Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ 14

Kwadrans później przechodzimy do ogrodu, kierujemy się w stronę leśnych terenów otaczających jego posiadłość. Powietrze jest ciepłe, słońce świeci wysoko, a delikatny wiatr smaga orzeźwiająco moją skórę. Spijam, pożeram i chłonę każdy oddech, oczyszczam umysł, chichoczę.

- Przepraszam za nich. Zachowują się, jakby nie przebywali wśród ludzi od lat – wyjaśnia Fabian, przerywając ciszę.

- Nie przepraszaj, nie masz na to wpływu.

- Myślisz, że dasz radę z nimi wytrzymać? – pyta z wahaniem.

- Tak. Nie wydają się tak przerażający, jak ich opisywałeś – oznajmiam oskarżycielsko.

- Chciałem zmniejszyć twoje oczekiwania.

Chichocze.

- Więc udało ci się – potwierdzam wesoło.

- Myślałem, że będziemy mieli więcej czasu, zanim się pojawią, aby przedyskutować kilka spraw, ale teraz myślę, że to bez znaczenia. Chciałbym jednak, żebyś wiedziała, że z ich strony nie masz się absolutnie czego obawiać. Kiedy opowiadałem ci o nich, mogłem trochę przesadzić, ale chciałem być pewien, że wiesz, na co się zgadzasz.

Stajemy. Fabian przygląda mi się i obserwuje z powagą.

- Jeśli w którymś momencie zmienisz zdanie i będziesz chciała zrezygnować, powiedz mi o tym od razu, dobrze? – prosi łagodnym tonem. – Nie wiemy, co nas czeka ani jak potoczą się sprawy. Nie zapominaj, że nie jesteś niezniszczalna, a następnym razem mogę nie zdążyć, aby cię uratować.

Słucham z uwagą tego, co mówi i wiem, że ma rację. W przeciwieństwie do nich nie posiadam ani nadludzkiej siły, ani szybkości i nie mogę liczyć na to, że co chwilę będą sprawdzać, czy wciąż oddycham. Mimo to chcę pomóc. Chcę tu być.

- Obiecuję – oświadczam z przekonaniem.

- A mogłabyś obiecać mi coś jeszcze? Że zastanowisz się dwa razy, zanim postanowisz zrobić cokolwiek głupiego?

- Mogę się postarać – odpowiadam z uśmiechem.

- Mówię serio, Zoe. Jeśli zamierzasz narażać się bez potrzeby, to od razu pakuję cię do samochodu i wracasz do domu – mówi groźnie i wbija we mnie wzrok.

- Bardzo, bardzo się postaram? – proponuję, testując jego wytrzymałość.

- Jesteś tak cholernie denerwująca, że czasami mam ochotę cię rozszarpać – warczy, powstrzymując śmiech i delikatnie stuka palcem w mój nos.

- O nie! – krzyczę z udawanym przerażeniem. – Duży Zły Wampir chce mnie dopaść!

Fabian głośno chichocze i przyciąga mnie do siebie, a następnie całuje długo i namiętnie. Wtulam się w jego ramiona i odwzajemniam pocałunek. Od ostatnich dwóch dni nie marzyłam o niczym innym.

Fabian głaska lekko moje włosy, a po chwili niechętnie odsuwa się ode mnie.

- Powinniśmy wracać – stwierdza z ociąganiem. – Jak ich znam, są gotowi zrujnować cały dom w kilka minut.

Uśmiecham się smutno i delikatnie gładzę jego policzek, niespiesznie zabierając rękę.

- Dobrze.

***

Gdy wchodzimy do środka, okazuje się, że impreza trwa w najlepsze. Minęło zaledwie pół godziny, kiedy zdążyli się tak zorganizować?

- Jesteście wreszcie! – krzyczy uradowany Bart, kiedy tylko nas zauważa. – Wspominamy jak latem sześćdziesiątego dziewiątego trafiliśmy przypadkiem na Festiwal Woodstock na farmie Yasgura! To były czasy... aż mnie kły swędzą na samą myśl. Pijane dzieci-kwiaty same się nadstawiały, nie trzeba było nawet prosić!

- A pamiętasz jak Siggar – wtrąca Gabe. – Napił się z jednego hipisa, a potem przez następne trzy dni twierdził, że śledzą go smoki?!

Wszyscy wybuchają głośnym śmiechem.

- Słowo daję! – odzywa się Chris. – Był na darmowym haju przez tydzień, dopóki cała trefna krew nie opuściła jego organizmu. To było bezcenne!

Spoglądam na Fabiana, a on prawie zwija się ze śmiechu. Rzuca mi przelotne spojrzenie i siadamy na kanapie obok nich.

- Uwierz mi – zwraca się do mnie. – Gdybyś tylko mogła go zobaczyć! Biegał przerażony i wmawiał wszystkim, że jeden do niego przemówił i zagroził, że jeśli choćby tknie jego złoto, to spali go na popiół!

- A diabeł jeden wie, jak ten kretyn uwielbia błyskotki – wtrąca Bart. – Tak mu już zostało z wcześniejszego zatrudnienia!

Nie mogę się powstrzymać i zaczynam śmiać razem z nimi.

Gabe znika na chwilę i wraca z tacą pełną kolorowych drinków.

- Przez naszą szybką regenerację upijamy się bardzo powoli, nie polecam więc próbować dotrzymać nam tempa – wyjaśnia, ustawiając całą zawartość na wyciągnięcie mojej ręki. – Zrobiłem dla ciebie kilka koktajli, a uwierz, że potrafię. Swego czasu byłem barmanem w Las Vegas – dodaje z dumą.

Uśmiecham się w podziękowaniu i sięgam po coś, co wygląda na mojito.

- Skoro jesteśmy przy Las Vegas – wtrąca Chris. – Pamiętacie jak Siggi założył się z grupą pijaczków, że nie dadzą mu rady?

- Nie docenił potęgi alkoholizmu – dopowiada Bart. – A jak otrzeźwiał nad ranem, okazało się, że poślubił pewną pannę lekkich obyczajów!

- Nie miała dwóch zębów z przodu – dodaje Chris. – I ważyła chyba ze sto kilo!

Parskam śmiechem i próbuję to sobie wyobrazić.

- A pamiętacie, jak na początku dwudziestego wieku namówił nas na powrót z Anglii statkiem pasażerskim? – wtrąca Fabian. – "Będzie szybciej niż koleją, zero przesiadek, luksus"... - przerywa, ponieważ wszyscy wybuchają panicznym śmiechem. Spogląda na mnie i dodaje, powstrzymując chichot. – Zabrał nas na RMS Titanic!

- Trzy dni zajęło nam dopłynięcie wpław do najbliższego brzegu – komentuje Gabe. – A gdy dotarliśmy do celu, przyznał się, że bilety wygrał w pokera. Dostał od nas zakaz zbliżania do jakiegokolwiek hazardu na odległość stu metrów!

Odstawiam drinka i obserwuję ich z rozbawieniem.

Brzuch zaczyna boleć mnie od śmiechu.

- Opowiedz nam teraz coś o sobie, Zoe – proponuje Bart. – Poza tym, że jesteś odporna na większość naszych mocy, nie wiemy prawie nic.

- Nie za wiele jest o mnie do opowiadania – mówię nieśmiało, ponieważ oczy wszystkich zwracają się w moją stronę. – Mieszkam w Baton Rouge, odkąd pamiętam i pracuję, jako prywatny detektyw. Nie posiadam żadnych supermocy ani niczego, czym mogłabym się pochwalić. Jestem zwyczajna.

- Chyba się nie doceniasz – wtrąca Gabe. – Gdyby tak było, nie siedziałabyś tu teraz z nami.

- To chyba nie do końca prawda – mówię, spoglądając na Fabiana. Na pewno powiedział im, jak tu trafiłam.

- Zoe zgodziła się nam pomóc – przerywa mi. – To wszystko, co powinniście wiedzieć.

- Co ukrywacie? – docieka Bart. – Widzę, że coś jest nie tak.

- Nic nie ukrywamy – usprawiedliwia się Fabian. – Zoe chciałaby wiedzieć, czy Siggar może znać powód jej niezwykłej odporności, żyje w końcu o wiele dłużej niż my. To wszystko.

- Ja ją rozumiem – wtrąca Chris. – Minęły lata, zanim przyzwyczaiłem się do tego, że działam jak najdziwniejszy na świecie telefon bezprzewodowy.

- Który odbiera tylko jedno połączenie – dodaje ze śmiechem Gabe.

- Teraz już dwa – dopowiada w myślach tak, że nikt prócz mnie nie może tego usłyszeć.

Uśmiecham się do niego porozumiewawczo.

- A czy jest coś, co powinnam wiedzieć o was? – próbuję zmienić temat i odciągnąć od siebie ich zainteresowanie.

- Prawdopodobnie wiesz już wszystko, co najważniejsze – odzywa się Bart, napełniając szklanki kolejną butelką whisky. – Jedyne, czego możesz nie wiedzieć to to, że nie zamierzamy cofnąć się przed niczym, by odnaleźć Siggara. To nie podlega żadnej dyskusji.

- Jest dla nas jak rodzina – mówi Chris. – Dłużej od niego znam tylko naszą czwórkę.

- I Bena – dodaje Gabe.

- Opowiedzcie, zatem o nim. Tylko jego jeszcze nie poznałam.

Zapada dłuższa cisza i po kilku znaczących spojrzeniach odzywa się Bart.

- W przeciwieństwie do nas jego umiejętności są trochę trudniejsze do opanowania. Ben od prawie stu lat mieszka z dala od jakiejkolwiek cywilizacji i unika kontaktu z ludźmi. To przez strach, że niechcący kogoś skrzywdzi. Zdarzyło się to już wcześniej.

- Uśmiercił kogoś z powodu swojej mocy?

- Tak. Miłość swojego życia – Dalię.

Milknę i przyglądam się pozostałym.

- Bardzo mi przykro – mówię ze smutkiem.

- Chyba nigdy do końca nie doszedł do siebie. Minęło ponad dwieście lat, a on wciąż wydaje się pogrążony w żałobie. Kiedy jest z nami, sprawia wrażenie szczęśliwego, ale gdy nikt nie patrzy, widać, że do tego jeszcze daleka droga.

- Nie jesteśmy na stypie – odzywa się Chris. – Zmieńmy temat na coś weselszego. Forrester, co tam ostatnio w "Modzie na Sukces"? Consuela wyjawiła już stryjowi ciotecznej siostry jej wuja, że spodziewa się dziecka jego kuzyna ze strony matki?

Wszyscy włącznie ze mną wybuchamy panicznym śmiechem.

- Ani się waż obrażać tego arcydzieła – warczy Fabian. - To cholerstwo jest prawie tak stare, jak ty. Odrobinę szacunku!

Sięgam po następnego drinka, opieram się wygodniej. Obserwuję całą roześmianą gromadkę i zastanawiam, czego tak bardzo się obawiałam. Żaden z nich nawet w najmniejszym stopniu nie przypomina bezwzględnego mordercy i jeśli mam być szczera, to zdążyłam ich nawet polubić. Są przyjaźni i weseli. Nie zapowiada się również, by któryś z nich chciał mnie skrzywdzić. Wręcz przeciwnie. Odnoszę wrażenie, że nigdy w życiu nie byłam bardziej bezpieczna niż jestem teraz – z nimi.

Kilka godzin oraz jeszcze więcej drinków później, decyduję się opuścić moich towarzyszy, aby zaczerpnąć odrobiny snu. Żegnam się z nimi przeciągle, jako że stosunki między nami uległy diametralnej zmianie. Odnoszę wrażenie, jakbym w przeciągu jednej nocy zyskała trzech cholernie irytujących, a jednocześnie niesamowicie uroczych braci. Nigdy nie miałam rodziny, ale myślę, że właśnie tak bym się czuła, gdybym ją miała. Akceptowana, bezpieczna, szczęśliwa.

***

Donośne – ŚPISZ?! – rozbrzmiewa w mojej głowie niczym gong.

- Od trzydziestu sekund już nie – odpowiadam w myślach, błagając rozpaczliwie o jeszcze odrobinę snu.

- Zejdź szybko na dół! – słyszę roześmiany głos Chrisa.

Wstaję z łóżka i owijam ciało szlafrokiem, a następnie zwlekam się ze schodów z ociąganiem.

Kiedy jestem w salonie, zauważam, o co tyle hałasu. Zatykam dłonią usta, by stłumić paniczny śmiech. Fabian śpi w jednej połowie na kanapie, a drugiej na dywanie. Jego nogi wiszą jakby w powietrzu, natomiast twarz przyciśnięta jest do podłogi. Za koc z kolei służy mu zerwana z okna, cienka firanka. Jakby tego było mało, z jego gardła wydobywa się głośne chrapanie, które śmiało, można by porównać, do piłowania drewna tępym narzędziem.

- Nie odzywaj się na głos, żeby go nie obudzić – informuje Gabe i obaj po cichu podchodzą w jego stronę z czymś, co wygląda na ogromną taśmę klejącą.

– Chcemy go przykleić do dywanu – dodaje roześmiany Chris.

W tym momencie do salonu wchodzi zaspany Bart.

- Co do... - milknie automatycznie i rozradowany podbiega do nich bezszelestnie.

- Pozwólcie mi – mówię do bliźniaków. – Mam mały dług do odpłacenia.

Patrzą na mnie wesoło, a następnie całą czwórką zaczynamy brać się do roboty. Kiedy nasze dzieło jest prawie gotowe, maluję usta czerwoną szminką i składam długi pocałunek na jego czole, odbijając wielki, wyraźny kształt moich warg.

Kilka minut później przenosimy się do kuchni, gdzie Samuel już czeka z ogromną ilością kawy i gorącą jajecznicą dla mnie.

- Pan Fabian będzie wściekły – mówi ze strachem, malującym się na jego twarzy.

- Nie bój nic! - uspokaja go Bart. – Bierzemy to nas siebie.

Zabieram się za jedzenie, a chłopaki dotrzymują mi towarzystwa, opowiadając coraz to głupsze, pijackie historie.

- ...albo słuchaj tego! – chichocze Gabe. – Jesteśmy raz w...

- Do jasnej cholery! – rozbrzmiewa krzyk Fabiana niczym grom. Przez następnych kilka minut słyszymy jedynie bijące się szkło i przesuwane meble.

Próbujemy powstrzymać śmiech, aby zachować powagę.

- Zoe!!! – ryczy tak, że echo jego słów niemal porusza mury.

- Szybko! Daj szminkę! – woła Chris, a gdy Fabian wbiega do kuchni, cała nasza czwórka siedzi cichutko, nie wypowiadając nawet słowa. Wszyscy włącznie ze mną, uśmiechają się szeroko, zabarwionymi szkarłatem ustami.

- Które to? – warczy z wściekłością.

Patrzymy na niego i z minami niewiniątek każdy automatycznie wskazuje palcem na swojego sąsiada.

- Odnoszę wrażenie, że chyba za bardzo się polubiliście – cedzi przez zęby, a jego wzrok zatrzymuje się na mnie.

Chichoczę niewinnie.

- Nie przejmuj się – mówię słodkim głosem. – "Obiecuję, że kiedy następnym razem zdecydujesz upić się do nieprzytomności, będę tam, żeby obserwować, jak sięgasz dna." – Cytuję dosłownie to, co powiedział mi kilka dni temu.

- Widzę, że ominęła mnie niezła zabawa – wtrąca się nieznajomy mężczyzna, krzyżuje ręce na piersiach i opiera plecy o framugę drzwi. Jest wysoki i potężny, jego mięśnie masywne i twarde. Wesoły uśmiech maluje się na jego przystojnej twarzy. To musi być Ben, stwierdzam, obserwując go z uwagą. Jego wygląd jest bardzo daleki od mojego wcześniejszego o nim wyobrażenia.

- Jesteś wreszcie! – wykrzykuje Fabian, po czym przytulają się w sposób, jaki każdy mężczyzna ma chyba wyuczony od urodzenia.

- Przyjechałem nad ranem, ale zauważając obecny wystrój wnętrza, stwierdziłem, że dam wam pospać – wyjaśnia z rozbawieniem i zatrzymuje na mnie wzrok najbardziej niebieskich oczu, jakie w życiu widziałam.

- Ty zapewne jesteś tą niesamowitą istotą, o której tyle słyszałem – oświadcza z podziwem.

- Mam na imię Zoe – mówię z uśmiechem. – Za to ty musisz być Ben?

- Benjamin Milbourn we własnej osobie – odpowiada, kłaniając się szelmowsko.

Pierwsza rzecz, jaka przychodzi mi na myśl, to wyciągnięcie ręki, by uścisnąć jego dłoń. Na dziewięćdziesiąt procent jestem przekonana, że jego moc nie może zrobić mi krzywdy, pozostałe jednak dziesięć sprawia, że się powstrzymuję.

- Wybacz mi Panie – przemawia Samuel z przerażeniem. – Błagałem, by tego nie robili.

- Nie przejmuj się – odpowiada spokojnie. – Z tobą jesteśmy kwita – zwraca się do mnie. – Natomiast wy nie będziecie znali dnia ani godziny mojego odwetu – mówi z groźbą, wymachując palcem do pozostałych.

Obracam głowę i patrzę na nich skruszonym wzrokiem.

- Przepraszam – mówię bezdźwięcznie.

- Daj nam kilka minut i spotkamy się w bibliotece – mówi do Bena, a wszyscy włącznie ze mną ruszają, doprowadzić się do porządku.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro