Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

1. Porwana

Nie będę się bać, powiedziała sobie dziewczynka, obejmując dłońmi kolana. Jej palce musnęły ciężkie i zimne kajdany na jej kostkach. Ile już czasu minęło, odkąd zostały jej założone? Spróbowała sobie przypomnieć, ale gubiła już się. Każdy dzień zlewał się z poprzednim - wóz poruszał się miarowo, pokonując kolejne kilometry.

Na samym początku była pełna nadziei. Wciąż wypatrywała pościgu, ratunku. Podczas postojów rzucała krótkie spojrzenia na drogę, która prowadziła do jej domu. Oczyma wyobraźni już widziała królewskie proporce pojawiające się dumnie. Na czele pochodu mężnych wojowników jechał jej wuj, a po jego prawicy jej ojciec. Generałowie Pięciu Plemion uśmiechali się lekko, gdy tylko ją dojrzeli. Włócznie rycerzy lśniły w blasku świtu, a jej porywacze pierzchali w popłochu, błagając ją o litość i przepraszając. Następnie ojciec nachylał się do niej i ściskał mocno, obiecując, iż już jej nigdy nie opuści. Zabierał ją do pałacu, gdzie urządzali wielką ucztę, jakiej świat jeszcze nigdy wcześniej nie widział. A ona śmiała się, szczególnie gdy przypadkowo podsłuchała, jak ojciec i wuj rozmawiają cicho, aby wydać ją za jej kuzyna. Soo Won ściskał ją za dłoń, wyznając jej prawdziwe uczucia, które tyle czasu skrywał w sobie. Wtedy też Yona była najszczęśliwszą dziewczynką na świecie.

A potem przestała marzyć.

Przestała uciekać od rzeczywistości, gdy po kolejnym ciężkim dniu wypełniony nudą i trwogą, zrozumiała, że gdyby pomoc miała przybyć, już dawno by ją uratowano.

Po pewnym czasie zaczęły pojawiać się wątpliwości. Co, jeśli nikt nie zauważył jej zniknięcia? A może zauważyli, ale się tym nie przejęli? Przecież gdyby naprawdę chcieli ją znaleźć, coś by się stało. Yona chciała wierzyć, że ojciec poruszyłby dla niej niebo i ziemię, ale przestawała być tego pewna.

Przez pierwsze dni płakała. Po raz pierwszy w swym krótkim życiu była sama, wśród obcych ludzi. Nie było przy niej przyjaciół, nikogo nie obchodziło, kim jest. Łzy ciekły po jej policzkach nieprzerwanie, aż w końcu płacz dziewczynki zaczął irytować porywaczy. Pociągnęli ją za jej znienawidzone włosy, uderzyli w piękną twarz.

Przestała płakać.

Nauczyła się, że płacz przyniesie jej tylko więcej bólu. Zaciskała więc swe drobne rączki na ciężkich kajdanach, przewrotnie znajdując w nich ukojenie. Póki je na sobie miała, posiadała daną wartość. Domyśliła się, że mają zamiar ją sprzedać, ale kurczowo trzymała się nadziei, że przecież nikt nie kupi rannej dziewczynki, a tym bardziej martwej. A to oznaczało, że będzie żyła. A skoro będzie żyła, pewnego dnia uda jej się uciec. A gdy już ucieknie, będzie wolna i nikt już nigdy więcej nie zniewoli. Wróci do domu, do ojca, do Soo Wona, do Haka, do wuja.

Nie będę się bała, powtórzyła sobie raz jeszcze Yona. Te słowa pomagały jej zachować zdrowy rozsądek i nie wpaść w panikę, jak na samym początku.

- Wysiadaj! - szorstki głos wyrwał dziewczynkę z marazmu, a powóz zatrzymał się gwałtownie. Konie zarżały, sprzeciwiając się takiemu traktowaniu, ale nich sprzeciw nic nie zmienił. Yona osłoniła oczy, gdy płachta zatęchłego materiału odgradzająca ją od reszty świata uniosła się. Przez kraty klatki, w której ją zamknięto, zerkała na nią czerwona od potu i gorąca twarz. Nie znała tego mężczyzny, ale on najwyraźniej znał ją, bowiem przez chwilę gmerał kluczem w zamku, po czym otworzył drzwi klatki - No chodź.

Wypełzła z klatki, po czym niepewnie postawiła stopy na spękanej ziemi. Rozejrzała się wokół, licząc, że dowie się, gdzie jest. Naiwnie. Znajdowała się w nieznanym jej miejscu, a okoliczni ludzie nawet na nią nie spojrzeli. Nieopodal dziewczynki znajdowała się podobna klatka jak jej, z tą różnicą, iż przebywała w niej większa ilość osób. Yona wzdrygnęła się, widzą ich apatyczne, pozbawione nadziei spojrzenia.

- Niewolnicy - rzucił mężczyzna, dostrzegając jej spojrzenia, a następnie zmiażdżył w żelaznym uścisku jej ramię. Yona jęknęła z bólu, ale on się tym nie przejął. Mężczyzna pociągnął ją, zmuszając dziewczynkę do biegu, gdyż nie była w stanie nadążyć za jego szybkimi krokami. Przedzierali się wśród naprędce postawionych namiotów, porzuconych wozów. To nie było miasto, jak pierwotnie pomyślała Yona, przypominało to prędzej obóz wędrowników. W przeciwieństwie jednak do podróżnych magików, których występy rozbawiały czerwonowłosą do łez, ci sprawiali, że w jej gardle narastała gula. Kajdany szurały po trawie, a nieprzyzwyczajona do ich ciężaru dziewczynka co chwilę się potykała.

- Nie zatrzymuj się, głupia! - usłyszała za którymś razem. Dawniej od razu by zaprzeczyła, coś krzyknęła, teraz jednak tylko wbiła oczy w ziemię. Dzięki tej prostej sztuczce nie musiała patrzeć na przeraźliwie wychudzone twarze niewolników i ich panów.

W końcu mężczyzna, który ją prowadził, zatrzymał się. Yona uniosła lekko głowę, ciekawa, co sprawiło, że ich droga została przerwana. Przed nimi wznosiło się niewielkie podwyższenie, wokół którego zgromadził się niemały tłum.

- Tu się rozstaniemy - powiedział mężczyzna, po czym oblizał wargi - Ciekawe, ile mi za ciebie dadzą.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro