ROZDZIAŁ 16
Siadamy blisko siebie. Czekamy.
- Widziałeś już, jak to robi? – podpytuję cicho Barta.
Uśmiecha się tajemniczo.
- Tak. To całkiem niesamowite, zobaczysz.
Fabian staje naprzeciwko bliźniaków, wyciąga ręce, kładzie dłonie na ich ramionach.
- Gotowi?
Odpowiadają mu skinieniem głowy, szeroki uśmiech pojawia się na ich twarzach. Pięć sekund, dziesięć, piętnaście. Nic się nie dzieje. Prostuję plecy i przyglądam uważniej; coraz większy niepokój wstrząsa moim ciałem. Trzydzieści sekund później zaczynam odczuwać ciepło. Mam wrażenie, że temperatura w pomieszczeniu wzrosła o dobre dziesięć stopni, robi się jeszcze bardziej gorąco. Rozglądam się wokół, wszyscy obserwują ich z zafascynowaniem. Obserwuję, pochłaniam i wyczekuję najmniejszych szczegółów, najdrobniejszej zmiany, czegokolwiek, co sprawi, że zauważę różnicę.
Atmosfera z upalnej zmienia się w chłodną, zimną, a następnie lodowatą. Zaczynam pocierać ręce, aby ogrzać wychłodzone ciało; obłok pary wydobywa się z moich ust. Zamarzam. Jeden z chłopaków okrywa mnie kocem, ale nie zwracam uwagi który, ponieważ mój wzrok skupia się na Fabianie. W miejscu gdzie jego dłonie dotykają skóry bliźniaków, dostrzegam tęczową poświatę. Pulsuje, powiększa się i rozpada na miliony fragmentów jak fajerwerki, kolorowa mgła, tańcząc powoli, opada na jego ciało. Wielobarwne iskierki zdają się zanikać nieznacznie, gdy tylko dotykają jego skóry, by następnie rozjarzyć ponownie i przyciągane jakby za pomocą niewidzialnego magnesu, formują coś na kształt perłowej powłoki. Cienka osłona najpierw błyszczy przejrzyście, blednie, a na końcu pozostaje jedynie niewyraźną mgiełką, oplatającą jego postać oraz zaczarowanym wspomnieniem w mojej pamięci.
Uśmiecha się.
- Gotowe – wypowiada z dumą.
Milczę. Czuję się jak zahipnotyzowana. Nigdy nie widziałam czegoś równie pięknego. To było jak magia. Fenomenalna, rewelacyjna, nadzwyczajna i zjawiskowa. Cudowna.
Fabian obraca głowę i zatrzymuje na mnie karmazynowy wzrok.
- Podobało ci się? – Jego niewypowiedziane na głos słowa rozbrzmiewają w mojej głowie.
Ożywam i uśmiecham się zachwycona.
- To było... doskonałe – odpowiadam w myślach. Tylko do niego.
- Słyszę cię. Wiedziałem, że to potrafisz.
Spogląda na mnie wymownie. Patrzę mu w oczy i smutnieję.
- Nie chciałam, by wszyscy uznali mnie za jeszcze większe dziwadło.
- Nie jesteś dziwadłem. Jesteś jedyna na świecie. Wyjątkowa – poprawia mnie.
Jego komplement sprawia, że moje serce zaczyna szybciej bić.
- Udało się? – pyta Ben, przełamując panującą od dłuższego czasu ciszę.
- Tak – odpowiada Chris i obejmuje nas znaczącym spojrzeniem.
Temperatura w pomieszczeniu powróciła już do swojej wcześniejszej postaci. Nadzwyczajna chwila minęła, pękła jak bańka mydlana, przywołując wyparty niepokój. Czas na część drugą. Niebezpieczną.
- Który z was chciałby czynić honory? – przemawia Fabian, obserwując twarze przyjaciół. Jego wzrok zatrzymuje się na Barcie.
- Z przyjemnością – przytakuje, nikczemny uśmiech pojawia się na jego ustach.
Podchodzi do antycznej konsoli i ujmuje w dłonie kilkudziesięciocentymetrowy kawałek drewna, palcami sprawdza ostrość szpiczastego końca.
- Nie mogę na to patrzeć – mówię cicho, powstrzymując łzy.
Wychodzę na zewnątrz, dreptam w kółko, nabieram powietrza i siadam na murowanej ławce. Chowam twarz w dłoniach. Czuję czyjąś rękę poklepującą mnie po plecach. Chris. Pojedyncza łza spływa po moim policzku. Łapię ją i ścieram palcami, zanim dociera do brody.
- Boję się – chrypię cicho.
- Wiem, kurczaczku – mówi smutno. – Wszystko będzie dobrze, zobaczysz.
Przyglądam mu się przez chwilę w milczeniu, a następnie wtulam w jego masywne ramiona. Obejmuje mnie lekko i pocieszająco gładzi moje włosy. Oddycham głęboko i ciężko. Marzę, by już było po wszystkim.
***
Gdy wracamy, bezwładne ciało Fabiana spoczywa na podłużnej kanapie. Nie rusza się, drewniany szpikulec wystaje z jego piersi. Wygląda spokojnie. Jakby spał.
- Zacznijcie się zbierać. Wyruszamy za godzinę – informuje Ben.
Po chwili salon jest pusty. Zostaję tylko ja.
Podchodzę do niego powoli, kucam, opuszkami palców delikatnie głaskam jego nieruchomą twarz. Jest twarda i zimna. Obca.
- Jesteś tu? – pytam, formując nieśmiało te dwa słowa w mojej głowie.
- Jestem – odpowiada stanowczo.
Oddycham z wytchnieniem, rozluźniam mięśnie i zamykam ciężkie powieki, czując nieopisaną ulgę, poznając jego głos i wiedząc, że nic mu nie jest, że mnie słyszy.
- Jak tam jest? – pytam, wilgotne łzy znów napływają do moich oczu.
- Cicho, ciemno i samotnie – odpowiada, jego smutny śmiech rozbrzmiewa w moich myślach.
- Dobrze – mówię surowo. – Cieszę się, że jest okropnie. Może to cię przekona, żeby nigdy więcej sobie tego nie robić.
- Wyobraź sobie, że patrzę na ciebie teraz groźnie i przerażająco.
Uśmiecham się blado.
- Muszę iść. Za niedługo wyruszamy – informuję go i wstaję niespiesznie, stanowczym krokiem idę w stronę schodów.
Kiedy wracam, wszyscy są gotowi i czekają na mnie w ciszy. Ogromny, rzeźbiony kufer stoi na środku pomieszczenia, jego wnętrze wyłożone jest atłasem.
- Przygotowana na wycieczkę? – pyta roześmiany Bart i wraz z Gabe'm zmierzają w kierunku Fabiana, by ułożyć go w skrzyni – jego schowku na czas podróży.
- Aha – chrypię cicho, machając potakująco głową.
Chris uśmiecha się do mnie pocieszająco. Wszyscy z wyjątkiem mnie zdają się być w świetnym humorze. Żaden z nich nie narzeka, nikt nie jest smutny. Muszę wziąć się w garść. Nie mogę wciąż rozpaczać. Jestem żałosna. Jeśli przez cały czas będę się tak zachowywać, wysadzą mnie w połowie drogi i pozbędą kłopotliwego pasażera. Przestaną ze mną rozmawiać, jeśli wciąż będę odpowiadać monosylabami.
- Jestem gotowa – mówię pewnym głosem, sztuczny uśmiech zdobi moją twarz.
Idziemy do podziemnego garażu, zapach benzyny drażni mój nos. Zatrzymujemy się przy sznurze samochodów, a każdy z chłopaków chichocze radośnie na widok niebywałej kolekcji.
- Zawsze chciałem przejechać się tym Veyronem. To jedyny taki na świecie. Został wykonany na specjalne zamówienie, zmodyfikowany tak, że może osiągnąć do 480 kilometrów na godzinę. Fabian nigdy nie pozwolił mi nawet usiąść za kierownicą! To cacko jest dla niego cenniejsze niż skarb. Wstań i zabroń mi teraz, bracie! – krzyczy uradowany jak dziecko Bart i uśmiecha się nikczemnie.
- To chyba nie jest dobry pomysł – zaczynam nieśmiało. – Mieliśmy działać, zdaje się dyskretnie, w tym aucie będziesz rzucał się w oczy niczym ogromny, świecący znak z napisem "jestem tutaj, suki!".
Patrzy na mnie, a ja obserwuję, jak z sekundy na sekundę rzednie mu mina.
- Nie cierpię cię za to, że masz rację – oświadcza ze smutkiem.
- Zrobimy tak – zaczyna Ben – ja, Bart i Gabe pojedziemy osobnymi samochodami, będą nam potrzebne do swobodnego przemieszczania się. Nie wiadomo, dokąd zaprowadzą nas zdobyte informacje. Chris i Zoe pojadą razem, zabierzecie też Fabiana. Spotkamy się na miejscu. Nasz cel to niewielki dom w Kenner, dwadzieścia minut drogi od Nowego Orleanu, aby zapewnić nam jak najwięcej swobody. W hotelach jest zbyt wiele wścibskich oczu, a ryzyko, że ktoś natknie się niechcący na skamieniałe ciało Fabiana i narobi hałasu, jest zbędne.
Wszyscy zgadzają się bez narzekania, ogromna skrzynia ląduje na tylnych siedzeniach czarnego SUV-a, a my zajmujemy miejsca z przodu. Chris uśmiecha się do mnie szeroko i przekręca kluczyk w stacyjce, wprawiając maszynę w ruch.
- Komu w drogę, temu hulajnogę!
***
Podróż mija błyskawicznie. Mój kierowca pędzi niczym rajdowiec, slalomem mijając samochody, ciesząc się jak dziecko. Ufam mu. Wiem, że jego wampirzy refleks uchroni nas przed wypadkiem. Gdy docieramy pod wskazany adres, okazuje się, że słowo "dom" było wielkim niedopowiedzeniem. Willa, przed którą stoimy, ma kilka pięter, ogromny dziedziniec, basen i wszystko, czego bogaczowi potrzebne jest do szczęścia.
- Skąd macie pieniądze na to wszystko?
- Jest taka możliwość, że niektórzy z nas siłą perswazji namówili kilku milionerów do podzielenia się fortuną... - patrzy na mnie chytrze, demoniczny śmiech wyrywa się z jego gardła. - Nasze społeczeństwo jest niewielkie, przez dziesięciolecia nauczyliśmy się jak nie wchodzić sobie w drogę. Inwestujemy, posiadamy wiele nieruchomości, jesteśmy właścicielami kilku większych firm. Lubimy luksus.
No tak, mogłam się domyślić, że nie zarobili ich uczciwie.
- Nie dąsaj się tak – kontynuuje, widząc moją minę. – Jesteśmy wampirami. Niegodziwe z nas bestie. Czego się spodziewałaś?
Nie odpowiadam. Zmierzam w stronę drzwi. Reszta jest już na miejscu, dotarli przed nami. Wnętrze urządzono w nowoczesnym stylu, biel i czerń przeplata się ze wszystkimi kolorami pasteli, popartowe dzieła zdobią ściany.
- To oryginalny Lichtenstein – przemawia Ben i wyrywa mnie z oszołomienia.
- Crying Girl – mówię cicho. – Czy w muzeum o tym wiedzą?
Chichocze głośno.
- Właścicielką tego domu jest nasza przyjaciółka, a wszystkie te dzieła zostały wykonane dla niej przez Roy'a. Poznali się na początku jego kariery, gdy wystawiał swoje prace w jednej z nowojorskich galerii. Ona była pod wrażeniem jego talentu i pomogła mu zdobyć sławę...
- Nie zamęczaj dziewczyny nudnymi opowieściami. Jestem pewna, że nie chce tego słuchać – przerywa mu kobiecy głos, a gdy się obracam, zauważam uśmiechniętą staruszkę. Jej siwe włosy okalają drobną twarz, błękitne żyły zdobią skórę. Przysuwa się bliżej Bena i tęsknym wzrokiem oplata jego ciało. Chciałaby go dotknąć, dostrzegam to w jej spojrzeniu.
- To jest Rose, nasza gospodyni – przedstawia ją i uśmiecha się wesoło.
- Bardzo mi miło. Mam na imię Zoe – oświadczam, wyciągając dłoń w jej stronę.
Podchodzi do mnie i ignoruje ją, a następnie mocno mnie przytula.
- Jestem szczęśliwa, że mogę gościć was u siebie. Mój mąż zmarł wiele lat temu, od dekady mieszkam tu w samotności. Wasz pobyt wniesie powiew świeżości w te puste ściany.
- Jesteś człowiekiem? – pytam zaskoczona, drobny uśmiech rozświetla jej twarz.
- Prawie – odpowiada zagadkowo. – Jestem starsza, niż ci się wydaje, ale nie jestem nieśmiertelna. Moja godzina zbliża się nieubłaganie.
- Przestań Rose! – karci ją Ben. – Przed tobą jeszcze wiele lat szczęśliwego życia. Nie opuścisz nas tak łatwo.
Patrzy na niego, ale lekceważy to, co powiedział.
- Masz ochotę na herbatę? – mówi do mnie. – Jestem przekonana, że te głupki nie pomyśleli o tym, że potrzebujesz czegoś więcej niż powietrza, by egzystować.
Ściska moją dłoń i prowadzi do jasnej kuchni; zajmuję miejsce przy stole.
- Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że przywieźli tu w końcu jakąś kobietę. Wprost tęsknię za plotkami! – Chichocze wesoło, nastawiając czajnik i siada naprzeciwko mnie.
- Zawsze przyjeżdżają sami? – pytam z niedowierzaniem. Z ich wyglądem niemożliwe jest, by mieli problem ze znalezieniem partnerek.
- Za każdym razem, gdy wypominam im, że powinni znaleźć miłość, odpowiadają, że nie spotkali jeszcze nikogo wyjątkowego. Musisz być więc kimś szczególnym.
- Nie jestem, zapewniam cię. Przyjechałam tu tylko dlatego, by im pomóc. Nic więcej.
- Ale zostaniesz z nimi, wierz mi. Jak raz się ich pozna, nie sposób jest o nich zapomnieć. Spójrz na mnie. Powinnam teraz siedzieć w fotelu i dziergać sweterki na drutach – jak każda szanująca się staruszka – a ja czuję, że żyję, dopiero gdy przekraczają próg mojego domu.
Uśmiecham się niepewnie. Wiem, że ma rację. Znam ich od kilku dni, a mam wrażenie, jakby od zawsze byli częścią mojego życia. Potrafią zapaść w pamięć.
Rose wstaje i zaparza herbatę. Parujący płyn przyjemnie drażni moje podniebienie.
- Czy ty i Ben – zaczynam nieśmiało. – Przepraszam, jeśli jestem wścibska, ale zauważyłam, jak patrzyliście na siebie. Czy coś was łączyło?
Rose podnosi głowę i przygląda mi się smutnym wzrokiem.
- Kiedyś, wiele lat temu, byłam zakochana w nim bez pamięci. Poznałam go jeszcze, jako piękna i młoda kobieta. Nie widziałam świata poza nim, on również nie mógł oderwać ode mnie oczu. Nigdy jednak nie odważył się zaryzykować, nie dotknął mnie, pomimo iż błagałam go o to wielokrotnie. Wiedziałam, co stało się z jego ukochaną, ale nie dbałam o to. Pragnęłam, by mnie przytuliłby, dał nam szansę, byśmy spróbowali znaleźć jakiś sposób. Jak się domyślasz, to nigdy nie miało miejsca. Byłam zdruzgotana przez wiele lat. Później spotkałam mojego męża, zakochałam się i ułożyłam z nim życie, jednak to Ben był moją prawdziwą miłością.
- Przykro mi – mówię cicho. – Przepraszam, że zmusiłam cię do tego wyznania...
- Nie przepraszaj. – Chichocze radośnie i pokrzepiająco ściska moją dłoń. – Już się z tym pogodziłam. To było bardzo dawno temu.
- Tu jesteście – przerywa nam Bart, zatrzymując się w progu kuchennych drzwi. – Jedziemy do Nowego Orleanu zrobić mały rekonesans, popytać wśród starych znajomych. Powinnaś odpocząć, to był długi dzień. Jutro z samego rana zaczynamy zabawę i jeśli będziesz niewyspana, zostawimy cię w tyle.
Dopijam herbatę, żegnam się z Rose i idę na górę. Otwieram po kolei drzwi wszystkich sypialni, wchodzę do tej, w której znajduję Fabiana. Jego nieruchome ciało leży na ogromnym łóżku, biorę prysznic i kładę się obok niego.
- Dobranoc – przekazuję mu w myślach.
- Śpij spokojnie, Zoe.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro