a potem przypomniała sobie coś nieprzyjemnego. — Ale masz rację, jeszcze za szybko. Dobranoc, Tobiasie.

— Śpij dobrze, Cheriss.

Drzwi zamknęły się cicho. Westchnąłem, opadając na materac. Wiedziałem, że Cornelia spróbuje utrudnić mi życie. Zawsze musiała mieć ostatnie słowo, a skoro to ja ją rzuciłem, ona postanowiła się zemścić. Sądząc po tym, co mówiła mama, najpierw chciała zagrać skrzywdzoną oraz zrozpaczoną, potem przyjechać tu do mnie zapewne po to, żebym do niej wrócił. Ja oczywiście nie zgodziłbym się, więc pewnie zrobiłaby tutaj piekło. Chyba zapadłbym się pod ziemię, gdyby odstawiła jakąś szopkę, a Cheriss musiałaby to oglądać. Z jakiegoś powodu nie chciałem, żeby moja nowa współlokatorka na samym początku poznała mnie od najgorszej strony.

Przez myślenie o tym wszystkim podskoczyła mi adrenalina i kompletnie przestałem być senny. Spojrzałem na otaczające mnie regały z książkami, niespiesznie sunąc wzrokiem po tytułach. Moją uwagę przykuło wydane w twardej oprawie „Synowie i Kochankowie" Lawrence'a. Po rozważeniu wszystkich „za i przeciw" postanowiłem, że postawię na klasykę. Ściągnąłem tom z półki, przetarłem dłonią, bo nazbierało się na nim kurzu, po czym otworzyłem na pierwszej stronie. Na pożółkłych kartce znajdowało się kilka słów napisanych wyblakłym atramentem: Dla Ruby Jane z okazji dziewiętnastych urodzin. Wiem, co planujesz i wiedz, że ci się to nie uda. Znajdę cię nawet na końcu świata.

Nie miałem pojęcia, kim była owa Ruby, ani kto podarował jej tę książkę, bo podpis z upływem czasu stał się zamazany i niewyraźny. Całość wyglądała z lekka jak groźba. Choć postanowiłem zabrać się za czytanie, dedykacja nie dawała mi spokoju. Dziadek Jaakob zawsze powtarzał mi, że ciekawość zaprowadzi mnie prosto do piekła. Za dzieciaka prawie wpadałem w ryk, gdy to mówił, ale teraz czułem, że największym piekłem było życie w niewiedzy. W głowie już kiełkowała mi myśl, że rano pójdę do pokoju Cheriss i zapytam się ją, czy wie, kim jest niejaka Ruby. Nie miałem pojęcia, do czego mogłaby mi się przydać ta informacja, ale dopóki się nie dowiem, nie usnę spokojnie.

Faktycznie tak właśnie było. Gdy zwlokłem się z łóżka, czułem się jak truskawki w jogurtach z owocami — dwa razy przeżuty przez randomowego człowieka, wypluty do pojemnika, a potem zapieczętowany i postawiony w sklepie. Opakowanie mogło być ładne, ale w środku znajdowała się wciąż ta sama, obrzydliwa papka. Przecierając suche, mocno piekące oczy odkryłem, że nie bardzo mogłem je otworzyć. Okularów szukałem bardziej na oślep niż zwykle, a gdy te w końcu wylądowały na moim nosie, wcale nie zacząłem widzieć lepiej. Może ktoś stwierdziłby, że wyolbrzymiałem całą sytuację, ale prawie przewróciłem się na schodach, a to stanowiło niepodważalny dowód na to, jak kiepsko działał na mnie brak snu.

Chciałem przerwać tę złą passę. Musiałem zapytać się Cheriss o tajemniczą Ruby, ale dziewczyny jak na złość nie było w domu. Zanim przypomniałem sobie, że chodziła na uczelnię, przez dobry kwadrans szukałem jej w każdym pomieszczeniu oraz w ogrodzie. W końcu pełen frustracji opadłem na krzesło w kuchni, rozumiejąc, że przyjdzie mi poczekać na odpowiedź trochę dłużej, niż bym chciał. Ostatecznie postanowiłem ten czas poświęcić na coś pożytecznego, więc zabrałem się za sprzątanie. To nie tak, że moja współlokatorka nie dbała o dom, bo wnętrze naprawdę wyglądało na czyste, ale wycierania kurzy nigdy nie było za wiele. Wyczyściłem więc wszystkie półki, blaty, a potem wróciłem do pokoju na poddaszu, gdzie wypolerowałem regały oraz wszystkie książki. To ostatnie tak mnie wykończyło, że miałem ochotę wyłączyć się na następne kilka godzin, dopóki nie przejdzie nieprzyjemny ból przedramion spowodowany zbyt częstym trzymaniem rąk w górze.

Okazało się, że nawet na chwilę przysnąłem, siedząc na kanapie, bo gdy w domu rozległo się ciche trzaśnięcie drzwiami, podskoczyłem wyrwany z niebytu. Przez chwilę pozostawałem lekko zamroczony, bez kontaktu z rzeczywistością. Dopiero widok czerwonej czupryny Cheriss sprawił, że zorientowałem się, gdzie byłem i co się działo.

— Okulary się panu przekrzywiły, panie Potter — rzuciła wyraźnie rozbawiona tym, że wyglądałem jak wyciągnięty z miejsca, w którym nikt zapewne nie chciałby się znaleźć.

— Nie jestem przecież podobny do Harry'ego. — Skrzywiłem się.

— Nie musisz. — Wzruszyła ramionami. — Okrągłe okulary i rozczochrane włosy wystarczyły, bym uznała, że Czarny Pan popieścił cię swoją różdżką. Skoro nie masz pioruna na czole, to może zostawił ci go gdzieś indziej.

— Chyba na dupie — mruknąłem pod nosem.

Mogłem sam przed sobą szczerze przyznać, że bywałem okropną marudą, gdy wybudzałem się ze drzemki. Nie dość, że nie potrafiłem wtedy zregenerować energii, to jeszcze zawsze męczyły mnie zawroty głowy. W takich momentach świat kręcił się mocniej niż po wypadzie na drinki za czasów studenckich.

— Czuję jakiś ładny zapach. — Cheriss ponownie wyrwała mnie ze świata dziwnych i bezsensownych przemyśleń. — Co to?

— Upiekłem zapiekankę serowo-brokułową, ale nie pamiętam jak dawno, więc może już wystygła, ale się częstuj.

— Zrobię ci kawę — odpowiedziała głosem pełnym politowania. — Żal mi cię, gdy widzę, jak walczysz o przetrwanie.

— Dziękuję ci, o wielka pani! — sarknąłem. — Uklęknijmy wszyscy przed królową Cheriss Pierwszą Łaskawą!

Dziewczyna nie odezwała się więcej, tylko cicho chichocząc, udała się do kuchni. Oczywiście, że miała dobry humor, bo to nie ona się czuła tak, jakby rozjechał ją ciągnik. Po chwili wróciła, chwyciła mnie za nadgarstek, po czym pociągnęła mnie za sobą i puściła, dopiero gdy usiadłem przy stole jadalnianym. Przysunęła bliżej talerz z zapiekanką oraz kubek z parującą kawą, patrząc na nie znacząco. Westchnąłem przeciągle, chwyciłem widelec, a potem zacząłem jeść.

— Co cię tak wykończyło? — zapytała Cheriss.

— Moja wrodzona ciekawość i nabyta głupota — odparłem.

Dziewczyna uniosła brew.

— Odważne wyznanie.

Skinąłem głową w milczeniu. Spoglądając na współlokatorkę, zrozumiałem, że czekała na kontynuację. Jej ciemne oczy wyraźnie przewiercały mnie na wylot, usta pozostawały lekko rozchylone, a cała twarz wydawała się napięta z niecierpliwości. Wyglądała trochę jak małe dziecko, które nie może ustać w miejscu, gdy jakiś pan kręci dla niego watę cukrową podczas wypadu do wesołego miasteczka. Postanowiłem dłużej nie trzymać jej w niepewności, skoro sam chciałem poznać odpowiedzi na pewne pytania.

— Nie lubię zagadek — zacząłem. — Jak coś mnie zainteresuje, to nie potrafię przez to spać, dopóki nie dotrę do prawdy.

— No dobrze. W takim razie co spędziło sen z twoich powiek?

— Książka.

— Książka? — Zmieszała się.

— Tak.

— Jaka? — Dopytała.

— „Synowie i Kochankowie".

Cheriss parsknęła śmiechem.

— Nie rozumiem, co mogłoby cię nurtować akurat w tej powieści.

— Sama treść nie powala na kolana, ale za to dedykacja naprawdę mnie zaciekawiła.

— Co było w niej takiego wyjątkowego?

— Poczekaj. Pokażę ci.

Poderwałem się z krzesła i ruszyłem na poddasze. Po chwili wróciłem do Cheriss już z książką. Otworzyłem ją na odpowiedniej stronie, po czym podałem dziewczynie. Ta przez chwilę wpatrywała się w dedykację, marszcząc coraz mocniej brwi.

— Kim była Ruby Jane? — zapytałem. — Czy to twoja babcia?

Pokręciła głową.

— Moja babcia to Lanelle Jane. Rodzinną tradycją jest, że dziewczynki dostają zawsze to samo drugie imię. Ze mną jest tak samo. Jednak w rodzinie nigdy nie było kogoś, kto nazywałby się Ruby.

— Ale skoro wszystkie macie na drugie imię Jane, to znaczy, że to ktoś z rodziny.

— Bardzo możliwe, ale nie mam pewności.

— Dlaczego?

— Bo przeglądałam wszystkie drzewa genealogiczne naszej rodziny — na chwilę zamilkła — i nigdy nie znalazłam żadnego śladu istnienia Ruby Jane.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro