Rozdział V
Dzisiaj urodziny Dustina, wszyscy wspólnie za jego plecami oczywiście planowaliśmy imprezę niespodziankę w jego domu. Na początku było głosowanie, w którym lokalu to robimy, ale jednogłośnie wygrały cztery ściany Hendersona. Jechałam właśnie z Max i Nancy, po przekąski do pobliskiego sklepu. Podróż mijała nam w ciszy. Każda z nas zatopiona była we własnych myślach. Ja ciągle myślałam na temat tego co kupić Dustinowi. Ten chłopak miał tak naprawdę wszystko. No z wyjątkiem piątej klepki, ale tego raczej nie dałabym rady kupić. Denerwował mnie brak pomysłu na prezent przede wszystkim dlatego, iż myślałam nad nim już dwa tygodnie. Myślałam, myślałam i nic nie przychodziło mi do głowy. Westchnęłam cicho, lecz nie uszło to uwadzę Nancy.
— Coś się stało?
— Nie, coś ty. Myślę nad prezentem, ale nic nie mogę wymyślić. Każdy pomysł po chwili namysłu wydaje się, słaby lub przereklamowany. — powiedziałam ze smutkiem. — Chciałabym kupić mu coś takiego co zostanie z nim na długo, co pokocha. — I wtedy znienacka w mojej głowie pojawił się prezent idealny.
— O widzę, że pojawił się pomysł. — zauważyła dziewczyna uśmiechając się do mnie.
— Oj tak, pojawił się, ale zobaczycie co to wieczorem na imprezie.
— Powiedz nam teraz! — błagalny głos Max dobiegał moich uszu.
— Nie! Nie wiem jeszcze czy dam radę załatwić ten prezent o tej porze, więc na razie wolę zostawić go dla siebie.
— No niech będzie. — odpowiedziała Max po czym dalej jechałyśmy w ciszy.
Kilka godzin później skończyliśmy przygotowania wnętrza domu. Tylko Pani Claudia krzątała się jeszcze po kuchni kończąc tort, który robiła razem z Robin.
— Dustin będzie w domu za około pół godziny. — poinformował nas Steve.
— Super wyszło, Dusty będzie zachwycony. — powiedział Mike kładąc swój prezent obok innych.
— Nathalie, a Tobie udało się kupić to co chciałaś?
— Na szczęście tak, moja mama go zaraz przywiezie. — odpowiedziałam entuzjastycznie nie mogąc doczekać się miny Hendersona na prezent.
Po kilku minutach przyjechała moja rodzicielka, zabrałam od niej pakunek i zaniosłam go do pokoju Dustina.
— Gaście światło Dustin zaraz będzie. — usłyszałam z dołu głos Willa, więc szybko odłożyłam paczkę na łóżko i zbiegłam na dół. Usadowiłam się obok Nastki za kanapą. Czekaliśmy krótką chwilę, aż w końcu usłyszeliśmy otwieranie drzwi.
— NIESPODZIANKA! — wszyscy wyskoczyli ze swoich kryjówek krzycząc jak najgłośniej rozrzucając konfetti. Dusty stał i patrzył na nas wielkimi oczami.
— Kurde. Dziękuję! Ale prawie dostałem zawału! — wszyscy zaśmiali się na słowa chłopaka, ale mi wcale nie było do śmiechu. Obok solenizanta stała Sylvia.
Sylvia Jonson była dziewczyna Eddiego i koleżanka Dustina. Wyprowadziła się z Hawkins dwa lata temu co było dla mnie czymś cudownym. Nienawidziła mnie w sumie ze wzajemnością. Gdy była w związku z Munsonem nie pozwalała mu mieć ze mną kontaktu, przez głupią zazdrość. Oczywiście chłopak nie słuchał i odzywał się do mnie co zakończyło ich związek od razu gdy ona się o tym dowiedziała. Od tamtej pory obwinia mnie o ich rozstanie. Złapałam z nią kontakt wzrokowy. Patrzyła na mnie z góry jakby czuła się lepsza. Przewróciłam oczami i znów skupiłam się na tym co było dzisiaj najważniejsze. Na Dustinie.
— Wszystkiego najlepszego! — uśmiechnięta przytuliłam mocno chłopaka, który również mnie objął. — Za chwilę przyniosę mój prezent, ponieważ nie może być za długo sam. — od razu odwróciłam się i skierowałam do pokoju, w którym była paczka. Złapałam ją i zeszłam na dół do wszystkich. — Proszę bardzo. — podałam pudełko Hendersonowi, na co on od razu zaczął je otwierać.
— O MÓJ BOŻE! TO KOTEK! — wyjął z paczki małego czarnego kotka, którego udało mi się adoptować ze schroniska.
— Jaki słodki! — pisnęła Nastka głaszcząc zwierzę po głowie.
— Nath, naprawdę dziękuję, to najlepszy prezent jaki kiedykolwiek dostałem. — widziałam w jego oczach łzy szczęścia, przez co i w moich zaczęły się pojawiać.
— Nie masz za co dziękować. Jak go nazwiesz? — zapytałam ciekawa.
— Hmm, pierwsze co mi przyszło do głowy to Eddie. Na cześć Munsona. — spojrzałam na kotka, któremu to imię naprawdę bardzo pasowało.
— Myślę, że to bardzo dobre imię. — powiedział Mike, klepiąc Dustina w ramię.
Reszta imprezy mijała nam w świetnej atmosferze. Nancy z Jonathanem tańczyła przytulane tańce, Nastka z Mikiem również, a ja z całą resztą siedzieliśmy przy stole zajadając się potrawami przygotowanymi przez Robin i Panią Henderson.
— Mmm, ten tort jest przepyszny. — skomplementował Steve jedzący już trzeci kawałek.
— Dzięki, ale jak będziesz jadł w takim tempie to nie zostanie dla innych. — zauważyła Robin.
— Ej no przepraszam bardzo, nikt nie każe im się tam obściskiwać. Gdyby chcieli to zajadali się tym pysznym tortem. — zaśmiałam się na jego słowa.
— Steve, a nie chciałbyś może zatańczyć? — zerknęłam w stronę Sylvi, która przyglądała się Harringtonowi czekając na odpowiedź.
— Em, no w sumie mogę. — uśmiechnął się lekko po czym wstał i złapał ją za rękę kierując się w stronę salonu.
— Chyba nie jesteś za bardzo zadowolona, że ona tu jest? — zapytał Dustin patrząc na mnie.
— Szczerze mówiąc na początku byłam nie zadowolona, teraz mam to już gdzieś. Są twoje urodziny, więc nie będę psuła sobie humoru jej obecnością.
— No i bardzo dobrze. — uśmiechnął się. — Ja nie wiedziałem nawet, że ona jest w mieście. Wracając do domu spotkałem ją jak szła do mnie złożyć mi życzenia. Mówiła, że przyjechała z rodzicami na jakiś czas.
— Oby był jak najkrótszy. — wymamrotałam pod nosem, po czym zabrałam się za jedzenie.
Dochodziła godzina dwudziesta trzecia, większość zaczęła zbierać się do domu. Zostałam tylko ja, Steve, Robin oraz Sylvia. Siedzieliśmy przy stole grając w karty gdy nagle do salonu weszła Pani Claudia z butelką w ręku.
— Przyniosłam domowej roboty nalewkę. Chciałby ktoś? — zapytała kobieta.
— Ja chcę mamo. — Dustin podsunął swoją szklankę na co jego mama tylko prychnęła.
— Zabieraj tą szklankę, poczekaj jeszcze trochę, wtedy może pozwolę Ci posmakować.
— Wiecie co? Czasem zapominam, że Dusty to jeszcze szczyl. — powiedział w śmiechu Steve na co oberwał w ramię od Hendersona. — Hej! A to za co? Ja tylko mówię prawdę.
— Z wami to jak z dziećmi. — powiedziała Robin uderzając delikatnie dłonią w czoło.
— Masz rację, jak z dziećmi. — powtórzyłam słowa dziewczyny. Chwilę później podniosłam szklankę, podając ją Pani Claudii. — Jeśli mogę prosić to chętnie się napiję.
— Jasne kochanie. — odkręciła butelkę i nalała mi sporo trunku. Następnie nalała, Robin i Sylvi. Steve nie mógł dzisiaj pić, ponieważ musiał odwieźć nas do domu.
— Harrington rozchmurz się. Następnym razem się napijesz. — powiedziałam widząc jego smutną minę, gdy patrzył na nas z pełnymi szklankami nalewki w ręku.
— No wiem, ale to jest niesprawiedliwe. — zrobił naburmuszoną minę jak małe dziecko na co zaczęliśmy się śmiać.
— Kurde szkoda, że w pokoju gościnnym mam tylko jedno łóżko, wtedy wszyscy moglibyście zostać.
— Ja i tak bym nie została, nie mam przy sobie kosmetyków do wieczornej pielęgnacji, a muszę ją robić codziennie. — przerwała Sylvia, która patrząc w lusterko poprawiała swoje długie kasztanowe włosy, których zawsze jej zazdrościłam. Kolor jej włosów był naturalny, przez co były one zdrowe i piękne. Moje za to przez farbowanie ich na czarno czasem wyglądały jak siano.
— Moja wieczorna pielęgnacja to zmycie delikatnego makijażu i umycie twarzy wodą. — Robin zaśmiała się z moich słów.
— Dlatego masz taką brzydką cerę.
— Co? — spojrzałam gniewnym wzrokiem na Sylvie zastanawiając się czy aby się nie przesłyszałam.
— To co słyszałaś kochana. — już miałam wstać do dziewczyny, ale poczułam uspokajającą dłoń Pani Claudii na ramieniu. Wzięłam głęboki oddech po czym wielkiego łyka nalewki.
— Przepraszam na chwilę. — odłożyłam szklankę na stół i skierowałam się w stronę pokoju Dustina, żeby na chwilę zostać sama i się uspokoić.
Gdy dotarłam do pokoju, usiadłam na łóżku i wzięłam jeszcze kilka głębokich oddechów. Myślałam, że pozbyłam się tej dziewczyny raz na zawsze, ale ona musiała wrócić. No jak to się mówi, zło zawsze wraca. Westchnęłam i zaczęłam wzrokiem błądzić po pokoju Hendersona. Po chwili moje spojrzenie zatrzymało się na kupce podartej kartki, której urywki leżały przy śmietniku. Podeszłam do kubła i podniosłam kawałki, które były obok. Gdy tylko na nie spojrzałam zamarłam. Był to podarty list od Eddiego. Poznałam po piśmie. Zdeterminowana żeby poznać jego treść wyjęłam ze śmieci resztę kawałeczków i zaczęłam je układać. Chwilę mi to zajęło, ale w końcu się udało. Miałam przed oczami list napisany przez Eddiego. Ale chwila. U góry kartki była data, która wskazywała zeszły poniedziałek. Jak to możliwe? Co tu się dzieje?
No i mamy już szósty rozdział. Jak się podobał?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro