Epilog: Yona
Podróż z Zeno okazała się być łatwiejsza i ciekawsza niż się początkowo wydawała. Najiki sama się zdziwiła faktem, iż widok zadowolonej twarzy blondyna, gdy zjadł coś smacznego, mógł jej sprawić taką przyjemność. Chłopak często raczył ją interesującymi historyjkami, okazało się też, że posiada całkiem sporą wiedzę o historii Kouki i Xing. Najiki z chęcią spędzała z nim godziny zapatrzona w ogień, dyskutując z nim na przeróżne fakty i słuchając jego opinii.
Najiki dopiero po jakimś czasie zorientowała się, dlaczego tak naprawdę towarzyszystwo Zeno jej nie przeszkadza. Tak naprawdę dziewczyna pragnęła posiadać kogoś, przy kim nie musiałaby się mieć na baczności. Dotąd nie mogła nikomu zaufać - każdy mógł być szpiegiem wysłanym przez panią kapitan. Zeno zaś działał na nią uspokajająco.
Nie przeszkadzało jej to, nie aż tak bardzo jak powinna.
Przed przekroczeniem granicy dziewczyna zawahała się.
- Coś się stało, panienko? - spytał Zeno, idący obok niej.
- Minęło już tyle czasu, odkąd byłam ostatnio w Kouce - szepnęła dziewczyna. - Ponad dziesięć lat. Dziesięć lat, rozumiesz? Dziesięć lat spędziłam poza miejscem, w którym się urodziłam. Wmawiałam sobie, że nie tęsknię, że przecież prawie nic nie pamiętam, że wtedy byłam taka mała... Ale marzyć, a zrobić coś to zupełnie dwie inne rzeczy.
Spojrzała na Zeno, próbując złapać jego wzrok, na próżno jednak.
- Myślisz, że to dziwne? Powinnam się cieszyć, że wracam do ojczyzny. Ale zamiast tego czuję... Taką nostalgię. Żal. Nie wiem, co myśleć o kraju, który tak kochał mój ojciec. O kraju, który prawie upadł. O kraju, dla którego nic nie robiłam.
Ciepła dłoń Zeno opadła na jej głowie, głaszcząc ją delikatnie, obronnie.
- Nie przejmuj się, panienko - rzucił swobodnie. - Minie czas, a wszystko ci się poukłada.
Najiki kiwnęła głową.
- Tak... Masz rację. Dziękuję, Zeno.
Chłopak uśmiechnął się.
- Jak zawsze do usług, panienko! - oznajmił - W takim razie, ruszamy?
Czerwonowłosa podąrzyła za swoim przewodnikiem. Granica była słabo strzeżona: właściwie to każdy mógłby ją minąć przy zachowaniu odpowiedniej ostrożności; Najiki nie zdziwił ten fakt. Wiele granic tak właśnie wyglądało, a strażnicy graniczni wypatrywali większych grup, a nie pojedynczych podróżnych. Ponadto, obrony nie ułatwiał fakt, iż granice przebiegały przez tereny górskie, mocno zalesione. Jedynie w wioskach bądź mieście ich obecność mogła zostać dostrzeżona. Dla niej był to dobry znak: znak, że wojna nie nadejdzie prędko, nawet jeśli Miki przebąkiwał coś o tym podczas ich podróży. Od śmierci poprzedniego króla minęło wszak tak niewiele czasu!
Poprzedniego króla... Najiki poczuła nagły smutek, który zdusiła prędko.
Przeszłość była martwa.
A martwi nie mieli wpływu na żywych.
Dziewczyna zorientowała się, że Zeno cały czas czeka na jej odpowiedź.
- Tak, masz rację - mruknęła, nie pamiętając już, o co dokładnie pytał chłopak. - Zgadzam się z tobą.
Spojrzenie Żółtego Smoka wyrażało zdumienie połączone z dezorientacją, nic nie powiedział jednak, gdy czerwonowłosa ruszyła przed siebie.
W ten oto sposób Yona, księżniczka Kouki, zwana także Najiki, po ponad 10 lat wróciła do swego królestwa.
----
Właściwie, to kiedy zdecydował się - w głupiej chwili, gdy pozwolił się porwać emocjom - aby patrolować granicę, zapomniał całkowicie o tym, jak bardzo tego nienawidził.
Oczywiście, w tamtej chwili wydawało mu się to być jedyną logiczną opcją. Nie był w stanie znieść tych wszystkich spojrzeń i rzucanych przy okazji kąśliwych komentarzy. Miał po prostu, po ludzku, najnormalniej w świecie, dość.
Przez pierwsze dni wszystko jeszcze było w porządku. Ale potem zaczęło się to, czego najbardziej się obawiał i nienawidził: brak celu.
Rzecz jasna, szukał sobie zajęcia. Łapał nielegalnych zbiegów, czasami rozwiązywał jakiś drobny konflikt. Na granicach zawsze się coś działo. Jednakże zdarzały się dni, gdy po prostu włóczył się przed siebie z swoim niewielkim oddziałem. Jego ludzie znali go wystarczająco, by wiedzieć, że gdy już znudzą go granice, powróci do pałacu. Ale póki co nie był w stanie tego zrobić - a więc został na granicy.
A potem posłyszał plotki.
Zaczęło się jak zwykle - ktoś kogoś widział, ktoś coś powiedział. Ale potem plotki zaczęły się powtarzać, więc to ich zadaniem było to sprawdzić.
Soo Won, gdy tylko przejął tron, skupił się na uspokajaniu sytuacji wewnątrz królestwa, ale cały czas było tak wiele rzeczy do zrobienia. Nikt nie był perfekcyjny i nawet ktoś taki jak Soo Won potrzebował czasu, by zaprowadzić prawdziwe zmiany.
A więc do czego to wszystko się sprowadzało? A no do tego, że nie wolno im było potraktować tych plotek jak zwykłych plotek. Musieli założyć, że kryło się w nich ziarnko prawdy i że faktycznie zbrojny oddział wkroczył na tereny Kouki.
I to właśnie dlatego tego dnia zmienili kierunek, w którym zmierzali. Miast przemieszczać się równolegle do granicy, zagłębili się w ziemie królestwa. Korzystając z pomocy miejscowego przewodnika, który zgodził się wskazać im drogę, dość szybko zrozumieli, jak wygląda sytuacja.
Zbrojny oddział faktycznie wkroczył do Kouki. Oraz kogoś ścigał, twierdził przewodnik. Pytali w wiosce o samotną dziewczynę. Nikt jej nie widział, więc nikt im nic nie powiedział. Zresztą, nawet, jakby wiedzieli, to by nic nie powiedzieli. Zbrojni nie wyglądali na zbyt przyjaźnie nastawionych.
On sam nie miał zamiaru się zajmować sprawą każdej osoby. Cokolwiek zrobiła ta dziewczyna i kimkolwiek była, to nie była jego sprawa. Ale to już przestał być problem jednej osoby. To był problem Kouki, więc on musiał się tym zająć.
Wszak był jednym z generałów i prawą ręką króla Kouki, czyż nie?
---
Tego, że przyszło im się tego dnia spotkać, nie da się inaczej nazwać, niż przeznaczeniem. Jakże inaczej możnaby wytłumaczyć, że oni zmierzali na zachód, goniąc grupę zbrojnych; tamta dwójka zaś przybyła z południa i kierowała się na wschód, chcąc przejść przez ziemie Klanu Wiatru i uniknąć zahaczania o stolicę? Zaiste, jakżeby inaczej możnaby wytłumaczyć to, że akurat tego dnia wszyscy znaleźli się w tej samej wiosce?
A jednak, stało się.
Był to środek dnia. Wjechali do zwykłej wioski jakiej wiele, by uzupełnić zapasy. Chcieli jak najszybciej ruszyć w drogę, stąd też nic dziwnego, że on sam był zirytowany. Nienawidził zbędnych postojów - na korzyść chwili, postanowił całkowicie zapomnieć, że to on zarządził postój.
I być może właśnie dlatego oddał dowodzenie swojemu zastępcy, zsiadł z konia i postanowił porozmawiać z mieszkańcami, jakąś częścią siebie licząc, że ci mu pomogą.
A potem zauważył ruch.
Były to dwie osoby - młody blondwłosy chłopak, który emanował wprost niewyobrażalnym entuzjazmem i ciągle coś mówił do towarzyszącej mu postaci opatulonej w płaszcz. Kierowali się w stronę lasu, on niósł w dłoni koszyk z zakupami, które pewnie tutaj zrobili.
I znowu. Nie można nazwać tego inaczej, niż przeznaczeniem, że tego dnia nie zdecydował się zostawić ich samych sobie. Oczywiście, później śmiał się, że zrobił to tylko dlatego, że wyglądali podejrzenie. W końcu kto o zdrowych zmysłach miałby na sobie w biały dzień zarzucony kaptur? I czemu niby miałby oddalać się z wioski? Poza tym, wyglądali na podróżnych, ale nie mieli wystarczającej ilości bagaży. Dodajmy do tego jeszcze plotki o zbrojnej grupie w Kouce. Bez wątpienia mieli z nimi powiązania, a nawet jeśli nie, byli bandytami lub rabusiami.
Podjął decyzję i tym samym zmienił swoją przyszłość.
- Ej, wy! - krzyknął, przybiegając ton pewnego siebie żołdaka. - Zaczekajcie chwilę!
Ruszył ku tej dwójce, od razu klasyfikując ich jako swego rodzaju zagrożenie. Blondyn odwrócił się i popatrzył na niego, coś szepnął swojemu towarzyszowi. Zatrzymali się, szepcąc coś do siebie, czego on nie usłyszał.
- O co chodzi? - blondyn odwrócił się do niego, uśmiechając się radośnie, zbyt radośnie.
Podszedł do nich, omiatając chłopaka wzrokiem. Nie wyglądał na wojownika, był stanowczo zbyt niski i chuderlawy. Natomiast jego towarzysz...
- Kim jesteście? - spytał, łapiąc zakapturzoną postać za ramię i zmuszając ją, by się ku niemu obróciła. - Czy zdajecie sobie sprawę z tego, że...?
Nie dokończył. Owa osoba poruszyła się, szybko, ale nie wystarczająco szybko. Pochwycił jej dłoń na chwilę przed tym, jak sztylet zdołał dosięgnąć jego szyi. Ścisnął za nadgarstek, zmuszając nieznajomą - to musiała być dziewczyna, sądząc po sylwetce - do upuszczenia broni. Druga dłoń dziewczyny już zmierzała ku niemu, ale nagle zatrzymała się. Blondyn rozszerzył szeroko oczy, wyraźnie zastanawiając się, czy też powinien się włączyć do walki, gdy dziewczyna odezwała się cicho:
- Czekaj.
W jej głosie było coś znajomego, ale on nie przejął się tym. Skrzywił się. Dziewczyna powinna się cieszyć, że nie zdecydował się jej od razu zabić. Jakim prawem chciała go zaatakować? Naprawdę, ci bandyci w obecnych czasach pozwalali sobie na coraz więcej.
A potem dziewczyna uniosła drugą dłoń, tą z nieupuszczonym sztyletem. Nie szamotała się, nie próbowała się uwolnić. Zamiast tego po prostu, powoli, jakby chcąc go przekonać, że już go nie zaatakuje, skierowała się do kaptura, który miała na sobie. Już miał ją powstrzymać, gdy zorientował się, że właściwie, to dziewczyna nie jest jego wrogiem.
A więc pozwolił jej na to.
Musiała minąć jedna długa, niewyobrażalni długa sekunda, by zrozumiał, na kogo patrzy. Cofnął się, puścił jej dłoń.
- O Boże - szepnął, dochodząc do nieprawdopodobnego wniosku.
A więc jednak cuda się zdarzały.
Wszystko się zgadzało.
Wiek, twarz, oczy. Oraz te włosy, te niewiarygodnie czerwone włosy.
- Panienko? - blondyn obok nich patrzył to na jedno, to na drugie.
Ale ona jedynie się uśmiechnęła, a w jej oczach zalśniły łzy tęsknoty.
- Witaj, Hak - powiedziała Yona. - Minęło trochę czasu.
Koniec
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro