Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

II. Nigdy się nie dogadam...


Po kilku (a może kilkunastu...) sekundach znów ujrzałem platformę startową. No i oczywiście swoją sojuszniczkę od siedmiu boleści.

"Zniszczono twoją wieżę"

Po usłyszeniu tych słów szybko spojrzałem na mapkę. Oczywiście, to wieży na bocie się oberwało. Eh...

Dziewczyna o niebieskich włosach związanych w warkocze ruszyła biegiem na naszą linię. Szybko do niej dołączyłem.

- Niezła wtopa, co? - odezwała się do mnie po drodze.

W odpowiedzi tylko westchnąłem.

Po chwili byliśmy już na miejscu. Nasze rywalki właśnie wyniszczały miniony, chcąc dostać się do kolejnej wieży.

Jinx naturalnie zaatakowała je, gdy tylko znalazły się w jej zasięgu.
Nawet już się nie łudziłem, że będzie inaczej.

Użyłem Czasowstrzymywacza i również włączyłem się do walki. Chwilę nawalaliśmy się kompletnie chaotycznie, w sumie w pewnym momencie sam już nie byłem pewien w kogo (lub co...) uderzam.

Tym razem to Miss Fortune bardziej ucierpiała w trakcie starcia. Jej jednak, w przeciwieństwie do nieszczęsnej syrenki, udało się uciec pod wieżę i użyć zaklęcia powrotu na platformę.

Różowooka zauważyła to jako pierwsza i strzeliła w stronę rudej Bzzyt'em, ale nie zdążyła. Piratka zdołała się wymknąć. A było tak blisko...

Musimy załatwić Nami, zanim wróci do niej Fortuna. Jest nas dwoje, powinniśmy dać sobie radę z jednym, smutnym supportem...

Chociaż... biorąc pod uwagę, jak się genialnie z Jinx dogadujemy, może być różnie.

Mimo wszystko poszło nam względnie dobrze. Nawet nie podłaziliśmy sobie wzajemnie za bardzo pod nogi...

Zagoniliśmy naszą małą syrenkę pod wieżę. Miała bardzo mało HP, więc zdecydowałem, że dobiję ją i zwieję spod ostrzału działa, zanim mnie ono trafi. Mam do dyspozycji Skok Fazowy, wszystko powinno pójść zgodnie z planem.

Jeśli się uda - będę miał jednego killa więcej, a licznik moich zgonów pozostanie taki sam jak jest teraz.

Jeśli nie - obie statystyki wzrosną o jeden. Chociaż mimo wszystko wolałbym tego uniknąć. Już wystarczy tych śmierci, jak na mój gust i tak mam ich za dużo jak na ten (jeszcze dość wczesny) etap meczu...

Swoją drogą, muszę chyba kupić coś na większą ilość życia. Ten niesamowicie szybko kończący się pasek mnie już denerwuje. Cały czas krzyżuje mi szyki.

Jinx chyba zauważyła, do czego się przymierzam, bo bez słowa cofnęła się trochę, dając mi pole do popisu.

Nami, nie ruszając się spod wieży, postanowiła teleportować się na platformę. Stała do mnie tyłem.

Trzeba przypuścić atak. Teraz albo nigdy.

Ruszyłem w kierunku granicy pola zasięgu wrogiej wieży i już szykowałem się do Skoku, gdy nagle, ni z tego ni z owego, z krzaka wyłonił się Renekton drużyny przeciwnej i zaczął biec w moim kierunku.

Natychmiast się zatrzymałem. Jego ostre kły, wściekłe spojrzenie, dużo punktów furii i większa od mojej ilość HP od razu dały mi do zrozumienia, że nie mam szans.

Nami zniknęła, zostaliśmy we trójkę. Ja, Jinx i ten potwór.

Zrobiłem szybki w tył zwrot i pognałem w stronę naszej wieży, dość sporo od nas oddalonej.

Na chwilę odwróciłem się przodem do bestii. Był blisko. Zdecydowanie za blisko.

Postanowiłem spróbować rzucić w niego Czasowstrzymywaczem, może uda się go spowolnić. Równie dobrze mogła zająć się tym niebieskowłosa wariatka, a co więcej - dla niej byłoby to mniejsze ryzyko, ale dziewczynie pewnie to nawet przez myśl nie przeszło.

Cóż, jak mawiają, umiesz liczyć - licz na siebie.

Obejrzałem się jeszcze raz i już wyciągałem swój granat, kiedy nagle potknąłem się o coś i runąłem jak długi na ziemię.

Jęknąłem cicho i szybko spojrzałem na to, co właśnie wyzerowało moje szanse na ucieczkę i ujście z życiem...

No nie wierzę.

Gryzaki.

Ona na serio aż tak mnie nienawidzi?!

Kątem oka zauważyłem, że krokodylopodobny stwór jest już tuż przede mną i szykuje się do natarcia. Odwróciłem się do niego przodem, zacisnąłem powieki i podniosłem przedramię na wysokość twarzy, żeby się osłonić. Teraz pozostaje tylko czekać aż mnie wykończy.

Jednak cios nie nastąpił. Zamiast tego, do moich uszu dotarł dźwięk stukotu kopyt (przypominało to trochę cwałującego konia...), a następnie uderzenia.

W momencie, gdy usłyszałem kobiecy głos informujący o pokonaniu przeciwnika, zabrałem rękę sprzed twarzy i otworzyłem oczy.

Gdy tylko to zrobiłem, ujrzałem stojącego przede mną Hecarima. Nie wyglądał na szczególnie zadowolonego. Podał mi rękę i pomógł wstać.

- Dzięki. - burknąłem, otrzepując się z kurzu.

Spojrzałem przez ramię na różowooką, która z wolna szła w naszym kierunku.

Widząc, że ją obserwuję, uśmiechnęła się do mnie zakłopotana. Eh, dobija mnie ta dziewczyna.

- Ekko... - odezwał się centaur.

Mój wzrok momentalnie przeniósł się z powrotem na niego.

- Tak?

- Ty i ta wariatka macie się natychmiast uspokoić. Przez was przegramy. Mam wam przypomnieć zasady gry? Wszelkie kłótnie zostają poza areną. - powiedział ostro, naciskając na dwa ostatnie słowa. - Tu jesteście drużyną i macie pracować razem. Zrozumiano?

Mam wrażenie, że gdyby wzrok mógł zabić, to już bym był martwy. Ale tym razem już tak na amen.

- T-tak jest. - odpowiedziałem.

W tym momencie Jinx przystanęła obok mnie. Intrygujące. Myślałem, że podejdzie dopiero jak Hecarim skończy udzielać mi nagany i odejdzie.

- Chociaż spróbowalibyście się dogadać. Podobno kiedyś się przyjaźniliście, więc na pewno dacie radę. - przeniósł wzrok na Jinx, która cały czas stała obok mnie z lekko pochyloną głową.

A nie pomyślałeś może, że nie bez powodu już tak nie jest, Szanowny Panie Centaurze?

- Postaramy się... - powiedziała cicho niebieskowłosa, nadal kurczowo wbijając wzrok w podłoże.

A tej co się nagle stało, że już nie taka hop do przodu? Aż dziwne...

- Świetnie. - odrzekł Hecarim, po czym odwrócił się i z wolna ruszył z powrotem do dżungli. - I jeszcze jedno. - odezwał się, gdy był już prawie w buszu. - Jinx, nie sabotuj sojusznika, co?

Wariatka przytaknęła tylko, dalej na niego nie patrząc. Nieparzystokopytny westchnął i zniknął w krzakach.

Tymczasem ja, bez słowa, postanowiłem wrócić na platformę startową.

Kiedy już tam dotarłem, podszedłem do lady sklepowej i starałem się wybrać jakiś porządny przedmiot, dzięki któremu wreszcie nie będę musiał tu co chwilę wracać. No i oczywiście podstawowe wyposażenie typu miksturki zdrowia muszę uzupełnić, bez tego jak bez ręki.

Podczas wybierania myślami byłem jednak już nieco gdzie indziej.

Jak ja mam współpracować z tym różowookim szaleńcem?

Przecież ona nie będzie się mnie słuchać, to bardziej niż pewne. Nie mam co się łudzić.

Z kolei jeśli to ja będę chciał działać tak, jak mi ona podyktuje, to obydwoje będziemy mieli statystyki wołające o pomstę do Nieba. Już to widzę.

Nigdy się z nią nie dogadam...

Po chwili usłyszałem, że ktoś właśnie do mnie dołączył. Kątem oka ujrzałem dwa niebieskie warkocze.

O wilku mowa.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro