Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 10

Pół nocy spędziłem przytulony do miski na pranie. Siedząc nad nią w samych gaciach, wymiotowałem dalej, niż sięgał horyzont. Cheriss dzielnie trwała przy moim boku przez cały ten czas, wycierając chusteczką obślinioną twarz i klepiąc po ramieniu, gdy zarzekałem się, że właśnie umieram. Czułem potworny wstyd z powodu całej tej sytuacji. Wahałem się, czy byłem w tamtym momencie bardziej w negliżu cielesnym, czy emocjonalnym.

— Zaraz wypluję żołądek — wysapałem.

— Taki urok naturalnej detoksykacji, którą funduje ci twój organizm. — Cheriss wzruszyła ramionami.

— Powinnaś iść spać — stwierdziłem. — Rano masz zajęcia na uczelni.

— Nie zostawię cię tu samego. Jeszcze zakrztusisz się wymiocinami — wyciągnęła rękę i palcem wsunęła opadające mi okulary wyżej na nos — albo utopisz swoje drugie oczy w tej misce, a potem będziesz rzygał na oślep po całym pokoju.

— Za kogo ty mnie masz? — zapytałem z wyrzutem.

— Za typowego człowieka upojonego przesadnie alkoholem.

— Wiedziałem, że mam słabą głowę, ale nie sądziłem, że aż tak bardzo. — Pochyliłem się nad miską, bo poczułem zbliżający się kolejny wyrzut treści pokarmowej z żołądka. — Już nigdy więcej nie doprowadzę się do takiego stanu.

Cheriss parsknęła, ewidentnie nieprzekonana, co do mojego postanowienia. Chciałem już ją za to ochrzanić, ale jedyne co wydobyło się z moich ust, to przeciągłe "ble", które skutecznie zabiło ochotę na jakąkolwiek konwersację.

Po kilku godzinach nawet nie wiem kiedy, udało mi się zasnąć. Nie zdążyłem jednak się jakkolwiek zregenerować, bo dzwoniący budzik przywołał mnie z powrotem do świata żywych. A raczej półmartwych. W ustach oprócz kwaśnego posmaku, przypominającego o wydarzeniach minionej miałem również kłaki Nix, która postanowiła położyć się centralnie przy mojej twarzy. Czując sierść na języku, odsunąłem się gwałtownie od kotki, po czym zacząłem kaszleć.

— Dlaczego życie z każdej strony rzuca mi kłody pod nogi? — rzuciłem w przestrzeń, próbując jednocześnie się nie udusić.

Zdrapałem palcami z języka kępkę czarnej sierści, potem z wielką niechęcią zwlokłem się z łóżka i zszedłem do kuchni. Ku mojej uldze, Cheriss już wyszła na uczelnię, więc nie musiałem się wstydzić za to, że wyglądałem jak siedem nieszczęść. Za każdym razem, kiedy sobie przypominałem, w jakim stanie musiała mnie oglądać w nocy, chciałem zapaść się pod ziemię.

Wypiłem cały dzbanek wody, aż po ostatnią kroplę. Do lodówki nawet nie miałem ochoty się zbliżać, więc gdy tylko się ubrałem, od razu wyszedłem na autobus. Podczas drogi na zmianę robiło mi się zimno oraz gorąco, pociłem się, a zaraz potem drżałem z zimna. Lądując pod drzwiami firmy, zacząłem żałować, że nie wziąłem zwolnienia lekarskiego.

Trzeciego dnia pracy nie wypada, głupku. Musisz być świeży, uśmiechnięty i udawać, że wczoraj wcale nie upiłeś się do porzygu.

Z tym nastawieniem, przywołałem na twarz ogromny uśmiech, od którego zabolała mnie szczęka.

— O, Tobias! — Leah pomachała mi, wychodząc z windy. — Dobrze cię widzieć. Mamy mały sajgon w firmie.

— Jak to sajgon? — Mógłbym przysiąc, że gdybym wtedy spojrzał w lustro, zobaczyłbym jak moja twarz z czerwonego pomidora, zmienia się w bladą ścianę.

— Robin oraz reszta chłopców, która poszła na ten cudowny afterek, nie dała rady doczołgać się dzisiaj do pracy i brakuje nam pracowników.

— Co na to szef?

— Nie wiem, bo go także dzisiaj nie będzie. Zapewne odsypia.

— Te wyjścia zawsze się tak kończą?

— Tylko czasami. Wczoraj zaszaleli trochę mocniej, bo Blake obwieścił, że urodził mu się syn. Wtedy to już poszła lawina, której nie dało się zatrzymać.

— Cieszę się, że nie dałem się w to wciągnąć, bo leżałbym martwy przez co najmniej tydzień.

— Nie chcę wyjść na niemiłą, ale już wyglądasz, jakbyś miał za moment wykorkować. — Leah skrzywiła się, spoglądając na moją cierpiącą minę.

— Mam wrażenie, że ostatecznie właśnie tak się to skończy.

— O nie, nie! — Pogroziła mi palcem. — Jesteś tu bardzo potrzebny. Nie ma dzisiaj kolegi, który zajmuje się kontaktem z Norwegami.

— I co ja mam z tym wspólnego?

— Zajmiesz się tym.

— Przecież ja mówię po fińsku. — Zmarszczyłem brwi.

— No, a fiński i norweski są podobne. — Leah wzruszyła ramionami.

— Nie są w ogóle podobne. — Popatrzyłem na nią jak na kosmitę.

— W takim razie, będziesz musiał poradzić sobie inaczej.

Nim się obejrzałem, siedziałem przy nie moim biurku, odbierając telefony od osób, których kompletnie nie rozumiałem. Próbowałem dogadać się po angielsku, ale po drugiej stronie ewidentnie miałem do czynienia z kimś, kto poza przywitaniem nic nie rozumiał. Ostatecznie w słuchawce rozległ się wrzask, zapewne okraszony wiązanką przekleństw, a potem sygnał przerwanego połączenia. Zastanawiałem się, jakim cudem Leah uznała, że poradzę sobie z tym zadaniem. Po całym dniu byłem tak zestresowany, że najchętniej rzuciłbym tę pracę w cholerę i znowu wyniósł się jak najdalej. Najlepiej na drugi koniec świata.

Spojrzałem na zegarek w nadziei, że moja męczarnia zaraz się skończy. Niestety. Wciąż musiałem tam zostać. Przesunąłem wzrokiem na okno, a potem padający za nim deszcz. Pogoda wpędzała mnie w jeszcze bardziej posępny nastrój i jedyne, na co miałem ochotę to zakopanie się z książką pod ciepłym kocem oraz ciepłą herbatą pełną imbiru w kubku na stoliku. Czekała mnie jeszcze kwestia przeproszenia Cheriss. Choć nie wydawała się zła, czułem się potwornie głupio z powodu tego, co wydarzyło się minionej nocy. Przeze mnie na pewno się nie wyspała, a teraz siedziała zmęczona na uczelni.

W końcu wskazówki przesunęły się na odpowiednią godzinę, a ja z westchnieniem pełnym ulgi zamknąłem laptopa. Zjeżdżając windą w dół, miałem wrażenie, że wybieram się do nieba, którym było kilka godzin świętego spokoju w domowym zaciszu. Rozgrzany emocjami nagromadzonymi przez cały dzień wypadłem na zewnątrz, gdzie na moją twarz spadły chłodne deszczowe krople. Wzdrygnąłem się, zaskoczony różnicą temperatur. Spojrzałem na mapę w telefonie, a potem ruszyłem w stronę centrum, gdzie znajdowała się kwiaciarnia.

Do domu wróciłem z bukietem jasnoróżowych goździków, z którym ledwo przeszedłem przez drzwi. Może trochę przesadziłem z wielkością, ale liczyłem, że zza kwiatów nie będzie widać mojej zawstydzonej twarzy. Z jakiegoś powodu, głupio było mi patrzeć Cheriss w oczy.

Chciałem zrobić dziewczynie niespodziankę, ale szybko zostałem zdemaskowany przez Nix, która na mój widok zaczęła się wydzierać głośniej niż alarm antywłamaniowy. Dźwięki od razu wykurzyły z pokoju właścicielkę kotki, która na widok stosu kwiatów z wystającymi nogami stanęła w progu wyraźnie zaskoczona. Zadarłem podbródek, by jakkolwiek pokazać, że do domu wszedłem ja, a nie jakiś bukietowy włamywacz.

— Hej — zacząłem, nie wiedząc co powiedzieć potem. — Chciałbym cię przeprosić za to, co wydarzyło się dzisiaj w nocy. Nie powinienem był w ogóle nic pić w tym przeklętym barze. Przeze mnie na pewno się nie wyspałaś i... Cheriss co się stało?

Przeraziłem się nie na żarty, widząc, jak dziewczyna zaczęła przecierać dłońmi załzawione oczy. Przez krótki moment stałem jak wryty, próbując przeanalizować, co było punktem zapalnym w tej sytuacji. Czyżbym powiedział coś nieodpowiedniego w nocy, czego nie pamiętam? Obraziłem ją? Uderzyłem? Och, jeśli zrobiłbym jej jakąkolwiek krzywdę, to odciąłbym sobie ręce, a potem wyniósłbym się na drugi koniec świata, by nigdy więcej się to nie powtórzyło.

Odłożyłem kwiaty na jedną z szafek i podszedłem bliżej. Cheriss ku mojemu zaskoczeniu nie cofnęła się, a bez słowa wtuliła się w płaszcz, którego jeszcze nie zdążyłem zdjąć. Z jednej strony, źle mi było z tym, że dziewczyna znowu płakała, a z drugiej czułem ulgę, bo prawdopodobnie nie spowodowała tego potencjalna krzywda, którą mogłem jej wcześniej wyrządzić.

— Wybacz, że znowu płaczę, jak jakaś beksa — odezwała się cicho. — Po prostu, gdy zobaczyłam te kwiaty, przypomniała mi się sytuacja z przeszłości, a że jestem zmęczona, to emocje wzięły górę...

— Nie musisz mi się z niczego tłumaczyć — zapewniłem, splatając ręce na jej plecach. — Możesz płakać przy mnie, jeśli tylko tego potrzebujesz, mimo że wolę widzieć cię szczęśliwą. Choć nie mogę zapobiec wszystkiemu, postaram się, żebyś nigdy nie płakała z mojej winy.

— Dziękuję — wyszeptała.

Jak zwykle ciekawość paliła mnie od środka, ale nie byłem na tyle głupi, by pytać Cheriss, co takiego wydarzyło się w przeszłości. Wiedziałem, że jeśli dziewczyna postanowi pewnego dnia obdarzyć mnie zaufaniem, może wszystkiego się dowiem.

— Idę na taras, potem porozmawiamy — rzuciła po kilku minutach milczenia, gdy w końcu się uspokoiła.

Dziewczyna odsunęła się ode mnie, wróciła do swojego pokoju, skąd zabrała paczkę papierosów wraz z zapalniczką, po czym wyszła na zewnątrz. Postanowiłem nie iść za nią, by dać jej chwilę prywatności. Opadłem na kanapę i przetarłem twarz dłońmi. Momentalnie wyparowały ze mnie resztki energii, a zmęczenie spowodowane wydarzeniami ostatniej doby uderzyło ze zdwojoną siłą. Skłamałbym, gdybym teraz powiedział, że nie czułem się potwornie senny. Z ogromną chęcią przytuliłbym głowę do poduszki i zamknął oczy. Potem jednak uświadomiłem sobie, że nie ściągnąłem nawet butów oraz płaszcza, więc ku własnemu niezadowoleniu wróciłem do przedpokoju.

— Już jestem. — Usłyszałem głos Cheriss, a potem dźwięk zamykanych drzwi tarasowych. — Zaparzę nam herbatę.

Po rozpłaszczeniu się poszedłem do kuchni, usiadłem przy stole i czekałem. Po chwili przede mną pojawił się kubek oraz cukiernica. Widząc, że Cheriss ociągała się z rozpoczęciem rozmowy, zajęta wstawianiem goździków do wazonu, postanowiłem odezwać się pierwszy.

— O co chodzi? — Spojrzałem na nią uważnie, dostrzegając skwaszoną minę.

W odpowiedzi usłyszałem ciche westchnienie.

— Pamiętasz, jak wspomniałeś mi o niejakiej Ruby Jane?

— Oczywiście. Jak mógłbym zapomnieć?

— Bardzo mnie zainteresowała jej osoba — kontynuowała. — Zaczęłam grzebać trochę w rzeczach, żeby znaleźć jakiekolwiek informacje o Ruby.

— No i? — zapytałem z ogromną nadzieją.

— W domu nie udało mi się niczego znaleźć. — Już chciałem jęknąć z rozczarowaniem, ale Cheriss mówiła dalej. — Ale to nie tak, że nie mam nic. Zapewne nie zauważyłeś, ale w garażu, gdzie stoi samochód babci są drzwi do kolejnego pomieszczenia.

— Co tam jest?

— Do tej pory sama nie wiedziałam. — Wzruszyła ramionami. — Okazało się, że w środku babcia przetrzymywała jakieś stare dokumenty oraz pudła pełne rzeczy, które nie mieściły się w domu, a których nie chciała wyrzucić. Jeden z kartonów był oznaczony dużą literą R, a w nim znalazłam cały stos zdjęć młodej dziewczyny, z których część została na odwrocie podpisana imieniem Ruby.

Cheriss wstała i na potwierdzenie swoich słów, przyniosła mi fotografię. Przez lata trochę wyblakła, ale bez problemu dostrzegłem na niej młodą dziewczynę, siedzącą na huśtawce zawieszonej na gałęzi dużego drzewa. Jasne, długie włosy okalały jej twarz, a na ustach widniał szczery uśmiech. Na odwrocie atramentem zapisano "Ruby, sierpień 1971".

— Myślisz, że to może być ktoś z rodziny?

— Może, ale nie mam pewności. Z jednej strony to bardzo prawdopodobne, skoro miała na drugie imię Jane, a w domu babci znajdują się jej fotografie oraz książka z tą tajemniczą dedykacją. Dziwne jednak jest to, że nie ma jej na rodzinnym drzewie genealogicznym, ani nikt o niej nigdy nie wspominał. Babcia, rodzice oraz wszyscy przodkowie od zawsze dbali, by każdy członek rodziny został zapamiętany na długie lata.

— To może jednak twoja babcia zmieniła imię w młodości?

Cheriss pokręciła głową.

— Nie ma takiej opcji. Babcia wyglądała za młodu kompletnie inaczej.

Tu dziewczyna wyciągnęła zdjęcie innej młodej dziewczyny, wskazując na nie palcem.

— To babcia Lanelle.

Faktycznie była niepodobna Ruby. Lanelle w przeciwieństwie do tej pierwszej, miała włosy układające się w fale, dużo krótsze i o ciemniejszym odcieniu blondu. Różnił je też kolor oczu. Ciemnoczekoladowe tęczówki Ruby, stanowiły duży kontrast przy błękicie Lanelle.

— Moją drugą teorią miało być zasugerowanie istnienia jakiejś wydziedziczonej siostry, ale one tak się różnią, że jeśli są w jakiś sposób spokrewnione, to nie tak blisko, jak sądziłem.

— Też uważam, że mogłyby być co najwyżej kuzynkami.

— Teraz pytanie, jak zamierzamy zdobyć kolejne informacje?

Cheriss upiła łyk herbaty, a potem przez chwilę zastanawiała się nad odpowiedzią.

— Porozmawiamy z moją babcią.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro