Rozdział 8
Alicja
Z jakiegoś powodu poczułam ulgę, a wszystkie moje obawy oraz złe przypuszczenia znacznie ucichły.
Choć to wciąż było porwanie, miałam wrażenie, że ci ludzie naprawdę nie zamierzali zrobić mi żadnej krzywdy. W końcu w innym wypadku po co zabieraliby mnie do swojego domu, pozwolili zobaczyć dziecku i karmili tak dobrym jedzeniem?
Z uśmiechem na twarzy, przejechałam dłonią po elegansckich, czarno-czerwonych oprawach książek, które zajmowały całą szafkę, zaraz przy drzwiach do łazienki.
Z racji, że nie pozostawało mi nic innego jak tylko czekać, postanowiłam zająć się czymś pożytecznym.
Nim jednak zdążyłam na dobre wciągnąć się w fabułę, do środka wszedł jak się domyślałam, Santiago.
- Witaj! - zaczał, ale wyglądał na jakiegoś speszonego lub... kogoś kto niósł złe wieści.
- Dzień dobry - odparłam i uśmiechnęłam się lekko.
- Na wstępie chciałbym przeprosić. To był jakiś dziwny impuls... Po prostu zgłupiałem, gdy cię zobaczyłem. - Zaczął się tłumaczyć, co utwierdziło mnie w przekonaniu, że bynajmniej nie mieli złych zamiarów.
- Nic nie szkodzi. Wrócę do Polski i wszystko wróci do normy, chyba, że zostałam wyrzucona z pracy. - Westchnęłam.
Liczyłam, że w jakiś sposób ubłagam szefa, aby nie zdecydował się na zwolnienie dyscyplinarne. W innym wypadku, nie miałabym za co żyć, o długach, które wciąż nade mną wisiały, nie wspominając.
- Tu... jest mały problem. - Podrapał się w kark, a jego wzrok uciekał we wszystkich kierunkach, aby tylko na mnie nie patrzeć.
- Mianowicie?
- Wszystkie loty zostały odwołane. Na zewnątrz szaleją burze, a synoptycy ostrzegają przed zbliżającym się huraganem.
- Czyli?
- Będziesz tu musiała zostać, na... co najmniej tydzień.
- Słucham?! - Zareagowałam impulsywniej niż chciałam, ponieważ z tak długiej nieobecności, wytłumaczenie się przed szefem było wręcz niemożliwe.
O ryzyku, że Natalia zawiadomiła policję i tam też będę musiała się spowiadać ze zniknięcia, nie wspominając.
- Rozumiem twoje zdenerwowanie, ale jest to coś na co nie mamy żadnego wpływu. Promy również nie kursują w takich warunkach, więc to jedyne wyjście. Skontaktujesz się z rodziną i powiesz im, że...
- Nie mam rodziny - przerwałam mu, na co zamilkł na kilka chwil.
- Wybacz.
- Nie szkodzi. Zwykle ludzie mają rodziny. Bardziej martwi mnie, że stracę pracę i to, że ktoś zgłosi zaginięcie.
- Policją się nie martw. Wszystko załatwię, tak jak z pracą. Gdyby pojawił się jakiś problem, to po prostu daj znać - oznajmił, na co spojrzałam na niego z nielada zaskoczeniem.
Nie spodziewałam się czegoś takiego, ale... brzmiało to tak, jakby w razie czego był gotowy zrobić mu krzywdę.
- Dziękuję.
- Kiedy tylko loty znów będą się odbywały, od razu zabukuję dla ciebie bilet. A za każdy zmarnowany dzień, gdy normalnie otrzymałabyś wypłatę w pracy, zapłacimy ci.
- Naprawdę dziękuję, ale nie chciałabym otrzymywać pieniędzy za nic.
- To byłaby rekompensata, za to... porwanie - powiedział z wyraźnym zażenowaniem.
- Może mogłabym się do czegoś przydać? I tak nie mam tu za bardzo co robić. Mogłabym chociażby sprzątać - zaproponowałam, ponieważ pieniądze były mi potrzebne, ale mimo wszystko chciałam na nie zapracować.
- Tak myślałem...
- Tak?
- Diego jeszcze nie wie, że tu zostaniesz, ale tak sobie pomyślałem... - Przysiadł na krawędzi łóżka, zachowując odstęp dający mi poczucie bezpieczeństwa. - Mała bardzo ucieszyła się z twojego powrotu. Żadne z nas nie potrafiło jej powiedzieć prawdy, którą kiedyś i tak pozna. To niewinna sześciolatka, a Diego od śmierci Leili spędza z nią bardzo mało czasu. Po prostu w interesach i ślęczeniu nad papierkami, odnalazł swój sposób na nie myślenie o tej tragedii oraz obwinianiu się. Poza tym, Vee bardzo mu ją przypomina, więc odsuwa ją od siebie, czym robi krzywdę nie tylko jej, ale i sobie. Myślałem zatem... może w takim razie zostałabyś na ten czas opiekunką Vee? Płacilibyśmy ci podstawową stawkę w Anglii, za każdy dzień zajmowania się małą.
- Nie jestem pewna, czy Diego się na to zgodzi - odparłam. - I chyba bym się z nim zgodziła.
- A to dlaczego? - Zdziwił się, unosząc brwi.
- Za tydzień mnie już tu nie będzie, a jeśli się przywiąże, moje odejście złamie jej serce. Zwłaszcza, że jest przekonana o tym, że ja to Leila.
- Pod pewnymi względami macie w tym rację, ale mleko już się rozlało. Widziała cię i zapewniam się, że gdy znów znikniesz bez słowa, to zrani ją o wiele bardziej - powiedział z westchnięciem. - Poza tym zawsze możesz zostać jej drugą mamusią - dodał, chcąc chyba nieco rozluźnić atmosferę, ale ja spiełam się i zawstydziłam.
Nie wiedziałam co powiedzieć, a bicie mojego serca przyspieszyło. Nie potrafiłam przyznać się przed sobą, że Diego podobał mi się.
W końcu był przystojnym, eleganckim, silnym mężczyzną, na którego pewnie nie jedna miała chrapkę. Ale mogłam jedynie śnić o takim facecie, bo po tym, gdy okazało się, że nie jestem Leilą, stał się wobec mnie jakiś chłodny, a jego oczy stały się wręcz pozbawione tej dawnej energii, którą wcześniaje dawała mu chyba nadzieja.
Santiago, widząc, że jego żart nie za bardzo poprawił mi humor, wytarł dłonie o spodnie, a następnie wstał.
- Możesz czuć się jak u siebie. O ile będziesz zainteresowana, zajmiemy się również załatwieniem kilku ubrań dla ciebie.
- Dziękuję. Przydałaby się chociaż jedna bluzka i spodnie na zmianę. Więcej mi nie trzeba - powiedziałam, po czym wstałam z łóżka. - Czy to znaczy, że mogę wyjść z pokoju?
- To właśnie znaczy, że możesz czuć się jak u siebie. - Mrugnął do mnie, po czym zostawoił samą.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro