Rozdział X
Chwilę po dziewiętnastej do pokoju weszła moja mama z talerzem kanapek. Spojrzałam na nią pytającym wzrokiem.
— Zrobiłam Ci kanapki. Alkohol lepiej schodzi gdy jest się najedzonym. — zamurowało mnie.
— Co? — zapytałam z nutką śmiechu w głosie.
— Nie będziesz miała takiego mocnego kaca jutro jak porządnie się najesz. — odstawiła talerz na biurku i wyszła z pokoju. Potrząsnęłam głową śmiejąc się. Złapałam za jedną z kanapek i zaczęłam jeść. Chwilę później drzwi od mojego pokoju ponownie się otworzyły, ale tym razem stał w nich Dustin.
— Siema Richardson. — powiedział i władował się na łóżko.
— Cześć. Co tu robisz? — zapytałam.
— Przyszedłem po Ciebie, żebyśmy mogli razem iść do Steva. — oznajmił jakby nigdy nic chwytając gazetę, która leżała na szafce nocnej.
— Nie chcę być niegrzeczna, ale co taki szczeniak jak ty będzie robił na imprezie? Nie będzie tam gier planszowych, ani bajek. — zamiast odpowiedzi otrzymałam cios poduszką prosto w twarz.
— O proszę jaki śmieszek. — powiedział chłopak wstając z łóżka i podchodząc do talerza z kanapkami. — Wezmę sobie jedną, bo ty chyba aż tylu nie zjesz co? Widać, że już Ci wystarczy. — zapytał z dumą w głosie wiedząc, że jest 1:1 w naszej bitwie na wyzwiska.
— Pewnie bierz, może w końcu urośniesz. — Henderson nie wytrzymał i zaczął się głośno śmiać. Po chwili do niego dołączyłam.
— Ogarniaj się, bo zaraz będzie dwudziesta. — Dustin wstał rzucając we mnie sukienką. Oczywiście, zamiast trafić we mnie, trafił obok.
— Popracuj nad celem, bo nawet moja babcia ma lepszy. — podniosłam ubranie i ruszyłam w stronę łazienki, żeby się przebrać.
Stanęłam przed lustrem, gdy tylko się ubrałam. Zaczęłam patrzeć na swoje odbicie. Nie wyglądałam nie wiadomo jak pięknie, ponieważ sukienka, którą miałam na sobie nie była pierwszej świeżości. Czerwony kolor wyblakł, a w niektórych miejscach odchodziły nitki. Ogólnie miałam to gdzieś, ponieważ na imprezie mieli być tylko najbliżsi przyjaciele. Przetarłam materiał rękoma, żeby go poprawić i wróciłam do pokoju. Nie zwracając uwagi na Dustina, który aktualnie przeglądał tę samą gazetę co wcześniej, skierowałam się do toaletki, usiadłam na krześle i zaczęłam robić delikatny makijaż. Nałożyłam tylko tusz do rzęs i lekko różową pomadkę.
— No no, stara Pan Martin zawiesiłby oko. — zaśmiałam się. Pan Martin był nauczycielem fizyki w naszej szkole. Niejednokrotnie uczniowie, a zwłaszcza uczennice, zauważyły jak bezpośrednio patrzy im w dekolt.
— Dobra jestem gotowa, możemy iść.
— No nareszcie! — wrzasnął wstając z łóżka. Razem zeszliśmy na dół. Mój tata oglądał telewizję, a mama krzątała się w kuchni.
— Mamuś to ja wychodzę. — powiedziałam zakładając buty.
— Dobrze, tylko uważaj na siebie. — powiedziała wycierając ręce szmatką. — Dobrej zabawy dzieci. — już miała wrócić do kuchni, gdy nagle Dustin złapał ją za rękę.
— Pani Richardson, czy mógłbym prosić o jedną kanapkę? Taką co zrobiła Pani dla Nathalie. — patrzyłam na chłopaka mając ochotę wydłubać mu oczy. Najpierw mnie popędza, a teraz sam traci czas.
— Oczywiście kochany już robię. — niechętnie poszłam za nimi do kuchni, nie chcąc czekać w przedpokoju. — Chcesz z tym samym co były tamte?
— Tak. — odpowiedział uradowany patrząc jaka moja mama zabrała się z krojenie pomidora.
— Proszę Dustin, smacznego. — wziął od mojej mamy kanapkę i od razu zaczął jeść tak jakby pierwszy raz zobaczył jedzenie na oczy.
— Dziękuję. — odpowiedział z pełną buzią na co moja mama tylko się zaśmiała.
Po dwudziestej dotarliśmy na imprezę. Zapukałam do drzwi. Chwilę później otworzył je Steve z czerwonym kubeczkiem w dłoni.
— No w końcu, mam wrażenie, że w przyszłości spóźnicie się na własny pogrzeb. — zażartował otwierając drzwi szerzej na tyle, żebyśmy mogli wejść.
— To wina Hendersona, ponieważ zachciało mu się kanapeczki. — powiedziałam przytulając przyjaciela na powitanie.
— No przepraszam, że byłem głodny. — żachnął się robiąc zdenerwowaną minę.
— Z tym klaunem zawsze są problemy. — oznajmił zabawnym tonem Steve wskazując na Dustina.
— Ciągnij się. — odpowiedział mu chłopak wchodząc głębiej do mieszkania. Po chwili zniknął nam z oczu.
— Nath, po imprezie zawiozę Cię domu. — poinformował mnie uśmiechając się delikatnie.
— Nie musisz to przecież nie daleko. Przejdę się.
— Nie ma mowy. Eddie dzwonił i prosił żebym Cię bezpiecznie odstawił do domu. To nie podlega dyskusji. — powiedział szybko wiedząc, że już chcę coś powiedzieć.
— Niech będzie. — zabiję Munsona, przecież powiedziałam mu, żę nie jestem dzieckiem i dam sobie radę.
— No i super. A teraz chodź. — zamknął drzwi i pokazał ruchem dłoni, żeby iść za nim. W domu o dziwo nic się nie działo. Było czysto, nie było w nim żadnej osoby.
— Steve gdzie są wszyscy? — zapytałam rozglądając się dookoła.
— Przy basenie. Uznałem, że dzisiaj jest na tyle ciepło, że można posiedzieć na zewnątrz. — faktycznie miał rację. Pogoda była naprawdę idealna do imprezy na świeżym powietrzu.
Wchodząc na patio, za chłopakiem zauważyłam znajome twarze. Była Robin, Nancy, Jonathan oraz oczywiście Dustin. Uśmiechnęłam się na ich widok tak samo jak oni na mój.
— Hej, Nath. Usiądź tutaj. — zawołała mnie Robin do której podeszłam. Usiadłam obok niej a ona podała mi piwo.
— Dziękuję. — powiedziałam, otwierając puszkę. Wzięłam łyka i nagle go wyplułam dławiąc się. Z domu Harringtona weszła do nas Sylvia, uśmiechnięta tak jak zawsze z kieliszkiem wina. — Co ona tu robi? To nie miała być impreza tylko w gronie przyjaciół? — miny wszystkim zrzedły, nikt nie raczył odpowiedzieć na moje pytanie.
— Dziewczyno, przestań robić sceny. — powiedziała Sylvia siadając obok Steve, kładąc mu rękę na kolanie.
— Czy wy..— nie mogłam dokończyć zdania. Nie chciało mi one przejść przez gardło, ale musiałam się jakoś przemóc. — Czy wy jesteście razem? — spojrzałam na nich z obrzydzeniem.
— Nie, nie jesteśmy. — oznajmił chłopak zabierając dłoń dziewczyny ze swojego kolana i przesuwając się kawałek dalej.
— Całe szczęście. — wzięłam potężnego łyka trunku patrząc cały czas na Sylvie, która już nie była taka wesoła.
— Ej dobra kochani, atmosfera nam siada. — zauważył Jonathan.
— Dokładnie. Może w coś zagramy? — przytaknęła mu Nancy.
— Może w prawda czy wyzwanie. — zaproponowała Robin na co każdy się zgodził, poza Dustinem.
— Ja nie gram. Muszę lecieć do Willa. Umówiłem się z nim. — pożegnał się ze wszystkimi i odszedł w stronę wyjścia.
— To co gramy? — zapytałam.
— Pewnie grajmy. — powiedział Steve. — Więc Robin. Prawda czy wyzwanie?
— Wyzwanie. — wszyscy jednocześnie zrobiliśmy ciche "uuuu", a dziewczyna uśmiechnęła się szeroko czekają na to co przygotował dla niej Harrington.
— Hmm, pocałuj kogoś z naszego otoczenia w usta. — powiedział śmiejąc się.
— Boże Steve! Nie ma innych wyzwań? — zapytała zirytowana Robin, ale po chwili wstała i rozejrzała się po wszystkich. — Dobra już wiem. — powiedziała i zaczęła kierować się w moją stronę. Przełknęłam głośno ślinę. Nigdy wcześniej nie całowałam się z dziewczyną. Buckley była coraz bliżej moich ust, aż w końcu ich dotknęła. Zaczęła delikatnie muskać moje wargi swoimi, na co niechętnie odpowiedziałam tym samym. Szczerze mówiąc nie czułam nic całując ją. No może oprócz tego, że chciałam, aby ten pocałunek się skończył.
— Dobra wystarczy. — odsunęłam się z uśmiechem, żeby nie obrazić Robin. Dziewczyna odsunęła się i wróciła na swoje miejsce.
— Takie rzeczy to ja lubię oglądać. — uśmiechnął się zalotnie Steve.
— Jesteś zbokiem Harrington. — powiedział Jonathan chowając twarz w dłonie na znak zniesmaczenia.
— Dobra teraz Sylvia. — Robin spojrzała na tą francę, która znów się uśmiechała. — Jaka jest twoja najbardziej sprośna historia?
— Hmm, czekaj muszę się zastanowić. — zaczęła udawać, że myśli drapiąc się po głowie. — O! Już wiem. Kiedyś jak jeszcze byłam z Eddiem, pojechaliśmy do galerii i on miał wtedy taką chcicę, że nie mógł wytrzymać, aż wrócimy do domu, więc zaciągnął mnie do przymierzalni w jednym sklepie. — przestała na chwilę mówić. Spojrzała na mnie i widząc, że ledwo daje radę usiedzieć w miejscu kontynuowała. — Zaczęliśmy się kochać a tu nagle wchodzi jakaś babka i krzyczy do nas, że to nie jest miejsce na takie rzeczy. Wtedy Eddie powiedział mi do ucha, że jestem najlepszą dziewczyną jaką może sobie wymarzyć, że tylko ze mną może robić takie szalone rzeczy. — zaczęła się śmiać dalej nie spuszczając ze mnie wzroku. Poczułam jak delikatnie łamie mi się serce.
— Przepraszam na chwilę. — wstałam z miejsca i szybkim krokiem skierowałam się do wnętrza domu. Usiadłam na kanapie chowając twarz w dłoniach. Zaczęłam płakać, jej słowa zabolały mnie niewiarygodnie mocno. Nagle poczułam jak ktoś mnie obejmuje. Spojrzałam na tę osobę. To była Nancy.
— Nie płacz. — powiedziała. — Ta lafirynda nie jest warta twoich łez, przecież wiesz, że jesteś od niej lepsza. — wtuliłam się bardziej w przyjaciółkę.
— Wiem, że jestem lepsza. Ale jeśli chodzi o seks to ja nic o tym nie wiem, przecież wiesz, że jestem dziewicą. — przetarłam delikatnie oczy z nadmiaru łez. — Po prostu wiem, że Eddie woli takie "szalone dziewczyny". — ostatnie dwa słowa wypowiedziałam pokazując dłońmi cudzysłów.
— Gadasz głupoty Nath. Znam Eddiego i wiem, że gdy jest zakochany to nie ważne jest wtedy dla niego co wyprawiasz w łóżku. A widziałam jak zawsze na Ciebie patrzył, jak dbał o Ciebie. Ten chłopak szaleje za Tobą tak samo jak Ty za nim. — spojrzałam na Nancy już spokojniejsza jej słowa dodały mi otuchy.
— Dziękuję Nancy, że zawsze mogę na Ciebie liczyć. — powiedziałam do przyjaciółki na co ta uśmiechnęła się szeroko.
— Dobra chodź wracamy do wszystkich. — przytaknęłam tylko głową i ruszyłam za nią do reszty. Nie dając po sobie poznać, że coś jest nie tak, jak gdyby nigdy nic usiadłam na swoim miejscu z uśmiechem na twarzy.
— Wszystko dobrze? Bo chyba płakałaś. — zapytała Sylvia z udawanym zainteresowaniem.
— Nie musiałam płakać. — odparłam. — Odkąd wiem, że jadę do Eddiego nic nie jest w stanie doprowadzić mnie do płaczu, zwłaszcza takie tępe pizdy jak Ty. — nie zdążyłam nic dodać, ponieważ poczułam jej dłoń na moim policzku, który zrobił się ciepły. — Tylko na tyle Cię stać? — zaśmiałam się głośno dotykając czerwonego miejsca na twarzy.
— Jak chcesz mogę przywalić Ci jeszcze raz. — burknęła Sylvia bardzo zdenerwowana.
— Dobra dziewczyny przestańcie. — odezwał się Steve, który trzymał tę sukę, żeby się uspokoiła.
— Wiecie co, spadam do domu. — powiedziałam i ruszyłam w stronę wyjścia.
— Poczekaj zawiozę Cię. — Steve puścił Sylvie i ruszył za mną.
— Do zobaczenia przed wyjazdem. — krzyknęła Nancy, na co jej tylko odmachałam.
Wsiedliśmy do samochodu. Przez większość drogi Steve nie odzywał się do mnie.
— Przepraszam, że zepsułam imprezę. — spojrzałam smutno na swoje palce.
— To ja przepraszam. Mogłem jej nie wpuszczać gdy przyszła. — oznajmił. — Jak tam twój polik? — zapytał spoglądając na mnie.
— Troszkę piecze, ale to nic. — uśmiechnęłam się.
Reszta drogi minęła nam w ciszy. Każdy z nas był już zmęczony dzisiejszym wieczorem. Gdy tylko weszłam do domu podeszła moja mama.
— Co tak wcześnie kochanie? — zapytała spoglądając na zegarek.
— Byłam zmęczona. — odpowiedziałam wybiórczo, mając nadzieję, że da mi już spokój.
— No dobrze, to biegnij spać. — uśmiechnęłam się delikatnie, krzyknęłam dobranoc tak, aby usłyszał je też ojciec i chwilę później byłam już w pokoju.
Na umilenie poniedziałku, wrzucam rozdział 10 :) Nic specjalnego się w nim nie dzieję, ale już w następnym dojdzie do spotkania naszych głównych bohaterów!
Pamiętajcie, żeby zostawić gwiazdkę i komentarz jeśli rozdział się podobał :)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro