
10. Ucieczka
Gospoda była dość mocno zatłoczona. Zbliżał się wieczór, niedawno robotnikom zostały wypłacone dniówki, muzycy przygrywali wesoło, a piwo było przednie.
- Napij się jeszcze, Na-chan! - zawołał Miki, wyciągając w jej stronę kufel. W normalnych okolicznościach chłopak w życiu nie odważyłby się na picie. W godzinach pracy czy po niej.
Dziewczyna nie wahała się przed przyjęciem tej propozycji.
Uśmiechnęła się radośnie, po czym sama zamoczyła wargi w napoju. Wiedziała, że musi uważać, bowiem gdyby tylko się upiła, wszystkie jej plany diabli wezmą.
Odstawiła kufel na stół, odchyliła się trochę na krześle, przyglądając się swojemu znajomemu.
Teraz będzie musiała tylko poczekać odpowiednią ilość czasu.
---
Do pokoju w gospodzie wrócili po północy. Miki wymamrotał coś o potrzebie długiego snu i zwalił się na łóżko.
Najiki przez jakiś czas siedziała w bezruchu, wpatrując się w chłopaka, który powoli zasypiał. Jego pierś zaczynała poruszać się coraz bardziej rytmicznie, aż czerwonowłosa musiała się uszczypnąć, byle tylko przypadkiem nie zasnąć.
Na swoim łóżku Najiki przyciągnęła kolana do brzucha, czując, jak narasta w niej niepewność. Niby czekała na taką okazję tak długo... Ale teraz, gdy przyszło co do czego, zawahała się.
Zacisnęła usta. Myślenie nic nie pomoże.
Zerknęła na śpiącego chłopaka, a następnie na komodę, w której schowane były ich oszczędności na drogę. Pieniądze się przydadzą. Nie wystarczą na długo, ale grunt, by w te pierwsze dni oddalić się jak najdalej. Miki będzie wściekły, gdy się zorientuje, że dziewczyny nie ma.
Najiki uśmiechnęła się lekko. A niech będzie wściekły. Może i Miki był jedną z tych osób, które były dla niej milsze i traktowały jak równą sobie, ale dziewczyna nie mogła na niego liczyć w tej jednej kwestii. Lojalność Mikiego spoczywała przy jednej osobie i Najiki nią nie była. Chłopak nie zawahałby się jej zdradzić, gdyby dostał taki rozkaz.
No właśnie. On nigdy nie był twoim prawdziwym sojusznikiem.
I nigdy nim nie będzie.
Najiki wstała, wyciągnęła niewielki sztylet, który nosiła przypięty do paska i uderzyła raz, pewnie jego głowicą w głowę leżącego chłopaka. W normalnych okolicznościach Miki zauważyłby ten cios z łatwością, ale teraz jego zmysły były lekko przytępione.
Nie chciała go zabijać. Ba, pewnie by nie potrafiła.
Ale po prostu potrzebowała, by Miki poleżał sobie trochę dłużej. A gdyby chłopak tylko spał, łatwo mógłby się obudzić.
A tego by chyba nie chciała, czyż nie?
Najiki przykucnęła przy torbie chłopaka. Poszperała w niej trochę, przepakowała potrzebne na podróż rzeczy do siebie, zajęła się prędko ostatnimi przygotowaniami dotyczącymi pożegnalnego prezentu, który chciałaby podarować chłopakowi, założyła plecak przez ramię i wyszła z pokoju.
Zamknęła za sobą drzwi na klucz. Nikt nie powiedział, że ma ułatwiać chłopakowi zadanie.
Przytrzymała kaptur na głowie, wychodząc na ulicę i przyspieszyła kroku. Gdy nastanie świt, nie może być po niej ani śladu.
---
Miki obudził się z wielkim bólem głowy.
Jęknął.
- Na-chan, podaj mi wody - wycharczał.
Odpowiedziała mu cisza.
Otworzył oczy, po czym obrócił się na bok.
A przynajmniej taki miał zamiar, bowiem jego ręce skrępowane były liną, która przywiązana była do łóżka. Albo do czegokolwiek innego, chłopakowi nie chciało się tego oceniać.
Doskonale poznawał tę linę. Wszak to była jego lina. Z jego plecaka.
Miki podniósł lekko głowę, by rozejrzeć się po pokoju.
Pusto.
Jedynie na komodzie, w pewnej odległości leżał samotny sztylet.
Chłopak westchnął. Oczywiście, nogi miał wolne. Gdyby się trochę powyginał, byłby w stanie dosięgnąć sztyletu. A gdyby tylko złapał go w dłoń, uwolnienie się byłoby tylko kwestią czasu.
Mógł też zacząć wrzeszczeć i liczyć, że ktoś mu pomoże.
Miki raz jeszcze westchnął, tym razem ciężej. Nie było mowy, by ktoś go zobaczył w tym stanie. Pal licho, że byłaby to obca osoba, Miki nie był gotowy na te uśmieszki pełne rozbawienia i pogardy.
Chłopak zerknął na komodę.
Szykowało się kilka dobrych godzin zabawy.
Oczywiście, zajmie się tym, jak tylko przestanie mieć wrażenie, że zaraz mu eksploduje głowa.
- Jak znajdę, to zamorduję tę dziwkę - wymamrotał Miki, zamykając oczy.
---
Najiki zaś, nieświadoma złości swojego byłego towarzysza (albo świadoma i z radością to ignorująca) przemierzała otaczające stolicę lasy. Szła już dobre kilka godzin, ale nie miała zamiaru się zatrzymać, przynajmniej do chwili, gdy nie upewni się, że jest już odpowiednio daleko.
Nie odważyła się wynająć woźnicy, który by ją przewiózł kawałek. Raz, że nie chciała marnować pieniędzy. Dwa, że nie chciała zostawiać więcej śladów, niż to było potrzebne. Jak tylko Miki zorientuje się, że nie ma jej w mieście, wyśle gońca do pani kapitan. A ta nie miała w zwyczaju dzielić się swoją własnością. Najiki czuła, że najbliższe tygodnie nie będą zbyt przyjemne. Pani kapitan w ostateczności skłonna była poruszyć niebo i ziemię, by odzyskać to, co - jak myślała - należało się jej.
Mają taką oto pozytywną perspektywę, Najiki była rada oddalić się jak najszybciej to było możliwe i jak najmniej zauważalnie.
I dlatego właśnie miała zamiar nie zatrzymywać się na zbyt długo.
I z całą pewnością nie wdawać się w rozmowy z nieznajomymi.
Ale cóż miała poradzić, gdy była obserwowana?
Westchnęła ciężko i zatrzymała się. Rzuciła plecak na ziemię, by mieć większą swobodę ruchów.
- Mógłbyś się pokazać? - spytała.
Oczywiście, odpowiedzi nie otrzymała.
- Wiem, że tam jesteś. Nie musisz się chować. Jeśli jesteś przyjacielem, to nic ci nie zrobię.
- Niech panienka ściągnie kaptur - po chwili rozległ się cichy głos. Najiki zwróciła się w jego stronę. Głos dobiegał ze strony koron drzew, zupełnie jakby owy ktoś nie miał nic lepszego do roboty, niż wspinanie się.
Dziewczyna podniosła dłonie, chwytając za rąbek kaptura.
Nie powinna tego robić. To mógł być ktoś, kto ją znał, choćby z widzenia. A nawet, jakby nie, to ten ktoś mógłby kierować się do stolicy. A tam mógłby czysto teoretycznie spotkać się z Mikim i wskazać mu, gdzie widział dziewczynę o czerwonych włosach.
Już nie pierwszy raz Najiki doszła do wniosku, że powinna po prostu przefarbować swoje włosy.
- Zrobię to, jeśli się pokażesz.
Nieznajomy ktoś wahał się nie za długo. Już po chwili Najiki mogła dostrzec, jak liście pobliskich drzew poruszają się.
A potem jedna z gałęzi złamała się z trzaskiem i nieznajomy ktoś upadł na ziemię. I nie był to upadek pełen gracji. Nie, z całą pewnością nie. Najiki zamrugała oczami ze zdziwieniem.
To był chłopak, właściwie jeszcze chłopiec o złotych, nieco pokołtunionych włosach. Jego ubranie także nie znajdowało się w najlepszym stanie.
Najiki odrzuciła kaptur, zdumiona. Takiego widoku to się nie spodziewała. Była przekonana, że natrafi na wojownika bądź zbójcę, którego celem będzie jej życie bądź cnota.
A tymczasem przed jej oczyma znalazł się taki oto przedstawiciel nędzy i rozpaczy.
- Kim ty...? - zaczęła, cofając się o krok.
Błąd.
Chłopca już nie było. Jeszcze chwilę temu leżał, zdawałoby się, bezwładnie, na ziemi, teraz zaś... Najiki wzdrygnęła się. Teraz nieznajomy nachylał się nad plecakiem dziewczyny, jakby czegoś szukając. Sądząc po burczeniu jego brzucha, zapewnie było tym czymś jedzenie.
Najiki wrzasnęła, wyrywając plecak z rąk nieznajomego.
- Co ty wyrabiasz?! - krzyknęła. - To moje! Zostaw!
Chłopiec usiadł na ziemi, skrzyżował nogi i spojrzał na nią. Podniósł ręce w uspakajającym geście.
- Niech panienka się upokoi...
- Nie będę się uspokajać! - przerwała mu, zbulwersowana. - Kim ty w ogóle jesteś?
Blondyn uśmiechnął się radośnie.
- Zeno? Zeno to Zeno.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro