~8~
( tłoczna ulica, panuje hałas i słychać trąbienie samochodów, New York, późny wieczór.)
Jean-Pierre i Nicolas idą tłoczną ulicą New Yorku. Nadal kłócą się po odwiedzinach u wiedźmy, Katiany.
J. P.: I po co dawałeś jej te pierdolone włosy?! Jak zobaczyłem siebie, jako laleczkę voodoo, to prawie zeszłem tam na zawał. I to nie są żarty!
N.: Tak, wiem! Wrzeszczysz na mnie już od dobrych kilku minut. I ciągle o tym samym, to nudne. No i ludzie się na nas gapią, a w szczególności na ciebie.
J. P.: Dobra, już się uspokajam.
N.: Och, w końcu. Jean? Widzisz tamte dziewczyny?
Po drugiej stronie ulicy idą Marge, Chantal i Lily. Wracają z seansu w kinie. Niosą torby z zakupami.
J. P.: No i co z tego?
N.: Jak to co z tego?! Patrz, jakie są ładne i zgrabne. Czasami zastanawiam się, czy nie jesteś czasem homoseksualistą.
J. P.: Nawet jeśli, to co?
N.: Uhm, nie skomentuję tego. Tak czy siak, idziemy trochę poflirtować, dobrze nam to zrobi.
J. P.: I wparujesz tam do nich z tekstem, czy aby nie spadły z nieba, bo widzisz anioły?
N.: Miałem na myśli po prostu zagadać, tak na dobry początek, ale twój pomysł też nie jest zły.
J. P.: Widzisz, ja jestem po prostu skarbnicą świetnych idei.
N.: Muszę się z tobą zgodzić, przyjacielu. Bo to przecież ty wpadłeś na jakże inteligentny pomysł, by zrzucić mnie z wieżowca.
J. P.: Nicolasie, nie przypominaj starych, dobrych czasów. I jak sam powiedziałeś, idziemy poflirtować, bo te twoje nowe zdobycze za chwilę znikną ci zupełnie z pola widzenia.
N.: W końcu jakaś mądra rzecz, która wyszła z twoich ust! Idziemy.
Jean-Pierre i Nicolas doganiają trójkę wcześniej zauważonych kobiet (czytaj Marge, Lily i Chantal). Mężczyźni Pomagają im z niesieniem zakupów.
N.: Cześć! Jestem Nicolas, a to jest mój przyjaciel,
Jean-Pierre. Chociaż osobiście woli, gdy nazywa się go po prostu Jean. Pomyśleliśmy, że pomożemy wam z tymi torbami.
L.: Dzięki. Patrzcie dziewczyny, kto przyszedł nam pomóc.
Ch.: Właśnie widzę, Lily.
M.: Chyba raczej przybiegli, na wolny truchcik mi to nie wyglądało.
L.: Och, Marge! Panowie chcą nam pomóc, a ty stroisz fochy.
J. P.: Jesteście turystkami?
Trójka kobiet patrzy się na niego zaskoczona.
Ch.: Skąd wiedziałeś... Jean?
J. P.: Tak po prostu spytałem. Ja i Nicolas jesteśmy Francuzami. Przyjechaliśmy prosto z Paryża trochę pomieszkać w takim mieście, jak New York.
M.: Naprawdę? Ja i moja siostra, Chantal, też pochodzimy z
Francji! Lily poznałyśmy dwa tygodnie temu i od tego czasu jesteśmy przyjaciółkami.
N.: Tak? W takim razie powinniśmy się lepiej poznać. Co wy na to, żeby pójść razem na jakąś imprezę?
J. P.: No wiesz co, Nick? Ja to miałem zaproponować.
N.: Jak widzisz, uprzedziłem cię. To co o tym myślicie, dziewczyny?
L.: Czemu nie? Marge, Chantal, hmm?
M.: Chętnie, ale dzisiaj już nie. No i nie z tymi wszystkimi torbami. Trzeba by było je zanieść do naszego mieszkania.
N.: Odprowadzimy was!
Jean-Pierre i Nicolas odprowadzają dziewczyny do ich mieszkania i wszyscy się rozchodzą.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro