Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XVIII

Głośne odgłosy piorunów za oknem wybudziły mnie ze snu. Usiadłam na łóżku zerkając na zegarek, który wisiał na ścianie, wskazywał godzinę dziewiątą. Przetarłam zaspane i obolałe od płaczu oczy po czym spojrzałam na Nancy, która jeszcze słodko spała. Nie chcąc jej budzić po cichu wstałam z łóżka podchodząc do fotela na którym leżały moje ubrania i ruszyłam do toalety. Stanęłam przed lustrem, lustrując swoje odbicie. Miałam strasznie podpuchnięte oczy.

— Ale ty jesteś piękna, aż dziwne że nie pęka lustro. — powiedziałam do swojego odbicia z sarkazmem. Szybko przemyłam twarz wodą i sięgnęłam po hotelową szczoteczkę do zębów.

Gdy już umyłam zęby i przebrałam się w ciuchy z wczoraj wyszłam z łazienki. Nancy dalej spała więc wyszłam z pokoju kierując się do pokoju chłopaków. Zapukałam cicho i delikatnie w razie gdyby spali, ale na szczęście po chwili otworzył mi zaspany Brad.

— Obudziłam cię? — zapytałam przepraszającym tonem.

— Nie, prawie w ogóle nie spałem. Ból nie dawał mi nawet zamknąć oczu. — spojrzałam na jego twarz. Lewe oko miał tak podbite, że ledwo było widać rzęsy.

— Przykro mi. — spojrzałam smutno na swoje buty.

— Nic mi nie będzie. Morda nie szklanka. — zaśmiał się delikatnie. — Idziemy na śniadanie? — zapytał próbując zmienić temat.

— Wiesz co w sumie to chciałam wrócić do domu. Przebrać się i zobaczyć jak czuje się Eddie. — powiedziałam ściągając sobie pasma moich włosów z twarzy.

— No dobrze pojadę z tobą, tylko napiszę Jonathanowi kartkę, żeby się nie martwił, że nas nie ma. — wszedł do pokoju, a ja czekałam na korytarzu, po chwili wyszedł zamknął drzwi i razem ruszyliśmy na postój taksówek.

Kilka minut później dojechaliśmy do kamienicy. Brad zapłacił kierowcy po czym wysiedliśmy z auta. W ciszy weszliśmy do budynku. Stresowałam się tym co może się wydarzyć. Bałam się, że nasze zerwanie, zakończy wszystko. Nawet naszą przyjaźń. Gdy stanęłam przed drzwiami mieszkania wzięłam głęboki oddech.

— Nathalie, może wejdę z tobą? — usłyszałam zza pleców pełny wsparcia głos Brada.

— Nie dziękuję. Dam sobie radę. — uśmiechnęłam się ciepło w jego stronę wyjmując z torebki klucz.

— Ok, jakby co będę u siebie. — odpowiedział i zniknął w swoim mieszkaniu.

Po chwili uznałam, że nie ma co tak stać na klatce. Włożyłam klucz do drzwi i próbowałam przekręcić, ku mojemu zaskoczeniu były otwarte. Weszłam w głąb mieszkania i od razu wzrokiem szukałam Eddiego. Zauważyłam go na kanapie. Spał. Podeszłam do niego i delikatnie zaczęłam ściągać mu włosy z twarzy. Gdy zobaczyłam jego twarz zamarłam. Była strasznie blada. Szturchnęłam jego ramię próbując go obudzić, ale nic z tego. Wstrząśnięta tym co się właśnie dzieję zaczęłam go z całych sił szarpać, ale i to nie przynosiło efektów.

— Eddie proszę obudź się! — krzyczałam z rozpaczy bojąc się o to co mogło się stać.

— Nathalie co się dzieję. — Brad wbiegł do naszego mieszkania od razu podchodząc do Eddiego i sprawdzając mu oddech. — Na szczęście oddycha. — w jego głosie było słychać ulgę. — Zadzwonię po karetkę. — podbiegł do telefonu szybko wpisując odpowiedni numer, a ja usiadłam obok Eddiego łapiąc jego dłoń w swoją.

— On... on jest cały zimny. — powiedziałam przez łzy.

— To normalne, prawdopodobnie przedawkował, albo wziął jakieś podejrzane gówno. — odpowiedział Brad gdy tylko zakończył rozmowę. — Karetka będzie za kilka minut. — podszedł od drugiej strony łóżka i usiadł chowając twarz w dłonie.

— Tak bardzo się boję. Co jeśli on umrze? — gdy dotarło do mnie to co powiedziałam zalałam się łzami jeszcze bardziej. Od razu przypomniało mi się jak Dustin powiedział mi, że Eddie nie żyje.

— Hej hej, spójrz na mnie. — Brad podszedł do mnie po czym klęknął zmuszając mnie bym na niego spojrzała. — Nic mu nie będzie. To jest silny facet da sobie radę. — nie zdążyłam nic powiedzieć, ponieważ do drzwi zapukali ratownicy medyczni. Od razu podbiegli do chłopaka i zaczęli robić mu wstępne badania.

— I co z nim? — zapytałam po kilku minutach ledwo stojąc na nogach, prawdopodobnie gdyby nie Brad, który mnie podtrzymywał wylądowałabym już dawno na podłodze.

— Dokładnie nie wiemy, ale jedno jest pewne, zabieramy go do szpitala ponieważ nie ma żadnych reakcji na bodźce.

— Czy ja mogę go odwiedzić? — spojrzałam na ratownika błagającym wzrokiem.

— Oczywiście, że tak, ale dopiero wtedy gdy się obudzi. Chyba, że jest Pani kimś z rodziny.

— Niestety nie jestem. — odpowiedziałam smutno.

— W takim razie bardzo mi przykro, ale tak jak wspomniałem będzie mogła go Pani odwiedzić jak odzyska przytomność. Zabieramy go do szpitala St George's Hospital*— ratownik nie czekając na moją odpowiedź wrócił do swojej pracy. Po chwili przenieśli Eddiego z łóżka na nosze i skierowali się do karetki. Gdy tylko wyszli momentalnie upadłam na podłogę. Smutek jaki teraz czułam rozwalał mnie od środka. Czułam się jakbym już nigdy nie miała być szczęśliwa.

— Nath, obiecuję ci, że wszystko będzie dobrze. Zaufaj mi. — Brad pomógł mi wstać z ziemi i mocno przyciągnął mnie do uścisku. Również się w niego wtuliłam czując, że trochę się uspokajam.

— Pojedziemy do szpitala? — spojrzałam na niego mając nadzieję, że się zgodzi.

— Ale pamiętasz, że nie wpuszczą cię na salę?

— Tak wiem, chcę tam po prostu być. Proszę. — powiedziałam odsuwając się od chłopaka.

— Dobrze, pójdę się tylko przebrać i jedziemy. — powiedział i zniknął za drzwiami.

Usiadłam na łóżku w miejscu na którym przed chwilą leżał Eddie i znów zaczęłam płakać. Została mi tylko nadzieja, że chłopak się obudzi i będzie wszystko po staremu. Najlepiej gdyby wszystko cofnęło się do czasów przed Vecną. Wtedy wszystko było takie proste. Munson mieszkał ze swoim wujkiem w przyczepie, ja z rodzicami w domu jednorodzinnym. Piątkowe wieczory filmowe, które urządzaliśmy sobie raz u niego raz u mnie, albo co niedzielne zajadanie się pączkami z wszystkimi przyjaciółmi w cukierni Pani Mortez. Bardzo chciałam, żeby było tak jak dawniej. Tęskniłam za tym. Oddałabym wszystko, żeby tylko znaleźć się z Eddiem i resztą przyjaciół w jakimś miłym miejscu.

— Możemy ruszać. — głos Brada wyrwał mnie z myśli. Wstałam szybko z kanapy i ruszyłam w stronę chłopaka. Gdy już mieliśmy wychodzić, uznałam, że muszę poinformować wujka Wayna o tym co się stało. Podbiegłam do telefonu i wykręciłam jego numer. Po chwili odebrał.

— Tak słucham?

— Dzień dobry proszę Pana, z tej strony Nathalie. Stało się coś niedobrego. — powiedziałam smutno.

— Mój Boże, co dokładnie. Czy coś się stało Eddiemu? — zapytał zatroskany.

— Niestety tak. — zamilkłam na chwilę próbując powstrzymać łzy. — Eddiego właśnie zabrało pogotowie. Nie wiem co mu dokładnie było, ponieważ nie jestem z rodziny, więc nie udzielili mi informacji. Ale gdy go zabierali był nieprzytomny. — zamknęłam oczy czekając na odpowiedź wujka.

— Co takiego? — usłyszałam, jak jego głos się łamie. — Jadę na lotnisko przylecę pierwszym lotem. Jaka jest nazwa tego szpitala?

— St George's Hospital.

— Dobrze, dziękuję za informację Nathalie. Ruszam na lotnisko. Do zobaczenia. — gdy się rozłączył odłożyłam słuchawkę i razem z Bradem ruszyliśmy do szpitala.

Gdy dojechaliśmy do szpitala od razu podbiegłam do recepcji, aby zapytać gdzie leży Eddie. Po uzyskaniu informacji szybko weszliśmy na odpowiednie piętro.

— Ta niewiedza mnie dobija. — powiedziałam ze złością.

— Uwierz mi, że mnie również. — westchnął Brad poprawiając się na krześle. — Zostało nam teraz tylko czekać na wujka Eddiego.

— Mam nadzieję, że załapał się na jakiś samolot. — westchnęłam cicho.

— Na pewno, z tego co wiem to lotów do Londynu zawsze jest pełno. — zauważył.

— Obyś miał rację. Bo chciałabym chociaż wiedzieć czy jego życiu nic nie zagraża. — moje zdenerwowanie zmieniło się w smutek.

— Hej, mówiłem ci, że na bank nic mu nie będzie.

— Skąd możesz to wiedzieć? — spojrzałam na niego czekając na odpowiedź.

— Wiesz, przeżywałem to samo co Eddie teraz. Również musiałem pokonać uzależnienie. — westchnął. — Rok temu byłem narkomanem. Dawałem w żyłę praktycznie codziennie. Pewnego dnia zmarła moja mama. Nie mogłem wytrzymać tego bólu więc przedawkowałem heroinę. Wylądowałem w szpitalu. Miałem zatrzymanie akcji serca, ale lekarze mnie odratowali. Jeżeli udało im się uratować mnie to na sto procent uratują również Munsona. Jest równie twardy co ja. — uśmiechnął się do mnie co odwzajemniłam.

— Dziękuję ci, że mi to powiedziałeś. Od razu czuję się trochę lepiej. — powiedziałam miło. — A co do twojej mamy to bardzo współczuję.

— Eh było, minęło. Najważniejsze, że tobie jest lepiej.

— Nie. Najważniejsze jest to, że twoja mama jest z ciebie dumna, że udało ci się rzucić. — zauważyłam, że się zaczerwienił, więc postanowiłam już nic nie mówić na ten temat.

Dochodziła godzina siedemnasta, a my dalej nie wiedzieliśmy co z Eddiem, oprócz tego, że dalej jest nieprzytomny. Jedyne co nam pozostało to czekanie na przyjazd wujka Wayna. Po około trzydziestu minutach zauważyłam go jak wchodzi na oddział. Od razu ruszyłam biegiem w jego stronę chcąc go mocno przytulić.

— Witaj Nath. — przytulił mnie, delikatnie gładząc mi włosy.

— Tak bardzo się cieszę, że Pana widzę. — powiedziałam gdy tylko się odsunęłam.

— Ja również. A to co za młodzieniec? — zapytał gdy podszedł do nas Brad.

— Dzień dobry, jestem przyjacielem Eddiego. Brad bardzo mi miło. — podał rękę wujkowi.

— Mi również. — również podał mu rękę. — Wybaczcie dzieci idę do lekarza zapytać o stan Edwarda. — nie czekając na odpowiedź ruszył w stronę pokoju lekarzy.

Siedziałam z Bradem jak na szpilkach czekając na powrót wujka Wayna. Był tam dopiero kilka minut, ale miałam wrażenie jakby minęły godziny.

— Brad to wszystko moja wina. — wybuchłam płaczem. Czekanie oraz strach przed tym co przekaże nam wujek było jak bomba, która w końcu wybuchła.

— Dlaczego tak mówisz? — zapytał zatroskanym głosem.

— Eddie chciał, żebym z nim wczoraj wróciła do domu, ale odmówiłam. Gdybym z nim poszła do niczego by nie doszło. — załamana schowałam twarz w dłonie.

— Nath, to nie jest niczyja wina, a zwłaszcza nie jest twoja. Nie możesz się obw... — zamilkł, podniosłam głowę żeby zobaczyć dlaczego i ujrzałam wujka Wayna idącego w naszą stronę.

Płakał. To nie mogło zwiastować nic dobrego.


*St George's Hospital - jakiś randomowy szpital z internetu.

Mamy rozdział 18 i znów nie jest zbyt wesoło ...
Jeśli rozdział się podobał, zostaw gwiazdkę i komentarz. To bardzo motywuje do dalszego pisania! ❤️

Buziaki 😘

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro